Niedawna podróż przewodniczącej Kongresu USA Nancy Pelosi na Tajwan sprawiła, że tamtejsza kwestia narodowa wyrosła na jeden z głównych problemów światowej polityki. Choć Tajwan de facto jest niepodległym państwem, chiński rząd niezmiennie uważa go za część swojego terytorium. Stany Zjednoczone natomiast przez ostatnie dekady świadomie zajmowały w tej sprawie niejednoznaczne stanowisko. Wizyta Pelosi stanowi kolejny gwóźdź do trumny delikatnego stanu równowagi, którego zachwianie może zagrozić bezpieczeństwu całego regionu.
Artykuł ten, pierwotnie napisany sześć miesięcy temu, został zredagowany po ostatnich wydarzeniach.
Podczas swojej wyprawy Pelosi dała „żelazne” zapewnienie, że Stany Zjednoczone są zdeterminowane, aby „utrzymać demokrację” na Tajwanie. Te górnolotne słowa o „obronie demokracji” i „prawach człowieka” na wyspie, nie są jednak motywowane troską o Tajwańczyków i ich demokratyczne swobody. Mają one raczej być zawoalowaną groźbą amerykańskich imperialistów skierowaną do ich najpotężniejszego rywala na światowej arenie, Chin.
W tym samym czasie Amerykanie i ich pachołki na wyspie podsycają płomień tajwańskiego nacjonalizmu. Stosunki z Chinami stały się obecnie decydującym tematem miejscowej polityki, a szczególne miejsce w toczących się debatach zajmuje kwestia formalnego statusu kraju.
Jaka ma być przyszłość Tajwanu? Czy powinien ogłosić formalną niepodległość, co oznaczałoby nawiązanie oficjalnych stosunków dyplomatycznych z innymi państwami i członkostwo w organizacjach międzynarodowych, takich jak ONZ; czy może ma zjednoczyć się z Chinami i zostać prowincją pod kontrolą tego państwa? W ostatnich latach pytanie to coraz częściej stawiane jest przez burżuazyjne siły z obu stron tajwańskiej sceny politycznej.
Jako marksiści odmawiamy opowiedzenia się po jednej ze stron tej fałszywej, z punktu widzenia robotników i ubogich, dychotomii. Sprowadza się ona do wyboru między dwoma reakcyjnymi obozami (imperializmu Stanów Zjednoczonych z jednej strony, a Chin z drugiej), z których żaden nie oferuje rzeczywistego postępu.
Na kapitalistycznych zasadach tajwańską kwestię narodową można „rozwiązać” tylko w skrajnie reakcyjny sposób. Jej autentycznego rozwiązania nie można w rzeczywistości oddzielić od perspektywy rewolucji w Chinach i całej Azji Wschodniej, a marksiści, robotnicy i młodzież muszą zwracać szczególną uwagę na rozwój tamtejszej sytuacji. Artykuł ten powstał właśnie w tym celu: jako pomoc dla marksistów chcących zrozumieć problematykę tajwańskiego zagadnienia i wynikające z niej zadania.
Amerykański imperializm
Choć tajwańska kwestia narodowa ma swoją własną, wewnętrzną dynamikę to rola, jaką Tajwan odgrywa w dzisiejszym kapitalistycznym świecie, jest w znacznym stopniu zależna od rywalizacji między USA a Chinami.
Ostatnie wydarzenia związane z wizytą Pelosi są kulminacją lat narastających napięć między tymi mocarstwami. Cała amerykańska klasa rządząca, od popleczników Obamy do zwolenników Trumpa i Bidena, zgadza się, że Chiny są największym potencjalnym zagrożeniem dla pozycji amerykańskiego imperium. Jest to przyczyną tzw. zwrotu USA ku Azji, zamieniającego kolejne kraje tego regionu w pola bitew globalnej rywalizacji. W tym kontekście kwestia narodowa Tajwanu nabiera nowego znaczenia, odzwierciedlającego narastające sprzeczności między dwoma potęgami.
Pod płaszczykiem „obrony tajwańskiej demokracji”, Stany Zjednoczone stopniowo zwiększają swoją militarną, dyplomatyczną i gospodarczą obecność na Morzu Wschodniochińskim. Tylko w latach 2019-2020 administracja Trumpa zgodziła się dostarczyć Tajwanowi broń wartą ponad 15 miliardów dolarów, w tym 108 czołgów M1A2T Abrams, będących stosunkowo nowymi modelami, oraz torpedy o wartości 180 milionów dolarów. Administracja Bidena zamierza kontynuować tę politykę. W zeszłym roku ujawniono, że amerykańskie siły specjalne zostały wysłane na wyspę w ramach „misji szkoleniowej”. Oczywiście według oficjalnej linii są to wyłącznie działania defensywne, możemy sobie jednak wyobrazić, jak zareagowałyby USA, gdyby Chiny zaczęły zbroić i „szkolić” armię kubańską lub meksykańską. Amerykańscy imperialiści traktują Tajwan w swoim konflikcie z Chinami, podobnie jak Ukrainę wobec Rosji, jako wysuniętą pozycję.
Przez ostatnie dekady oficjalna polityka USA polegała na utrzymywaniu stałych więzi z Tajwanem, bez formalnego uznawania jego odrębności od Chin. Przykładowo zamiast ambasady USA działa Instytut Amerykański na Tajwanie. W tym okresie nie było publicznych i bezpośrednich kontaktów na najwyższym szczeblu między rządami amerykańskim i tajwańskim. Jednak w 2016 roku Donald Trump zerwał z tą tradycją, odbywając oficjalną rozmowę telefoniczną z tajwańską prezydentką Tsai Ing-Wen, był to pierwszy taki przypadek od 1979 roku. Od tego czasu coraz więcej delegacji kongresmenów USA odwiedza wyspę, jej przedstawicieli oraz w szczególności tamtejsze fabryki mikroprocesorów.
