warski1918

Z dumą prezentujemy po raz pierwszy w przestrzeni internetowej tekst polskiego rewolucjonisty, Adolfa Warskiego, członka SDKPiL i KPP, nienagannego bolszewika zamordowanego przez stalinowską reakcję. Artykuł demaskuje mit o socjalistycznym charakterze odzyskania przez Polskę niepodległości, stawia jasno sprawę rzekomo robotniczej polityki rządu PPS i jego rzeczywistej kapitulacji wobec Piłsudskiego, endecji i burżuazji, której de facto był komitetem wykonawczym. Oprócz dokładnego wyjaśnienia działania sił historii w pierwszych tygodniach po odzyskaniu niepodległości, nauką na przyszłość dla wszystkich rewolucjonistów jest również to, jak nawet najbardziej radykalna i robotnicza retoryka, frazesy i symbolika może służyć za fasadę sił kontrrewolucji, mordującej proletariuszy i przedstawicieli rzeczywiście rewolucyjnego marksizmu, demontującej rady robotnicze i prowadzącej politykę jednoznacznie nakierowaną na zdradę i oszustwo wobec klasy pracującej. Jedynym osiągnięciem rządu PPS jest rozbicie polskiego ruchu robotniczego i fizyczna eksterminacja polskich i radzieckich rewolucjonistów. Żadnej „socjalistycznej niepodległości” nie było i być nie może – nie bez niezależnego, robotniczego programu, realizowanego przez silną teoretycznie i aktywną praktycznie organizację – organizację rewolucyjnego marksizmu.


Jeżeli wierzyć uroczystym zapewnieniom dziejopisów z obozu PPS, w Polsce dokonany został w pierwszych dniach listopadowych 1918 r. niebywale głęboki, choć bezkrwawy przewrót. Władzę ujął w swe ręce rząd „robotniczo-włościański” z przedstawicielami PPS na czele. „Panowanie burżuazji zostało obalone”. „Doszedł w Polsce do władzy robotnik i chłop polski i tej władzy wyrwać ze swych rąk nie da”. Tak na rozmaite tony i w rozmaitych odmianach stylistycznych zapewniały świat organy tej podziwu godnej rewolucji. „Rząd ludowy będzie dokonywał operacji nad obszarnikiem, fabrykantem i kapitalistą polskim, odbierając od nich to, co zrabowali u ludu pracującego” zapewniał groźnie „Robotnik”.

I aby temu wstrząsającemu wypadkowi i przeraźliwym zapowiedziom światoburczym nadać nie mniej groźny znak widomy, PPS triumfalnie zawiesiła 14 listopada czerwony sztandar na Zamku Królewskim w Warszawie. „Robotnik” pisał:

Stało się. Lud zwyciężył. Lud zatknął swój sztandar na zamku byłych królów polskich, ostatnio zajmowanym kolejno przez różnych najeźdźców.

Panowanie burżuazji obalone! Władza w rękach  robotników i włościan! Ta formuła bolszewicka, o zrealizowanie której tyle lat krwawiła i krwawi nadal Rosja ludowa, o którą walczyła w trzech rewolucjach, w 1905-1906 r. w marcu i  listopadzie 1917 r., którą w niesłychanych mękach, z takim trudem w walce zbrojnej z całym światem burżuazyjnym urzeczywistnia przeszło półtora już roku Rosja Sowiecka – ta formula bolszewicka przyoblekla się nagle w ciało w ciągu jednej nocy, z 6 na 7 listopada, w Polsce. Bóg że to bolszewicki sprawił ten cud? Bynajmniej, sprawił go nie żaden bolszewik polski, lecz zakamieniały wróg bolszewizmu – Daszyński i towarzysze. Nie żaden śmiertelny wróg imperializmu, co „z królami nie wchodzi w aliansy”, lecz wczorajsi bohaterowie szlachecko-burżuazyjnego, cesarsko-królewskiego „Naczelnego Komitetu Narodowego” w Krakowie, wczorajsi pupile ck. austro-węgierskiego sztabu generalnego, których zasługi tylekroć podnosiła z wielkim uznaniem cała prasa Wiednia i Berlina, wczorajsi zwolennicy i obrońcy beselerowskiej Tymczasowej Rady Stanu1, którzy posiadali w niej swoich, przez Beselera mianowanych ministrów i wiceministrów, wczorajsi piewcy aktu 5 listopada 1916 r., w którym dwaj wspaniałomyślni monarchowie „proklamowali” niepodległość Polski.

