world20221

Poniższy artykuł oparty jest o treść wystąpienia redaktora marxist.com Alana Woodsa, które wygłosił on w ramach otwarcia Międzynarodowego Uniwersytetu Marksistowskiego, wydarzenia, które okazało się wielkim sukcesem. Obecnie świat przepełniony jest wojną i chaosem. Ogarnięty jest kryzysem na wielu poziomach, co prowadzi niezliczone jednostki do wyciągania pesymistycznych, błędnych wniosków. Tak naprawdę stary porządek umiera, a nowy próbuje przyjść na świat. Dowodem tego są rewolucyjne sytuacje takie jak na Sri Lance. Brakuje jednak ważnego czynnika subiektywnego jakim jest rewolucyjne kierownictwo klasy robotniczej z prawdziwego zdarzenia. Tylko dzięki niej możliwe będzie obalenie gnijącego przeżytku jakim jest system kapitalistyczny. 

Kiedy przychodzi nam analizować obecną sytuację, wydaje się ona wpierw być skomplikowaną siecią sprzecznych procesów. Na pierwszy rzut oka najważniejsze tendencje zdają się zmierzać w kierunku zupełnie przeciwnym do rewolucyjnego.

Niektóre umysły wyciągną najbardziej pesymistyczne wnioski. Jednak jest to zasadniczy błąd. Analizując zjawiska, nie wolno opierać się na pozorach. Należy wnikać głębiej, by zrozumieć procesy leżące u ich podstaw.

Stratedzy kapitału nie są w stanie zrozumieć rzeczywistych procesów zachodzących w społeczeństwie, ponieważ są pozbawionymi nadziei empirykami, którzy widzą tylko powierzchowny charakter wydarzeń.

Nieustannie odwołują się do „faktów”, ale nie są w stanie dostrzec głębszych procesów, które po cichu dojrzewają pod powierzchnią. W całkiem dosłownym sensie, nie rozróżniają oni pojedynczych drzew od całego lasu. 

Dialektyczne myślenie jest dla nich księgą zapieczętowaną siedmioma pieczęciami. Ale od czasu do czasu – bardzo od czasu – dochodzą do prawidłowych konkluzji. Pozwólcie, że zacytuję fragment z Financial Times z 28 czerwca:

Ta nowa epoka dla świata stwarza ogromne wyzwania. Jest możliwe – może nawet prawdopodobne – że obecny system światowy się rozpadnie.

Jeśli popatrzymy tylko na powierzchnię, przywołana przepowiednia wydaje się nieprawdopodobna. Ale jeśli sięgniemy głębiej, jest zupełnie poprawna. To też stanowi nasze zadanie: kopać głębiej, używając naukowej metody dialektycznej.

Jednym z podstawowych praw dialektyki jest zamiana ilości w jakość, w ramach której seria małych, pozornie nieistotnych przemian osiąga w końcu punkt krytyczny, w którym zachodzi skok jakościowy. W pewnym momencie rzeczy zmieniają się w swoje przeciwieństwo.

To prawda, że obiektywne warunki są różne w różnych krajach. Wydarzenia mogą przebiegać szybciej lub wolniej. Ale wszędzie sprawy zmierzają w tym samym kierunku: w kierunku większej niestabilności i ogromnego nasilenia sprzeczności na wszystkich poziomach: ekonomicznym, społecznym, politycznym.

Co najważniejsze, w psychice mas zachodzą istotne zmiany, które przygotowują drogę do wielkich wybuchów społecznych i politycznych.

Jedna rzecz jest absolutnie pewna. Ostre i gwałtowne zmiany są wpisane w obecną sytuację polityczno-społeczną. Widzieliśmy to na początku roku w Kazachstanie, a teraz widzimy to ponownie w Ekwadorze i na Sri Lance.

Nie są to odosobnione i niepowiązane ze sobą wydarzenia. Przypominają one błyskawice, które zwiastują nadejście burzy.

Wojna na Ukrainie

Zawsze należy dążyć do dogłębnego zrozumienia podstawowych procesów rządzących polityką.  Jest to niemniej konieczne, gdy mamy do czynienia z wojną.

W tej chwili czynnikiem najbardziej determinującym sytuację na świecie jest wojna na Ukrainie. Istnieje pewne stare powiedzenie: jeśli igrasz z ogniem, to możesz sobie poparzyć palce.

Wydaje się, że ta dobra rada została zapomniana przez burżuazję i jej strategów. Teraz przekonują się o tym na własnej skórze.

Jaką postawę powinni przyjąć marksiści wobec wojny? Po pierwsze, nie możemy mieć postawy czysto sentymentalnej czy moralizatorskiej, jak to w przypadku pacyfistów, którzy narzekają, że wojny są bardzo okrutne, że giną w nich ludzie, i tak dalej, i tak dalej.

Są to niezaprzeczalne fakty. Ale czy się to komuś podoba, czy nie, równie niezaprzeczalne jest to, że wojny są częścią życia, że pojawiają się w regularnych odstępach w historii ludzkości i wyrażają to, że pewne sprzeczności osiągnęły punkt krytyczny, gdy niemożliwe jest rozwiązanie ich za pomocą „normalnych” środków, a jedynie za pomocą siły oręża.

Jest to tak samo prawdziwe w przypadku wojny między klasami, jak i wojny między narodami. Cytując genialne i ponadczasowe słowa Clausewitza: wojna jest tylko kontynuacją polityki za pomocą innych środków.

Tak, wojny są krwawe i brutalne. Ale są niekiedy nieuniknione. I służą nierzadko przyspieszeniu pewnych procesów, doprowadzając wszelkie sprzeczności do punktu krytycznego. Obecna sytuacja nie jest wyjątkiem. Konflikt ukraiński posłużył do ostrego nakreślenia wszystkich istniejących tendencji.

Jak można się było spodziewać, socjaldemokraci natychmiast wzięli stronę Ukrainy – to znaczy NATO i imperializmu USA. Nikogo to nie dziwi.

Prawicowi reformiści są jedynie agentami klasy rządzącej w szeregach ruchu robotniczego. Wiernie odzwierciedlają interesy bankierów i kapitalistów, zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny.

Ale co można powiedzieć o „lewicy”? Choć mogą przedstawiać się jako siły „lewicy”, lewicowi reformiści nie mają niezależnej pozycji w stosunku do prawicowych reformistów. Dzieje się tak dlatego, że w ostatecznym rozrachunku oni również zaakceptowali system kapitalistyczny – tylko naiwnie wierzą, że może on służyć interesom klasy robotniczej.

Wierzą w pojednanie między klasami, a nie w walkę klas. W związku z tym bronią również jedności z prawicowymi agentami kapitału. Jest to szczególnie widoczne w kontekście wojny.

Jak zwykle pozbawieni kręgosłupa moralnego lewicowi reformiści zostali wciągnięci przez prawicę. Dali się nabrać na obłudną propagandę imperialistów, płaczących krokodylimi łzami nad biednymi Ukraińcami.

Nie rozumieją oni oczywistego faktu, że w tej wojnie Ukraińcy są jedynie pionkami w rękach amerykańskiego imperializmu. Same władze w Kijowie są zaś pionkami reakcyjnymi.

W Niemczech najbardziej zagorzałymi zwolennikami wojny są Zieloni, koalicjanci SPD w rządzie, którzy ściśle utożsamiali się z ruchem pokojowym w latach osiemdziesiątych.

Teraz ci drobnomieszczańscy pacyfiści stali się najbardziej zagorzałymi zwolennikami wojny i natychmiast wskoczyli do obozu imperialistycznej reakcji.

Doskonały dowód na to, że rzeczy zmieniają się w swoje przeciwieństwo!

Wiele tak zwanych sekt trockistowskich również uległo presji imperializmu i histerycznej propagandzie wojennej mediów kapitału.

Mówi się nam, że Putin jest naszym wrogiem. Tak, Putin jest naszym wrogiem. Ale zadanie rozliczenia się z Putinem należy do rosyjskiej klasy robotniczej, i tylko do niej.

Naszym zadaniem jest walka z naszą własną burżuazją i naszą własną imperialistyczną klasą rządzącą, a nie popychanie nas – bezpośrednio lub pośrednio – do sojuszu z nimi na tej podstawie, że musimy walczyć ze złym Putinem.