Wizyta Pelosi (polityczki Partii Demokratycznej – przyp. tłum.) na wyspie, podczas której spotkała się i dyskutowała z tajwańską prezydentką, była jawnie prowokacyjnym posunięciem, które spotkało się z pełną aprobatą republikańskiej strony Kongresu.
Chociaż Stany Zjednoczone teoretycznie wciąż trzymają się polityki „jednych Chin” i nie wzywają Tajwanu do ogłoszenia formalnej niepodległości, to jednak wyraźne odchodzą od dyplomatycznej „strategicznej dwuznaczności”, do niedawna obowiązującej w stosunkach amerykańsko-tajwańskich. Na konferencji prasowej w listopadzie 2021 r. Joe Biden stwierdził, że Tajwan „jest niepodległy”. Później, zapytany o to zerwanie z tradycyjną polityką USA, wycofał się, mówiąc, że Stany Zjednoczone nie „zachęcają do niepodległości”, ale to Tajwan „zdecyduje” w tej kwestii. Biden wyraźnie zasugerował więc swoją sympatię do niepodległości wyspy.
Takie oświadczenia mają na celu przedstawienie amerykańskiego imperializmu jako gwaranta demokratycznych praw i aspiracji Tajwańczyków. Jednocześnie jednak Biden nie oferuje prawa do „decydowania” innym małym narodom, takim jak Palestyńczycy czy Kurdowie, którzy od dziesięcioleci żyją w imperialistycznym ucisku. Nie ma mowy o „obronie demokracji”, jeśli uciskającymi są bliscy sojusznicy USA, tacy jak Arabia Saudyjska czy Izrael, a jednak w przypadku Tajwanu mamy z jakiegoś powodu wierzyć, że intencje Stanów Zjednoczonych są szczere.
Historia pokazuje, że ilekroć Waszyngton zaczyna mówić o „obronie demokracji”, „prawach człowieka” lub prawie narodów do „decydowania”, szykuje się wielki podstęp. Małe narody od zawsze postrzegane są w sporach między głównymi mocarstwami jako „mała zmienna”. Te same mocarstwa, które jednego dnia wołają o prawie narodów do samostanowienia, nie mają żadnych skrupułów, by następnego dnia, jeżeli posłuży to ich interesom, porzucić te narody i pozwolić je zmiażdżyć.
Amerykańskie interesy
Działania amerykańskich imperialistów nie mają nic wspólnego z „obroną tajwańskiej demokracji”. Są to cyniczne akcje mające na celu osłabienie Chin, postrzeganych jako potencjalne zagrożenie dla pozycji USA jako dominującego światowego mocarstwa. Amerykanie traktują Tajwan jako narzędzie geograficznego nacisku na Chiny. Jest to miejsce bardzo ważne z militarnego, gospodarczego i handlowego punktu widzenia. Obecnie zdecydowana większość chińskiego handlu przechodzi przez Cieśninę Malakka, którą Stany Zjednoczone mogą z łatwością zamknąć, izolując Chiny. Gdyby jednak te przejęły kontrolę nad Tajwanem, trzymałyby kluczowe szlaki handlowe bez zagrożenia ze strony USA.
Tajwan jest także ważnym węzłem światowej gospodarki, a ze względu na ścisłą integrację z gospodarką chińską również kluczową dźwignią nacisku na Chiny. Wyspa jest siedzibą największego na świecie producenta mikroprocesorów TSMC, wytwarzającego miliardy układów scalonych, trafiających następnie do chińskich produktów. Produkcja mikroprocesorów to kluczowa dziedzina, w której krajowy przemysł Chin wciąż pozostaje w tyle za Zachodem, a zatem jest podatny na presję z jego strony. Stany Zjednoczone zmusiły już TSMC do rezygnacji z miliardów dolarów płynących z handlu z chińskimi firmami, a nowe zakazy i ograniczenia służące zahamowania rozwoju chińskiej gospodarki pojawiają się regularnie.
W tej chwili Stany Zjednoczone nie mają zamiaru nakłaniać Tajwanu do ogłoszenia formalnej niepodległości. Wiedzą, że mogłoby to doprowadzić do starcia militarnego z Chinami, którym nie są zainteresowane. Niemniej jednak ich coraz agresywniejszy stosunek do Chin (wyrażający się trwającą wojną handlową, naciskami na odseparowanie gospodarki Tajwanu od gospodarki Chin, poparciem dla tajwańskiego nacjonalizmu i lekkomyślnymi prowokacjami, takimi jak podróż Nancy Pelosi) grozi naruszeniem delikatnej równowagi, będącej przez dekady podstawą stabilności regionu.
Chiny
Tymczasem chiński przywódca Xi Jinping zaostrzył ton wobec tego, co określił mianem tajwańskiego „separatyzmu”, zaznaczając wielokrotnie, że zjednoczenie Tajwanu z Chinami „musi się dokonać”. Chcąc podkreślić powagę swoich ambicji i postawić się USA, Chiny regularnie przeprowadzają manewry wojskowe wokół Tajwanu.
W dużej mierze ruchy te mają na celu podsycenie nacjonalistycznej histerii, mającej stłumić rosnący w samych Chinach gniew klasowy. Jednak w dłuższej perspektywie chińska klasa rządząca postrzega kontrolę nad Tajwanem również jako kluczowy krok na drodze do podniesienia pozycji Chin w światowej polityce.