„Stało się”! A gdyby burżuazja spróbowała wyrwać z powrotem władzę z rąk robotników i włościan? „W onych krytycznych chwilach zawezwiemy Was, towarzysze, do walki” – uspokajała wątpiących w rzeczywistość swej władzy robotników i włościan odezwa Centralnego Komitetu PPS z dnia 9 listopada. „Szlacheckie czy kapitalistyczne rządy w Polsce są niemożliwe, a próba ich utworzenia wywołać musi wojnę domową” – z miną Robespierre’a czy nowożytnego Lenina głosił w tym samym czasie Daszyński na wiecu ludowym w Lublinie. „Stało się!” Na Zamku Królewskim czerwony sztandar!

A gdyby ktoś ośmielił się targnąć na ten sztandar i zerwać z zamku ten symbol zwycięskiej rewolucji?„Wszelkie prowokatorskie próby znieważenia sztandaru robotniczego mogą tragicznie się skończyć” uprzedzał – Centralny Komitet PPS. „Tragicznie!”

Skończyło się komicznie. Na rozkaz towarzysza, generała Sosnkowskiego, żołnierze towarzysza Piłsudskiego najspokojniej w świecie zdjęli z zamku dumnie powiewający nad obaloną burżuazją czerwony sztandar robotniczy. Obyło się szczęśliwie bez rozlewu krwi. Ugodzony rękami przyjaciół w samo serce rewolucyjne, lew i wódz „robotników i włościan”, „Robotnik”, pisał:

Mówimy spokojnie, ale stanowczo: zdjęcie czerwonego sztandaru – to błąd. Ale w naszych rękach czerwony sztandar nie zachwieje się. Pod tym znakiem będziemy dalej prowadzili walkę, tworząc społeczną republikę ludu polskiego. My nie będziemy robili ustępstw reakcji i organizując lud polski w potężną siłę, sprawimy, że nasz sztandar czerwony będzie nietykalny2.

„Ani kroku w tył” – wołał Barlicki w tymże „Robotniku”. Nadchodzi noc z 4 na 5 stycznia, zamach stanu Januszajtisa, Sapiehy, Dymowskiego3 i kompanii endeckiej, aresztowanie ministrów rządu „robotniczo-włościańskiego”, zbrojny napad i poranienie jednego z ministrów. „Rząd nie zawaha się przed ukaraniem winnych zamachu” – odpowiada złowrogo odezwa rządowa z 6 stycznia. „Uczestnicy zamachu muszą być oddani pod sąd i według całej surowości prawa przeciwko zdrajcom stanu – osądzeni” – woła „Robotnik” z 7 stycznia.

Położenie rządu zaczyna wyglądać „tragicznie”, mówiąc słowami Centralnego Komitetu PPS.

„Prowokatorskie” zdjęcie czerwonego sztandaru było „błędem”. Jakim błędem i czyim błędem? Co prawda, sztandar sam przez się jest tylko większym lub mniejszym kawałkiem płótna na czerwono ufarbowanego i zdjęcie jego mogło być błędem np. z punktu widzenia estetycznego, jeżeli czerwony kolor lepiej nadawał się do architektury zamku aniżeli biało-amarantowy. Ale tu widocznie chodziło o co innego. O co? O tym świergotały wróble na dachu, o tym pisały głośno i radośnie gazety reakcyjne, tylko groźny smok, strzegący pilnie władzy „robotniczo-włościańskiej”, uląkł się własnych gróźb, schował głowę w piasek, udawał, że nic nie wie, i zapewniał dalej, że w jego rękach „czerwony sztandar nie zachwieje się”. W istocie zaś rzecz miała się tak: W zamku było wojsko podległe naczelnej komendzie „towarzysza” Piłsudskiego, w bezpośrednim zawiadywaniu „towarzysza” generała Sosnkowskiego. Było to oczywiście wojsko rządu „robotniczo-włościańskiego”. Nic tedy naturalniejszego nadto, że nad głowami wojska broniącego Polski „socjalistyczno-ludowej” powiewał czerwony sztandar. Ale wszystkie partie reakcyjne, wszystkie ich pisma sarkały: jak to, nad głowami wojska polskiego, narodowego, sztandar partyjny, czerwony obok sztandaru narodowego?! Precz z nim!

