tusk 100 fin 01

Mija dziś 100 dni od powstania rządu Tuska — 100 dni, w które jego partia miała naprawić Polskę, przywrócić europejskość i demokratyczne standardy, zapewnić prawo do aborcji i zaprowadzić uśmiechy na twarze polskich dzieci. Z obietnic Tusk wycofał się rakiem, a miesiąc miodowy nowego rządu można już uznać za oficjalnie zakończony. Przed nami szykuje się bezprecedensowy okres społecznej i politycznej niestabilności.

Kompromitacja burżuazyjnej demokracji

Fundamentalnym ideowym założeniem koalicji rządzących „demokratów” od samego początku był pogląd, że polski kapitalizm (i kapitalizm w ogóle) nie ma żadnych problemów, jest szczytem ludzkiej cywilizacji i „końcem historii” — wszystkie problemy wynikają ze złego gospodarza, w tym wypadku dyktatorskiego, populistycznego PiS-u, który ośmielił się złamać święte prawa wolnego rynku i wprowadzić szczątkowe reformy, jak program 500+. Zamiast tego wystarczy, aby ster objął rząd specjalistów, a wszystkie problemy zostaną rozwiązane dzięki demokratycznej, obywatelskiej debacie i kompromisowi. Ale w okresie kapitalistycznego kryzysu, który jest naszą codziennością nieprzerwanie od 4 (a w zasadzie 16!) lat, debata sprowadza się do tego, jak utrzymać, albo nawet podkręcić zyski. Gdzie można ciąć świadczenia dla robotników? Gdzie można zaatakować ich standardy życia? Jak zrobić to na tyle elegancko, żeby uniknąć społecznej eksplozji? Jak podzielić się zyskiem z tych łupów? To są tematy debaty, którą raczy nas każdy parlament na całym świecie, bo, słowami Marksa i Engelsa, jest jedynie komitetem zarządzającym wspólnymi interesami klasy burżuazyjnej. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Gdy tylko politycy nowej koalicji dorwali się do budżetu, nagle okazało się, że pieniędzy po prostu nie ma. Jaka szkoda! Tak więc nici z obietnic o kwocie wolnej od podatku w wysokości pensji minimalnej, budżet trzeba łatać! Żeby zdobyć materiał do tego szycia, pod krawiecki nóż pierwsze poszły liche osłony antyinflacyjne — dopłaty do cen energii i zerowy VAT na żywność. Na parę rzeczy pieniądze się jednak znajdą — na to, żeby kapitaliści płacili niższe składki zdrowotne i na wspólne dla całej polskiej burżuazji sarmackie machanie szabelką, na które płacimy ponad 4% PKB. Nie znajdzie się miejsca na prawo do aborcji, które milionom Polek wbijano do głów jako ostateczny powód do głosowania na „demokrację”, mimo tego, że prawa kobiet miały być kluczowym obszarem działań koalicji. Drobne przeoczenie!

Równie niewykonalne okazało się rozwiązanie protestów rolniczych metodami „demokratycznego, otwartego dialogu” — gdy nie udało się przeczekać protestujących, w ruch poszedł gaz pieprzowy i granaty hukowe. W oczach prysł czar kulturalnego, demokratycznego kompromisu — z wyjątkiem samego jego proroka, według którego ani pod Sejmem, ani pod jego domem, nic nie zrobili rolnicy, tylko chuligani i prowokatorzy!

Wojna burżujsko-burżujska

Zamiast spełniania obietnic, gros swojej energii koalicja rządząca przeznacza na walkę z opozycją w postaci PiS-u, który zresztą obarcza o wszystkie swoje porażki. Zamiast przywrócenia jedności narodowej, widzimy brutalną walkę w obozie kapitalistów, która rozrywa filary władzy całej tej klasy. W przywracaniu „rządów prawa”, koalicjanci nie stronią od metod co do których, lekko mówiąc, istnieje wiele wątpliwości prawnych. Poczynając od przejęcia kontroli nad mediami publicznymi w oparciu o uchwałę sejmową, która stoi w sprzeczności z wynoszoną na sztandary konstytucją, aż do nieporadnych prób usunięcia wpływu Trybunału Konstytucyjnego, znów z pomocą uchwały, znów bez podstaw prawnych. To bardzo jasno pokazuje wszystkim obserwującym, że tzw. „rządy prawa” są niczym więcej niż hasełkiem, powtarzanym z nabożną czcią, a prawdziwą władzę stanowi policja, wojsko czy sądy — słowem, specjalne oddziały uzbrojonych ludzi. Prawo jest jedynie zeschłym listkiem figowym, kojącym sumienia burżuazji i drobnomieszczaństwa.