Do niedawna Stany Zjednoczone były największą potęgą militarną, dyplomatyczną i gospodarczą we Wschodniej Azji. Jednak ze względu na szybki rozwój chińskiego kapitalizmu w ostatnich dekadach, USA straciły prawa do tego tytułu. Chiny są dziś drugą co do wielkości gospodarką na świecie i posiadają potężną armię. W swoim regionie są obecnie najsilniejszym mocarstwem i mają ambicje stać się w przyszłości globalną potęgą imperialistyczną.
Tajwan jawi się jako klucz do przełamania przez Chiny izolacji gospodarczej i militarnej. Tak jak Stany Zjednoczone musiały niegdyś zdobyć dominację na Karaibach, aby stać się światową potęgą, tak dziś chińska klasa rządząca musi przejąć kontrolę nad morzami Wschodnio i Południowochińskim, jeśli chce uczynić nią swoje państwo.
Rozwój chińskiego kapitalizmu i kryzys amerykańskiego imperializmu prowadzą do wzrostu napięcia między tymi dwoma siłami w całej Azji Wschodniej. Nie można wykluczyć, że w przyszłości Stany Zjednoczone popchną Tajwan do ogłoszenia formalnej niepodległości lub podjęcia innych kroków, które sprowokują Chiny do militarnej interwencji. Scenariusz ten mógłby być efektem celowego działania, mającego wciągnąć Chiny w bagno konfliktu, w którym w końcu utoną. Podobny cel przyświecał i przyświeca przecież USA w ich działaniach wokół konfliktu na Ukrainie. Jednak podobne efekty mogą być osiągnięte również nieumyślnie, poprzez granie kartą tajwańskiego nacjonalizmu. Taki prowadzący do eskalacji rozwój wypadków byłby głęboko reakcyjny i mógłby doprowadzić do konfliktu zbrojnego, destabilizującego cały region.
W tej chwili jednak, choć ani Stany Zjednoczone, ani Chiny nie chcą naruszać status quo, który przez ostatnie cztery dekady leżał u podstaw stabilności Cieśniny Tajwańskiej, ich interesy coraz wyraźniej kolidują. Tarcie to znajduje również odbicie w tajwańskiej klasie rządzącej, wyraźnie podzielonej na dwie frakcje, z których każda skłania się ku jednemu z wielkich mocarstw.
Wciśnięty między Chiny a USA Tajwan staje się państwem buforowym, polem bitwy dla konfliktu mocarstw. Wszystkie opowieści o „obronie demokracji” płynące z Zachodu są niczym innym jak zasłoną dymną dla drapieżnych interesów amerykańskiego imperializmu. To samo można powiedzieć o „interesach narodu chińskiego” przywoływanych przez Xi, które są jedynie przykrywką dla interesów chińskiej klasy kapitalistycznej i państwowej biurokracji.
Tajwańska kwestia narodowa
Jako mała peryferyjna wyspa leżąca na skrzyżowaniu stref wpływów większych mocarstw, Tajwan ma za sobą długą historię kolonizacji i ucisku. Po raz pierwszy został zasiedlony niemal 4000 lat temu przez ludność austronezyjską, która wykształciła różnorodne i żywe kultury. W XVIII i XIX w. na wyspę napływali licznie chińscy chłopi, uciekający przed nędzą z południowych Chin. Brutalnie wypędzili oni tubylców w góry, aby uprawiać zagarniętą im ziemię, przenosząc przy tym na wyspę tradycyjne relacje panujące na chińskiej wsi. Jednak nawet po tym, jak Chińczycy Han stali się dominującą grupą, Tajwan pozostawał na marginesie chińskiego imperium, najczęściej ignorowany bądź będący celem inwazji i prób kolonizacji ze strony holenderskich, hiszpańskich czy japońskich piratów. Od 1895 do końca II wojny światowej wyspa znajdowała się pod kontrolą Japończyków. Ta długa historia obcej dominacji wykształciła w uciskanym narodzie tajwańskim silną antykolonialną postawę.
Dopiero kiedy po II wojnie światowej, w 1945 r. Tajwan znalazł się w rękach reakcyjnego reżimu Kuomintangu (KMT), zaczęto tam kłaść nacisk na naukę mandaryńskiego, większość Tajwańczyków posługiwała się bowiem na co dzień japońskim i tajwańskim.
Zanim jednak rządy KMT na wyspie zdążyły się ustabilizować, przez tajwańskie masy przetoczyła się lawina demokratycznego aktywizmu i uzwiązkowienia. Tajwańczycy szybko stracili złudzenia co do Kuomintangu, gdy ten zakazał podobnych działań i ogłosił mieszkańcom wyspy, że ponieważ są zindoktrynowanymi „niewolnikami” Japończyków, będą musieli dopiero zasłużyć sobie na równe prawa jako obywatele, spełniając szowinistyczne żądania kulturowe KMT. Tajwańczycy zmuszani byli do mówienia po mandaryńsku, a za używanie rodzimego języka groziły im kary. Musieli także przyjąć nową, zgodną ze standardami Kuomintangu „chińską” tożsamość, podczas gdy wiele ich lokalnych obyczajów było rugowanych. Rdzenni mieszkańcy zostali również zmuszeni do zmiany imion na chińskie. Wszystko to działo się przy jednoczesnym narastaniu przywilejów biurokratów, szefów i lokajów Kuomintangu. Szowinistyczna polityka KMT doprowadziła w końcu do rewolucyjnych wystąpień w lutym 1947 r., została one oczywiście brutalnie stłumione.