Niezależnie od tego, jak zły może on być, dżentelmeni w Waszyngtonie i Londynie są nawet jeszcze bardziej niegodziwi i kontrrewolucyjni. Ich ręce są splamione znacznie większą ilością krwi.

Otóż to! Wojna jest bardzo skuteczna w obnażaniu wszystkich sprzeczności i bezlitosnym demaskowaniu wszystkich braków tych, którzy niesłusznie utrzymują, że reprezentują idee Lenina i Trockiego.

Możemy być dumni z faktu, że IMT zachowało rozsądek i stanęło twardo przeciwko histerii podżegaczy wojennych. Zachowaliśmy twardą pozycję klasową. W naszych szeregach nie ma miejsca dla elementów słabych, które uginają się pod presją w czasie wojny.

Musimy zawsze zdecydowanie opowiadać się za polityką klasową i trzymać się podstawowej leninowskiej zasady: prawdziwy wróg jest u siebie! To jest podstawowa kwestia i nie możemy stracić jej z oczu ani na chwilę.

Hipokryzja imperialistów

Dość ironiczne jest to, że chociaż wszyscy wiedzą, iż NATO jest całkowicie kontrolowane przez imperializm amerykański, jego publiczną twarzą nigdy nie jest Amerykanin.

Zawsze jest to miły skandynawski dżentelmen. Wszyscy wiedzą bowiem, że Skandynawowie są sympatycznymi, pokojowymi ludźmi, którzy brzydzą się wojną lub przemocą wszelkiego rodzaju.

Jens Stoltenberg, Norweg o krzemiennej twarzy, który udaje sekretarza generalnego tej organizacji, ledwie mógł zamaskować swoją radość, ogłaszając, że Szwecja i Finlandia przystąpią do NATO, po tym jak Turcja wycofała swoje obiekcje wobec tego rozwiązania.

Nie wyjaśnił jednak, dlaczego Turcja wycofała swoje zastrzeżenia.

W rzeczywistości był to wynik nikczemnego układu z Erdoganem.

Przedstawił on NATO ultimatum: rzucić Kurdów na pożarcie wilkom, albo zapomnieć o wstąpieniu Szwecji i Finlandii do NATO.

Kancelaria prezydenta Erdogana stwierdziła, że „dostała to, czego chciała”.

Kilka dni później turecka artyleria zbombardowała ośrodek turystyczny w północnym Iraku, często wykorzystywany latem przez Kurdów szukających ucieczki przed upałem. Ten niczym niesprowokowany atak na obiekt cywilny zabił niewinnych mężczyzn, kobiety i dzieci.

Gdyby były to działania Rosjan na Ukrainie, wyobraźmy sobie oburzenie: Rzeźnicy! Potwory! Mordercy kobiet i dzieci! Okrucieństwo! Ludobójstwo! Zbrodnia wojenna!

Ale gdzie słowa potępienia ze strony Szwecji i Finlandii, czy Waszyngtonu i Londynu?  Absolutnie nic. Ani słowa potępienia. Po prostu głuche milczenie: cyniczne milczenie wobec bezczelnego współudziału w morderstwie z zimną krwią.

Działanie to samo w sobie obnaża całkowity cynizm i hipokryzję obu głównych mocarstw imperialistycznych i pochlipującej skandynawskiej burżuazji, która chowa się za fałszywą fasadą „demokracji”, „neutralności” i „pacyfizmu”, aby ukryć swój współudział w zbrodniach sojuszników takich jak Erdogan.

Kwestia wojny 

Oczywiście nie da się precyzyjnie przewidzieć dokładnego momentu, w którym pewne wydarzenia będą miały miejsce. W takim równaniu jest zbyt wiele zmiennych. Nie bez powodu Napoleon określił wojnę jako najbardziej skomplikowane równanie ze wszystkich.

Z pewnością prawdą jest, że Putin popełnił błąd na początku wojny, wierząc, że zdobędzie Kijów w bardzo krótkim czasie. Sam sądziłem tak samo i nie byłem jedyny.

CIA i Pentagon również podzielały to przekonanie, co pokazały, oferując Zełeńskiemu helikopter, którym miał by zostać wywieziony z kraju.

Ale sprawy potoczyły się inaczej. Ukraińska armia – uzbrojona i wyszkolona przez NATO – okazała się znacznie poważniejszą siłą bojową niż zakładano. Rosjanie musieli porzucić swoje pierwotne cele i działać w oparciu o bardziej realistyczny plan, czyli opanowanie Donbasu.

To zaś im się udało. Posuwali się powoli, ale pewnie, zdobywając jeden punkt strategiczny za drugim i zadając Ukraińcom bardzo duże straty. Ci zaś nie są w stanie wykrwawiać się w nieskończoność.

Ostatni raport ukraińskich i zachodnich pracowników wywiadu pokazuje, że Ukraińcy mają ogromne trudności. Ukraińskie wojska ponoszą ogromne straty, ponieważ są liczebnie przewyższone przez siły rosyjskie w stosunku 20 do 1 w zakresie artylerii i w stosunku 40 do 1 w zakresie amunicji.

Według ukraińskich źródeł, obecnie codziennie ginie około 200 ukraińskich żołnierzy, co stanowi wzrost względem liczby 100 z końca ubiegłego miesiąca. Oznacza to również, że każdego dnia z walki wyłączanych jest aż 1000 Ukraińców, wliczając w to rzecz jasna rannych.

Takiej sytuacji nie da się utrzymać na dłuższą metę, zwłaszcza, że straty po stronie ukraińskiej dotyczą głównie doświadczonych, zaprawionych w boju żołnierzy, których zastępują niewyszkoleni i słabo uzbrojeni poborowi.

Według raportu, pogarszająca się sytuacja w Donbasie ma „poważnie demoralizujący wpływ na siły ukraińskie”. Po raz pierwszy od rozpoczęcia wojny istnieje obecnie obawa związana z dezercjami, a ukraińscy żołnierze odmawiają wykonywania rozkazów pójścia do walki.

W międzyczasie Rosjanie dostosowali swoją taktykę w sposób, który pozwolił im w pełni wykorzystać siłę ognia. Pozostają oni w pewnej odległości od ukraińskich pozycji, nieustannie je atakują, a następnie przejmują terytorium, gdy Ukraińcy ostatecznie zostaną zmuszeni do odwrotu.

Dajcie więcej broni!

Ten sam raport wywiadu stwierdza:

Sytuacja taktyczna na froncie wschodnim jest następująca… strona ukraińska prawie całkowicie wyczerpała zapasy pocisków rakietowych, które w pierwszych miesiącach wojny umożliwiały skuteczne odstraszanie rosyjskich ofensyw na dystansach [37 do 50 mil].

Dziś maksymalny zasięg ognia Sił Zbrojnych Ukrainy wynosi [15,5 mil].

Toteż Zełeński tym głośniej błaga zachód o więcej broni i pieniędzy.

Minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow upiera się, że amerykańska broń zmieni przebieg wojny. Twierdzi, że pozwoli ona Ukrainie na zajęcie z powrotem okupowanego przez Rosję terytorium, nie tylko Donbasu, ale i Krymu.

Reznikow powiedział, że zachodni urzędnicy ds. obrony przekazali mu, że ich wsparcie wojskowe dla Ukrainy „nigdy się nie zatrzyma”.

Ale to dopiero się okaże!

Stany Zjednoczone przekazały miliardy dolarów pomocy dla Ukrainy. Lecz stanowi to bardzo poważny drenaż zasobów, nawet dla najbogatszego kraju na ziemi. Słowa o dostarczaniu nowej broni nie idą w parze z samymi dostawami. Przedstawiciele władz w Kijowie nie są w stanie zamaskować swojej frustracji i rozczarowania.

Ukraińscy urzędnicy narzekają, że potrzebują znacznie więcej, aby powstrzymać rosyjski napór, nie mówiąc już o odzyskaniu utraconego terytorium, i że potrzeba czasu, aby rozmieścić nowe systemy, takie jak 12 amerykańskich M142 HIMARS, na linii frontu, podczas gdy Kreml kontynuuje swoją agresywną ofensywę w Donbasie.

