Gdy ponad 100 lat temu wybuchła I wojna światowa, ruch robotniczy przeżył największą zdradę w swojej dotychczasowej historii. Przez wiele lat poprzedzających wybuch konfliktu, liderzy socjalistycznej II Międzynarodówki deklarowali, że w razie rozpoczęcia walk między imperialistycznymi blokami Ententy a państw centralnych poprowadzą proletariat na barykady strajku powszechnego, a nawet powstania – by pod hasłem „wojna – wojnie” zatrzymać masową rzeź.
Nie było tajemnicą dla nikogo, że ofiarami nadchodzącego konfliktu będą młodzi robotnicy i chłopi, wciągnięci jako poborowi do armii swoich „ojczyzn” i zmuszeni zabijać swoich klasowych braci. To nie burżuje, arystokraci czy bankierzy, w rządowych gabinetach kreślący nowe granice na mapach świata i dzielący w myślach przyszłe zyski z nowego podziału kolonii, poszliby ginąć na froncie.
W 1911 roku w ramach II Międzynarodówki przyjęto taką choćby rezolucję:
Niemieccy, hiszpańscy, angielscy, holenderscy, francuscy delegaci organizacji robotniczych oświadczają, że gotowi są przeciwstawić się wszelkimi rozporządzalnymi środkami każdemu wypowiedzeniu wojny.
Jednak gdy w sierpniu 1914 roku wojna rzeczywiście wybuchła – prawie wszyscy socjaldemokraci, z niemiecką SPD, największą partią robotniczą ówczesnego świata, na czele, z entuzjazmem poparli swoje rządy. Jeszcze nie tak dawno antywojenni działacze lewicy, mieniący się „socjalistami”, „demokratami” i „pacyfistami”, a nawet „marksistami” i „rewolucjonistami” – ochoczo głosowali za budżetami na uzbrojenie wojsk czy za zakupem jak największej liczby śmiercionośnej broni – by „ich” robotnicy mogli sprawniej zabijać proletariuszy kraju wroga. Podczas gdy parę miesięcy wcześniej ci „socjaliści” szumnie deklarowali, że nie pragną niczego innego niż pokoju między narodami i gotowi są na wszystko, by pokój ten utrzymać, teraz zgodnym chórem z prawicą i monarchami Europy potępiali wszelkie przejawy sprzeciwu wobec wojny jako „zdradę ojczyzny”.
Usprawiedliwiając swoją haniebną zgodę na kredyty wojenne, parlamentarna frakcja SPD głosiła:
Stoimy teraz wobec nieubłaganej rzeczywistości wojny. Grożą nam okropności wrogich inwazji. Dzisiaj nie mamy wypowiedzieć się za wojną lub przeciw niej, ale w sprawie środków koniecznych do obrony kraju… W razie zwycięstwa rosyjskiego despotyzmu, splamionego krwią (…) – dla naszego narodu i jego wolnej przyszłości w grę wchodzi wiele, jeśli nie wszystko. Trzeba zażegnać to niebezpieczeństwo, zabezpieczyć kulturę i niezależność naszego kraju.
Słowa te mogłyby zostać napisane wczoraj i opublikowane na stronach internetowych Nowej Lewicy lub partii Razem.
Dzisiaj bowiem w ten sam sposób polscy, pożal się boże, „demokratyczni socjaliści” (i nie tylko – jakże wiele osób z tzw. radykalnej lewicy przyłączyło się do tego piekielnego chóru), którzy jeszcze parę lat temu głosili, że za wciągnięcie Polski w wojnę w Iraku „znajdzie się cela dla Leszka Millera”; którzy – jako działacze Młodych Socjalistów – brali udział w antywojennych demonstracjach (np. Adrian Zandberg); teraz najgłośniej ze wszystkich apelują o dostawy broni dla ukraińskiego burżuazyjnego rządu, o nałożenie jak najsurowszych sankcji na Rosję, o włączenie Ukrainy do NATO, a nawet o zachodnią interwencję militarną za naszą wschodnią granicą. Osiągają przy tym szczyty hipokryzji i zakłamania, twierdząc jednocześnie, że „sprzeciwiają się wojnie”. Od kiedy postawa antywojenna oznacza poparcie dla zbrojeń i sojuszy militarnych? Wy nam powiedzcie.