Tymczasem rewolucja przeciwko Kuomintangowi rozkwitała również na kontynencie. Nie jest to miejsce, w którym należałoby zagłębiać się w szczegóły i charakter chińskiej rewolucji z 1949 r. Wystarczy powiedzieć, że działania Mao Zedonga i jego chłopskiej armii doprowadziły do upadku w Chinach starego porządku i powstania zdeformowanego państwa robotniczego opartego na gospodarce planowej. Kontrrewolucyjna burżuazja kierowana przez Kuomintang oraz resztki starego chińskiego aparatu państwowego, zostały zmuszone do ucieczki na Tajwan, swoje ostatnie miejsce schronienia.
Po przegrupowaniu się na wyspie Kuomintang ustanowił tam brutalną dyktaturę i ze wsparciem Stanów Zjednoczonych, podtrzymywał swoje roszczenia wobec Chin kontynentalnych. Z tego właśnie powodu tajwański aparat państwowy, będący kontynuacją dawnego państwa Kuomintangu, do dziś nazywany jest Republiką Chińską. Nazwa ta przypomina o dawnych imperialistycznych ambicjach starej chińskiej klasy rządzącej, która przybyła z KMT, z nadziejami na odzyskanie kontynentu. Z czasem dwie dominujące na Tajwanie klasy, burżuazja powiązana z KMT i elita sprzed 1949 r. połączyły się, tworząc tajwańską klasę rządzącą, którą znamy dzisiaj. Jej podstawowym narzędziem utrzymania władzy jest importowane z kontynentu państwo Republiki Chińskiej.
Kluczowa dla zrozumienia współczesnego Tajwanu jest świadomość pewnych podstawowych uwarunkowań. Tamtejszy kapitalizm ma swoje w pełni niezależne oddziały uzbrojonych ludzi, tj. armię, policję, system sądowniczy i więzienny, które bronią kompletnej dominacji miejscowej burżuazji na głównej wyspie i podległych jej terytoriach (Penghu, Kinmen, Matsu, i innych wysepkach Morza Południowochińskiego). Tak więc Tajwan, niezależnie od tego, jaką jego oficjalną nazwę przyjmiemy, jest w pełni niepodległym, burżuazyjno-demokratycznym państwem. Każdy inny wniosek jedynie zniekształca zagadnienie.
Przeciw chińskiemu szowinizmowi
Choć istnieje wiele wspólnych elementów kulturowych między Chinami kontynentalnymi i Tajwanem, to długi okres ich separacji doprowadził do wykształcenia się narodu tajwańskiego z jego własną historią i kulturą.
Przez dekady zjednoczenie z Chinami było stosunkowo popularną opinią na Tajwanie, a mniej więcej jedna trzecia Tajwańczyków zdecydowanie skłaniała się w tym kierunku. Według sondaży przeprowadzonych 30 lat temu 46,4 proc. mieszkańców Tajwanu uważało się zarówno za Tajwańczyków, jak i Chińczyków; podczas gdy 25,5 proc. uważało się tylko za Chińczyków, a 17,6 proc. wyłącznie za Tajwańczyków. Dziś jednak stosunki te dramatycznie się zmieniły: 67 proc. uważa się za samych Tajwańczyków, a jedynie 2,4 proc. za Chińczyków.
Proces kształtowania się narodu tajwańskiego jako czegoś wyraźnie odmiennego od chińskiego, częściowo oddaje historyczną nienawiść do reżimu Kuomintangu. Do lat 90. partia i jej aparat państwowy – Republika Chińska – utrzymywały brutalną dyktaturę opartą na szowinizmie Chińczyków Han.
Kultura, język i obyczaje chińskiej burżuazji, która uciekła z kontynentu w 1949 r., były na wyspie promowane jako jedyne prawomocne, podczas gdy tajwańską kulturę i historię traktowano jak twory „niewolnicze” i drugorzędne.
W reakcji na te opresyjne działania na Tajwanie rozwinął się szeroki ruch, którego pochodzących z różnych klas społecznych aktywistów łączył wspólny cel – obalenie dyktatury KMT. Właśnie ta tendencja znana jest jako ruch „tajwańskiej niepodległości”, tożsamy z tajwańskim nacjonalizmem. Wspólnym mianownikiem ruchu było ustanowienie na wyspie burżuazyjnego państwa, które będzie bardziej Tajwanem niż Chinami.
W latach 80. i 90. fala prodemokratycznych, masowych wystąpień wylała się na reżim Kuomintangu i jego chiński szowinizm. Wobec braku rewolucyjnej partii robotniczej kierownictwo tych wystąpień objął tajwański ruchu niepodległościowy, zdominowany przez ludzi, którzy ostatecznie utworzyli Demokratyczną Partię Postępu (DPP). W ten mętny sposób walka o demokrację stała się również walką o „niepodległość” – niepodległość od starego państwa Kuomintangu, od Republiki Chińskiej, a więc również przeciw ambicjom odzyskania kontynentalnych Chin.
Wystąpienia zmusiły w końcu KMT do ustąpienia w kwestii demokratycznych reform politycznych. Wówczas przywódcy DPP, nie mając żadnych planów na obalenie tajwańskiego kapitalizmu, doszli do porozumienia z Kuomintangiem. Państwo Republiki Chińskiej zostało zachowane, choć jego forma przeszła z bonapartyzmu w demokrację burżuazyjną, z KMT i DPP jako głównymi partiami rywalizującymi o władzę. Od tamtego czasu Kuomintang skłania się do nawiązania bliższych stosunków (i ewentualnego zjednoczenia) z państwem rządzonym przez Komunistyczną Partię Chin (KPCh), podczas gdy DPP, głównie z myślą o pozyskiwaniu głosów, podziela nastroje „proniepodległościowe”.