„Jesteśmy oczywiście bardzo wdzięczni naszym sojusznikom za ich wsparcie” – powiedział jeden z ukraińskich urzędników. „Nowa broń jest mile widziana, ale kiedy rządy zachodnie ogłaszają, że wysyłają pomoc wojskową dla Ukrainy, być może powinny wyjaśnić swojej opinii publicznej, o jakie ilości rzeczonego sprzętu chodzi”.

Nowo obiecane zachodnie systemy broni przybywają, ale zbyt wolno i w ilościach niewystarczających, by zapobiec nieuchronnym rosyjskim zdobyczom terytorialnym we wschodnim rejonie kraju- Donbasie.

Pęknięcia ukazują się naszym oczom 

Pod względem militarnym Kijów traci grunt pod nogami. Tymczasem USA i ich sojusznicy nie mogą się nawet porozumieć w kwestii rzeczywistych celów tej wojny. W niedawnym artykule prezydent Biden określił główny cel Ameryki wobec wojny jako zachowanie wolnej i niepodległej Ukrainy. Ale tego celu nie podzielają jej główni europejscy sojusznicy, Francja i Niemcy.

Ci, którzy najbardziej obawiają się wojny między Rosją, a Zachodem, będą mówić tylko o tym, że Moskwa nie wygra. Obawiają się, że otwarte forsowanie zwycięstwa Ukrainy może doprowadzić do bezpośredniego konfliktu między Rosją, a Zachodem lub użycia przez Rosję broni jądrowej. 

Do obozu prezentującego takie stanowisko należą Francja i Niemcy. Olaf Scholz, kanclerz Niemiec, często podkreślał, że Rosja nie może wygrać – ale nigdy nie powiedział, że Ukraina musi osiągnąć zwycięstwo. Stany Zjednoczone, co istotne, znajdują się gdzieś pośrodku – próbują wyważyć swoją reakcję na oba zagrożenia, jako że zapewniają Ukrainie większość pomocy militarnej.

Amerykanie postanowili nie wysyłać artylerii, która może uderzyć daleko w głąb Rosji, ponieważ mogłoby to zbyt bardzo przypominać bezpośredni atak ze strony USA. Tymczasem dostawa ciężkiej broni z Niemiec wciąż się opóźnia.

Pojawiają się rozłamy zarówno wewnątrz USA, jak i między USA, a ich europejskimi sojusznikami.

Tymczasem wszyscy, w tym Scholz i prezydent Francji Emmanuel Macron, zgadzają się (przynajmniej publicznie), że nie dojdzie do narzucenia Ukrainie żadnego porozumienia w sprawie pokoju.

Lecz Ukraińcy obawiają się, że będą de facto zmuszeni do oddania terytorium, ponieważ nie otrzymają wystarczająco silnego uzbrojenia, aby zapobiec postępom armii rosyjskiej na polu bitwy.

Nawet gdy administracja Bidena zapowiedziała dalszą pomoc dla Ukrainy, w Białym Domu słychać było wątpliwości co do dalszych perspektyw wojennych.

Jak podaje CNN: „Doradcy Bidena zaczęli między sobą debatować, jak i czy Zełeński powinien zmodyfikować swoją definicję ukraińskiego «zwycięstwa» – dostosowując się do aktualnych możliwości jego kraju”.

Kryzys ekonomiczny

To zaś nie koniec kłopotów Kijowa. Jak podaje Financial Times: „Kryzys budżetowy Ukrainy pogłębia się z powodu załamania aktywności gospodarczej. Tylko w czerwcu bank centralny przepalił 9,3 procent swoich rezerw walutowych.”

„Oleg Ustenko, doradca ekonomiczny Zełeńskiego, mówi, że kraj potrzebuje teraz 9 miliardów dolarów miesięcznie od Zachodu, aby załatać swoje deficyty budżetowe. Wcześniej błagał o 5-6 mld dolarów”.

„Bez wsparcia finansowego od naszych sojuszników” – dodaje Ustenko – „będzie to nie tylko trudne do zrobienia, ale wręcz niemożliwe”.

FT podaje dalej, że „USA przekazało Kijowowi 4 miliardy dolarów pomocy gospodarczej i spodziewa się rozdać kolejne 6,2 miliarda dolarów do września.” Niemniej gdy ta pomoc się skończy, wcale nie jest pewne, że taka hojność zostanie przez Stany Zjednoczone powtórzona. Europejska burżuazja jest zaś jeszcze mniej entuzjastycznie nastawiona do przekazywania pieniędzy na zapełnienie dziury budżetowej Ukrainy.

Kijów twierdzi, że potrzebuje 5 miliardów dolarów pomocy miesięcznie, aby zapobiec niespłaceniu przez Ukrainę 900 milionów euro długu zagranicznego we wrześniu. Ale to wydaje się już nieuniknione.

Jeszcze w kwietniu UE zobowiązała się do przekazania 9 mld euro, choć w ramach wspólnoty doszło do sprzeczek co do tego, czy pieniądze te powinny być przekazane w formie dotacji czy pożyczek.

Do tej pory UE zdołała znaleźć tylko miliard euro z obiecanej kwoty i nie wydaje się, by śpieszyła się z wysłaniem reszty tej sumy. Trudno się temu dziwić. Niemcy, główna potęga gospodarcza UE, są temu przeciwne.

Prezydent Ukrainy nieustannie domaga się nowych dostaw broni oraz pieniędzy. Bez wątpienia zachodnia broń – zwłaszcza systemy rakietowe HIMARS – ma pewien wpływ na przebieg wojny. Mówi się, że zachodnie systemy rakietowe wysadziły kilka rosyjskich składów broni i wsparły ukraińską ofensywę na Chersoń, wysadzając mosty.

Być może tak jest. Zobaczymy, w jakim stopniu te twierdzenia są wyolbrzymione na potrzeby propagandy. W każdym razie ukraińskie natarcie na Chersoń jest najwyraźniej próbą odciągnięcia sił rosyjskich od głównego frontu w Donbasie. Jest mało prawdopodobne, że ten manewr się powiedzie.

Obecność kilku nowych rodzajów broni z Pentagonu może przyprawić Rosjan o niechciany ból głowy. Broń ta nie zmieni jednak miażdżącej przewagi Rosji w sile ognia, ani nie powstrzyma jej od dalszego, powolnego, ale nieubłaganego posuwania się w kierunku zdobycia kontroli nad ważnym regionem Donbasu.

Niepokój w USA

Już teraz pojawiają się sygnały, że kongres amerykański może być mniej skory do wspierania Ukrainy po miesiącach hojnych wydatków na wojsko. Całkiem sporo osób w Waszyngtonie zaczyna już nabierać podejrzeń co do całego przedsięwzięcia. I wątpliwości te są otwarcie wyrażane na wysokim szczeblu.

W artykule opublikowanym 13 czerwca The Wall Street Journal donosi:

Chociaż na Ukrainie nie pojawiły jeszcze się żadne przypadki malwersacji przekazanych przez zachód środków, obecni i byli urzędnicy mówią, że wystąpienie takowych to kwestia czasu.

Amerykańska opinia publiczna jest zaś przeciwna wojnie, podobnie jak jest przeciwna administracji Bidena jako takiej. Nowy sondaż pokazuje, że więcej Amerykanów uważa, że:

  • Sankcje szkodzą USA bardziej niż Rosji (56 procent do 42 procent)
  • Jest „w porządku dla USA, by pozwolić Ukrainie przegrać z Rosją” (45 procent do 40 procent)
  • „Lepiej” byłoby pozbyć się Bidena z Białego Domu niż Putina z Kremla (56% do 43%).

W rzeczywistości tylko około jedna trzecia Amerykanów popiera politykę Bidena wobec Ukrainy.

Dodatkowo ostatni sondaż wykazał, że 58 procent wyborców nie aprobuje działań Bidena. Kroki podejmowane przez niego są aprobowane zaś przez jedynie 39 procent ankietowanych.

Czy sankcje działają?

Minęły już cztery miesiące od rozpoczęcia przez Zachód wojny gospodarczej przeciwko Rosji. Jak na razie nie idzie ona zgodnie z planem. W rzeczywistości, według Reutersa, „Rosja może uzyskiwać większe dochody ze swoich paliw kopalnych teraz niż na krótko przed inwazją na Ukrainę ze względu na to, że globalny wzrost cen kompensuje wpływ zachodnich starań o ograniczenie sprzedaży tego surowca.”