Ci ludzie, którzy w latach swojej młodości potępiali NATO i USA jako twory imperialistyczne, teraz przedstawiają je jako „niosące pokój i demokrację”. Ulegli tym nastrojom aż tak bardzo, że krytykują rząd niemiecki, na którego czele stoi przecież „socjaldemokrata”, że za mało uległ prowojennym szantażom! Co gorsza, w swoim zacietrzewieniu ci światli i postępowi „aktywiści” popadają w absurdalną rusofobię, odsądzając zwykłych pracujących Rosjan od czci i wiary, bo ci „popierają Putina”. Za to, że – reformistyczne przecież – Międzynarodówka Postępowa (Progressive International) i DiEM25 (organizacja Yanisa Varoufakisa) nie stanęły zdecydowanie w jednym szeregu z amerykańskim imperializmem – partia Razem obraziła się na nie i zerwała współpracę. Najwidoczniej Zandberg i s-ka stwierdzili zbyt małe, jak na swój gust, natężenie oportunizmu i militarystycznej propagandy…
Wobec powyższego spodziewać się można, że partia Razem, jak i reszta naszej żałosnej lewicy, niegodnej tego miana, już niedługo zagłosuje za każdą podwyżką wydatków na wojsko, jaką tylko zaproponuje PiS. Już teraz rząd zapowiada 100 mld złotych na narzędzia śmierci i zniszczenia. Nie zdziwi nas jak uznają, że to i tak za mało! Więcej jeszcze środków na wojnę! Więcej jeszcze czołgów i samolotów! A kto za to zapłaci? Oczywiście ludzie pracy, bo podatki zawsze płacą robotnicy, chłopi, drobnomieszczanie – a wielka burżuazja ucieka do rajów podatkowych. Tak więc w duchu „najlepszych” tradycji socjalszowinizmu nasi reformiści zmuszą robotników do sfinansowania wojennej rzezi, by potem pysznić się swoją moralną wyższością nad „ruskimi onucami” z lewicy marksistowskiej. I to wszystko w czasie, gdy polskich proletariuszy gniecie 10-procentowa inflacja, a po pandemii państwo jest rekordowo zadłużone.
Z takimi „demokratycznymi socjalistami” jak ci z partii Razem (razem, ale chyba z burżuazją przeciwko robotnikom) niepotrzebna nam prawica!
Lecz nie tylko partia Razem wskoczyła do kieszeni amerykańskim imperialistom. W tym samym czasie mieniąca się Akcją „Socjalistyczną” organizacja informuje nas na swoim Twitterze, że nie lubią NATO, ale gdy zły Putin atakuje wspieraną przez NATO Ukrainę, takie animozje należy schować do szafy.
Z kolei środowiska tzw. niepodległościowego „socjalizmu” otwarcie ogłaszają swoje poparcie dla amerykańskiego imperializmu.
Zaś do nas, komunistów, wysyła się wiadomości jak ta poniżej:
Tak samo jak ich ideowi poprzednicy z lat I wojny światowej, ci pseudosocjaliści szydzą z tych na lewicy, którzy mają odwagę sprzeciwić się wojennej histerii; nazywają ich „pożytecznymi idiotami Putina”, samemu podając rękę Bidenowi, zbrukanemu krwią cywilów w Afganistanie, Iraku, Somalii, Jemenie, Libii czy Syrii.
Gdy wybuchła I wojna światowa, przeciwnicy militaryzmu, trzymający się wiernie jeszcze niedawno ugruntowanego stanowiska II Międzynarodówki, stali się nikłą mniejszością. Gdy Lenin zorganizował w 1915 roku w Zimmerwaldzie konferencję lewicy antywojennej, obecnych było raptem 38 delegatów. Na marginesie wspomnijmy, że byli wśród polskich socjalistów tacy, którzy zajęli wtedy słuszne proletariackie stanowisko i w ruch zimmerwaldzki włączyli się od początku: marksiści z SDKPiL i PPS-Lewicy obronili honor polskiej socjaldemokracji. Tymczasem ideowi poprzednicy dzisiejszej partii Razem, zgrupowani w PPS-Frakcji Rewolucyjnej, aż przebierali nogami by wesprzeć imperializm niemiecki i austro-węgierski w jego wojnie z „barbarzyńską” Rosją.