Pomimo ograniczonych sukcesów ruchu lat 90., tajwańskie masy wywalczyły jednak dla siebie pewne demokratyczne swobody. Chiny tymczasem pozostały dyktaturą, tyle że poddaną kapitalistycznym przekształceniom. Doszło do sytuacji w której, jak przenikliwie zauważył nieżyjący już przywódca związkowy Zeng Maoxing, Chiny i Tajwan „nie są jednym krajem z dwoma systemami, ale dwoma krajami z jednym systemem”. Był to czynnik dodatkowo osłabiający dążenia zjednoczeniowe. Ponadto w tym samym czasie KPCh zaczęła grozić Tajwanowi podjęciem kroków militarnych, jeżeli ten sprzeciwi się ewentualnemu przyłączeniu.
Hongkong 2019: punkt zwrotny
Największa zmiana w tajwańskiej opinii publicznej nastąpiła latem 2019 r., kiedy to w Hongkongu wyrósł ogromny ruch sprzeciwu wobec ograniczania swobód demokratycznych. Protesty spotkały się z falą solidarności płynącą z całej Azji. Dlatego też, kiedy zostały stłumione, znaczna część mas społecznych w regionie zwróciła się zdecydowanie przeciwko państwu chińskiemu.
Równolegle do hongkońskich wydarzeń na Tajwanie toczyła się kampania przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Dotychczas urzędująca prezydentka, liderka DPP Tsai Ing-Wen była na dobrej drodze do upokarzającej porażki. Wiele lat polityki zaciskania pasa i zdrad wyborczych doprowadziło do załamania notowań DPP w sondażach poparcia. Tymczasem, wyraźnie prochiński kandydat KMT Han Kuo-yu rósł, opierając swoją kampanię na demagogicznej, antysystemowej retoryce wymierzonej w ekscesy DPP.
Pozostając daleko w tyle za Kuomintangiem Tsai i DPP, wykorzystały wydarzenia w Hongkongu jako okazję do wywołania antychińskiej histerii. Na tle chińskich represji wobec Hongkongu ożył nastrój „zagrożenia narodowego” niosący za sobą przeświadczenie, że Tajwanowi grozi podporządkowanie Chinom i ich miejscowym pachołkom z KMT, w konsekwencji czego wszystkie demokratyczne prawa narodu tajwańskiego są w niebezpieczeństwie. Wykorzystując taką narrację Tsai i DPP odrobiły straty w sondażach i ostatecznie odniosły miażdżące zwycięstwo, osiągając pełną i przytłaczającą kontrolę nad prezydenturą i parlamentem.
Było to stare, burżuazyjne zagranie. Po latach ataków na warunki życia tajwańskiej klasy robotniczej, które zaowocowały powszechną nienawiścią do DPP, Tsai postanowiła wskazać palcem na zewnętrzne zagrożenie, aby odwrócić uwagę od grzechów własnej partii. W momencie, gdy klasowe sprzeczności powoli zaczęły się ujawniać, DPP zdołała spolaryzować społeczeństwo wzdłuż linii narodowych, wywołując falę tajwańskiego nacjonalizmu i antychińskiej histerii. W konsekwencji załamało się poparcie dla zjednoczenia z Chinami.
Podczas gdy większość mieszkańców wyspy, obawiając się konfrontacji militarnej z Chinami, chciałaby utrzymania obecnego status quo, poparcie dla formalnej niepodległości zaczęło wzrastać.
Według sondażu w 2018 r. 15,1 proc. populacji opowiadało się za utrzymaniem status quo, przy jednoczesnym zmierzaniu w kierunku formalnej niepodległości, do czerwca 2020 r. liczba ta prawie się podwoiła, wzrastając do 27,7 proc. Jednocześnie odsetek zwolenników utrzymanie status quo, ale dążenie przy tym do zjednoczenia z Chinami spadł z 12,8 do 6,8 proc., co jest najniższym wynikiem przynajmniej od 1994 r.
Co oznacza niepodległość?
Dzisiejszy obóz proniepodległościowy w tajwańskiej polityce, z którym utożsamia się DPP, bazuje na antychińskiej retoryce i rzekomym zagrożeniu, jakie stanowią Chiny dla tajwańskiej państwowości. Występujące w różnych formach partie tego obozu utrzymują, że ogłoszenie formalnej niepodległości jest równoznaczne z obroną tajwańskiej demokracji. Jest to jednak czysta demagogia.
W rzeczywistość Tajwan jest w pełni niepodległym państwem narodowym, pod każdym względem poza nazwą – przynajmniej na tyle niepodległym, jak bardzo mały naród może być w kapitalizmie. Państwo tajwańskie uchwala i narzuca prawa na swoim terytorium, nawiązuje relacje z innymi państwami, wydaje tajwańskie paszporty, które są akceptowane niemal wszędzie, a firmy z Tajwanu swobodnie działają na rynku światowym.
Jedyną różnicą między obecnym status quo a stanem po ogłoszeniu formalnej niepodległości, byłoby włączenie Tajwanu do kontrolowanych przez Zachód organizacji międzynarodowych, takich jak ONZ czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Tajwan mógłby również nawiązać oficjalne stosunki dyplomatyczne z innymi państwami – oczywiście tymi, które nie znajdują się w chińskiej strefie wpływów. Jednak zmiany te nie miałyby żadnego istotnego wpływu na życie zwykłych tajwańskich robotników i młodzieży.