W każdym razie, zachodnim sankcjom nie udaje się zapobiec sprzedaży przez Rosję ropy i gazu. Aby przytoczyć tylko jeden przykład: Włochy otrzymywały w maju około 400 000 baryłek rosyjskiej ropy dziennie. To cztery razy więcej niż przed inwazją.

„Jednocześnie”, jak podaje Reuters, „Rosja jest w stanie sprzedać więcej ładunków innym nabywcom, w tym głównym konsumentom energii, zwłaszcza Chinom i Indiom, oferując ją z dyskontem w stosunku do ropy innego pochodzenia. […] Zakupy rosyjskiej ropy przez Indie wzrosły w maju ponad dwukrotnie w stosunku do poprzedniego miesiąca, osiągając rekordowy poziom ponad 840 tys. baryłek dziennie.” Prawdopodobnie będą dalej rosły.

Jednocześnie „Rosja ograniczyła eksport gazów (Hel, Neon itp.) niezbędnych do produkcji mikrochipów, co może negatywnie wpłynąć na firmy m.in. w USA, Japonii, Korei Południowej i Holandii” – pisze The Economic Times.

Artykuł wyjaśnia, że:

Światowe rynki są w dużym stopniu uzależnione od dostaw z Rosji – zapewniają one do 30 proc. konsumpcji neonu.

A bez rosyjskiego neonu, argonu i helu „niektórym krajom trudniej będzie produkować elektronikę”, co oznacza, że Rosja będzie mogła eksportować te gazy w zamian za import półprzewodników.

USA i Chiny

Bardzo ważnym skutkiem wojny było popchnięcie Chin ku bliższemu sojuszowi z Rosją. W przeszłości napięcia między USA, a Chinami doprowadziłyby już do wojny. Wyklucza to jednak aktualny układ sił. Tym niemniej napięcia między USA i Chinami są skazane na ciągły wzrost.

Obecnie druga co do wielkości gospodarka świata, Chiny odpowiada za mniej więcej połowę deficytu handlowego netto Ameryki. Trump nałożył na chińskie towary karne cła, ale okazało się to nieskuteczne. Teraz Biden chce je usunąć. Ale zarówno Demokraci, jak i Republikanie nadal postrzegają Chiny jako głównego wroga USA.

W sumie, według Harvard Business Review, państwo chińskie i jego spółki zależne pożyczyły około 1,5 biliona dolarów w bezpośrednich pożyczkach i kredytach handlowych ponad 150 krajom na całym świecie.

To uczyniło z Chin największego na świecie oficjalnego wierzyciela. Państwo Środka wyprzedza teraz tradycyjnych, oficjalnych kredytodawców, takich jak Bank Światowy, MFW, czy wszystkie rządy państw OECD razem wzięte… Większość chińskich pożyczek pomogła sfinansować inwestycje na dużą skalę w infrastrukturę, energię i górnictwo.

Rosnąca potęga Chin przejawia się w próbie wzmocnienia swojej pozycji jako dominującej siły w Azji. Waszyngton ostrzegł, że USA będą gotowe wysłać wojska na Tajwan, aby zapobiec chińskiemu przejęciu wyspy – oświadczenie, które Pekin odbiera jako prowokację, ponieważ uważa Tajwan za część Chin.

Teraz, gdy uwaga Ameryki skupiona jest na Rosji, rosną obawy, że Chiny mogą ulec pokusie wykonania ruchu na Tajwanie. Taka możliwość spowodowała nerwową reakcję w Waszyngtonie. Obawy USA znalazły swój wyraz na szczycie NATO w Madrycie.

Najbardziej istotnym elementem szczytu był deklarowany stosunek do Chin. NATO po raz pierwszy wymieniło Chiny jako jeden ze swoich strategicznych priorytetów, mówiąc, że ambicje Pekinu i jego „polityka przymusu” rzucają wyzwanie „interesom, bezpieczeństwu i wartościom” zachodniego bloku.

„Chiny znacząco rozbudowują swoje siły wojskowe, w tym także broń jądrową, zastraszają swoich sąsiadów, grożą Tajwanowi… monitorują i kontrolują własnych obywateli za pomocą nowoczesnej technologii oraz rozpowszechniają rosyjskie kłamstwa i dezinformację” – powiedział dziennikarzom sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.

Ale pospiesznie dodał: „Chiny nie są naszym przeciwnikiem… ale musimy być świadomi poważnych wyzwań, jakie stwarza ich obecna pozycja”.

I nawet się nie roześmiał.

Narodowa jedność staje się swoim przeciwieństwem

W miarę pogłębiania się kryzysu kwestia ukraińska, daleka od bycia jednoczącym przedsięwzięciem narodowym, przekształci się w dzielącą opinie publiczną kwestię polityczną, zaostrzając napięcia społeczne zarówno wewnątrz, jak i pomiędzy poszczególnymi krajami.

Pierwotne wsparcie dla Ukrainy, które sprzyjało dążeniu do jedności narodowej, nieuchronnie zamieni się w swoje przeciwieństwo.

Imperialiści nie chcą, aby publicznie postrzegano ich jako wywierających presję na Zełeńskiego, by ten dogadał się z Moskwą. Ale możemy być pewni, że za kulisami toczą się gorączkowe negocjacje.

Prędzej czy później Rosja uzyska pełną kontrolę nad Donbasem. W tym momencie Putin będzie mógł ogłosić zwycięstwo i wystąpić o pokój na warunkach korzystnych dla Moskwy. Europejscy kapitaliści są pod presją energetycznego nacisku Rosji i będą namawiać Kijów do zawarcia porozumienia.

Ale Kijów już odrzucił pomysł potencjalnego planu pokojowego, w którym pośredniczyły Francja i Niemcy. Ta propozycja spowodowała, że w Kijowie atmosfera stała się nerwowa. Rzecznik rządu ostrzegał przed potencjalnymi konsekwencjami takiego kroku: „Powiedzą, że musimy przerwać wojnę, która powoduje problemy żywnościowe i gospodarcze dla ich państw”.

Tak właśnie mówić będą reprezentanci klasy panującej. Prywatnie już tak mówią. Koniec końców, stanie się właśnie tak, jak teraz głoszą.

Wystarczy spojrzeć na fakty. Amerykanie mogą sobie pozwolić na doniosłe hasła o bojkotowaniu rosyjskiej ropy i gazu, bo mają oni własne zasoby tego surowca. Europa nie ma.

Niemcy są w dużym stopniu uzależnione od rosyjskiego gazu. Rosjanie postanowili więc trochę ich przycisnąć, by pokazać, kto tu rządzi. Putin ma zapewne niezły ubaw z Niemiec, których rząd wije się jak ryba na haczyku.

Efektem rosyjskiego odcięcia dostaw gazu do Niemiec tej zimy będzie katastrofa gospodarcza. Nagłe wstrzymanie dostaw gazu z Rosji doprowadziłoby do 12,5-procentowego załamania niemieckiej gospodarki.

W całych Niemczech zagrożonych byłoby 5,6 mln miejsc pracy. W wielu branżach, np. w przemyśle stalowym, ale także w ważnym przemyśle szklarskim, w przypadku dłuższego wyłączenia pieców instalacje zostaną poważnie uszkodzone, a ich ponowne uruchomienie zajmie miesiące.

W sumie oznaczałoby to straty w wysokości 193 miliardów euro w ciągu zaledwie sześciu miesięcy. Nic dziwnego, że niemiecki władze chcą porozumienia! Społeczne i polityczne konsekwencje jego braku byłyby ogromne – i to nie tylko dla Niemiec.

Cytując kanclerza Scholza: „Rosnące ceny energii zagrażają bezpieczeństwu i stabilności w wielu krajach”.

Co robić?

Zwróciliśmy uwagę na to, że jest to wojna reakcyjna po obu stronach. Nie możemy więc poprzeć żadnej ze stron tego konfliktu.

Naszym zadaniem, korzystając z leninowskiego sloganu, jest cierpliwe wyjaśnianie najbardziej świadomym politycznie robotnikom i młodzieży kłamstw podżegaczy wojennych oraz bezustanne sprzeciwianie się działaniom i krokom naszej klasy panującej. 

