tvp 01

Wczoraj, 20 grudnia, po raz pierwszy nie odbyło się wieczorne wydanie „Wiadomości”. Ta sytuacja, przywołująca wspomnienia „Teleranka”, na którym pojawił się pewien łysiejący generał, ma z nim w gruncie rzeczy wiele wspólnego. Oto litera prawa została zdeptana buciorami służbistów według starej zasady: w czasie wojny milkną prawa. A mowa tu o niemałej wojnie — oto dwa obozy burżuazji: narodowa pod wodzą PiSu i europejska-demokratyczna pod wodzą Platformy rzuciły się na siebie z furią dzikich zwierząt, pierwsi wykorzystując immunitety poselskie i mobilizację zwolenników do protestów i okupacji siedziby telewizji, drudzy wykorzystując nowo zdobytą kontrolę nad służbami.

I jak wszystko się pozmieniało! Jeszcze parę miesięcy temu PiS traktujący burżuazyjne „rządy prawa” z gracją słonia w składzie porcelany dziś broni „wolnych mediów” przeciw „totalitarnej władzy” (słowa polityka PiSu!), z kolei ówcześni wielcy demokraci, święcie (i słusznie, choć w cynicznym wydaniu, które możemy zbyć wyłącznie śmiechem) oburzeni traktowaniem strajkujących kobiet przez policję, dziś nie mają żadnych skrupułów przed używaniem argumentu siły jako pierwszej odpowiedzi. A wszystko na co najmniej wątpliwych podstawach prawnych. „Demokraci” będą chyba musieli zmienić swoje czołowe hasło: od wczoraj na demonstracjach zamiast krzyczeć „KON-STY-TU-CJA!” powinni przerzucić się na „U-CHWA-ŁA!”. Szkoda tylko tych wszystkich koszulek!

Ale w całym tym sporze coraz jaśniejsze staje się dla wszystkich obserwujących to, jaką rolę rzeczywiście pełni odmieniana przez wszystkie przypadki „demokracja” w słowniku polityków wszelkiej maści: rolę hasełka, powtarzanego z uniesieniem równie religijnym, co jego rzeczywista pustka. I równocześnie wszyscy otrzymują dziś żywą lekcję marksistowskiej teorii państwa — dla każdego coraz jaśniejsze jest, że to nie święte i wyniosłe „rządy prawa” dyktują naszą rzeczywistość, że państwo nie jest żadną namaszczoną przez większość instytucją działającą według wspólnego społecznego kontraktu — państwo to specjalne oddziały uzbrojonych ludzi, którzy ostatecznie będą robić to, co każe im robić klasa panująca, a nie to, co nakazuje prawo.

O co natomiast toczy się walka? Po zaangażowaniu obu stron widać bowiem, że gra jest warta świeczki! Tutaj nagrodą dla zwycięzcy będzie kontrola nad Telewizją Polską, razem z najbardziej rozpowszechnioną stacją informacyjną, i tylko najwięksi naiwniacy mogą widzieć w tym cokolwiek innego, czy to rządy prawa, czy demokrację, czy wolne media. Czym w istocie są te wolne media, tak wynoszone na sztandary przez obie strony tego samego konfliktu? Słowami Lenina: „Dla burżuazji wolność prasy oznaczała wolność dla bogatych do publikowania, a dla kapitalistów do kontrolowania gazet” — to jest wolność bogatych w okłamywaniu, ogłupianiu i oszukiwaniu robotników, w tym wypadku za ich własne pieniądze zapłacone w podatkach!

Jak każde inne prawo w kapitalizmie, prawo do wolności mediów jest warte tyle, co papier na którym zostało zapisane, jeśli jest obwarowane murem ekonomicznym — co klasie robotniczej z prawa do kupienia za miliony stacji telewizyjnej, jeśli coraz częściej ledwo wiąże koniec z końcem? „Wolne media” w kapitalizmie oznaczają wolność do zakupienia na (równie wolnym) rynku kontroli nad środkami przekazu przez drobną mniejszość społeczeństwa. Tylko tyle, aż tyle. Przez te środki przekazu natomiast, klasa panująca wykorzystuje swoje panowanie ekonomiczne do umocnienia swojego panowania ideologicznego — wybicia z głowy robotnikom jakichkolwiek prób zmiany systemu czy choćby próby polepszenia swojej doli. Fakt, że media te są „publiczne” oznacza wyłącznie tyle, że burżuazyjną propagandę funduje się bezpośrednio z kieszeni klasy pracującej.

Czy to jednak oznacza że rzeczywiście wolne i publiczne media nie są możliwe? Bynajmniej! Jednak różnica między wolnością mediów dla robotników a kapitalistów jest bardzo znacząca. Znów cytując towarzysza Lenina: „Dla rządu robotniczo-chłopskiego wolność prasy oznacza jej wyzwolenie spod kapitalistycznego ucisku oraz publiczną własność papierni i pras drukarskich; równe prawo dla grup publicznych o określonej wielkości do sprawiedliwego udziału w zapasach papieru gazetowego i odpowiedniej ilości pracy drukarzy.” Wolne i publiczne media są możliwe, tak. Ale tylko wtedy, gdy razem z mediami społecznie i demokratycznie (tj. przez zdecydowaną większość społeczeństwa — proletariat) będzie zarządzana cała gospodarka.

Takie media zamiast mielić ogłupiającą papkę o tej czy innej przepychance obozów kapitalistów będą przedstawiać politykę taką, jaką jest — klasową. Zamiast powielania burżuazyjnej ideologii i kłamstw wypluwanych przez jej kapłanów — będą służyły prawdziwej demokratyzacji kultury i nauki. I zamiast tworzyć warstwę uprzywilejowanych, skorumpowanych „specjalistów” od kłamania i ogłupiania — pracownicy mediów będą otrzymywać płacę wykwalifikowanego robotnika, ni mniej ni więcej. Słowem — z narzędzia kapitalistów do panowania nad masami staną się narzędziem w ręku mas do swojego wyzwolenia i emancypacji.

Takie media będą możliwe jedynie w państwie robotniczym, jednak robotnicy-komuniści zorganizowani w Czerwonym Froncie już dzisiaj tworzą podwaliny pod robotnicze media, wolne od wpływów i nacisków kapitalistów, odpowiadające robotnikom i młodzieży na palące pytania w ich walce z kapitalizmem i pozwalające zrozumieć świat w którym żyjemy. Poza naszą stroną publikujemy również gazetę, Czerwony Głos, którą możecie kupić wszędzie tam, gdzie spotkacie naszych towarzyszy — na froncie walki o wyzwolenie klasy pracującej. Jeśli chcesz pomóc nam w tym zadaniu, możesz wesprzeć nas finansowo jednorazową wpłatą.

Jeśli natomiast zgadzasz się z tym co przeczytałeś, nie czekaj — jeszcze dziś dołącz do marksistów!



Autor: Filip Baranowski