„Popełnialiśmy błędy… wiele błędów… poważne błędy…” (Lenin, patrz jego różne przemówienia i artykuły od roku 1918 do ostatnich dni).
Bolszewicy w swojej polityce robili na pewno różne błędy i robią je chyba jeszcze teraz… – proszę mi pokazać rewolucję, w której nie popełniano błędów! Myśl o rewolucyjnej polityce bez błędów, do tego w tej zupełnie bezprzykładnej sytuacji, jest tak niedorzeczna, że godna chyba tylko niemieckiego belfra… Winę za błędy bolszewików ponosi w ostatecznym rachunku międzynarodowy proletariat, a przede wszystkim winna jest tu niesłychana, wprost zatwardziała nikczemność socjaldemokracji niemieckiej, partii, która w czasie pokoju stwarzała pozory, że kroczy na czele proletariatu światowego, która rościła sobie pretensje do pouczania i przewodzenia całemu światu, która posiadała we własnym kraju co najmniej dziesięć milionów zwolenników obu płci, a która teraz od czterech lat niby najemne żołdactwo średniowieczne na rozkaz klasy panującej dwadzieścia cztery razy dziennie przybija socjalizm do krzyża.
Róża Luksemburg, w Listach Spartakusa z września 1918 r., nr 11
SFAŁSZOWANY TESTAMENT
W roku 1918 miałem wiele wątpliwości wobec Rewolucji Październikowej. Kto ich nie miał? Chyba bolszewicy? Lenin, Trocki i cały zgrany zastęp rewolucyjnych marksistów w Rosji, walcząc z mienszewikami, eserowcami, itd. gwałtownie domagali się zwołania obiecanego, ale wciąż odkładanego Narodowego Zgromadzenia Ustawodawczego, a gdy zostało ono wreszcie zwołane, rozpędzili je przy pomocy bagnetów. Czy nie mieli oni uprzednio co do tego żadnych wątpliwości, ci sami bolszewicy, którzy przez dwadzieścia prawie lat walczyli o hasło konstytuanty? Zawsze jak najostrzej zwalczali drobnomieszczańskie, „eserowskie” rozwiązanie kwestii agrarnej – podział ziemi i utworzenie chłopskich gospodarstw rodzinnych, opowiadali się zawsze za ogólnie przyjętym marksistowskim rozwiązaniem kwestii agrarnej – za nacjonalizacją ziemi – a po dojściu do władzy proklamowali dekretem rozwiązanie „eserowskie”. Czy zrobili to bez namysłu, z czystej fantazji? Domagali się oni nieograniczonej demokracji, absolutnej wolności prasy itd. – a potem zlikwidowali wszystkie zdobycze demokratyczne. Czy wszystko to zostało zrobione zupełnie bezkrytycznie, ot tak sobie, w jednej chwili?
Można myśleć o problemach rewolucji rosyjskiej co się chce – jedno jest pewne: w rewolucji znajduje potwierdzenie stara prawda: na początku był czyn. Inaczej mówiąc, dopiero żywy potok wydarzeń, rwący strumień rewolucji wynosi na powierzchnię, zależnie od stopnia rozwoju i dojrzałości społeczeństwa ludzkiego, zarówno wzory rozwiązania problemów historycznych, jak i środki ku temu. W spokojnych czasach można obnosić się z tradycyjnymi pojęciami – ale wir rewolucji pochłania każdego wraz ze wszystkimi jego skrupułami. Sens, postać i formę rewolucji rosyjskiej nadawały nie podstawowe dekrety bolszewików – to rewolucja sama z żelazną koniecznością dyktowała ustawy.
Na tym polega olbrzymia wartość i sens nowej władzy i nowych doświadczeń, jakich dostarczyła nam Rewolucja Październikowa. My w Polsce nie odczuwaliśmy siły oddziaływania gwałtownych wydarzeń, które w Rosji zmusiły marksistów do rezygnacji z wielu tradycyjnych pojęć i dostarczyły im nowych doświadczeń. Podobnie Komuna Paryska, która była przecież doświadczeniem na o wiele mniejszą skalę historyczną. Sprawiła ona, że Marks i Engels dostrzegli w niej odkrytą nareszcie formę dyktatury proletariatu i zarazem zmienili swój pogląd na sprawę kierowania machiną państwową i na formę demokracji. Nas, Polaków, ochroniła przed bezpośrednim, żywym oddziaływaniem szybko narastających i wyprzedzających się wzajemnie wydarzeń pancerna pięść okupacji niemieckiej, która zmieniła Polskę w pustynię i stworzyła niemal cmentarną atmosferę grożącą śmiercią duchową. Toteż niełatwo nam było zagłuszyć skrupuły. Czyż mogło być inaczej z naszymi towarzyszami w Niemczech oddzielonymi od świata murami więzień?
W końcu listopada czy na początku grudnia 1918 r. żołnierz niemiecki przywiózł mi z Berlina do Warszawy małą, po polsku napisaną kartkę od Róży Luksemburg, w której w odpowiedzi na moje doniesienia pisała:
Jeśli nasza partia (w Polsce) jest pełna entuzjazmu dla bolszewizmu i równocześnie (w tajnej broszurze występuje przeciw pokojowi brzeskiemu bolszewików i przeciw ich agitacji na rzecz hasła «samostanowienia narodów», to jest to entuzjazm połączony z krytycyzmem – czego jeszcze moglibyśmy chcieć? Wszystkie twoje wątpliwości i zastrzeżenia ja też podzielałam, ale zrezygnowałam z nich w najważniejszych sprawach, a w niektórych nie szłam tak daleko jak Ty. Terror dowodził wielkiej słabości, to pewne, ale skierowany jest przeciwko wrogom wewnętrznym, którzy opierają swoje nadzieje na istnieniu
kapitalizmu na zewnątrz Rosji, otrzymują odeń poparcie i zachętę. Gdy dojdzie do rewolucji europejskiej, kontrrewolucjoniści rosyjscy stracą nie tylko poparcie, lecz także – co ważniejsze – odwagę. Terror bolszewicki jest zatem przede wszystkimi wyrazem słabości proletariatu europejskiego. Z pewnością – istniejące stosunki agrarne stanowią najbardziej niebezpieczny, najbardziej bolesny punkt rewolucji rosyjskiej, ale i tu obowiązuje ta prawda, że największa nawet rewolucja może zrealizować tylko to, co dojrzało w toku rozwoju. Również i to bolesne miejsce można uleczyć tylko przez rewolucję europejską.
A ta nadchodzi!…
Tak pisała do mnie wówczas nasza wielka przyjaciółka. A może mi się tylko śniło?
Luiza Kautsky we wspomnieniach pośmiertnych o Róży Luksemburg pisała, że ta zaraz po wyjściu z więzienia, gdzie terror bolszewicki przez wiele nocy spędzał jej sen z oczu, oddała się bez reszty bolszewizmowi. Czyżby bezpodstawnie oskarżała swoją nieżyjącą przyjaciółkę o taką straszną zbrodnię, czy też i to był tylko sen?
Tak może się przynajmniej wydawać, gdy się czyta wstęp do broszury Róży Luksemburg, wydanej przez dra Paula Leviego pod tytułem Rewolucja rosyjska. Ocena krytyczna. – Broszura ta, którą autorka zaczęła pisać latem 1918 r. w więzieniu, ale której nie mogła dokończyć, zawiera ostrą krytykę taktyki bolszewickiej po Rewolucji Październikowej, jest mianowicie wymierzona przeciw rozpędzeniu Zgromadzenia Narodowego, przeciw zniesieniu demokracji, wolności prasy i zgromadzeń, przeciw terrorowi, przeciw sposobowi rozwiązania kwestii agrarnej. Opublikowanie tej niedokończonej broszury byłoby z pewnością ciekawym przyczynkiem biograficznym, ilustrującym, jaką walkę duchową stoczyła autorka w czterech ścianach celi więziennej, dążąc do poznania nowych problemów rewolucji.