Nie jest możliwe przewidzenie dokładnego wyniku tej wojny. Możliwe są różne scenariusze. Niemniej jednak, każdy możliwy wynik będzie nieuchronnie oznaczał większą niestabilność i pogłębiający się kryzys. Jeśli Rosja przegra, będzie to oznaczało upadek Putina i początek rewolucji w Rosji. Ale jeśli Rosja wygra, będzie to cios dla zachodniego imperializmu i jego reprezentantów.

Zarówno pierwsze, jak i drugie rozwiązanie będzie miało rewolucyjne skutki. 

Światowa gospodarka

Nagłówki malują ponury obraz. Nerwowość burżuazji znajduje swój wyraz w niestabilności światowych rynków akcji.

Zawirowaniom w światowej polityce towarzyszą zawirowania na rynku. Podwyżki stóp procentowych spowodowały, że amerykańskie akcje wpadły w spiralę. Wartość S&P 500 od początku roku spadł o jedną piątą. Tak słabych notowań nie odnotowano od 1962 roku. Dzikie huśtawki na giełdach pokazują dokładnie, jak bardzo sytuacja wymknęła się bankom centralnym spod kontroli. Najbardziej prawdopodobną konsekwencją obecnych wydarzeń jest globalna recesja.

W USA inflacja nie była tak wysoka od 40 lat i nadal pozostaje wysoka. W strefie euro inflacja wzrosła do ponad 8 procent, z czego dużą część stanowią wysokie ceny gazu. Gospodarka brytyjska zmierza ku recesji.

Inne kraje europejskie stoją w obliczu tych samych, jeśli nie gorszych, problemów, ponieważ większość z nich jest bardziej zależna od rosyjskiego gazu niż Wielka Brytania. W rezultacie fabryki zostaną zamknięte, przedsiębiorstwa zbankrutują, inwestycje zostaną zdławione, a bezrobocie gwałtownie wzrośnie.

Poziomy zadłużenia prywatnego i publicznego jako procent światowego PKB są dziś znacznie wyższe niż w przeszłości – wzrosły z 200 procent w 1999 roku do 350 procent obecnie. Połączenie zacieśnienia polityki monetarnej i wzrostu stóp procentowych doprowadzi zadłużone gospodarstwa domowe, firmy, instytucje finansowe i rządy do bankructwa i niewypłacalności.

Nouriel Roubini, znany burżuazyjny ekonomista, dość ładnie podsumował sytuację:

Przestrzeń dla ekspansji fiskalnej będzie tym razem również bardziej ograniczona. Większość fiskalnej amunicji została wykorzystana, a długi publiczne stają się nie do utrzymania….

Sprawy zdążą się znacznie pogorszyć, zanim się poprawią.

„Trzeci Świat”

Wojna na Ukrainie spowodowała ekonomiczne wstrząsy nie tylko w Europie, ale także w biednych krajach Bliskiego Wschodu, Azji i Ameryki Łacińskiej. Dla tych krajów widoki na przyszłość są koszmarne.

Ceny głównych produktów spożywczych na światowych rynkach wzrosły w ciągu ostatnich pięciu miesięcy o prawie 40 procent. W efekcie „44 miliony ludzi w 38 krajach znajduje się w stanie nadzwyczajnego głodu” – podaje ONZ. Stojąc przed wyborem: nakarmić swoją populację lub spłacić międzynarodowych wierzycieli, rządy wybiorą to pierwsze.

Przerażeni społecznymi i politycznymi konsekwencjami niedoborów żywności, imperialiści musieli interweniować, pośrednicząc w chwiejnym porozumieniu za pośrednictwem ONZ i Turcji, aby zezwolić na eksport zarówno ukraińskiego, jak i rosyjskiego zboża. Zapewni to pewną pomoc dla Ukrainy, ale jest o wiele bardziej przydatne dla Rosji.

Nie wiadomo, czy ta umowa będzie działać, a jeśli tak, to jak długo. Ale tak czy inaczej, społeczne i polityczne zamieszanie związane z brakiem żywności i rosnącymi cenami już zaczęło prowokować rewolucyjne eksplozje.

Sri Lanka

Kryzys gospodarczy spowodował kolosalne zamieszanie społeczne i polityczne na Sri Lance. Wydarzenia w tym wyspiarskim kraju pokazują nam, jak szybko może rozwinąć się sytuacja rewolucyjna.

Ruchowi masowemu udało się już wymusić odejście prezydenta Gotabayi Rajapaksy, który został zmuszony do ucieczki do Singapuru. Ale kiedy masy dowiedziały się o spisku mającym na celu zainstalowanie premiera, Ranila Wickremesinghe, jako pełniącego obowiązki prezydenta, wznieciły powstanie.

Wickremesinghe ogłosił stan wyjątkowy i rozkazał wojsku stłumić protesty. Demonstrujący spotkali z zaporą gazu łzawiącego i armatek wodnych. Ale nic nie mogło zatrzymać tego ludzkiego tsunami.

Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wygląda rewolucja, wystarczy spojrzeć na wspaniałe powstanie na Sri Lance. Tutaj widzimy kolosalny potencjał mas. Jeśli ktokolwiek wątpił w ich zdolność do dokonania rewolucji, niech spojrzy na wydarzenia ze Sri Lanki.

Wydarzenia w tym państwie zasługują na dogłębną analizę. Pokazują one, że kiedy masy nie są sparaliżowane przez strach, żadna ilość represji nie jest w stanie ich powstrzymać.

Bez przywództwa, bez żadnej organizacji i bez jasnego programu, masy wyszły na ulice i obaliły rząd. Ale Sri Lanka pokazuje nam również coś innego.

Bez właściwego kierownictwa rewolucja nie ma prawa się udać. Władza była w rękach mas, ale pozwolono jej się z nich wyślizgnąć.

Niepowodzenie w obaleniu rządu pozwoliło Ranilowi Wickremesinghe na manewry w parlamencie, dzięki którym odzyskał inicjatywę, rozprawiając się z protestami próbując przywrócić porządek. 

Władza leżała na ulicach, czekając aż ktoś ją odbierze. Wystarczyłoby, aby przywódcy protestów powiedzieli: „Teraz my mamy władzę. My jesteśmy rządem”. Ale te słowa nigdy nie zostały wypowiedziane.

Masy spokojnie opuściły pałac prezydencki i pozwolono wrócić starej władzy. Owoce zwycięstwa oddano z powrotem starym ciemiężycielom i parlamentarnym szarlatanom. Fakt ten to gorzka prawda na temat wydarzeń na Sri Lance. 

Nie oznacza to jednak, że rewolucja się skończyła. Wstrząsy na Sri Lance jeszcze się nie skończyły. Fundamenty i ekonomiczna baza, które sprowokowały masy do wyjścia na ulice nie zostały usunięte.

Rewolucja powróci jeszcze silniejsza. Niestety czeka ją teraz o wiele trudniejszy i bardziej bolesny okres, w którym będzie musiała ponieść o wiele więcej ofiar.

„Kaskada niewypłacalności”

Sri Lanka była pierwszym krajem od początku wojny na Ukrainie, który nie spłacił swoich długów wobec zachodnich wierzycieli, ale raczej nie będzie ostatnim. Bloomberg ostrzega, że dla rynków rozwijających się nadchodzi „historyczna kaskada niewypłacalności”.

Ponad 19 krajów, z populacją ponad 900 milionów ludzi, ma tak wysoki poziom zadłużenia, że istnieje możliwość wystąpienia u nich niewypłacalności. Na liście tych państw znajdują się Salwador, Ghana, Tunezja, Egipt, Pakistan, Argentyna i Ukraina. Ich łączny dług sięga 237 mld dolarów.

Pakistan jest ekstremalnym przypadkiem. Według raportu Michaela Rubina, redaktora w waszyngtońskim magazynie National Interest: „Podczas gdy wiele krajów jest uzależnionych od ukraińskiej lub rosyjskiej pszenicy lub importu zagranicznej energii, Pakistan potrzebuje obu tych rzeczy. Między lipcem 2020 a styczniem 2021 roku, na przykład, Pakistan był trzecim co do wielkości odbiorcą ukraińskiego eksportu pszenicy po Indonezji i Egipcie.”