Tak więc, kiedy tajwańscy liberałowie przyjmują orientację antychińską czy też proniepodległościową, to tak naprawdę mają na myśli proamerykańską i prozachodnią. Nie przyniesie ona Tajwanowi żadnej nowej niepodległości. Oznacza za to zwiększoną uległość wobec interesów banków i wielkich monopoli ze Stanów Zjednoczonych i innych zachodnich mocarstw.
Amerykański imperializm jest wrogiem mas na Tajwanie i wszędzie indziej, a obowiązkiem marksistów jest ostrzegać klasę pracującą przed wszelkimi złudzeniami co do tego. Naszym zadaniem jest demaskowanie prawdziwych interesów klasowych ukrytych za wzniosłą retoryką liberałów i imperialistów.
Fałszywa dychotomia
W miarę nasilania się konfliktu między Chinami a USA, kwestia narodowa Tajwanu może nabrać jeszcze wyraźniejszego kształtu. Jednak wówczas, zamiast podążać za jednym lub drugim reakcyjnym obozem, marksiści powinni przede wszystkim demaskować stojące za tymi blokami interesy klasowe.
DPP wzywa naród do zjednoczenia się przeciwko Chinom. „Albo jesteś z nami, albo jesteś z nimi”, mówią. W rzeczywistości DPP i jej partie satelickie, takie jak Tajwańska Partia Państwotwórcza, wynoszą tę histeryczną logikę do skrajności i oczerniają każdego, kto sprzeciwia się rządowi z jakiegokolwiek powodu, zwłaszcza walczących robotników, jako „chińskich agentów”.
Marksiści zdecydowanie odrzucają tę fałszywą dychotomię. Nie może być jedności między klasą robotniczą a kapitalistami – między wyzyskiwanymi a wyzyskiwaczami, niezależnie od ich narodowości.
Problemy tajwańskich robotników i ubogich nie wiążą się z kwestią niepodległości. Rosnące koszty życia, coraz większa intensywność pracy, polityka zaciskania pasa i korupcja trawiące Tajwan, nie są owocem działań państwa chińskiego, ale tajwańskich kapitalistów, których głównym rzecznikiem jest obecnie DPP. Innymi słowy, DPP domaga się, aby klasa robotnicza podporządkowała swoje interesy interesom klasy rządzącej.
Jedyną drogą dla robotników, jeżeli chcą wyrwać się z tej nieustannie pogarszającej ich położenie spirali kłamstw, jest obalenie tajwańskiej klasy kapitalistycznej i rozpoczęcie socjalistycznej transformacji społeczeństwa.
Do zadania tego potrzebna jest nie jedność narodowa, ale rewolucyjna walka klasowa. Przeciwko nawałnicy antychińskiej histerii mówimy zatem: „Prawdziwy wróg jest w domu!” Głównym wrogiem tajwańskiej klasy robotniczej jest tajwańska klasa kapitalistów, na której czele stoi obecnie DPP.
Walki z tajwańskim kapitalizmem nie można oddzielić od walki z tajwańskim nacjonalizmem, który nie jest już zdolny do odegrania żadnej postępowej roli i stał się przeszkodą na drodze do wyzwolenia tajwańskiego proletariatu. Aby skutecznie walczyć z tajwańską klasą rządzącą, marksiści i rewolucjoniści muszą rozpocząć bezkompromisową walkę o ujawnienie reakcyjnego charakteru tajwańskiego nacjonalizmu.
Doświadczenie Hongkongu
Jak piszą Marks i Engels w Manifeście komunistycznym, klasa robotnicza nie ma narodu. Tajwańscy, chińscy, japońscy i koreańscy robotnicy mają o wiele więcej wspólnego ze sobą nawzajem, niż z własnymi klasami rządzącymi. Marksiści walczą o świat bez granic, w którym robotnicy wszystkich narodów mogą żyć w pokojowej harmonii opartej na międzynarodowej współpracy.
Podczas gdy klasy rządzące korzystają na rozbijaniu klasy pracującej podziałami narodowymi, my musimy budować najwyższą jedności wśród wszystkich robotników świata. Bez takiej jedności ostateczny sukces rewolucji socjalistycznej jest niemożliwy.
Tajwan jest tego doskonałym przykładem. Pomysł, że wyspa tajwańskiego socjalizmu mogłaby na dłuższą metę przetrwać, tuż obok kapitalistycznych Chin, jest czystą utopią. Gdyby na Tajwanie doszło do rewolucji socjalistycznej, państwo chińskie – zapewne ze wsparciem USA – zareagowałoby z najwyższą brutalnością, próbując powstrzymać jej rozprzestrzenienie się przez swoje granice.
Ponadto, jak wyjaśniliśmy w poprzednim artykule opublikowanym przez The Spark (sekcję Międzynarodowej Tendencji Marksistowskiej na Tajwanie), bliskość kulturowa, językowa i geograficzna między Tajwanem a Chinami ściśle łączy walki klasowe po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej.
Dlatego zadanie walki z kapitalizmem tajwańskim jest bezpośrednio związane z zadaniem walki z kapitalizmem chińskim. Musi być ona prowadzona na mocnych klasowych podstawach. Bez niezależnej proletariackiej pozycji wszystkie drogi będą wiodły do reakcyjnego nacjonalizmu, który nie rozwiąże absolutnie niczego. Cenne lekcje w tej kwestii możemy wyciągnąć z doświadczeń ruchu protestu w Hongkongu z 2019 r.
W pierwszych etapach tego ruchu, kiedy ponad milion ludzi wyszło na ulice Hongkongu, głośno mówiąc o strajku generalnym, reżim KPCh doznał szoku. Bardziej niż czegokolwiek bał się on, że rewolucja w Hongkongu połączy się z rosnącym gniewem chińskiej klasy pracującej. W istocie, duża część chińskich robotników i radykalnej młodzieży początkowo spoglądała na ruch z sympatią.