Ale Paul Levi prezentuje tę broszurę swoim czytelnikom nie jako epizod stoczonej przez autorkę walki duchowej, lecz jako dojrzały owoc jej myśli, coś w rodzaju testamentu politycznego Róży Luksemburg. W „Mitteilungsblatt der KAG” z 6 grudnia 1922 r. twierdzi on nawet kategorycznie: „Nie, Róża Luksemburg do śmierci nie zmieniła swoich poglądów na taktykę bolszewików i Leo Jogiches też nie. Jestem przekonany, że również polscy przyjaciele Róży Luksemburg, którzy myśleli tak, jak ona, dopiero w wiele lat po jej śmierci zmienili swoje poglądy”.
Jeśli chodzi o polskich przyjaciół, to mamy dokument historyczny: w grudniu 1918 r. Przed zjednoczeniem socjaldemokracji polskiej z PPS-Lewicą w partię komunistyczną opracowaliśmy deklarację programową, którą przesłaliśmy do oceny krytycznej Róży Luksemburg i Leonowi Jogichesowi do Berlina.
Żadne z nich nie zakwestionowało ani jednego słowa tego projektu, a ta opublikowana drukiem deklaracja programowa2, która nawiązywała bezpośrednio do rewolucji rosyjskiej, była komunistyczna, to znaczy przeciwstawiała się konstytuancie, demokracji itd. Gdyby jednakże twierdzenie Paula Leviego było prawdziwe, to oznaczałoby to, jeśli ograniczyć się do dwu tylko spraw, że: od listopada 1918 r. aż do śmierci Róża Luksemburg, podobnie jak zależni socjaldemokraci, była za zwołaniem Zgromadzenia Narodowego oraz za wolnością prasy dla kontrrewolucjonistów. Jeśli przyjmiemy, że broszura ta jest rzeczywiście testamentem politycznym autorki, zaś Paul Levi, wydając ją, ogłosił się „spadkobiercą politycznym Róży Luksemburg”, to wynika stąd, że wydawca tej broszury był za zwołaniem Zgromadzenia Narodowego itd., że były przewodniczący Niemieckiej Partii Komunistycznej szykował się do przejęcia w nowej rewolucji roli Eberta, do walki o nowy Weimar, że przeto działał w partii komunistycznej jako zakapturzony Scheidemann.
Jednakże, na szczęście dla Paula Leviego, musimy powiedzieć, że jego twierdzenie nie jest prawdziwe. Nie był on w szeregach komunistów zamaskowanym Scheidemannem, walczył przeciwko Weimarowi, przeciwko wolności prasy dla mienszewików. Na zjeździe organizacyjnym KPD mówił tak, jak bolszewicy: „Droga proletariatu może prowadzić tylko po trupie Zgromadzenia Narodowego”. W związku z berlińskim strajkiem powszechnym w marcu 19193 powiedział z dumą do jednego z przedstawicieli partii (broszura Caiusa):
Gdyby kierownictwo strajku wyrażało rewolucyjną wolę mas, zdusiłoby prasę kontrrewolucyjną włącznie ze zwalczającym na noże strajk «Vorwärtsem», natomiast prasę rewolucyjną nie tylko by tolerowało, lecz poparło przez zwiększony przydział papieru.
Żądano zduszenia prasy kontrrewolucyjnej, choć nie było jeszcze krwawej, zbrojnej wojny domowej, nie było dyktatury proletariatu. Tak mówił Levi, kiedy był jeszcze komunistą. Dopiero gdy przestał być komunistą, odkrył rzekomy testament polityczny Róży Luksemburg i ogłosił się pospiesznie jej spadkobiercą. Niechaj mówią fakty.
TERRORYZM
Nie ulega wątpliwości, że Róża Luksemburg także i później, po wyjściu z więzienia, występowała przeciw terrorowi; charakteryzowała go jako specyficzny instrument rewolucji burżuazyjnej i na koniec powiedziała:„Terror był w rewolucjach burżuazyjnych środkiem burzenia iluzji historycznych bądź obrony beznadziejnych interesów przeciw prądowi historii…
Ale socjalistyczny proletariat dzięki teorii naukowego socjalizmu przystępuje do swojej rewolucji bez żadnych iluzji… Podejmuje on rewolucję nie po to, by wbrew biegowi historii gonić za utopijnymi złudzeniami, lecz po to, aby w oparciu o żelazny mechanizm rozwoju zrealizować to, co jest nakazem chwili historycznej: uczynić socjalizm rzeczywistością. Socjalistyczny proletariat ma spełnić swoją misję jako masa, jako przytłaczająca większość ludzi pracy. I dlatego też nie potrzebuje on burzyć własnych iluzji krwawymi aktami przemocy.
Rote Fahne”, 24 XI 1918
Mamy tu jeszcze zwykłe, tradycyjne przeciwstawienie terroru i masy, tak jak formułowaliśmy je wespół z towarzyszami rosyjskimi przeciw rosyjskim i polskim terrorystom w czasach walki z caratem. Po drugie, Róża Luksemburg opiera się na doświadczeniach wielkich rewolucji burżuazyjnych, podobnie jak to robi w tej broszurze, gdzie powołuje się na te same doświadczenia, aby dowieść konieczności konstytuanty. Później zobaczymy, jak wykorzystuje ona w „Rote Fahne” te same doświadczenia, aby dojść do zasadniczo przeciwnego poglądu – mianowicie opowiedzieć się przeciw konstytuancie. Ale pomijając problem historycznej konieczności i roli terroru w początkowym stadium dyktatury proletariatu, trzeba przecież stwierdzić – czego, zdaje się, Róża Luksemburg wtedy sobie nie uświadamiała – że to właśnie Lenin był tym, który zaraz po Rewolucji Październikowej, a także jeszcze i dziś, ze szczególnym naciskiem podkreślał
niemożliwość natychmiastowej likwidacji kapitalizmu, konieczność, ba, pożyteczność kapitalizmu państwowego itd. w warunkach panowania proletariatu w pierwszym przejściowym okresie tego panowania – przynajmniej do wybuchu rewolucji europejskiej – i równocześnie opowiedział się za „Nadzwyczajną Komisją do Walki z Kontrrewolucją itd.”.
Świadczy to o tym, że terror rosyjski nie gonił za takimi iluzjami, jak „czysto socjalistyczna” gospodarka w izolowanym, drobnomieszczańskim kraju, że „Nadzwyczajna Komisja” w ciągu czterech strasznych lat, mimo iż do rewolucji europejskiej nie doszło, miała pomóc Rosji Radzieckiej obronić swe istnienie – tego Róża Luksemburg nie mogła przewidzieć.
Tymczasem ten fakt jest wspaniałym historycznym usprawiedliwieniem „Czerezwyczajki”, aczkolwiek bynajmniej nie dowodzi, że w rewolucji nie izolowanej, takiej jak europejska, terror jako przejściowy środek walki będzie konieczny. To, że bolszewicy nie ulegają iluzjom, przynajmniej nie w takim sensie,, w jakim Róża Luksemburg i marksistowska teoria w ogóle przedstawiają iluzję jako rodzicielkę terroru (sam Lenin często walczy z różnymi iluzjami we własnych szeregach) – to wiedziała również Róża Luksemburg, gdy często podziwiała i otwarcie chwaliła jasne i śmiałe spojrzenie bolszewików na każdą sytuację, tak jak to czyni w omawianej broszurze.