Autor raportu dodaje:

Skok cen ropy naftowej mocno uderzył w Pakistan, podnosząc koszty jego importu o ponad 85 procent, do prawie 5 miliardów dolarów, tylko w latach 2020-2021. Pod koniec pakistańskiego roku fiskalnego 30 czerwca 2022 r. deficyt handlowy zbliżył się do 50 mld dolarów, co oznacza wzrost o 57 procent w stosunku do roku poprzedniego.

To tragiczna sytuacja. Wywołała ona otwarty rozłam w klasie rządzącej i upadek rządu Imrana Khana. Rozpaczliwe położenie mas przygotowuje drogę do eksplozji społecznej na wzór Sri Lanki. Jest to gotowy przepis na intensyfikację walki klas lub nawet rewolucyjną eksplozję na wzór tej z 1969. 

Daje nam to bardzo dokładny obraz tego, co będzie się działo w co raz większej liczbie państw. Będziemy świadkami ogromnego nasilenia walki klasowej. Na horyzoncie jawią się liczne rewolucyjne eksplozje.

To jest z kolei najważniejsze z perspektywy marksistowskiej.

Sytuacja w Stanach Zjednoczonych

Kryzys dotyka każdego kraju, od najbiedniejszego do najbogatszego. Inflacja w USA wynosi obecnie około 9 procent. To najwięcej od 40 lat. Do tego dochodzi potężny nurt niezadowolenia. Biden próbował wykorzystać wojnę na Ukrainie do odwrócenia uwagi. Nie udało się to jednak. 85 procent Amerykanów twierdzi, że kraj jest na złej drodze.

Problemem jest brak spójnego punktu odniesienia dla mas. Biorąc pod uwagę ten brak, jedynym takim punktem zdaje się Donald Trump. Financial Times przedstawia ponury obraz: „Demokraci stoją w obliczu prawdopodobnego zdziesiątkowania w tegorocznych wyborach w listopadzie, co ułoży się w miażdżąco przygnębiający rewanż w 2024 roku między Bidenem, a Trumpem”.

Jednak doświadczenie administracji Trumpa w warunkach kapitalistycznego kryzysu wykończy go na dobre. Posłuży do pogłębienia wszystkich sprzeczności, co już widzieliśmy, gdy wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade, za jednym pociągnięciem pióra, przyniósł rzeczywisty zakaz prawa do aborcji w wielu stanach i grozi całkowitym jej zakazem.

Widok niewybieralnego ciała reakcyjnych sędziów decydujących o losie milionów kobiet wywołał falę ulicznych protestów i demonstracji. To tylko jeszcze jeden przykład na to, że w społeczeństwie amerykańskim nie brakuje łatwopalnego materiału, który tylko czeka na iskrę, by wywołać pożogę.

Klasa robotnicza zaczyna się budzić po okresie swoistego letargu. Będzie musiała ponownie nauczyć się wielu lekcji, nawet tak elementarnych jak potrzeba organizowania się w związki zawodowe. Marks powiedział, że klasa robotnicza bez organizacji jest tylko materiałem do wyzysku.

W wyniku niepowodzeń przywódców związkowych w organizowaniu się, nowe pokolenie młodych pracowników znajduje się w tragicznym położeniu. Kończą oni przepracowując się w call center lub w magazynach Amazona, gdzie są poddawani brutalnemu wyzyskowi, długim godzinom pracy i niskim płacom.

Toteż niedawny ruch na rzecz uzwiązkowienia pracowników Amazona i Starbucksa to ogromny postęp. W USA doszło do fali strajków, co wskazuje na początek ożywienia działalności na froncie przemysłowym. A i w związkach zawodowych też widać początek zmian: pośród pracowników Teamsters i Auto Workers.

Wszystko to zaczyna niepokoić strategów kapitału. Otwarcie zadaje się pytanie: czy w USA może dojść do nowej wojny domowej? Rzeczywiście, pojawiło się kilka książek na ten temat, jak na przykład „How Civil Wars Start: And How to Stop Them” autorstwa Barbary F. Walter.

Niedawny sondaż Uniwersytetu w Chicago wykazał, że 28 procent Amerykanów twierdzi, że ma tak mało wiary w swój rząd, że „wkrótce może być niezbędne chwycenie za broń” i powstanie przeciwko rządowi.

37 procent posiadaczy broni jest gotowych do buntu, a większość twierdzi, że amerykański system jest „skorumpowany” i działa na ich niekorzyść. To, co pokazują te sondaże, to rosnące poczucie alienacji zwykłych ludzi od status quo oraz nienawiść i nieufność wobec establishmentu – zarówno Demokratów, jak i Republikanów.

To, czy w najbliższym czasie zakończy się to wojną domową, wydaje się być raczej luźną oceną, która jest raczej odbiciem nadmiernie rozgrzanego mózgu, motywowanego w większym stopniu paniką, niż racjonalną analizą sytuacji politycznej.

Niemniej to, że ziarna przyszłej wojny domowej są obecnie zasiewane, jest całkowicie możliwe. Ściślej rzecz ujmując, zasiewane są nasiona wszechmocnej eksplozji społecznej, która na pewnym etapie nieuchronnie się urzeczywistni.

Tworzą się warunki do pojawienia się zupełnie nowego pokolenia rewolucyjnych bojowników. I prognozuję, że niektórzy z najbardziej zdeterminowanych rewolucjonistów będą pochodzić z szeregów rozczarowanych zwolenników Trumpa.

Polaryzacja

Podstawową cechą obecnej sytuacji politycznej jest skrajna polaryzacja między bogatymi i biednymi. Nigdy w całej historii nie była ona większa.

Istnieją potężne siły odśrodkowe, które rozrywają istniejący konsensus i zagrażają elementarnej tkance życia społecznego. Istnieją tym niemniej również potężne siły, które zmierzają w przeciwnym kierunku.

Tendencja znana jako polityczne centrum działa jak swego rodzaju klej, który trzyma tkaninę społeczną razem. Jednakże centrum to znajduje się obecnie pod presją tak wielką jak nigdy dotąd. Główna obawa klasy rządzącej polega na tym, że obecne napięcia polityczne skończą się zniszczeniem politycznego centrum.

Dodatkowo istnieją wyraźne objawy, że ten destrukcyjny proces rozpoczął się już w USA. Dokładnie taki sam proces widzimy w Europie.

Włochy

W obliczu tych problemów ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Europa, są wstrząsy polityczne. Taki obraz widzimy jednak wszędzie. Kiedyś mówiło się, że Grecja jest najsłabszym ogniwem w łańcuchu europejskiego kapitalizmu. Ale teraz ten honor przypada Włochom. 

Dług publiczny Grecji wynosi obecnie 186 procent PKB. To dokładnie tyle samo co przed kryzysem, który wówczas wywrócił sytuację polityczną w kraju do góry nogami, z tą różnicą, że Europejski Bank Centralny nie może już drukować pieniędzy, by uniknąć potencjalnego kryzysu. Inflacja zaś rośnie i rośnie.

Ale Włochy to nie Grecja. Kryzys we Włoszech stanowi śmiertelne zagrożenie dla jednej z większych gospodarek strefy euro.

Dług publiczny Włoch wynosi obecnie około 150 procent PKB. Stan ten jest nie do utrzymania. Ale zredukować dług, konieczne będą głębokie cięcia wydatków publicznych. Włoska burżuazja potrzebuje silnego rządu, aby przeprowadzić atak na klasę robotniczą. Ale stabilny rząd koalicyjny jest niemożliwy do osiągnięcia.

Upadek Draghiego we Włoszech jest kolejną oznaką niestabilności politycznej. Załamanie finansowe we Włoszech stanowiłoby poważne zagrożenie dla strefy euro w czasie, gdy rosnące stopy procentowe utrudniają finansowanie długów.

Francja

Podobne procesy zachodzą we Francji. Emmanuel Macron, ucieleśnienie „centrum”, traci władzę. Naród francuski swoimi głosami w ostatnich wyborach znacznie osłabił pozycję Macrona, odbierając mu większość w parlamencie.

Niespełna dwa miesiące po ponownym wyborze na prezydenta, Macron stracił kontrolę nad Zgromadzeniem Narodowym. Wcześniej wzywał wyborców do zapewniania mu solidnej większości. Ale jego centrowa koalicja poniosła kompletną klęskę w wyborach, których rezultatem jest ostra polaryzacja francuskiej polityki.