Władza wojskowa rządu robotniczo-włościańskiego usłuchała rozkazu „powalonej burżuazji” i sztandar zdjęła. Wolno wątpić, czy zawieszenie czerwonego sztandaru na b. Zamku Królewskim symbolizowało „obalenie burżuazji” i „dojście do władzy robotnika i chłopa polskiego”. Ale nie można wątpić, że zdjęcie tego sztandaru oznaczało kapitulację – nie pierwszą i nie ostatnią rządu „robotniczo-włościańskiego” i wodzów PPS, kapitulację ze strachu przed „obaloną burżuazją”. Oto oczywisty, polityczny sens owego „błędu”, oto co ukrywało się pod pozornie błahym sporem o sztandar na zamku, oto rzeczywista treść strasznych groźb „wojny domowej”, „ani kroku w tył”, „czerwonej republiki” itd.

A groźby ukarania „zdrajców stanu” – „według całej surowości prawa”? Włos z głowy im nie spadł. Po krótkim „areszcie” domowym zostali ułaskawieni. W kilka miesięcy później jeden z hersztów zamachu, Dymowski, został szczęśliwie posłem do Sejmu: drugi, książę Sapieha, został kandydatem na posła Republiki Polskiej w Londynie, i to, jak brzmi odpowiedź oficjalna na interpelację – „po porozumieniu się prezesa ministrów (Paderewskiego) z Naczelnikiem Państwa”, czyli za zgodą Piłsudskiego, przeciw któremu również skierowany był zamach stanu i którego zamachowcy usiłowali aresztować w nocy z 4 na 5 stycznia. Inni zamachowcy bardzo szybko zajęli najwybitniejsze placówki w wojsku, w sztabie generalnym, w administracji rządowej. W tym samym czasie, gdy kierowników niedoszłego zamachu stanu dosięgła „surowa kara” w formie „aresztu” domowego, a wkrótce potem w postaci amnestii, więzienia republiki „socjalistyczno-ludowej” roiły się od robotników-komunistów, których łaska „czerwonego” Naczelnika szczęśliwie nie dosięgła. W tym samym czasie, gdy władza znajdowała się w rękach robotnika i chłopa”, strajkujących chłopów i chłopów-agitatorów sieczono przez czerwoną płachtę4, rewolucyjnych robotników i chłopów polskich katowano i mordowano, lokale rewolucyjnych związków zawodowych i pism ulegały systematycznym pogromom. Organizujące się pod skrzydłami rządu „robotniczo-włościańskiego” siły żandarmerii i białej gwardii coraz śmielej hulały po kraju.

Sto razy powtarzały się „one krytyczne chwile”, w których wodzowie partii rządzącej obiecywali „zawezwać” robotników „do walki” i grozili „rozpętać wojnę domową” – i sto razy cofali się ze strachu przed własnymi krzykliwymi groźbami, a za każdym razem z tym większym impetem rzucali się na wrogów z lewa za to, że śmieli nawoływać masy do walki. Mówiąc słowami Marksa, chcieli „złamać potęgę burżuazji, ale tak, żeby nie rozpętać sił proletariatu”.

Ale masa robotnicza idąca za PPS brała serio wszystkie zapowiedzi potężnych walk i w samym zaraniu młodej republiki uzbroiła się, tworząc Milicję Ludową. „Precz z nią!” – wołał wściekły chór reakcji i rząd „socjalistyczno-ludowy” oddał Milicję Ludową – tę chlubę robotników pepesowych – na pastwę reakcyjnych oficerów. Górnicy Zagłębia Dąbrowskiego byli uzbrojeni. Precz z tą czerwoną gwardią! – i rząd „robotniczo-włościański” pospieszył wykonać rozkaz „obalonej” burżuazji i robotników Zagłębia rozbroił. 