Jednakże, kto uważnie czyta cytowany przez nas artykuł Róży Luksemburg w „Rote Fahne” i jej późniejsze publikacje, jak też odpowiednie miejsca w broszurze Czego chce Związek Spartakusa? I kto rozumie ówczesną sytuację i ówczesne aktualne zadanie rewolucji niemieckiej, ten rychło zauważy, że Róży Luksemburg nie o to chodziło, żeby pisać o terrorze – w Rosji. Zawsze walczyła z podniesioną przyłbicą i nie miała zwyczaju polemizować z wyimaginowanym przeciwnikiem. Tym bardziej, że już w Listach Spartakusa otwarcie krytykowała taktykę bolszewików w innym punkcie. Atak jej wymierzony był wówczas przeciwko innym zgoła wrogom.
Róża Luksemburg swoim bystrym umysłem już wówczas – w listopadzie 1918 r.! – przewidywała przyszły terror Noskiego-Scheidemanna, ich przygotowania do prowokacyjnego puczu w celu krwawego zduszenia rewolucji. W takiej sytuacji chyba tylko „podróżowieni” drobnomieszczańscy intelektualiści mogli toczyć spory na temat przyszłego terroru w przyszłych Niemczech radzieckich, a specjalnością Hilferdingów stało się wyklinanie rewolucyjnego terroru w Rosji, przy równoczesnym podsadzaniu na siodło rządu Eberta-Scheidemanna, i przypatrywanie się bez walki przygotowaniom do krwawych orgii terroru Noskiego, ba, pozostawanie w tym rządzie po 6 grudnia – mimo pierwszych przejawów kontrrewolucyjnego terroru zdrajców Eberta-Scheidemanna!
Ale Róża Luksemburg już dostrzegła terror. I nakazem chwili dla niej stało się – nie roztrząsanie o terrorze w republice rad, lecz zaciekła walka ze zbliżającym się terrorem Scheidemanna-Noskiego i budzenie mas do działania. W tymże bowiem artykule Róża Luksemburg pisze:
Istnieje jednak ktoś inny, komu pilnie potrzebny jest dziś terror, gwałt, anarchia: to panowie burgeois, to wszelkie pasożyty gospodarki kapitalistycznej drżą o swoją własność i swoje przywileje, o dochody i prawo do panowania…
Mózgiem i sercem obecnej nagonki przeciw rewolucyjnej czołówce proletariatu jest kapitał i jego walka o byt. Jego ręką i narzędziem jest zależna socjaldemokracja…
Zależny komendant Berlina uzbraja warty ochronne w ostre naboje przeciw urojonym atakom spartakusowców. Satelici Welsa i spółki podburzają najciemniejsze elementy wśród żołnierzy przeciw Liebknechtowi i jego przyjaciołom. Zarzucają nas ciągle listami pełnymi pogróżek i ostrzeżeń… Cóż można myśleć o tym, co zrobiłyby masy rewolucyjnych proletariuszy, gdyby nagonka osiągnęła swój cel, gdyby miał spaść włos z głowy temu, którego one na rękach wyniosły z więzienia i uznały za swego powołanego przywódcę? Któż byłby wtedy zdolny prawić masom o potrzebie zachowania zimnej krwi?…”
Ale jej wyobrażenia o walce po zdobyciu władzy przez proletariat idą o wiele dalej. W napisanym przez nią projekcie programu (Czego chce Związek Spartakusa?) czytamy:
Rewolucja proletariacka nie potrzebuje dla swoich celów terroru, nienawidzi i brzydzi się mordem.
Przychodzi jednak opór kontrrewolucji i Róża Luksemburg wskazuje najważniejszą broń:
Opór ten musi być krok za krokiem łamany żelazną ręką i z bezwzględną energią. Przemocy burżuazyjnej kontrrewolucji trzeba przeciwstawić rewolucyjną przemoc proletariatu, zamachom, spiskom, podstępom burżuazji nieugiętą konsekwencję, czujność i stale rosnącą aktywność masy proletariackiej, grożącemu niebezpieczeństwu kontrrewolucji uzbrojenie ludu i rozbrojenie klas panujących… skoncentrowaną, zwartą, maksymalnie spotęgowaną siłę klasy robotniczej…
Masy biorą na siebie główny ciężar walki z kontrrewolucją. W jaki jednak sposób masy mają już po zdobyciu władzy państwowej przez proletariat zwalczać każdorazowo wszelkie zamachy, wszelkie spiski, wszelkie podstępy? Jeśli, jak to było i jest w izolowanej Rosji, zamachy, podstępy, spiski mają miejsce prawie każdego dnia – o co niestrudzenie troszczy się cały otaczający świat imperialistyczny – masy nie mogłyby nawet na godzinę stanąć przy warsztatach, lecz musiałyby niezmordowanie czatować na wroga po wszystkich ulicach i drogach, proletariacka władza państwowa nie miałaby do dyspozycji żadnej innej formy skoncentrowanej, zwartej, maksymalnie spotęgowanej siły klasy robotniczej oprócz nieustannej gotowości bojowej całej siły zbrojnej. Róża Luksemburg oczywiście również dobrze o tym wiedziała i dlatego domagała się w programie oprócz „uzbrojenia wszystkich dorosłych mężczyzn proletariuszy jako milicji robotniczej” jeszcze „utworzenia proletariackiej Czerwonej Gwardii jako aktywnej części milicji w celu nieustannej ochrony rewolucji przed antyrewolucyjnymi zamachami i spiskami.
Widzimy, że na pierwszym miejscu stawia ona sprawę „stałego pogotowia masy proletariackiej”. To jest najważniejsze, to jest podstawowa zasada rewolucyjnej taktyki. Jeśli w walkach klasowych przed zdobyciem władzy masy robotnicze uciekają się na codzień do tego, że gremialnie opuszczają warsztaty pracy, aby toczyć nieubłaganą walkę z kontrrewolucją na ulicach, to te ciągłe strajki i ta szeroko rozwinięta walka masowa mogły podważyć ustrój kapitalistyczny, a więc przynosić rewolucji tylko pożytek. Ponieważ jednak proletariacka władza państwowa nie potrzebuje i nie może wprowadzać do walki przeciw każdemu
antyrewolucyjnemu sprzysiężeniu, spiskowi etc. mas w całości, ich miejsce zajmuje tylko „aktywna część w postaci Czerwonej Gwardii”. Myśl ta jednak ma swoje logiczne konsekwencje.
Jeśli nie zawsze zachodzi potrzeba aktywizowania całej masy, a tylko jej części, to jasne, że w pewnych okolicznościach nie cała Czerwona Gwardia jest potrzebna, aby unieszkodliwić machinacje Scheidemannów: niekiedy wystarczy do tego kilku czerwonogwardzistów – czekistów. Ponieważ nie jest to już sprawa zasadnicza, lecz praktyczna, zależna od okoliczności, Róża Luksemburg nie potrzebowała wyciągać tych konsekwencji.
To, co było konieczne i zasadnicze w tej sprawie, powiedziała z całą wyrazistością i ostrością. A i bolszewicy nie powiedzieli więcej, gdy doszli do władzy. Nie uczynili też nic ponadto, że wprowadzili do walki najpierw masy w ogóle, a potem jeszcze i Czerwoną Gwardię.