W 100 dni osiągnięty został też rekord bezprecedensowych wydarzeń w polskiej polityce — przejęto z pomocą policji siedzibę TVP, dwójka posłów straciła mandaty i została uwięziona (choć na krótko, dzięki patronatowi prezydenta), następnie ich partyjni koledzy przepychali się ze Strażą Marszałkowską, która dopiero co musiała uspokajać pana Brauna, któremu odebrano immunitet poselski…. Szczególnie bezprecedensowe są coraz jaśniejsze próby postawienia szefa Narodowego Banku Polskiego — Adama Glapińskiego, przed Trybunałem Stanu, co w żaden sposób nie pomoże polskiej gospodarce w przeddzień kryzysu. Jak uderzać głową w mur, to z hukiem!

Jakby tego było mało, w spokojnym rządzeniu przeszkadza sam prezydent, którego relacje z rządem są jednymi z najgorszych w historii III RP. Duda nagle odkrył wszystkie swoje prerogatywy i wykopał wszelkie możliwe pretensje dotyczące jego roli w państwie, aby napsuć krwi politycznym wrogom. Dobrym przykładem jest tu ostatnia z listy awantura między rządem a Dudą — rząd chce masowo wymienić ponad 50 ambasadorów, na co prezydent nie chce wyrazić wymaganej zgody i ogłasza, że uznaje Waszyngton za „prezydencką placówkę”. Wobec tego rząd już zapowiada, że jeżeli prezydent się nie zgodzi, to wezwie ambasadorów do Polski, a na ich miejsce wyśle dyplomatów w charakterze chargé d’affaires. W ten sposób dwa obozy polskiej burżuazji, swoją teatralną gierką i rzucaniem sobie kłód pod nogi, szkodzą interesowi wspólnej dyplomacji. Jeszcze większy problem robi Duda blokowaniem ustawy o dostępie do pigułki dzień po bez recepty — wprowadza tu swoją prawicową agendę, ale za cenę dalszego dolewania oliwy do ognia, prowokowania ruchu walki o prawa kobiet i dalszego podkopywania dopiero co pikującej wiary w burżuazyjną demokrację. A każdy, kto bawi się z ogniem, w końcu się nim sparzy.

Kolejną bombę zegarową podkładają sobie sami koalicjanci w przygotowaniu do wyborów samorządowych. Bardzo dobrze czują, że kończy się powyborczy entuzjazm i na tej ostatniej prostej jako główny slogan do mobilizacji mówią — PiS-owcy uciekają z tonącego okrętu do samorządów, musimy ich zatrzymać! Tak, bez dwóch zdań tak jest — w końcu samorządy wiążą się z możliwością przydzielenia wygodnych posadek dla politycznych kolegów, aby przeczekać trudne czasy z pomocą nepotyzmu i korupcji. Ale tym samym wyciągają na światło dzienne wspólną tajemnicę, którą lepiej się nie chwalić — że politycy patrzą na samorządy jako na źródło lukratywnych pozycji dla zaprzyjaźnionych biurokratów. Ale jak pokazuje chociażby ostatnia sprawa posła Trzeciej Drogi, który wprost wymagał 20 tysięcy złotych za miejsce na liście do Sejmu, korupcja nie jest domeną jednej partii — jest nieodłącznym elementem systemu politycznego, w którym bogata mniejszość jest związana z rządem tysiącem nici. Tak więc dzisiejsze hasła wyborcze jutro odbiją się koalicji z czkawką.