Bezstronny historyk burżuazyjny będzie musiał oddać sprawiedliwość temu rządowi, na czele którego stali wodzowie PPS; uczynili oni wszystko, co mogli, aby rozbroić robotników i uzbroić pachołków burżuazji, usypiając wolę i energię mas ludowych zapewnieniem, że rewolucja już się dokonała i że krajowi potrzeba już tylko „ładu i porządku”, albo zapowiedzią, że gdy nadejdą „krytyczne chwile”, lud zostanie „powołany do walki”.

A w polityce zewnętrznej? Zaraz po ogłoszeniu republiki polskiej dwa państwa zgłosiły chęć wysłania do niej swoich przedstawicieli: Rosja Sowiecka i Niemcy. Rząd „robotniczo-włościański” Polski odmówił przyjęcia posła rządu robotniczo-włościańskiego Rosji. Ta odmowa przyjęta została przez opinię endecko-burżuazyjną jako sama przez się zrozumiała, naturalna dań, należna imperializmowi i reakcji polskiej.

Co więcej, na rozkaz ministra spraw zewnętrznych rządu „socjalistyczno-ludowego”, pepesowca Wasilewskiego, aresztowana została w Warszawie delegacja rosyjskiego Czerwonego Krzyża. Delegacja ta przybyła do Polski po uprzednio otrzymanej zgodzie rządu polskiego. Na jej czele stał stary rewolucjonista polski, Bronisław Wesołowski, który już nieraz w tejże Warszawie był aresztowany, pierwszy raz w roku 1895, i odtąd połowę niemal swego życia spędził w więzieniach carskich i na katordze. Delegacja w liczbie pięciu osób oddana została przez rząd „socjalistyczno-ludowy” w ręce żandarmów polskich, wyćwiczonych w służbie żandarmerii carskiej, i odstawiona do granicy. Ale w drodze została wymordowana przez tychże żandarmów polskich. Wśród zamordowanych był Wesołowski, dwie kobiety – sanitariuszki i jeden lekarz. Uszedł tylko jeden ciężko ranny członek delegacji, którego żandarmi uważali za martwego i wraz z innymi pozostawili w lesie. Ta niesłychana w stosunkach międzynarodowych zbrodnia z premedytacją nie tylko w krajach cywilizowanych, ale nawet wśród Botokudów nowożytnych pociągnęłaby za sobą wyrazy przynajmniej formalnego dyplomatycznego „ubolewania” i ukaranie winnych przynajmniej formalne. Ileż to razy nawet rząd Wilhelma II wyrażał publicznie ubolewanie z powodu zatopienia „Lusitanii”5, choć mógł się powołać na konieczności wojenne, podczas gdy rząd polski nie był wówczas w wojnie z Rosją. Ale „kulturalny” rząd „socjalistów” polskich nie tylko palcem nie ruszył, aby wykryć i ukarać winnych, lecz nie ogłosił nawet zwykłego w takich razach „ubolewania”. Uczynił to dopiero znacznie później już czysto burżuazyjny rząd Paderewskiego, nie mający żadnych pretensji do wyznawania zasad socjalizmu i międzynarodowej solidarności proletariatu.

Ta potworna zbrodnia i stosunek do niej PPS rzuciły od razu jaskrawe światło na uległość tej partii i jej rządu wobec imperializmu i reakcji endeckiej, która ulękła się „bolszewickiej” misji Czerwonego Krzyża. Jak już powiedzieliśmy, jednym z pierwszych kroków rządu było zaaresztowanie tej misji. W kilka dni potem, 29 grudnia, na wezwanie komunistów około trzydziestu tysięcy robotników z czerwonymi sztandarami zgromadziło się na wiec na placu Saskim, aby zaprotestować przeciw gwałtom żandarmerii i białych band endeckich, po czym udało się pod gmach, w którym znajdowała się aresztowana delegacja rosyjskiego Czerwonego Krzyża, aby wyrazić jej ubolewanie i solidarność swoją pod adresem Rosji Sowieckiej. Bezbronnemu, spokojnemu tłumowi demonstrantów żandarmi i reakcyjni oficerowie sprawili rzeź, strzelając z karabinów i kulomiotów. Mordercom ludu ze strony rządu oczywiście nic złego się nie stało. Burżuazja obsypała ich kwiatami i pochwałami. „Robotnik” zaś, półoficjalny organ rządu, przerażony zuchwałością reakcyjnych oficerów, rzucił się nazajutrz z niesłychaną wściekłością na komunistów. Ten artykuł starczył za cały program rządu i wobec pierwszego masowego wystąpienia ludowego od razu wykazywał, co się ukrywa pod strasznymi groźbami wodzów PPS, zapowiadających walkę wrogom robotników i chłopów.