Dopiero gdy wspierany przez socjaldemokratów niemieckich imperializm niemiecki z jednej strony, a imperializm Ententy wraz w Czechosłowakami z drugiej, zagroziły zduszeniem rewolucji rosyjskiej, bolszewicy uciekali się zarówno do wzmożonej aktywności mas, jak i do terroru. Róża Luksemburg użyła tradycyjnego przeciwstawienia: masy – terror, ponieważ chodziło je przede wszystkim o walkę mas, a nie znała doświadczeń rewolucji rosyjskiej. Dowodzi tego jej broszura, w której wyraża ona mocne przekonanie, że masy chłopskie, zaspokojone w swych żądaniach przez podział ziemi, nie będą się troszczyć o rewolucję, rzucając ją na pastwę losu.
Wiemy, że było akurat na odwrót, ale tego Róża Luksemburg nie mogła jeszcze wtedy wiedzieć. Świadczy o tym napisany przez nią w sierpniu albo wrześniu 1918 r. alarmowy artykuł dla Listów Spartakusa, w którym daje ona wyraz swym bolesnym – całkowicie nieuzasadnionym – jak wiemy dziś – obawom, że bolszewicy, opuszczeni przez masy, mogliby zawrzeć przymusowy sojusz z niemieckim imperializmem. Aby niebezpieczeństwu temu zapobiec, apelowała ona do mas niemieckich.
Wiadomo, że w rezultacie wojny z całym światem i na wszystkich frontach, w rezultacie wynikłej stąd ruiny gospodarczej i rozproszenia robotników, więź rządzącej partii bolszewickiej z masami rozluźniła się na początku roku 1921. Ale też sami bolszewicy bili z tego powodu na alarm. Albowiem dla nich walka mas jest kwestią życia i śmierci; nie tylko walka wyćwiczonej masy żołnierskiej, lecz także uświadomionej masy Armii Czerwonej, jak też mas pracujących w ogóle, które bolszewicy starają się nieustannie przepajać żywym duchem jasności celu, świadomości klasowej, czujności. I pod tym względem bolszewicy czynią to, czego nie odważył się uczynić żaden jeszcze rząd rewolucyjny, czego nie odważyli się uczynić również mienszewicy w okresie przed Rewolucją Październikową, pomimo demokracji, wolności prasy itd.; otwarcie mówią z masami i ujawniają przed masami iluzje i błędy, które oni jako partia rządząca popełnili. Ten fakt mówi sam za siebie!
Doświadczenia, których Róża Luksemburg nie przeżyła, zdezaktualizowały w stosunku do rewolucji rosyjskiej tradycyjne przeciwstawienie mas i terroru.
DEMOKRACJA
Groźba i terror są zjawiskami, które towarzyszą z naturalną koniecznością każdej wojnie zewnętrznej i domowej. Na czym polega terror? Formalnie rzecz biorąc, terror to stosowanie przemocy, areszty, rozstrzeliwania. Politycznie oznacza on zniesienie najważniejszych praw demokratycznych i gwarancji w życiu publicznym. Tak więc problem terroru jako zjawiska szczególnego łączy się z całym kompleksem problemów demokracji, z którymi jest on w czasie wojny domowej i w pewnym okresie dyktatury proletariatu nierozerwalnie związany, mianowicie z kwestią konstytuanty (parlamentaryzmu), wyborów powszechnych, wolności prasy, zgromadzeń itd. I tylko w tym powiązaniu krytykuje terror bolszewicki również Róża Luksemburg. Ponieważ potępia zniszczenie gwarancji demokratycznych konstytuanty, wyborów powszechnych, wolności prasy i zgromadzeń, potępia również terror.
Ale właśnie we wszystkich tych kwestiach, tzn. w najważniejszych kwestiach taktyki komunistycznej, po wybuchu rewolucji Róża Luksemburg całkowicie zmieniła swoje zdanie. Gdyby tego nie uczyniła, znalazłaby się wśród „Niezależnych”8, i to na prawym skrzydle tej partii. Albowiem nie stosunek do terroru charakteryzuje komunistyczną taktykę. Rządy Scheidemanna-Noskiego, Horthy’ego itd. też stosowały terror. Stosunek do tych właśnie problemów, o których mowa była wyżej, decyduje o podziale na partie komunistyczne i inne.
Występując w swojej broszurze przeciwko rozwiązaniu konstytuanty, dochodzi autorka do następującego wniosku:
Zarówno rady jako kręgosłup, jak i konstytuanta i powszechne prawo wyborcze.
Takie było zdanie Róży Luksemburg w lecie 1918 r. Ale takie samo było zdanie bolszewików jeszcze na początku tegoż roku! Po dojściu do władzy spokojnie przygotowywali i doprowadzili do skutku zwołanie konstytuanty na podstawie powszechnego prawa wyborczego, aby później, po ujawnieniu wyraźnej sprzeczności w zaistniałym układzie stosunków, znieść ją przez rozwiązanie konstytuanty.
Znamienna rzecz: od czasu rosyjskiej rewolucji lutowej prasa imperialistyczna, w szczególności prasa francuska, krzyczała, że rady i parlament to niedorzeczność, i domagała się, wychodząc ze swoich założeń, zniesienia tej dwoistości przez likwidację rad. Ale bolszewicy do grudnia 1918 r., a Róża Luksemburg do wybuchu niemieckiej rewolucji listopadowej, nie widzieli tego rozdźwięku. Bolszewicy żądali „całej władzy” dla rad, Róża Luksemburg wtórowała im entuzjastycznie zarówno w swojej broszurze, jak i w Listach Spartakusa. Ale „cała władza to znaczy zarówno władza wykonawcza, jak i ustawodawcza”. Cóż więc pozostawało dla Narodowego Zgromadzenia Konstytucyjnego, które przecież było pomyślane jako ciało ustawodawcze i tylko jako takie wchodziło w rachubę?
Znamienne też jest, że my, mimo iż wszyscy czytaliśmy Wojnę domową Marksa oraz różne wypowiedzi Marksa i Engelsa na temat doświadczeń Komuny Paryskiej, zawierające cenne wskazówki w tym przedmiocie, zapomnieliśmy – zarówno Trocki w pracy Od Rewolucji Październikowej do pokoju brzeskiego, jak i Róża Luksemburg w swojej Pochwale krytycznej Rewolucji Październikowej – właśnie o tym, co nasi starzy mistrzowie pisali o zniesieniu podziału między władzą prawodawczą i wykonawczą po zdobyciu władzy przez proletariat.
Rady i konstytuanta – to była myśl, której bolszewicy trzymali się do stycznia, Róża Luksemburg do listopada 1918 r., a Niezależni jeszcze i podczas rewolucji. Oznaczało to jednak zachowanie utartego podziału między władzą ustawodawczą i wykonawczą, a więc charakterystycznej cechy burżuazyjnego państwa parlamentarnego w ogóle. Kiedy Marks i Engels w roku 1872 na podstawie doświadczeń Komuny Paryskiej pisali, że „klasa robotnicza nie może po prostu objąć w posiadanie gotowej maszyny państwowej i puścić ją w ruch dla swych własnych celów”9, mieli na myśli nie tylko zburzenie burżuazyjnej formy państwa, lecz oprócz tego jeszcze nowe, proletariackie formy państwowe, które miała stworzyć Komuna Paryska. Na te nowe formy wskazuje Engels w przedmowie do Wojny domowej Marksa w roku 1891, w której pisze:
To rozsadzenie dotychczasowej władzy państwowej i zastąpienie jej przez nową, prawdziwie demokratyczną władzę, szczegółowo przedstawione jest w trzecim rozdziale Wojny domowej.
