atak rakietowy 01

Stało się! „Rakiety Putina spadły na Polskę”! Krwiożerczy rosyjski prezydent stracił resztki rozumu i zaczął bombardować naszą ojczyznę. Ale nie bójmy się! Mamy przecież sojuszników i silne wojsko, wzmocnione najnowszą technologią i napływem rekrutów. Należy teraz uruchomić artykuł 5 NATO i za tydzień, dwa polska flaga załopocze na Kremlu, tuż obok symbolu Stanów Zjednoczonych.

Ah! Ale jest pewien problem. Polega on na tym, że to po prostu nieprawda. Od kiedy jednak pozwalamy prawdzie zepsuć dobrą historię? Wszystko, byleby choć na chwilę zapomnieć o widmie drożyzny, kryzysu energetycznego i społecznego niepokoju!

Zostawmy na chwilę barbarzyństwo wojennych podżegaczy i skupmy się na faktach. A te jak na złość doskonale pokazują, w jakim momencie konfliktu obecnie się znajdujemy.

W nocy z wtorku na środę (15-16 listopada) do mediów przebiła się zaskakująca wiadomość. Oto w Przewodowie, w województwie lubelskim, kilka godzin wcześniej doszło do eksplozji, w wyniku której zginęły dwie osoby. To w zasadzie wszystko, co można było o tej sprawie wówczas powiedzieć. Wojenna machina nie zamierzała jednak próżnować! W przeciągu kilku godzin mogliśmy dowiedzieć się, że był to po prostu rosyjski atak – na polski traktor i suszarnię zboża. Informację podawali dalej rządowi przedstawiciele opozycji, na przykład Robert Biedroń. Prawda zwyciężyła!

Przeglądając mniej lub bardziej „poważną” prasę można by się spodziewać, że cały naród czeka w gotowości na znak-sygnał – na Kreml! A jednak takiego sygnału nie było. Ku wielkiemu rozczarowaniu co bardziej porywczych warstw polskiej klasy panującej zarówno rząd polski, jak i amerykański nie zamierzał wysyłać natowskich czołgów na Moskwę. Zamiast tego usłyszeliśmy zapewnienia o tym, by nie popadać w panikę oraz że w zasadzie nic nie wskazuje na to, że pociski rzeczywiście były rosyjskie. Tyle, jeżeli chodzi o USA i ich lokalnych namiestników.

Inaczej wybrzmiały głosy „wsparcia” z Ukrainy czy krajów bałtyckich. Samozwańcza, buńczuczna orkiestra wykonała wspólnie etiudę pt. „A nie mówiłem?”. Sala koncertowa okazała się jednak w zasadzie pusta.

Po nocy pełnej spotkań, zapewnień i grożenia (a także wskazywania) palcem wiemy już nieco więcej. Najprawdopodobniej na Przewodów spadł element ukraińskiej obrony przeciwrakietowej. Wbrew pozorom dla zachodniego imperializmu jest to najlepszy prezent od dłuższego czasu. Analizując ostatnie tygodnie wojny stało się jasne, że w tej wojnie siła militarna gra drugie skrzypce – o czym zresztą wspominaliśmy już na samym jej początku. O wiele ważniejsza jest po prostu polityka. O ile początkowo, dla kurażu i ogólnego wsparcia moralnego, pozwalano ukraińskiej klice krzyczeć o tym, że nawet i Krym niedługo będzie ukraiński, teraz większości aktorów tego smutnego teatrzyku opadły maski, a pod nimi jest stara i dobrze znana twarz – business as usual. Co ważne, ta twarz w znacznym stopniu przypomina starego Wujka Sama – pomimo chóru deklaracji, zapewnień i oskarżeń ze wszystkich stron, oczy i uszy wszystkich są zwrócone wyłącznie za ocean. Europa ma dość własnych problemów, a jej imperialistyczne interesy nie są obecnie w stanie zagrozić hegemonii Stanów Zjednoczonych.

Amerykanie w ostatnim czasie wielokrotnie musieli przypominać swoim ukraińskim kacykom, że ich pomoc ma granice, a Zełenski i s-ka powinni nieco chłodniej spojrzeć na rzeczywistość – najlepiej usiąść z Rosjanami do rozmów pokojowych. Widać to również w ostatnich dostawach broni, a raczej znacznym ich ograniczeniu. Po ostatnim ostrzale rakietowym Ukrainy to się zapewne zmieni, a Ukraina otrzyma część broni, o którą zabiega (żeby wyrównać szanse), ale obecnie militarna wygrana którejkolwiek ze stron nie jest amerykańskim imperialistom na rękę. Chodzi o to, by konflikt maksymalnie przedłużyć, wykrwawiając Ukraińców, destabilizując Rosję i osłabiając Europę. „Zdobycie” Chersonia przez ukraińską armię jest bardzo wyraźnym elementem tej coraz trzeźwiejszej układanki.