Posła6 Rosji Sowieckiej do Polski nie wpuszczono. Natomiast, jak oświadczył w swoim czasie „Robotnik”, rząd „robotniczo-włościański” porozumiał się z Berlinem i skutkiem tego porozumienia było przyjęcie w Warszawie posła niemieckiego, hr. Kesslera. Co innego Rosja Lenina, a co innego przecież Niemcy Scheidemanna. Bądź co bądź, jak na wodzów PPS był to niesłychanie śmiały krok polityczny. Niemcy bowiem były w wojnie z rządami koalicji i przyjęcie posła niemieckiego bez pytania i zgody paryskiego Komitetu Narodowego7, wbrew polityce Dmowskiego, odbierającego rozkazy od Pichona8, oznaczało, że PPS i jej rząd zamierza rzeczywiście budować Polskę niepodległą, niezależną od rozkazów obcych rządów imperialistycznych, i rzeczywiście nie myśli chodzić na pasku endeckiej burżuazji. Powtarzamy, jak na niedawnych pucybutów imperializmu państw centralnych ten krok wymierzony przeciw imperialistycznym rządom Zachodu był niesłychanie śmiały. Albo, być może, miały rację pisma endeckie, twierdząc, że było to tylko stare przyzwyczajenie „aktywistyczne”? Endecy jednak od razu zrozumieli, że taka niezależność od koalicji byłaby „zbrodnią polityczną”, i wrzasnęli: Co? Poseł niemiecki w Warszawie? Precz z nim! „Robotnik” w artykule oficjalnym nazwał nagonkę na hr. Kesslera „awanturą endecką” i jak zwykle – zrobił groźną minę, co miało znaczyć: nie ustąpimy.

W kilka dni potem hr. Kessler został ze wszystkimi honorami odstawiony do granic swej ojczyzny, na rozkaz endecji stosunki dyplomatyczne z Niemcami zostały zerwane. Zbyteczne dodawać, że dzięki zarządzeniom władz wysłannik Scheidemanna, przyjaciela i sojusznika PPS z pierwszych lat wojny, uniknął losu Wesołowskiego i towarzyszy.

Te dwa przykłady charakteryzują, jak rząd „robotniczo-włościański” z PPS na czele staczał się na polu polityki zagranicznej w ramiona burżuazji imperialistycznej i endeckiej z taką samą zawrotną szybkością, z jaką to czynił w swej polityce wewnętrznej. Jest to nieunikniony los każdej partii „środka”, która w okresie gwałtownych wstrząśnień socjalnych, rozdzierających świat na dwa obozy, nie chce stanąć po żadnej stronie barykady i wskutek tego musi pierwej czy później znaleźć się po stronie zdecydowanej kontrrewolucji. Dalsze wypadki potwierdziły to najzupełniej.

„Kłamstwem jest, jakobyśmy podjęli walkę przeciw bolszewizmowi w Rosji”! – wolał według świadectwa „Robotnika” Daszyński, stając na czele rządu w Lublinie. Ale wojska polskie pod wodzą generałów carskich walczyły na wszystkich niemal frontach rosyjskich przeciw władzy sowieckiej i rząd nie chciał im wydać rozkazu cofnięcia się, choć wszystkie oddziały polskie uznały zwierzchnią władzę Naczelnego Dowództwa w Polsce.