A w rozdziale tym czytamy:
Komuna nie miała być ciałem parlamentarnym, lecz pracującym, jednocześnie ustawodawczym i wykonawczym… Krótki szkic organizacji narodowej, którego komuna nie zdążyła dalej opracować, orzeka wyraźnie, że komuna ma stać się formą polityczną najmniejszej bodaj wioski… Zgromadzenie posłów w głównym mieście okręgu miało zarządzać wspólnymi sprawami gmin wiejskich danego okręgu, a te zgromadzenia okręgowe miały z kolei wysyłać delegatów do przedstawicielstwa narodowego w Paryżu…
Z powyższego wynikają dwa wnioski: po pierwsze, ustrój komunalny nie miał być demokracją w zwykłym znaczeniu tego słowa. Nie bezpośrednie, lecz trzystopniowe wybory: gmina, okręg, stolica. Gdyby bolszewicy zamiast bezpośrednich wyborów do konstytuanty wprowadzili właśnie takie wybory, oparte na zasadach komuny, socjaldemokraci okrzyczeliby ich jako przeciwników demokracji. Dla Marksa i Engelsa była to, pomimo tego ograniczenia prawa wyborczego, „nowa, prawdziwie demokratyczna władza państwowa”.
Po drugie, Komuna miała być „równocześnie ciałem wykonawczym i ustawodawczym”, więc znów nie demokracja w socjaldemokratycznym i drobnomieszczańskim sensie czy też w sensie burżuazyjnej nauki w państwie w ogóle, natomiast demokracja, w której nie było miejsca dla „rad i konstytuanty”, dla podziału władzy na wykonawczą i ustawodawczą.
I to Marks nazwał „odkrytą nareszcie formą polityczną, w której mogło dokonać się ekonomiczne wyzwolenie pracy”, albo, jak powiedział w roku 1891 Engels: „To była dyktatura proletariatu”.
Podstawmy teraz na miejsce Komuny – rady z ich bezpośrednimi wyborami, zniesieniem parlamentaryzmu, połączeniem władzy ustawodawczej i wykonawczej, a będziemy mieli ustrój rad – „odkrytą nareszcie” – na podstawie doświadczeń rewolucji rosyjskiej i pierwszych kroków rewolucji proletariackiej w Niemczech itd. – formę polityczną dyktatury proletariatu.
KONSTYTUANTA
Ale gdy bolszewicy dopiero po przejściu przez drobnomieszczańsko-mienszewicki etap rewolucji i po zdobyciu władzy odkryli sprzeczność w formule „rady i konstytuanta”, to Róża Luksemburg, dzięki doświadczeniom rosyjskim i pozostając w jaskrawej sprzeczności ze swoją własną krytyką, mogła od samego początku rewolucji niemieckiej wystąpić przeciw Narodowemu Zgromadzeniu Konstytucyjnemu równie ostro, jak opowiadała się w swojej broszurze za nim. W broszurze pisała:
Wedle teorii Trockiego każde wybrane zgromadzenie odzwierciedla niezmiennie tylko ten stan umysłów, tę dojrzałość polityczną i nastroje wyborców, jakie charakteryzowały ich akurat w chwili, gdy szli do urn wyborczych. Przedstawicielstwo demokratyczne jest więc stale odbiciem mas z dnia wyborów, podobnie jak herschelowska mapa nieba ukazuje nam stale układ gwiezdny nie takim, jakim on jest, lecz takim, jakim był w momencie, gdy gwiazdy wysyłały swoje promienie z niewymiernych odległości ku ziemi. Zaprzecza się tu możliwości istnienia jakiegokolwiek żywego związku duchowego, jakiegokolwiek oddziaływania wzajemnego między raz wybranymi posłami i wyborcami.
Jakże wyraźnie przeczy temu całe doświadczenie historyczne! Dowodzi ono, przeciwnie, że żywy fluid nastrojów społeczeństwa nieustannie przenika do ciał przedstawicielskich, wpływa na nie, kieruje nimi. Inaczej nie byłoby możliwe to, co widzimy od czasu do czasu w każdym burżuazyjnym parlamencie: przezabawne zrywy «przedstawicieli ludu», którzy nagle ożywieni «nowym duchem» wydają z siebie całkiem niespodziewane tony: wyschnięte mumie zachowują się czasem zgoła młodzieńczo, a różne szajdemanki znajdują nagle w swojej piersi tony rewolucyjne – gdy tylko wrzenie ogarnia fabryki, warsztaty i ulice.I to ciągłe, żywe oddziaływanie nastrojów mas i procesu ich politycznego dojrzewania na wybrane przedstawicielstwa miałoby akurat w czasie rewolucji ustąpić miejsca sztywnemu schematowi ugrupowań partyjnych i list wyborczych? Wręcz przeciwnie.
Właśnie rewolucja wytwarza swoim żarem ową rozrzedzoną, wibrującą, wrażliwą atmosferę polityczną, w której fala nastroju społeczeństwa, bijące tętno życia narodowego w przedziwny sposób momentalnie oddziałuje na instytucje przedstawicielskie. Na tym polegają właśnie zawsze znane efektowne sceny z początkowych stadiów wszystkich rewolucji, w których stare, reakcyjne albo co najwyżej umiarkowane, pod starymi rządami na podstawie ograniczonego prawa wyborczego wybrane parlamenty stają się nagle heroicznymi trybunami przewrotu, ośrodkami burzy i naporu. Klasycznym tego przykładem jest sławny «Długi Parlament» w Anglii; wybrany i zwołany w roku 1642, przez siedem lat pozostawał na stanowisku i odzwierciedlał w sobie wszystkie kolejne zmiany nastrojów narodu, dojrzałości politycznej, zróżnicowania klasowego i rozwoju rewolucji aż do jej punktu szczytowego, od początkowej pobożnej zabawy z koroną pod przewodem klęczącego speakera aż do zniesienia Izby Lordów, stracenia Karola i proklamowania republiki.
Czy taka sama zadziwiająca zmiana nie zaszła w Stanach Generalnych Francji, cenzurowanym parlamencie Ludwika Filipa i – ten ostatni najbardziej frapujący przykład ma Trocki pod ręką – w IV Dumie rosyjskiej, która wybrana w roku pańskim 1909 w okresie srożącej się kontrrewolucji, w lutym 1917 r. poczuła nagle powiew przewrotu i stała się punktem wyjścia rewolucji?
Wszystko to dowodzi, że «ociężały mechanizm demokratycznych instytucji» ma potężnego korektora – właśnie w żywym ruchu mas, w ich nieustannym nacisku. I im bardziej demokratyczne są instytucje, im żywsze i silniejsze tętno życia politycznego mas, tym bardziej bezpośrednie i precyzyjne jest oddziaływanie mas, na przekór wszystkim podziałom partyjnym, przestarzałym listom wyborczym etc. Każda demokratyczna instytucja ma oczywiście swoje ograniczenia i braki, tak jak i wszystkie w ogóle ludzkie instytucje. Jednakże lekarstwo, które wynaleźli Trocki i Lenin: zniesienie demokracji w ogóle, jest jeszcze gorsze od choroby, której ma zaradzić; likwiduje bowiem samo żywe źródło, z którego jedynie wypływają możliwości korygowania wszystkich wrodzonych wad instytucji społecznych: aktywne, nie skrępowane, energiczne życie polityczne najszerszych mas ludu.