Domek z kart

Zresztą sama koalicja bardzo szybko przeżyła dni swojej „świetności” i wykazuje już pierwsze oznaki starczego rozkładu. Dni „demokratycznej jedności” mamy już za sobą — teraz wszystkie ignorowane wcześniej różnice i problemy wychodzą na wierzch, tym brzydsze i ostrzejsze. Partie rządzące robią wiele hałasu o utarczki w PiS-ie i wieszczą (jak zresztą od lat) jego rychły upadek i dezintegrację. Jest to mało prawdopodobna perspektywa, choć nie możemy jej skreślić. Ale przyganiał kocioł garnkowi! Z jednej strony politycy Lewicy mówią, że Hołownia kupczy prawami kobiet i każą mu „wypierdalać”, a z drugiej sam zainteresowany stwierdza pobłażliwie, że nie boi się ich ostrego języka i fraz i ubolewa nad wojną w koalicji. Gdyby takie coś robili politycy PiS-u, już wieszczono by rychły rozpad partii, ale w tym rządzie to najwyraźniej normalność. A to wszystko w przeddzień wyborów samorządowych, w których partia Tuska marzy tylko o tym, żeby dokopać krnąbrnemu koalicjantowi z Trzeciej Drogi. Fasadowa jedność, na jaką zdobył się cały obóz anty-PiS, rwie się w szwach, a wybory prezydenckie w przyszłym roku, w których personalną ambicją Hołowni jest osobiste zwycięstwo, jeszcze bardziej pogłębią istniejące podziały. Już dziś liderzy Trzeciej Drogi mówią, że zmniejszenie składki zdrowotnej dla kapitalistów to kwestia, od której mogą uzależnić pozostanie w rządowej koalicji. Jeżeli to jest ich język po 3 miesiącach rządów, to co będzie dalej?

Rozłam w koalicji będzie tylko pogłębiony przez przyszłe wydarzenia. Już teraz nie było jasnej zgody co do tego, co zrobić w sprawie protestów rolników — co będzie, gdy na ulice wróci kwestia aborcji? Z jednej strony Lewica będzie musiała bronić resztek honoru i rzucać hasełkami z mównicy sejmowej, z drugiej Hołownia nie da za wygraną, a to on trzyma zwycięskie karty. Rząd będzie sparaliżowany i zupełnie niezdolny do poradzenia sobie z masowym ruchem. To samo tyczy się ruchu strajkowego, w którym widzimy pierwsze znaki przebudzenia, i każdego innego ruchu, jakiemu przyjdzie rządowi stawić czoła.

Nie ma natomiast wątpliwości co do tego, że prędzej czy później rozczarowani robotnicy, studenci i kobiety pokażą swoje niezadowolenie na ulicach. W tym klimacie, biorąc pod uwagę nadciągającą recesję, szansa na to, że rząd dotrwa do końca kadencji, wydaje się na ten moment wątła. Nie możemy wykluczyć możliwości przyspieszonych wyborów w jakimś momencie w przyszłości, gdy rząd straci zdolność do rządzenia. Taki jest bilans 100 dni rządów Tuska.

Potrzebujemy partii robotniczej!

W tym miejscu należy przywołać nasze perspektywy z 21 października, pisane, gdy burżuazyjni komentatorzy w euforii świętowali „zwycięstwo demokracji”: 

Nie ulega wątpliwości, że rząd „demokratów” szybko przepali się przez cały bak społecznego zaufania, jaki otrzymał w tych wyborach, i skończy co najmniej tak samo znienawidzony jak niedoszła PiS-owska „dyktatura” – a jeżeli przypomnieć sobie poprzednie pomysły ekipy Tuska i nadchodzące zwolnienie gospodarki, to będzie jeszcze gorzej. W tym wypadku ¾ Polaków i Polek otrzyma od kapitalistów pozwolenie na to, by się rozczarować – bez względu na wybraną opcję. Słowami Lenina – „życie uczy”, i to właśnie doświadczenie roku rządów „demokratów” będzie lepszą lekcją o ich prawdziwej wartości niż ostatnie 8 lat ich opozycji.