W walce światowych obozów imperialistycznych musimy być neutralni – zapewniali przedstawiciele PPS i rządu, sparzywszy się na awanturze aktywistycznej. Nie przebrzmiało jeszcze echo tych zapewnień, a już znaleźli się w obozie koalicji. Ta ostatnia uznawała tylko rząd narodowy polski w osobie Dmowskiego i jego paryskiego Komitetu Narodowego. Pichon w parlamencie francuskim lżył publicznie Piłsudskiego i rząd „robotniczo-włościański”, wysoko podnosił zasługi Dmowskiego i jego Komitetu Narodowego. Należało się spodziewać, że „nieugięci bojownicy”„czerwonej republiki”, „niepodległej Polski socjalistycznej” i innych okropności rewolucyjnych rozpędzą Komitet Narodowy Dmowskiego na cztery wiatry, a przynajmniej oświadczą głośno, dobitnie rządom koalicji, że ich Polska „robotniczo-włościańska” nie ma nic wspólnego z Dmowskim i Piltzem9, jak robotniczo włościańska Rosja Sowiecka oświadczyła, że nie ma nic wspólnego z Sazonowem, Izwolskim i inną swołoczą carską. Cóż bowiem innego oznaczały srogie okrzyki o sługusach carskich, zaprzańcach narodowych, wrogach niepodległości, wymierzone pod adresem Dmowskiego i jego komitetu? Ale jak zwykle, gdy od groźnej paplaniny trzeba było przejść do czynu politycznego, dusza naszych Papkinów rewolucji uciekła im w pięty. W odpowiedzi na bezczelne ataki Pichona wysłali przedstawicieli „lewicy” do Paryża w celu uzupełnienia Komitetu Narodowego lokajów carskich. Innymi słowy, padli do nóg Pichona i Dmowskiego, osłaniając swoje ceremonialne kotau10 zdwojoną porcją wymyślań na endeków i osładzając sobie gorycz przejścia z niedawnej służby imperialistycznej u hr. Czernina11 na służbę u Pichona zdwojonym atakiem na „imperializm bolszewicki” Rosji Sowieckiej. Zdjęcie czerwonego sztandaru z murów Zamku Królewskiego w Warszawie z jawną zgodą rządu było niezbędnym, nieuniknionym wstępem do wkradania się w łaski Pichona, jak wrogi stosunek do Rosji Sowieckiej i do „wichrzeń komunistycznych” w kraju oraz coraz częstsze, coraz gorętsze zapewnienia, że rząd „robotniczo-włościański” pragnie przede wszystkim i za wszelką cenę „ładu i porządku”, były ściśle związane z dążeniem do chwilowego neutralizmu, do serdecznego sojuszu z imperialistycznymi rządami koalicji. Jakże bowiem Pichon – według słusznego twierdzenia endeków mógł wejść w stosunki sojusznicze z PPS i jej rządem, jeżeli nad Polską powiewał czerwony sztandar, jeżeli partia ta mogła być podejrzewana o rzeczywistą chęć wprowadzenia w życie groźby „czerwonej republiki” zamiast „ładu i porządku”, jeżeli można ją było podejrzewać o neutralny stosunek do Rosji Sowieckiej lub o tolerowanie w kraju agitacji komunistycznej? Jeżeli więc przez chwilę, w czasie gdy Paderewski i St. Grabski podsuwali im projekty rekonstrukcji gabinetu w myśl życzeń endeckich, wodzowie PPS grozili w „Robotniku”, że gotowi są raczej zrekonstruować się „na lewo”, to znaczy dopuścić do gabinetu kilku komunistów (wodzowie ci byli tak bezdennie naiwni, iż wierzyli, że komuniści polscy mogliby dzielić władzę razem z pucybutami imperializmu lub w ogóle stanąć na czele rządu w momencie, gdy polski lud pracujący nie dokonał jeszcze swojej pierwszej rewolucji!), jeżeli powtarzamy mogli jeszcze w pewnej chwili pozwolić sobie na fantastyczną groźbę straszenia burżuazji niemożliwą zmianą swego stosunku do partii komunistycznej, to zaraz potem owa fantazja kawalerska nabawiła ich takiego strachu wobec burżuazji polskiej i koalicji, że odtąd walka z agitacją komunistyczną i hasło „ładu i porządku” stanęły u nich na pierwszym planie.

W ten sposób krok za krokiem rząd „socjalistyczno-ludowy”, strasząc endeków i odgryzając się im, szedł na pasku burżuazji endeckiej, ciągnąc Polskę do paryskiego Komitetu Narodowego, staczając ją w przepaść imperializmu koalicyjnego, międzynarodowej kontrrewolucji i pokoju wersalskiego, który pierwej czy później, ale nieuniknienie, z żelazną koniecznością doprowadzić musi do odrestaurowania imperialistycznej Rosji, do zguby niepodległości i wolności Polski, o ile w samej Polsce i naokół niej nie powstaną republiki rad robotniczych, nie zatriumfuje dyktatura proletariatu.