Marine Le Pen z Zjednoczenia Narodowego zyskała na popularności kosztem Centrum. Ale to Lewy Blok (NUPES) Jean-Luca Mélenchona, do którego należą również pozostałości Partii Socjalistycznej, komunistów i Zielonych, zyskał najwięcej. Co zrobi ze swoim zwycięstwem, to się dopiero okaże. Ale jasne jest, że polityczne centrum we Francji rozpada się na naszych oczach.

Rząd Macrona jest słaby. Będzie musiał zmierzyć się z ogromną presją zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Będzie to rząd pogrążony w kryzysie od samego początku. Najbardziej znamiennym faktem był wysoki poziom wstrzymania się od głosu: 53 procent w pierwszej turze i 56 procent w drugiej. To wyraźna oznaka załamania poparcia dla istniejących partii.

Marks powiedział, że Francja to kraj, w którym walka klas zawsze toczy się do końca. We Francji, gdzie robotnicy mają długą tradycję wychodzenia na ulice i protestowania, sytuacja jest podatna na gwałtowny wybuch walki klasowej.

Obecna sytuacja jest zupełnie bezprecedensowa. Niektórzy mówią o odrodzeniu ruchu żółtych kamizelek. Ale tak kolosalny jest nagromadzony gniew i nienawiść do Macrona, że powtórka wydarzeń z roku 1968 jest całkowicie możliwa.

Jedną wielką różnicą w stosunku do 1968 roku jest całkowity upadek partii komunistycznej. Stalinowcy nie posiadają niczego, co choćby w najmniejszym stopniu przypominałoby autorytet, jaki mieli w przeszłości. Nie będą w stanie zahamować ruchu, gdy ten już się rozpocznie.

I tak jak w 1968 roku, rewolucyjna eksplozja może się pojawić bez żadnego ostrzeżenia. Musimy być przygotowani.

Wielka Brytania

Upadek rządu Borisa Johnsona był odbiciem pogłębiającego się kryzysu brytyjskiego kapitalizmu. Wielka Brytania, niegdyś najbardziej stabilny kraj w Europie, stała się być może najbardziej niestabilnym. Sytuacja stała się coraz bardziej burzliwa- politycznie, ekonomicznie i społecznie.

Następuje wyraźny proces radykalizacji – i to nie tylko wśród młodzieży, która pozostaje naszym głównym polem działania. Godna uwagi jest między innymi reaktywacja walk na froncie przemysłowym.

W Wielkiej Brytanii, gdzie poziom strajków był historycznie niski, mamy obecnie pierwszy od 30 lat ogólnokrajowy strajk kolejowy, w którym wzięło udział 40 tysięcy pracowników. Ponadto nauczyciele i inni nisko opłacani pracownicy sektora publicznego grożą, że pójdą za przykładem pracowników kolei.

Oprócz strajku w wspomnianym sektorze kolejowym, byliśmy świadkami ruchów w kierunku akcji protestacyjnych pracowników autobusowych, śmieciarzy, pracowników lotnisk, pracowników budowlanych i pracowników poczty. Urzędnicy państwowi, nauczyciele, wykładowcy, a nawet adwokaci są chętni brać udział w strajkach.

Brytyjska klasa rządząca zaczyna się obawiać, że połączenie niskich płac i inflacji spowoduje eksplozję strajków, szczególnie w sektorze publicznym, i przygotowuje się do walki z pracownikami kolei, tradycyjnie bojowo nastawionych i skorych do strajkowania. 

Obawy burżuazji zostały wyrażone w niedawnym artykule Financial Times z 18 czerwca:

Jeden z ministrów rządu powiedział, że rząd stąpa po „cienkim lodzie” utrzymywania płac na niskim poziomie i unikania inflacyjnej spirali płac bez zmuszania wielu sektorów do strajku:

Jeśli się pomylimy, ryzykujemy wkroczenie w de facto strajk generalny, który wywoła dalsze zamieszanie grożące zamrożeniem całej gospodarki.

Otworzy to duże możliwości dla działalności Tendencji Marksistowskiej w związkach zawodowych.

Również w Niemczech pojawia się perspektywa ożywienia na froncie przemysłowym.

W ciągu najbliższych sześciu miesięcy mają się odbyć trzy duże rundy negocjacji zbiorowych – w przemyśle metalowym i elektrycznym, w sektorze chemicznym i w sektorze publicznym – dotyczące łącznie około 7 milionów pracowników.

Rosnące koszty życia i zagrożenie zapaścią społeczną stawiają przed nami widmo potężnych masowych protestów.

Rosja

Wielokrotnie mówiłem o Rosji, że gdyby Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej była prawdziwą partią komunistyczną, nie byłoby problemu. To prawda. Ale pod rządami Ziuganowa KPFR odgrywa podobną rolę jak reformistyczni socjaldemokraci na Zachodzie: Lojalna Opozycja Jego Królewskiej Mości. Są głównie rekwizytem, który trzyma Putina u władzy.

W początkowej fazie wojny doszło do szeregu antywojennych protestów. Ale główną słabością ruchu antywojennego w Rosji jest to, że jest on kontrolowany przez burżuazyjnych liberałów.

Rosyjscy robotnicy mogą nie lubić Putina, ale nienawidzą amerykańskiego imperializmu i NATO, które widzą jako zagrożenie. Robotnicy rzucili jedno spojrzenie na burżuazyjne elementy prozachodnie, które opanowały demonstracje i natychmiast odwrócili się z obrzydzeniem.

Ruchowi antywojennemu nie uda się zdobyć zaufania rosyjskiej klasy robotniczej, jeśli nie zerwie z liberałami.

Nasi towarzysze stanowczo sprzeciwili się socjalszowinistycznemu stanowisku kierownictwa KPFR. Ale musimy też brać pod uwagę nastroje klasy robotniczej, która w tej chwili opowiada się głównie za wojną. Istota taktyki polega na wykorzystaniu w odpowiednim czasie postulatów przejściowych, które w danym momencie mogą zyskać poparcie w klasie robotniczej.

W Rosji nie ma jeszcze sytuacji rewolucyjnej, ale to może się zmienić. Musimy unikać używania sloganów, które pozostaną bez echa i jedynie odizolują nas od rosyjskich robotników. Bardzo poważnym błędem byłoby mylenie postawy robotników z reakcyjnym szowinizmem społecznym Putina i liderów KPFR.

Lenin wskazał w 1917 roku, że masy przyjęły to, co nazwał „szczerym defensyzmem”, i ten fakt musi być wzięty pod uwagę przez bolszewików:

Hasło „Precz z wojną!” jest, oczywiście, poprawne. Ale nie uwzględnia ono specyfiki zadań obecnej chwili i konieczności innego podejścia do szerokich mas ludowych. Przypomina mi to hasło „Precz z carem!”, z którym niedoświadczony agitator „starych dobrych czasów” szedł po prostu i bezpośrednio na wieś – i dostawał za to lanie. Masowi wyznawcy rewolucyjnego defensyzmu są szczerzy nie w sensie osobistym, lecz klasowym, tzn. należą do klas (robotników i biedoty chłopskiej), które w rzeczywistości nie mają nic do zyskania z aneksji i podporządkowania sobie innych narodów. W niczym nie przypomina to burżuazji i bractwa „intelektualistów”, którzy dobrze wiedzą, że nie można wyrzec się aneksji bez wyrzeczenia się rządów kapitału, i którzy bez skrupułów zwodzą lud pięknymi frazesami, nieograniczonymi obietnicami i niekończącymi się zapewnieniami.

Lenin: Rewolucyjny Defensyzm i jego znaczenie klasowe, z „Zadania proletariatu w naszej rewolucji”, tłum. nasze

Robotnicy postrzegają wojnę jako obronę przed agresywnymi działaniami NATO i amerykańskiego imperializmu. Dlatego będą w stanie tolerować Putina i znosić przez pewien czas negatywne konsekwencje wojny.

Sęk w tym, że cierpliwość mas ma określone granice. W danym momencie, zwłaszcza jeśli wojna przeciągnie się zbyt długo, wojenny entuzjazm zmieni się w swoje przeciwieństwo, tworząc publikę znacznie bardziej podatną na antyrządowe i rewolucyjne hasła.