Rewolucyjne, klasowe, antywojenne stanowisko zajęła także Róża Luksemburg. Dzisiaj, gdy reformiści, tak często wycierający sobie gęby postacią Róży, wzywają do zbrojeń i interwencji militarnych, przypominajmy, że sama Luksemburg za swoją konsekwentnie antywojenną postawę siedziała przez dwa i pół roku we wrocławskim więzieniu.
Tak pisała w słynnej „Broszurze Juniusa” o zdradzie socjaldemokratów:
(…) nastąpiła katastrofa o światowo-historycznym znaczeniu: kapitulacja międzynarodowej socjaldemokracji. (…) Niemiecka socjaldemokracja była (…) „klejnotem organizacji klasowo uświadomionego proletariatu”. (…) Ale czego doczekaliśmy się w Niemczech gdy wybiła godzina wielkiej historycznej próby? Najgłębszego upadku, najzupełniejszego załamania się.
Kryzys socjaldemokracji (Broszura Juniusa), [w:] R. Luksemburg, Kryzys socjaldemokracji, Warszawa 2005, s. 124, 126-127
I dalej:
Socjaldemokratyczna frakcja parlamentarna przystroiła wojnę w cechy obrony narodu niemieckiego i niemieckiej kultury, po czym z kolei prasa socjaldemokratyczna uzupełniła te brednie, nadając nawet wojnie rolę wyzwolicielki obcych narodów.
Tamże, s. 188
Nie miała problemu Róża Luksemburg z wystąpieniem przeciwko wojnie, choć zagrożona miała być jej przybrana ojczyzna; choć wojna ta miała rzekomo przynieść „wyzwolenie” narodom carskiej Rosji, w tym Polakom.
Z kolei o haśle „prawa do samostanowienia narodów” czy „prawa do niepodległości”, podnoszonym jako usprawiedliwienie pomocy wojskowej dla ukraińskiego burżuazyjnego rządu, pisała Róża:
To prawda: socjalizm przyznaje każdemu narodowi prawo do niepodległości i wolności, do samodzielnego rozstrzygania o swych losach, prawdziwą kpiną jednak z socjalizmu jest przedstawianie dzisiejszych państw kapitalistycznych jako wyrazu samostanowienia narodów; w którym bowiem z tych państw naród decydował dotąd o formach i warunkach swego narodowego, politycznego czy też społecznego bytu? (…) Socjalizm międzynarodowy uznaje prawo wolnych, niepodległych, równouprawnionych narodów, lecz jedynie socjalizm może takie narody stworzyć, jedynie socjalizm może urzeczywistnić prawo narodów do samookreślenia. (…) Póki istnieją państwa kapitalistyczne, a w szczególności – póki imperialistyczna polityka światowa określa i kształtuje wewnętrzne i zewnętrzne życie państw, póty prawo do samostanowienia narodów nie ma nic wspólnego z praktykami tych państw zarówno w czasie wojny, jak i w czasie pokoju. Co więcej: w dzisiejszym środowisku imperialistycznym narodowe wojny obronne w ogóle nie mogą mieć miejsca (…).
Tamże, s. 211-213
Czy Czytelnik dostrzega analogię? Niestety dla reformistów jest to zamknięta księga.
Różę Luksemburg, tak jak i Karola Liebknechta oraz innych uczciwych socjalistów niemieckich, ich niedawni towarzysze opluwali z trybuny Reichstagu za „zdradę ojczyzny”, zdradę „sojuszników” czy „demokracji”. Dzisiaj reformiści uważają Różę za swoją bohaterkę. Niestety niczego się od niej nie nauczyli. Dlatego też na współczesnych marksistów miotają takie same obelgi, jakie na spartakusowców ciskano wiek temu. Ale my takie epitety od was, socjalzdrajców, będziemy nosić jak medale. Będziemy je nosić z dumą, że choć przyszło nam płynąć pod prąd, bronimy – i bronić będziemy – historycznego stanowiska rewolucyjnego proletariatu.
To nam, współczesnym polskim komunistom, przyszło bronić honoru polskiej lewicy.