Zapewne, rząd ten ma inne jeszcze zasługi: zadekretował ośmiogodzinny dzień roboczy. Uczynił to wtedy, gdy wprowadziły go już w życie pierwsza12 Warszawska Rada Delegatów Robotniczych, gdy nie było w niej jeszcze przedstawicieli PPS. Stało się to samo we Francji, najbardziej spośród wielkich mocarstw opornej na punkcie nowożytnej polityki socjalnej i pod tak reakcyjnym rządem, jakim jest gabinet Clemenceau.

Rząd wprowadził najdemokratyczniejsze prawo wyborcze do Sejmu. Zapewne. To samo uczynił rząd szajdemanowski w Niemczech. Ale najdemokratyczniejsza forma burżuazyjnego parlamentaryzmu nie jest jeszcze demokracją, a łączyć demokrację z imperializmem można tak samo, jak ogień z wodą.

Zresztą rząd ten, który chciał być straszakiem burżuazji, nie dożył wyborów do Sejmu. Na 10 dni przed wyborami, w dwa miesiące po objęciu władzy, sam położył się do grobu. Nikt go nie obalił, jak on nikogo nie obalał. Po prostu spostrzegł, że jest bezsilny i do niczego niezdolny. To było jego jedyne mądre spostrzeżenie. Nie mógł lepiej dowieść, że nie stał zupełnie na wysokości zadania swego albo raczej że nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co stanowiło jego rzeczywiste zadanie. Wprawdzie po nieudanej próbie zamachowców jasne było, że sytuacja jest jeszcze do uratowania. Była to wszak owa „krytyczna chwila”, w której CKR PPS – jak sam uroczyście ślubował – zawezwie masy do walki. Apelować do mas znaczy zburzyć „ład i porządek”. To byłoby dla tych bohaterów zbyt odważne. Acheronta movebo! Piekło poruszę – groził niedawno CKR PPS i gdy chwila nadeszła, schował się w mysią dziurę.

Rząd padł bez próby oporu, bez honoru. A padając nie omieszkał okryć się nową śmiesznością. W liście do Naczelnika Państwa złożył winę swej niesławnej śmierci na burżuazję, która nie chciała popierać pożyczki państwowej, odmawiała mu kredytu publicznego, nie napełniała pustego skarbu. Tę samą mądrość powtarzał niezliczone razy „Robotnik”. Jak to? „Obalili” burżuazję, grozili jej ponownym obaleniem, czerwoną republiką i Bóg wie czym, a teraz mają pretensje do obalonej i mającej być obaloną burżuazji za to, że nie spieszy dobrowolnie napełniać pustych kas rządu „robotniczo-włościańskiego”! A czy Wielka Rewolucja Francuska miała kredyt publiczny i skarb pełen złota? Czy Wielka Rewolucja Sowiecka w Rosji i na Węgrzech cieszy się kredytem publicznym burżuazji? Ta pretensja byłaby dziwna, gdyby nie odkrywała całej prawdy, tej mianowicie, że rząd z PPS na czele nie był wyrazem żadnej „bezkrwawej rewolucji”, że te bezkrwiste niedołęgi w ogóle z żadną rewolucją nic wspólnego nie mają, że były raczej klapą bezpieczeństwa przeciw rewolucji i że zatem ich pretensja była najzupełniej uzasadniona. W przeciwnym razie rzecz miałaby się akurat odwrotnie. Albowiem, jak pisał Marks i jak to wie już dziś nawet każdy osioł polityczny, „kredyt publiczny i kredyt prywatny są termometrem ekonomicznym, na którym mierzyć można intensywność każdej rewolucji”13. W tym samym stopniu, w jakim pada kredyt, wzrasta żar i siła twórcza rewolucji.

Ale i za rządów Paderewskiego pożyczka państwowa cieszy się nie o wiele większym pokupem. Skądże więc obecny rząd czerpie na swe wydatki, które są o wiele większe niż za czasów jego poprzednika? Ta zagadka ma zupełnie prozaiczne rozwiązanie: oto wysoki urzędnik w ministerium skarbu, p. Byrka, schował maszynkę do drukowania pieniędzy, dopóki u steru znajdował się straszny rząd „socjalistyczno-ludowy”, i wyciągnął już z ukrycia po jego upadku.