Ameryka Łacińska

Cała Ameryka Łacińska stoi w obliczu poważnego kryzysu gospodarczego i społecznego. Liczba osób żyjących w warunkach skrajnego ubóstwa wzrosła z 11,4 procent populacji do prawie 15 procent. Kolejne 7,8 mln osób dołączyło do grona cierpiących z powodu tego, co CEPAL określił jako „brak bezpieczeństwa żywnościowego”.  Liczba osób w Ameryce Łacińskiej zaliczających się do tej ponurej kategorii osiągnęła 86,4 milionów.

Ta tendencja pogłębia napięcia społeczne w jednym kraju po drugim. Widzimy już skutki tego w Kolumbii i Ekwadorze.

W Kolumbii zwycięstwo Gustavo Petro stanowi ważny punkt zwrotny, mający duże implikacje dla reszty Ameryki Łacińskiej. Petro wygrał dzięki głosom wyborców w dużych miastach, którzy głosowali przeciwko korupcji, biedzie, nierówności i przemocy.

To jakiego rodzaju zmian można się spodziewać po Petro, to inna sprawa. W rzeczywistości rozmawiałem z nim w Caracas kilka lat temu i zrobił on na mnie kiepskie wrażenie. Potwierdził moje przypuszczenia, że byli partyzanci zawsze okazują się najgorszymi reformistami.

Znamienne jest, że Stany Zjednoczone z zadowoleniem przyjęły zwycięstwo Petro. Administracja Bidena widzi w nim najlepszy sposób na utrzymanie mas pod kontrolą, ponieważ dekady krwawych represji wyczerpały już tę drogę.

Masy będą musiały przejść przez szkołę Petro i będzie to bardzo ciężka lekcja. Ale cierpliwość mas nie jest nieograniczona. Kiedy ograniczenia wynikające z charakteru rządów Petro staną się jasne, droga będzie gotowa na okres masowych ruchów rewolucyjnych na jeszcze wyższym poziomie.

Obecnie mamy do czynienia z masowymi protestami w Ekwadorze. Teraz pojawiają się oznaki, że podobny ruch zaczyna się w Peru. Z dumą informuje, że również nasi towarzysze w tym kraju aktywnie uczestniczyli w wspomnianym ruchu.

Strajk generalny w Ekwadorze poruszył kwestię tego, kto rządzi społeczeństwem. Pytanie to pozostaje jednak wciąż otwarte. Obecny impas może spowodować zmęczenie i demobilizację mas, a tym samym doprowadzić do klęski. To właśnie stanowi główny problem.

Przez długi czas klasa robotnicza była poddawana niedopuszczalnym obciążeniom. To wystarczyło, by wywołać łańcuch rewolucyjnych eksplozji. Teraz w jednym kraju po drugim widzimy wielki ferment. Innymi słowy, obiektywne warunki dojrzały do rewolucji. 

Ale zasadniczy czynnik – czynnik subiektywny – w ogóle nie odpowiada warunkom obiektywnym.

Bankructwo „lewicy”

Prawdziwym wyjaśnieniem tego opóźnienia jest całkowity brak przywództwa, całkowite bankructwo przywódców ruchu robotniczego. W szczególności tak zwanej „lewicy”, która wszędzie pokazuje, że jest pozbawiona kręgosłupa.

Lewica szydzi z marksistów, których uważa za beznadziejnych utopistów. W rzeczywistości już dawno temu porzuciła ona wszelkie pomysły na zmianę społeczeństwa i pogodziła się z systemem kapitalistycznym.

Z jakiegoś powodu uważają się za wielkich pragmatyk. Ale jest to realizm człowieka, który chce przekonać tygrysa do jedzenia sałatki zamiast ludzkiego mięsa. Innymi słowy, lewicowi pragmatycy są de facto najgorszym rodzajem utopistów.

Straciwszy wszelką wiarę w siłę klasy robotniczej, reprezentanci pragmatycznej lewicy działają nieustannie jako hamulec ruchu, robiąc wszystko, co w ich mocy, by go powstrzymać i szukać kompromisów z wrogiem klasowym.

Ale słabość rodzi agresję. Za każdy krok wstecz wykonany przez reformistów, klasa rządząca zażąda dziesięciu kolejnych.

Stare partie i liderzy zostaną poddani próbie i jeden po drugim będą odrzucani, przygotowując drogę do powstania prawdziwej marksistowskiej opozycji. Dlatego kryzys kapitalizmu oznacza również kryzys reformizmu.

Spojrzenie marksistów okaże się słuszne. To jest nasza główna siła: nie liczby, pieniądze czy potężny aparat represji, ale siła idei. To jest coś, czego reformiści nigdy nie zrozumieją.

W 1938 roku Trocki powiedział, że światowy kryzys można sprowadzić do jednej rzeczy: kryzysu przywództwa klasy robotniczej. Słowa te nadal są aktualne. Widzieliśmy decydującą rolę przywództwa (czy też jego braku) na Sri Lance. I ta sama tragedia będzie się powtarzać raz po raz, dopóki klasa robotnicza nie zostanie uzbrojona w jedyny program, który może zagwarantować jej ostateczny sukces.

Klasa robotnicza będzie mogła zatriumfować tylko wtedy, gdy będzie uzbrojona w rewolucyjny program socjalistyczny. Tego programu broni dziś Międzynarodowa Tendencja Marksistowska.

„Ciemne niebo dla gospodarki”

The Economist ostrzega przed „ciemnym niebem dla gospodarki i nadchodzącą groźbą ciężkiej zimy niezadowolenia… patrząc w niemal każdym kierunku widzi się powody do obaw, wszędzie jawią się mrożące krew w żyłach zagrożenia dla światowej gospodarki”.

Perspektywy burżuazyjnych ekonomistów są pesymistyczne.

Cały system gospodarczy burżuazji wali się. A przecież klasa robotnicza, poprzez swoją pracę, stworzyła ogromne bogactwo, które, gdyby zostało właściwie wykorzystane, mogłoby rozwiązać wszystkie problemy ludzkości.

Wartość globalnego PKB wynosząca 94 biliony dolarów może nam się dziś wydawać ogromna, ale w przyszłości taka suma będzie się wydawać niezwykle skromna. W 1970 roku światowa gospodarka miała zaledwie około 3 biliony dolarów PKB – czyli 30 razy mniej niż dziś.

Oczekuje się, że w ciągu najbliższych 30 lat gospodarka światowa ponownie się mniej więcej podwoi. Do 2050 r. globalne PKB może zbliżyć się do 180 bilionów dolarów. Takie są prognozy w ramach ograniczonych możliwości kapitalizmu. W ramach socjalistycznej gospodarki planowej byłby znacznie większy.

Co oznaczają te liczby? Oznaczają, że nie ma absolutnie nic utopijnego w socjalistycznych perspektywach na przyszłość. W rzeczywistości materialna baza potrzebna do budowy socjalistycznego świata już istnieje. Mamy w rękach wszystko, co jest niezbędne do zbudowania raju na Ziemi.

Ale warunkiem wstępnym jest obalenie systemu kapitalistycznego. Wielkie możliwości mogą pojawić się przed nami znacznie szybciej, niż sobie wyobrażamy. W tym celu musimy być przygotowani. To przygotowanie musi nastąpić teraz, a można je podsumować jednym słowem: wzrost.

Mamy słuszne pomysły, ale to nie wystarczy. Musimy pracować tak, aby za naszymi ideami stało coraz więcej ludzi, aby jakość stała się ilością, a ilość przerodziła się w jakość. Inaczej wchodzi się w nową sytuację z organizacją liczącą sto osób, a inaczej z organizacją liczącą tysiąc.

Nie możemy pozwolić, by ten czy inny szczegół nas rozpraszał. Musimy skoncentrować całą naszą energię na głównym celu, jakim jest budowa rewolucyjnej Międzynarodówki.

To jest wyzwanie, które stoi przed nami. To również wyścig z czasem. Nic nie może stanąć na naszej drodze.


Autor: Alan Woods
Tłumaczenie: tow. Cezary Karpiński
Oryginalny tekst: https://www.marxist.com/the-world-in-2022-the-gathering-storm.htm