Jak widzimy, wtedy, w lecie 1918 r., w więzieniu, Róża Luksemburg opierała jeszcze swoje poglądy na doświadczeniach rewolucji burżuazyjnych. Tak samo jak bolszewicy w roku 1917 patrzyła jeszcze na przyszły rozwój tylko przez demokratyczne okulary i nie dostrzegała jeszcze zasadniczej różnicy między przebiegiem i wewnętrznymi konsekwencjami rewolucji burżuazyjnych i proletariackich. Ale gdy rzuciła się w wir rewolucji niemieckiej, poznała w żywym, rwącym potoku wydarzeń to, czego nie mogła uchwycić z oddali i z samej broszury Trockiego. I w listopadzie 1918 r. pisała:
Cóż zyskuje się przez ten tchórzowski wybieg ze Zgromadzeniem Narodowym? Wzmacnia się tylko pozycję burżuazji, osłabia i tumani się próżnymi iluzjami proletariat, trwoni i traci się czas i siły na «dyskusje» między wilkiem i jagnięciem, krótko mówiąc, idzie się na rękę tym wszystkim elementom, których dążeniem i zamiarem jest pozbawienie rewolucji proletariackiej jej socjalistycznych celów, zamknięcie jej w opłotkach rewolucji burżuazyjno-demokratycznej.
Jednakże kwestia Zgromadzenia Narodowego nie jest kwestią oportunizmu, kwestią większej «wygody». Jest to kwestia zasad, kwestia socjalistycznego samopoznania rewolucji.
W Wielkiej Rewolucji Francuskiej pierwszy decydujący krok dokonany w lipcu 1789 r. polegał na tym, że trzy rozdzielone stany połączyły się w jedno Zgromadzenie Narodowe. Ta decyzja wycisnęła swoje piętno na całym dalszym toku wydarzeń, była symbolem zwycięstwa nowego, burżuazyjnego ustroju społecznego nad średniowiecznym feudalnym społeczeństwem stanowym. Zupełnie tak samo pojawia się jako symbol nowego, socjalistycznego ustroju społecznego, którego nosicielką jest teraźniejsza rewolucja proletariacka, klasowy charakter jej właściwego zadania, a także klasowy charakter organu politycznego, który ma zrealizować to zadanie: parlament robotniczy, przedstawicielstwo proletariatu miast i wsi.
Zgromadzenie Narodowe to przeżyty spadek rewolucji burżuazyjnych, pusty orzech, rekwizyt z czasu drobnomieszczańskich iluzji o «zgodnym narodzie», «o wolności, równości i braterstwie» burżuazyjnego państwa. Kto dziś chwyta się Zgromadzenia Narodowego, ten świadomie czy nieświadomie spycha rewolucję na minione stadium historyczne rewolucji burżuazyjnych; jest zamaskowanym agentem burżuazji albo nieświadomym ideologiem drobnomieszczaństwa…
Zwołanie takiego przedstawicielstwa robotniczego (parlamentu proletariuszy miast i wsi) zamiast tradycyjnego Zgromadzenia Narodowego rewolucji burżuazyjnych jest już samo w sobie aktem walki klasowej, zerwaniem z przeszłością historyczna społeczeństwa burżuazyjnego.
„Rote Fahne”, 20 XI 1918
W przeciwieństwie do poglądu wypowiedzianego w broszurze widzi ona od samego początku rewolucji realne, antyrewolucyjne znaczenie konstytuanty, i już w trzecim numerze „Rote Fahne” pisze o rządzie:
…Zwołuje on Narodowe Zgromadzenie Konstytucyjne, stwarza w ten sposób burżuazyjną przeciwwagę przedstawicielstwa robotników i żołnierzy, a więc przesuwa rewolucję na tor rewolucji burżuazyjnej, zamazuje socjalistyczne cele rewolucji.
Przytoczymy jeszcze parę tylko z powodzi podobnych zdań.
W tej kwestii (Zgromadzenia Narodowego), tak jak i we wszystkich innych, możliwe są tylko dwa stanowiska. Albo się chce Zgromadzenia Narodowego jako środka obezwładnienia proletariatu, sparaliżowania jego energii klasowej, zamazania jego ostatecznych celów socjalistycznych, albo się chce oddania całej władzy w ręce proletariatu, rozwinięcia rozpoczętej rewolucji w potężną walkę klasową o socjalistyczny ustrój społeczny i ustanowienia w tym celu panowania politycznego wielkiej masy ludzi pracy, dyktatury rad robotniczych i żołnierskich.
Za socjalizmem albo przeciw socjalizmowi, przeciw Zgromadzeniu Narodowemu albo za nim, trzeciej możliwości nie ma”.
„Rote Fahne”, 29 XI 1918
Od zbierającej się Rady Centralnej żąda Róża Luksemburg decyzji, z których jedna brzmi:
Musi ona odrzucić Zgromadzenie Narodowe jako zamach na rewolucję i rady robotnicze i żołnierskie.
„Rote Fahne”, 15 XII 1918
WOLNOŚĆ PRASY
Nie każdy czytelnik może zdobyć „Rote Fahne” z okresu od listopada 1918 r. do śmierci Róży Luksemburg, aby zapoznać się z jej poglądami na konstytuantę w rewolucji proletariackiej, ale wystarczy wziąć do ręki jej wspaniałą pracę Czego chce Związek Spartakusa? [dostępną w naszym raporcie specjalnym o „3L” – przyp. red. WR], aby łatwo stwierdzić, jakie właściwie zajmowała stanowisko. A jeśli zmieniła ona zasadniczo swoje poglądy na tę najważniejszą podstawową kwestię taktyczną, jeżeli zarzuciła demokratyczne gwarancje wolności obywatelskiej, Zgromadzenie Narodowe, a wraz z nim powszechne, bezpośrednie wybory, jako broń dla rewolucji proletariackiej zbędną i szkodliwą, to naturalny jest wniosek, że musiała przestać uznawać również inne gwarancje, jak wolność prasy i zgromadzeń. I rzeczywiście, pisała również o tym.
W artykule o demonstracji masowej w Alei Zwycięstwa, w którym sławiła „mocne jak skała, rewolucyjne przekonanie, ten wspaniały nastrój, tę energię, która promieniowała z mas”, Róża Luksemburg stwierdza: „Proletariusze nadzwyczajnie rozwinęli się politycznie dzięki szkole ostatnich tygodni, najświeższych wydarzeń”. A na czym mianowicie polegał ten „nadzwyczajny rozwój polityczny”, to „mocne jak skała, rewolucyjne przekonanie”? Na odebraniu wolności prasy przeciwnikowi. Pisała ona: „Masy z brawurą poszły za wezwaniem swoich przywódców, własnymi siłami spontanicznie zorganizowały powrót Eichhorna na stanowisko, z własnej inicjatywy, spontanicznie obsadziły «Vorwärts», opanowały burżuazyjne redakcje i WTB” itd.
A jak szydziła w dwa dni później z drobnomieszczańsko-demokratycznego wycia z powodu „zamachów mas, ich targnięcia się na trzykroć świętą własność prywatną, mianowicie na laboratoria duchowego zatruwania studni, na burżuazyjne redakcje gazet”. Wolność prasy dla mienszewików? Pisała:
Cóż jednak przeżyliśmy w ciągu tych trzech dni? Wszystkie pozycje, jakie zostały zdobyte: ponowne obsadzenie prezydium policji, zajęcie «Vorwätsu», zajęcie WTB i burżuazyjnych redakcji, wszystko to byłospontanicznym dziełem mas. Co zrobili z tym ludzie, którzy w tych dniach stali albo udawali, że stoją na czele mas: rewolucyjni przewodniczący i berliński Centralny Zarząd USP? Zlekceważyli najelementarniejsze reguły rewolucyjnego działania. Albowiem: Kiedy masy obsadzają «Vorwärts», wtedy obowiązkiem rewolucyjnych przewodniczących i Centralnego Zarządu USP w Wielkim Berlinie, którzy przecież oficjalnie podają się za przedstawicieli robotników berlińskich, jest zatroszczyć się o natychmiastowe poprowadzenie redakcji w duchu rewolucyjnych robotników Berlina. Gdzie się podziali redaktorzy? Co robili Däumig, Ledebour – dziennikarze z zawodu i powołania, którzy teraz jako lewica USP nie posiadają wcale organu, dlaczego zawiedli oni masy? Czy «rządzenie» było sprawą pilniejszą od działania?”