Rząd upadł, „bezkrwawa rewolucja” wzięła w łeb z powodu ukrycia maszynki przez p. Byrkę – ta farsa, która spowodowała nędzną śmierć rządu „robotniczo-włościańskiego” jest godnym finałem komedii rewolucyjnej, którą rząd ten rozpoczął i prowadził swój żywot. „Każdy, kto zajmując w rewolucji decydującą pozycję wydaje ją, zamiast zmusić wroga do odważenia się na szturm, zasługuje, żeby go traktowano jako zdrajcę”.

Tymi słowami Marksa można przejść do porządku dziennego nad niesławnymi dziejami rządu „socjalistyczno-ludowego.” Ale Marks sam już zauważył, że słowo „zdrajca” niewiele wyjaśnia. Historia ta w swoim przebiegu i w swoich skutkach dla sprawy rewolucji polskiej wyjaśniona być może tylko na gruncie walk klasowych i na tle imperializmu światowego. A to wymaga osobnego rozpatrzenia.

„Nowe Społeczeństwo” nr 3-4, maj-czerwiec 1919 r., str. 1-9, pod pseudonimem J. Jelski.


Przypisy:

1. Tymczasowa Rada Stanu – ciało opiniodawcze utworzone na terenie Kongresówki rozporządzeniem generał-gubernatorów Beselera i Kuka z dnia 6 grudnia 1916 r. Tymczasowa Rada Stanu składała się z 25 członków mianowanych przez władze okupacyjne niemieckie i austriackie.
2. Patrz: „Robotnik” nr 352, 15.XII 1918 r.
3. Januszajtis Marian – generał, wicedyrektor Komisji Wojskowej Rady Regencyjnej, wojewoda nowogrodzki (1924-1926). Sapicha Eustachy – prezes Rady Głównej Opiekuńczej od 1916 r., min. spraw zagranicznych (1920-1921), poseł na Sejm (1928-1929). Dymowski Tadeusz – działacz Narodowej Demokracji, współorganizator towarzystwa „Rozwój”, poseł na Sejm Ustawodawczy w 1919 r.4.  Mowa o wypadkach katowania strajkujących robotników rolnych przez wojsko i żandarmerię w okresie masowych strajków robotników folwarcznych na wiosnę 1919 r.
5. „Lusitania” – statek angielski zatopiony przez niemiecką łódź podwodną 7. V 1915 r. 
6. Proponowanym przez rząd radziecki posłem przy rządzie Moraczewskiego był Julian Marchlewski.
7. Komitet Narodowy Polski powstał w Paryżu dn. 15. VIII 1917 r. pod kierownictwem R. Dmowskiego. Grupował on elementy związane z Narodową Demokracją, orientujące się na państwa koalicji. W skład KNP wchodzili m. in. I. Paderewski, M. Zamoyski, E. Piltz. Rządy koalicji uznały KNP za oficjalne przedstawicielstwo polskie we Francji jesienią 1917 r. Pod egidą KNP stworzona została we Francji armia gen. Hallera.
8. Pichon Stephen (1857-1933) – działacz partii radykałów, minister spraw zagranicznych Francji w latach 1906-1911, 1913, 1917-1920.
9. Piltz Erazm (1850-1929) – publicysta, jeden z twórców i czołowy działacz stronnictwa realistów, a następnie Narodowej Demokracji. Członek Komitetu Narodowego w Paryżu, poseł polski w Pradze w 1919 r., wiceminister spraw zagranicznych.
10. Kotau – chiński ceremonialny dworski ukłon (niem.).
11. Czernin Ottokar hr. (1872-1932) – minister spraw zagranicznych Austro-Węgier w latach 1916-1918, jeden z inicjatorów układu brzeskiego.
12. Mowa o RDR m. Warszawy i okolic, powstałej 11.XI 1918 r. z inicjatywy SDKPIL i PPS-Lewicy.
13. Patrz: K. Marks, Walki klasowe we Francji od 1848 do 1850, K. Marks, F. Engels, cyt. wyd., t. I, str. 142.