[…] Jaka więc będzie Polska następnych 4 lat? Czy będzie tak uśmiechnięta, miła i niepodzielna, jak chciałyby zadowolone twarze „nowego” rządu?  Bynajmniej. Przed nami czas jeszcze większego chaosu i niestabilności.

[…] Na horyzoncie mamy dalsze zaostrzenie ekonomicznej walki klasy pracującej. Sprzeczności kapitalizmu już zaczynają wypływać na powierzchnię, a rządowa dyskusja wokół tego, w jaki sposób najlepiej wyzyskiwać polską klasę robotniczą tylko je wyjaskrawią.

Rozwój wydarzeń pokazuje każdego dnia, że nasze perspektywy były słuszne. Ale to nie zasługa magicznej kuli, tylko przykład siły teorii marksistowskiej, która, słowami Lwa Trockiego — ma nad wszelką myślą burżuazyjną przewagę zrozumienia nad zdumieniem. Nieporadny szok zostawmy strategom kapitału, my mamy do wygrania cały świat i musimy przygotować się na nadciągające walki!

15 października zaczął proces otrząśnięcia się z demokratycznych iluzji w kapitalizm — z dnia na dzień miliony polskich robotników coraz jaśniej widzi, że koalicja rządząca doszła do władzy na kłamstwach, że nie jest w stanie, ani nie ma w planach, zapewnić zwykłym ludziom godnego standardu życia i że nie starczy zamienić jednej partii bogaczy na drugą. Dla marksistów to wszystko było jasne, ale masy robotników uczą się przede wszystkim z własnego doświadczenia — nie dlatego że są głupi, ale dlatego, że kapitalizm rabuje ich z czasu wolnego i dostępu do kultury, filozofii i nauki. W walce o poprawienie swojego losu ludzie zawsze z natury szukają drogi najmniejszego oporu — gdy mówi się im od dziecka, że starczy głosować aby coś zmienić, wówczas to robią. Dlatego ten rząd stanowi najlepszą możliwą lekcję dla polskich mas co do natury demokracji w kapitalizmie. To będzie bardzo gorzka lekcja, bez dwóch zdań; na pewno wiele osób poczuje rozgoryczenie, frustrację i zawód, ale zadaniem komunistów jest przejście razem z resztą proletariatu tej szkoły, właśnie po to, by móc ją jak tylko się da skrócić. Nie będziemy stać z boku i wypominać „ignoranckim” robotnikom ich błędów, napawając się swoim geniuszem — wszędzie tam, gdzie uciskani i pracujący walczą o swoje prawa, komuniści będą z nimi ramię w ramię walczyć, i w ten sposób pomogą robotnikom uświadomić sobie swoją własną siłę.

Jeden element tych perspektyw wysuwa się bardziej na czoło, jest jeszcze bardziej aktualny niż w momencie napisania — potrzeba partii robotniczej. To masy będą tworzyć swoją własną historię, ale jak tłumaczył Trocki, masy bez kierownictwa i partii są jak „para poza tłokiem silnika” — nie stanowią żadnej siły, rozproszą się i pozostaną jedynie potencjałem. Potrzebujemy rewolucyjnej partii proletariatu, która połączy wszystkie warstwy społeczeństwa dotknięte kryzysem kapitalizmu pod socjalistycznym programem i która będzie w stanie poprowadzić je do zdobycia władzy i użycia jej w celu wywłaszczenia kapitalistów, bankierów i landlordów. Jeżeli taka partia istniałaby w 2020 roku, ruch walki o prawo do aborcji nie musiałby ponieść porażki, a miałby szansę stać się iskrą do strajku generalnego i potężnego przebudzenia polskiej klasy robotniczej.

Historia szykuje nam jeszcze większe bitwy — nie mamy czasu do stracenia, potrzebujemy rewolucyjnej partii robotniczej na wczoraj! Jeżeli zgadzasz się z naszymi poglądami, potrzebą powstania takiej partii i chcesz się włączyć w jej budowę — dołącz do nas już dzisiaj! Nie mamy chwili do stracenia, a do wygrania mamy cały świat!



Autor: Filip Baranowski