A więc: obsadzenie „Vorwärtsu”, burżuazyjnych redakcji – to były „pozycje”, które zostały „zdobyte” przez rewolucję; obowiązkiem rewolucjonistów, czy też tych, którzy chcieli reprezentować rewolucję, było nie zwrócenie „Vortwärtsu” i innych gazet zależnym socjaldemokratom, demokratom czy republikanom – czyli nie przywrócenie wolności prasy, „wolnej” walki poglądów – lecz obsadzenie ich przez dziennikarzy rewolucyjnych.
To, że nie zrobiono tego, znaczyło: zawiedziono zaufanie rewolucyjnych mas. Tak, pierwszym krokiem, który Róża Luksemburg zrobiła w rewolucyjnych dniach po 9 listopada, była jej praca przy stole redakcyjnym w „Lokalanzeiger”16 na gruzach wolności prasy. I jeszcze ostatni artykuł, jaki napisała przed śmiercią, Porządek panuje w Berlinie, jej ostatnie tchnienie dotyczy m.in. walki przeciwko wolności prasy dla wrogów podczas rewolucji.
Pisała ona:
Rozumie się samo przez się i świadczy o zdrowym instynkcie, o wewnętrznej świeżej sile proletariatu Berlina to, że nie poprzestał on na ponownym postawieniu Eichhorna na jego stanowisko, że spontanicznie przeszedł do zajęcia innych twierdz kontrrewolucji: burżuazyjnej prasy, urzędu informacji, «Vorwärtsu».
To była działalność rewolucyjna Róży Luksemburg od jej pierwszego wystąpienia po 9 listopada aż do jej ostatniego tchnienia. Czy mogłaby prowadzić tę działalność przy zachowaniu poglądów, które wypowiadała w swojej broszurze?
Dla jakiegoś eklektyka chyba i to też by było możliwe. Pojawiali się przecież tu i ówdzie niezależni socjaldemokraci, którzy próbowali, na przekór wszystkim ujawniającym się sprzecznościom, przyrządzić taką eklektyczną papkę, wrzucić do jednego garnka dyktaturę proletariacką i Zgromadzenie Narodowe, „zakotwiczyć” ustrój rad w ustroju burżuazyjnym, stopić w jednym tyglu podstawową ideę socjalizmu i podstawową ideę kapitalizmu.
Ale to, co innym przychodzi tak łatwo, jest rzeczą niemożliwą dla Róży Luksemburg, której umysł Franciszek Mehring uważał za najgenialniejszy wśród uczniów Marksa. Zanim sama rzuciła się w burzliwe fale rewolucji proletariackiej, musiała przedtem zrobić przegląd wszystkich wielkich doświadczeń i nauk rewolucji burżuazyjnych, które do niedawna były dla nas jedynymi nauczycielami w tych sprawach, przebadać jeszcze raz prawidłowości ich przebiegu, przeciwstawić je rewolucji rosyjskiej18, aby w ten sposób tę ostatnią zmierzyć skalą wielkiej przeszłości burżuazyjnej i wypróbować. Uczyniła to, jak zawsze, zgodnie ze swoim rewolucyjnym stylem myślenia, w sposób tak ostro krytyczny, że zarysowała się sprzeczność między uznaniem dla Rewolucji Październikowej i potępieniem jej najistotniejszych cech charakterystycznych. Potem jednakże musiała przerwać napiętą nić, ostatecznie zerwać ze starym światem i jego wielkimi rewolucyjnymi tradycjami, które tak długo zakłócały w toku burzliwych wydarzeń rewolucji również bieg myśli Lenina, związać znowu przeciwne końce zerwanej nici i dopiero tak wejść duchowo w
nowy świat.
Po 9 listopada Róża Luksemburg znowu podejmuje krytykę. Ale tym razem nie mierzy już rewolucji proletariackiej skalą rewolucji burżuazyjnych, lecz na odwrót. I mimo ogromnego napięcia niezmordowanej walki jej rewolucyjno-dialektycznie myślący umysł doprowadził ją do zasadniczego wniosku, że prawa rewolucji burżuazyjnych nie znajdują zastosowania w rewolucji proletariackiej, że ich drogi są różne, jak różna jest ich treść klasowa. I sławiła po 9 listopada to, co w swojej broszurze potępiała.
BOLSZEWICKIE HASŁO W KWESTII AGRARNEJ
PRZED REWOLUCJĄ PAŹDZIERNIKOWĄ
Walka chłopów przeciw obszarnictwu była najpotężniejszą dźwignią rewolucji rosyjskiej. Ale równocześnie kwestia agrarna była pod względem ekonomicznym kwestią najbardziej zawikłaną i trudną i po jej prowizorycznym rozwiązaniu w Rewolucji Październikowej stwarzała zawsze największe trudności na drodze rozwoju władzy rad. 90 procent wszystkich gruntów odebranych obszarnikom rozdzielono do użytkowania między chłopów. Ale to oznaczało przekształcenie wielkich gospodarstw w małe gospodarstwa chłopskie, nie prowadziło przeto wprost do przygotowania pierwszych kroków, które miałyby zapoczątkować przyszłą gospodarkę socjalistyczną. Albowiem ta ostatnia oznacza: zniesienie przeciwieństwa i rozdziału między miastem i wsią, ujednolicenie gospodarki narodowej, co pociąga za sobą również uspołecznienie organizacji gospodarki rolnej. Temu jednakże przeciwstawiają się drobne gospodarstwa chłopskie. Róża Luksemburg pisała o tym w swojej broszurze:
Rząd radziecki w Rosji nie przeprowadził tych ogromnych reform (uspołecznienia wielkiej i średniej własności ziemskiej, zniesienia rozdziału między rolnictwem i przemysłem) – ale któż może mu robić z tego powodu zarzuty? Byłoby głupim żartem wymagać lub oczekiwać od Lenina i towarzyszy, że w ciągu krótkiego okresu swojej władzy, w olbrzymim wirze wewnętrznych i zewnętrznych walk, nękani zewsząd przez niezliczonych wrogów i różnorakie opory rozwiążą albo przynajmniej podejmą jedno z najtrudniejszych, ba, spokojnie można powiedzieć: najtrudniejsze zadanie przebudowy socjalistycznej. I my też, gdy dojdziemy kiedyś do władzy, na Zachodzie i w bardziej sprzyjających warunkach, złamiemy sobie na tym twardym orzechu niejeden ząb, zanim przezwyciężymy choćby tylko największe z tysiąca skomplikowanych trudności tego ogromnego zadania!
Jedno wszakże w każdym wypadku zrobić musi socjalistyczny rząd, który doszedł do władzy: przedsięwziąć środki, które idą p o l i n i i owych podstawowych założeń późniejszej socjalistycznej reformy stosunków agrarnych; w najgorszym razie musi przynajmniej unikać wszystkiego, co zamyka mu drogę do przedsięwzięcia takich środków. Tymczasem rzucone przez bolszewików hasło natychmiastowego przejęcia i podzielenia ziemi przez chłopów musiało działać w kierunku wręcz odwrotnym. Jest to nie tylko posunięcie niesocjalistyczne, ale i zamykające drogę do socjalistycznej przebudowy wsi; stawia ono przed socjalistyczną przebudową stosunków agrarnych nieprzezwyciężalne trudności.