W obliczu histerii natowskich jastrzębi, żeby nie pozostawiać złudzeń, prezydent Joe Biden uznał za stosowne przypomnieć, że „wojny nie wywołuje się, atakując traktor”. W tej wojnie, jak i każdej innej, pierwszą ofiarą jest prawda. Jeżeli więc nawet amerykańscy awanturnicy są zmuszeni do jej tymczasowej ekshumacji, to sprawa jest jasna – na eskalację czy rozwiązanie konfliktu obecnie nie ma co liczyć.

Ale mamy również i drugie dno. Polska klasa panująca, targana coraz poważniejszym kryzysem i podziałami (tego samego dnia miały na przykład miejsce zakulisowe roszady w sprawie Solidarnej Polski i funduszy UE), pilnie, choć po omacku szuka butelki kleju z napisem „kolaboracja klasowa”. Rosyjska, czy ukraińska rakieta? Mogłaby być nawet nasza własna – grunt, że możemy postawić służby w stan gotowości i przekierować uwagę opinii publicznej na kwestię obronności. 

Niemcy nie pozostały dłużne – na świecznik wróciła na przykład kwestia „europejskiej kopuły” i wspólnego systemu ochrony przeciwlotniczej UE. Niemieckie Luftwaffe mogłoby choćby jutro zacząć patrolowanie polskiego nieba. Przedstawicielem interesów europejskiego imperializmu w Polsce jest tak zwana „opozycja” z Donaldem Tuskiem na czele, i to właśnie z tej strony padły głosy poparcia dla dalszego zwiększania obecności europejskich żołnierzy w Polsce. Z drugiej strony PiS nie zamierza robić nic, co mogłoby zdenerwować ich amerykańskich panów. Biało-czerwony pionek na planszy światowego imperializmu będzie zmuszony do wykonania tego czy innego ruchu. Zapewnienia o dalszych wydatkach na wojsko i jeszcze dokładniejszej „obronie granic” przed „hybrydowymi armiami uchodźców” są tego niezbitym dowodem. Polski termidor robi krok naprzód – kosztem nas wszystkich.

Niech nas nie zdziwi dwojaka postawa ukraińskiego reżimu. Ze względu na sytuację na własnym podwórku nie mogą jeszcze jednoznacznie przyznać, że popełnili błąd – dlatego idą w zaparte i wolą promować teorie spiskowe, według których to wszystko jest wielką prowokacją Kremla. Nie mogło być inaczej. Podobnie jak toczony korupcją reżim Putina, tak i rząd Ukrainy musi przede wszystkim zapewnić sobie społeczny spokój. To dla nich sprawa życia i śmierci – zarówno w Rosji, jak i na Ukrainie klasa panująca najbardziej obawia się własnych robotników. I słusznie!

Czyż nie miał racji Hegel, gdy pisał, że „konieczność wyraża się w przypadku”? Nikt nie mógł przewidzieć tego, co stało się w Przewodowie. A jednak dzięki temu przypadkowi mamy rzadką okazję, by dostrzec rzeczywiste interesy wszystkich zaangażowanych aktorów. Pozwólmy klasie panującej zapewniać o wsparciu, wyrażać ubolewanie, potrzebę patriotyzmu i solidarności (czyt. kolaboracji) narodowej. Pozwólmy dyplomatom oskarżać się nawzajem, domagać się dostępu do miejsca zdarzenia, potępiać, wspierać i deklarować. Taka jest, koniec końców, ich rola w ramach systemu kapitalistycznego w dobie rozwiniętego imperializmu. Ale my jesteśmy marksistami, jesteśmy klasą pracującą i ten spektakl zamierzamy sobie odpuścić.

Nie jesteśmy naiwni. Nie wierzymy, że kryzys energetyczny, inflacja i wszelkie inne zło tego świata to wina Putina. Wiemy, że jest to organiczny kryzys kapitalizmu w stanie rozkładu, a wojna jest jego naturalnym wynikiem. I to będziemy w dalszym ciągu podkreślać, jak również naszą bezwarunkową solidarność z całością klasy robotniczej – w Polsce, Rosji, Ukrainie i wszędzie indziej. Podżegacze wojenni i reszta barbarzyńskich elit dalej będzie nas przekonywać, że klasa robotnicza powinna umierać za swoich panów. Ale co się stanie, jeżeli przestaniemy ich słuchać?

Wojna wojnie!


Autor: Łucja Świerk