Niestety, liberalni liderzy tacy jak Joshua Wang i spółka, zaczęli popychać ruch w reakcyjnym, antychińskim kierunku, jednocześnie apelując do zachodnich mocarstw o wsparcie. Wang z delegacją liberałów odwiedzili nawet Stany Zjednoczone i wezwali do nałożenia na Chiny sankcji gospodarczych. Takie posunięcie zostałoby słusznie odebrane przez masy na kontynencie, jako atak amerykańskiego imperializmu, poważnie uderzający w źródła utrzymania chińskich robotników i ubogich.
Niezainteresowany jakąkolwiek jednością z chińską klasą robotniczą, Ruch Autonomii Hongkongu zorganizował wielkie wiece z flagami USA, podczas których błagał administrację Trumpa o pomoc. Niektóre elementy ruchu forsowały wyraźnie antychińską linię i łączyły żądania praw demokratycznych (żądania, które w innym przypadku byłoby bardzo popularne w Chinach) z nostalgią za brytyjskim kolonializmem i sympatią do amerykańskiego imperializmu. W rzeczywistości cała ich strategia opierała się na oferowaniu swoich usług Donaldowi Trumpowi i świadomych próbach przekształcenia ruchu w wymierzone w Chiny narzędzie amerykańskiego imperializmu.
Jednak, zamiast wzmocnić ruch, zbliżenie go z USA pomogło reżimowi KPCh. Xi Jinping mógł wskazać przed chińskim społeczeństwem na ten sojusz i przedstawić protesty jako imperialistyczny spisek. Politycznie protesty w Hongkongu zostały więc odcięte od chińskich robotników.
Co więcej, posunięcia te doprowadziły do wzmocnienia chińskiego nacjonalizmu. A więc pomogły chińskiemu reżimowi w osłabienia sprzeczności klasowych w Chinach i zdobyciu poparcia klasy robotniczej dla wymierzonych w hongkoński ruch represji. Efekty działań prozachodnich liderów Hongkongu były więc fatalne i położyły polityczną podstawę dla porażki protestów.
Jak wcześniej wspominaliśmy, jedynym sposobem na zwycięstwo ruchu było jego bezpośrednie odwołanie się do mas w Chinach kontynentalnych. Gdyby liderzy protestów oparli się na programie klasowym i zaapelowali do chińskich robotników, by ci przyłączyli się do wspólnej walki przeciwko chińskiej klasie rządzącej, najprawdopodobniej otrzymaliby gromką odpowiedź.
Począwszy od pracowników sąsiadującej z Hongkongiem prowincji Guangdong, która jest kluczowym ośrodkiem przemysłowym, ruch mógłby rozprzestrzenić się na całe Chiny. Jednak odwołując się do imperializmu Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii oraz przedstawiając interesy mieszkańców Hongkongu jako sprzeczne z interesami reszty Chińczyków, liberałowie odcięli ruchowi drogę do klasy robotniczej na kontynencie.
Na Tajwanie obserwujemy podobny scenariusz. Walka o socjalizm na wyspie nie może być odłączona od walki o socjalizm w Chinach. A połączenie ich można osiągnąć tylko poprzez aktywną walkę z tajwańskim nacjonalizmem. Tajwańska klasa robotnicza nie może być postrzegana na kontynencie jako sympatyzująca z amerykańskimi imperialistami lub ich lokajami z DPP. Natychmiast poróżniłoby to ją z chińskimi robotnikami, którzy słusznie traktują Stany Zjednoczone jako swojego wroga.
Dlatego też głównym hasłem tajwańskich marksistów musi być: „Nie dla amerykańskiego imperializmu!”. Byłoby ono nie tylko sygnałem dla chińskich robotników, że nie jesteśmy ich wrogami, ale również wyraźnie podkreśliłoby podziały klasowe na Tajwanie, gdzie obecnie dominujące skrzydło klasy rządzącej składa się z marionetek Waszyngtonu.
Zjednoczenie?
Na drugim końcu tajwańskiej, burżuazyjnej polityki stoi Kuomintang, do niedawna otwarcie wzywający do zjednoczenia z Chinami. Jak na ironię, była partia chińskiego imperializmu, pragnąca pokonać chińskie, zdeformowane państwo robotnicze i odzyskać terytoria na kontynencie, dziś stała się marionetką Pekinu.
Choć po ostatnich dramatycznych zmianach opinii publicznej, związanych z wydarzeniami w Hongkongu, Kuomintang został zmuszony do oficjalnego stonowania swojego poparcia dla zjednoczenia. To pozostaje jednak partią reprezentującą część tajwańskiej burżuazji, która pragnie ściślejszej integracji z Chinami kontynentalnymi.
Nie jest to jednak żadna prawdziwa alternatywa dla tajwańskich mas. Zjednoczenie z Chinami na kapitalistycznych zasadach nie przyniosłoby niczego innego jak podporządkowanie Tajwanu i tajwańskiej klasy robotniczej interesom chińskich kapitalistów.
Takie zjednoczenie oznaczałoby zniesienie demokratycznych swobód, które Tajwańczycy wywalczyli w latach 90. XX w. Dlatego też zdecydowanie sprzeciwia się mu większość mieszkańców wyspy. Mogłoby więc ono nastąpić tylko wbrew ich woli i z użyciem siły. Byłoby zatem ogromnie szkodliwe dla przebiegu walki klasowej. Wzmocniłoby na pewno nacjonalizmy i wbiło głęboki klin między chińskich i tajwańskich robotników, popychając ich w ramiona klas rządzących.