W ramach podsumowania powiedzmy w tym miejscu wyraźnie, bo widać reformiści nie są w stanie przetrawić marksistowskiego stanowiska, jeśli jest zbyt długie: my, polscy komuniści-bolszewicy, jesteśmy przeciwko rosyjskiemu najazdowi na Ukrainę; nie popieramy reżimu Putina, który służy interesom wielkiego kapitału i gorąco współczujemy ukraińskim cywilom, którzy giną od rosyjskich bomb lub porzucają swoje domy i uciekają za granicę, także do Polski.
Nie oznacza to jednak, że udzielamy poparcia rządowi Ukrainy, który jest – jak każdy rząd burżuazyjny – jedynie komitetem zarządzającym interesami klasy panującej. Klasa ta na Ukrainie przez ostatnie 30 lat wyprzedawała za bezcen majątek narodowy i grabiła swoich rodaków, zmuszając miliony z nich do emigracji za chlebem – na długo przed wybuchem wojny masy ukraińskich proletariuszy zasilały polski „rynek pracy”. Po przewrocie tzw. euromajdanu, rząd Ukrainy coraz bardziej opierał się na skrajnej prawicy i jawnych faszystach; wciąż nazistowscy kolaboranci i mordercy z UPA są czczeni przez władze w Kijowie. Co najważniejsze jednak, Ukraina stanowi jedynie przyczółek imperializmu amerykańskiego w jego rywalizacji z Rosją (a pośrednio także z Chinami) o wpływy i surowce. Popierając Ukrainę, dołączylibyśmy do obozu imperialistycznej burżuazji zachodniej. A ta, jak dobrze wiadomo, i co jeszcze niedawno wydawało się chyba oczywiste także dla niektórych „demokratycznych socjalistów”, ma na swoim sumieniu znacznie więcej zbrodni niż reżim Putina.
Jako szczególnie odrażające w ustach „socjalistów” jawi nam się jednak wsparcie dla zbrojeń; zrozumiałe, że pracujący Polacy współczują swoim klasowym braciom na Ukrainie i zbierają dla nich żywność, leki czy odzież. Czym innym jest jednak pomoc cierpiącym na skutek walk cywilom, a czym innym wsparcie miliardami złotych, euro i dolarów wojennej machiny burżuazyjnego państwa, zapewnienie gigantycznych zysków zbrojeniowym korporacjom i rozniecenie w społeczeństwie szowinistycznych, militarystycznych nastrojów. A tym właśnie zajmują się dzisiejsi reformiści, nazywając to obłudnie „pomocą Ukraińcom” czy „obroną ukraińskiej niepodległości”. Dostawy broni dla ukraińskiej armii nie uratują proletariuszy naszego wschodniego sąsiada, lecz pomogą bronić interesów ukraińskiej klasy panującej i zachodniego imperializmu.
Jak pisała cytowana już Róża Luksemburg:
(…) sądzę, że gdybyśmy zrezygnowali z walki przeciw militaryzmowi (…), to wtedy moglibyśmy w ogóle spakować manatki, wtedy przestalibyśmy w ogóle być partią socjaldemokratyczną. Militaryzm jest najważniejszym i najkonkretniejszym wyrazem kapitalistycznego państwa klasowego i jeżeli nie będziemy zwalczać militaryzmu, to walka nasza przeciw państwu kapitalistycznemu będzie tylko czczym frazesem.
O milicji i militaryzmie, przemówienie wygłoszone na zjeździe partyjnym w Hanowerze w 1899 r. [w:] R. Luksemburg, op. cit., s. 120
Po obu stronach giną proletariusze ubrani w mundury; niezależnie jaki kraj wysłał ich na pole bitwy i przeciwko komu, my będziemy się sprzeciwiać wojnie i walczyć o obalenie kapitalizmu, który tych wojen jest przyczyną. Nieważne jak bardzo będziecie odczłowieczać i zohydzać Rosjan (a zwolennicy Putina – Ukraińców) – dla nas, marksistów, nie ma to znaczenia. Naszym interesem są interesy robotników wszystkich krajów, bez różnicy narodowości, języka czy wyznania. Jesteśmy internacjonalistami, bowiem robotnicy nie mają ojczyzny.
Wojna – wojnie!
Pokój chatom, wojna pałacom!
Wojna klasowa, a nie narodowa!
Precz z imperializmem! Precz z kapitalizmem!
Niech żyje międzynarodowa solidarność robotników!
Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Autor: tow. Jan Żarski