Naszym zadaniem jako marksistów jest podniesienie sztandaru zjednoczonej walki klas robotniczych Tajwanu, Chin i reszty państw regionu przeciwko wszystkim miejscowym klasom panującym. Zadaniem tajwańskiego proletariatu, jest przede wszystkim walka o socjalizm na Tajwanie. Sukces tej walki odbiłby się szerokim echem w całej Azji Wschodniej, gdzie setki milionów robotników i ubogich ludzi muszą znosić cierpienia z rąk kapitalistów. Przedsmak tego rewolucyjnego potencjału widzieliśmy podczas protestów w Hongkongu, które rozbudziły wyobraźnię milionów uciśnionych, również w kontynentalnych Chinach.
W takich warunkach tajwańska rewolucja mogłaby z powodzeniem trafić do chińskich robotników, pomagając im w podjęciu walki z państwowym aparatem KPCh i chińskim kapitalizmem, celem wzięcia władzy we własne ręce. W ten sposób, dzięki walce z tajwańskim nacjonalizmem, a tym samym amerykańskim imperializmem, tajwański proletariat mógłby przezwyciężyć nieufność i wrogość, które dziś podsyca się między nim a proletariatem Chin. Porozumienie to położyłoby podwaliny pod prawdziwie zjednoczoną walkę o socjalizm w całym regionie.
Zadania chińskich marksistów
Zadania chińskich marksistów różnią się oczywiście od zadań marksistów na Tajwanie. W Chinach to nie DPP i Tsai Ing Wen są głównymi wrogami, ale Xi Jinping, państwowa biurokracja i klasa kapitalistów.
W miarę pogłębiania się kryzysu chińskiego kapitalizmu reżim KPCh podsyca tam nacjonalistyczną histerię (w szczególności wymierzoną w Tajwan) celem stłumienia narastających sprzeczności klasowych. Wobec tego chińscy marksiści muszą, podobnie jak ci na Tajwanie, podnieść hasło „prawdziwy wróg jest w domu”.
Najważniejszym zadaniem chińskich marksistów jest zdemaskowanie reakcyjnej natury chińskiego szowinizmu. Muszą sprzeciwiać się agresywnym roszczeniom wobec Tajwanu oraz ingerencjom w jego wewnętrzne sprawy przez reżim KPCh. Chińscy marksiści muszą pokazywać, czym w rzeczywistości są te działania: przejawami imperialistycznych ambicji Chin oraz fortelami mającymi zdezorientować chińskich robotników i zrzucić winę za ich położenie na zewnętrznego wroga.
Realizacja tych zadań pomoże również osłabić tajwański nacjonalizm, pokazując tajwańskim robotnikom, że Chińczycy nie są ich wrogami. Podobnie jak tajwańscy marksiści, walcząc przeciwko własnej klasie rządzącej oraz amerykańskiemu imperializmowi, zademonstrowaliby swoje pokojowe zamiary chińskim robotnikom.
Podsycając nacjonalistyczną histerię, Xi i Tsai oraz stojące za nimi klasy rządzące opierają się na sobie nawzajem. Xi wykorzystuje stosunki Tsai z USA do budowania nacjonalistycznych nastrojów u siebie, podczas gdy Tsai wykorzystuje przemówienia Xi i manewry wojskowe Chin do mobilizowania narodu wokół DPP. Naszym zadaniem jest walka z nacjonalistycznymi oszustwami po obu stronach.
Socjalizm i internacjonalizm
We wczesnych dniach kapitalizmu rozwój państw narodowych był ważnym impulsem dla rozwoju przemysłu, a tym samym klasy robotniczej. Dziś jednak państwo narodowe stało się reakcyjnym hamulcem rozwoju.
W miarę pogłębiania się kryzysu systemu, napięcia między narodami narastają. Rezultatem jest niestabilność rosnąca na całym świecie. Wojna handlowa między Chinami a USA, wojna na Ukrainie, konflikt między Rosją a Zachodem, Brexit i kryzys Unii Europejskiej są przejawami tego samego procesu.
Otwieranie się światowego handlu, które stanowiło podstawę wzrostu gospodarczego po II wojnie światowej, jest coraz częściej kwestionowane, co prowadzi do rosnącej inflacji oraz zapowiada okres niskiego wzrostu i coraz głębszych kryzysów.
Będzie to błędne koło, w które świat wpadnie na lata, jeśli nie dekady. Żaden kraj nie pozostanie nietknięty. Azja Wschodnia, będąca ostatnimi czasy jednym z najstabilniejszych regionów świata, nie będzie wyjątkiem.
W czasach, gdy nauka i technologia osiągnęły niewyobrażalny wcześniej poziom, który umożliwiłyby ludzkości rozwiązanie wszystkich jej najpilniejszych problemów ze względną łatwością, miliardy ludzi nadal wystawione są na niewiarygodne i niepotrzebne cierpienia.
Naszymi zadaniami jako marksistów, jest niezważanie na wszelkie przeciwności i ciągłe, bezkompromisowe podnoszenie kwestii klasowej oraz walka z każdym przejawem reakcyjnego nacjonalizmu. Tylko w ten sposób możemy przygotować klasę robotniczą do jej historycznych zadań i wskazać drogę do jedynego wyjścia z tego bagna:
Socjalistycznej Rewolucji, po której powstanie socjalistyczna federacja bratnich ludów, wspólnie i harmonijnie decydujących o swojej przyszłości.
Autorzy: Hamid Alizadeh i Parson Young
Tłumaczenie: Dawid Dubois
Tekst oryginalny: https://www.marxist.com/the-taiwan-national-question-and-the-tasks-of-the-taiwanese-marxists.htm