Zagarnięcie majątków ziemskich przez chłopów, zgodnie z krótkim i lapidarnym hasłem Lenina i jego przyjaciół: idźcie i bierzcie sobie ziemię! – spowodowało po prostu nagłe, chaotyczne przekształcenie wielkiej własności ziemskiej we własność chłopską. Nie stworzono własności społecznej, lecz nową własność prywatną, i to tak, że na miejsce wielkiej własności powstała własność średnia i drobna, względnie wysoko rozwinięte wielkie gospodarstwa rozbito na gospodarstwa małe i prymitywne, pracujące środkami technicznymi z epoki faraonów. Co więcej: w rezultacie tej akcji oraz chaotycznego, całkowicie samowolnego sposobu jej przeprowadzania różnice własnościowe na wsi nie tylko nie znikły, lecz powiększyły się. Dokonało się przesunięcie sił, ale na niekorzyść interesów proletariackich i socjalistycznych. Przedtem przeszkodą do reformy socjalistycznej na wsi był opór nielicznej kasty szlacheckich i kapitalistycznych wielkich posiadaczy ziemskich i stanowiącej niewielką mniejszość bogatej burżuazji wiejskiej, których wywłaszczenie przez rewolucyjne masy ludowe było dziecinnie łatwe.
Teraz, po «zdobyciu własności», wszelkiej reformie socjalistycznego uspołecznienia rolnictwa przeciwstawia się jako wróg nadzwyczaj liczebna i silna masa chłopów-posiadaczy, która rękami i nogami bronić będzie swojej nowo zdobytej własności przeciw każdemu socjalistycznemu zamachowi. Teraz problem przyszłej socjalizacji rolnictwa, czyli w ogóle produkcji w Rosji, stał się problem przeciwieństwa i walki między proletariatem miejskim a masą chłopską”
Tyle Róża Luksemburg. Tu trzeba podkreślić: ostatnie zdanie o powstaniu silnej masy posiadającego chłopstwa jako masowego nosiciela kapitalizmu, w porównaniu z czym opór nielicznej kasty obszarników i znikomej mniejszości burżuazji wiejskiej był drobnostką – tę myśl, to stwierdzenie Lenin wielokrotnie ostro stawiał już w roku 1918, a szczególnie od marca 1921 r., między innymi na III Kongresie Międzynarodówki Komunistycznej.
Ale jak do tego doszło? Już na początku naszych rozważań zaznaczyliśmy, że bolszewicy byli za nacjonalizacją ziemi. I jeszcze 22 maja 1917 r. na Ogólnorosyjskim Zjeździe Delegatów Chłopskich Lenin mówił m.in.:
Broniąc niezwłocznego i bezpłatnego przejścia ziem obszarniczych do rąk miejscowych chłopów w żadnym razie nie bronimy zagarnięcia tych ziem na własność, w żadnym razie nie bronimy rozdania tych ziem. Uważamy, że ziemię, na podstawie uchwały przyjętej przez większość miejscowych i chłopskich delegatów, powinno wziąć pod jeden zasiew miejscowe chłopstwo.
Ja i moi towarzysze z partii, w której imieniu mam zaszczyt przemawiać, znamy tylko dwie takie drogi obrony interesów najemnych robotników rolnych i biedoty chłopskiej, te dwie drogi polecamy właśnie uwadze Rady Chłopskiej.
Pierwsza droga – to zorganizowanie najemnych robotników rolnych i biedoty chłopskiej…
Drugi krok, który zaleca nasza partia, polega na tym, by z każdego dużego gospodarstwa, z każdego na przykład większego folwarku obszarniczego, których w Rosji jest 30 000, utworzyć w miarę możności jak najszybciej gospodarstwa wzorcowe w celu wspólnej ich uprawy wespół z robotnikami rolnymi i wykształconymi agronomami, używając do tego żywego i martwego inwentarza obszarniczego itd.
Bez tej wspólnej uprawy ziemi pod kierownictwem Rad Robotników Rolnych nie osiągnie się tego, by cała ziemia znalazła się w rękach ludu pracującego. Oczywista, że wspólna uprawa ziemi jest rzeczą trudną, oczywista, że gdyby sobie ktoś wyobrażał, iż taką wspólną uprawę ziemi można uchwalić i narzucić z góry, byłoby to szaleństwem, ponieważ odwieczny nawyk posiadania oddzielnego gospodarstwa nie może zniknąć od razu, gdyż w tym celu potrzebne są pieniądze, potrzebne jest dostosowanie się do nowych zasad życia. Gdyby te rady, ten pogląd dotyczący wspólnej uprawy ziemi, wspólnego inwentarza, wspólnego bydła roboczego przy najlepszym – wespół z agronomami – stosowaniu narzędzi, gdyby te rady były wymysłem poszczególnych partii, sprawa przedstawiałaby się kiepsko, ponieważ za radą jakiejś partii żadne zmiany w życiu narodów nie zachodzą, ponieważ za radą partii dziesiątki milionów ludzi nie decydują się na rewolucję, taka zaś przemiana będzie o wiele większą rewolucją niż obalenie głupkowatego Mikołaja Romanowa.
Powtarzam, że dziesiątki milionów ludzi nie decydują się na rewolucję na zamówienie, lecz decydują się wtedy, gdy dochodzi do nędzy bez wyjścia, wtedy gdy naród znalazł się w sytuacji nie do zniesienia, gdy wspólny napór, stanowczość dziesiątków milionów ludzi burzy wszystkie stare przegrody i jest rzeczywiście zdolna tworzyć nowe życie. Jeśli doradzamy taki środek, jeśli radzimy, by ostrożnie przystępować do stosowania tego środka, mówiąc, że staje się on konieczny, to wysnuwamy to z naszego programu, z naszej nauki socjalistycznej, ale czynimy to również dlatego, że będąc socjalistami i obserwując życie narodów zachodnioeuropejskich, sami do tego wniosku doszliśmy. Wiemy… że w Ameryce (po 1868r.) …rozdano chłopom darmo lub prawie darmo setki milionów dziesięcin, a mimo to kapitalizm panuje tam jak nigdzie i uciska masy pracujące tak samo, jeśli nie bardziej niż w innych krajach.
Oto owa nauka socjalistyczna, oto owa obserwacja innych narodów, która doprowadziła nas do niezłomnego przekonania, że bez wspólnej uprawy ziemi przez robotników rolnych z zastosowaniem najlepszych maszyn i pod kierownictwem agronomów posiadających naukowe wykształcenie – że bez tego nie można wydobyć się spod jarzma kapitalizmu… Ta ostateczna potrzeba polega na tym, że nie można gospodarować po staremu. Jeśli będziemy siedzieli po staremu na drobnych gospodarstwach – choćby nawet jako wolni obywatele nan wolnej ziemi – to i tak grozi nam niechybna zagłada, gdyż rozprzężenie zbliża się z każdym dniem, z każdą godziną.
Tak to w popularny sposób Lenin próbował wyłożyć zgromadzonym chłopom naukę socjalistyczną, przedstawić im jasno zalety i niezbędność wielkiej gospodarki. W tym też duchu bolszewicka konferencja partyjna w kwietniu 1917 r. przyjęła rezolucję w kwestii agrarnej, której ostatni punkt był sformułowany, jak następuje:
Partia proletariatu winna doradzać proletariuszom i półproletariuszom wiejskim, aby walczyli o utworzenie z każdego majątku obszarniczego dostatecznie wielkiego gospodarstwa wzorcowego, które by było prowadzone na rachunek społeczny przez wybrane przez robotników rolnych Rady Delegatów pod kierownictwem agronomów i z zastosowaniem najlepszych środków technicznych.
Tego chcieli bolszewicy jeszcze na dwa miesiące przed Rewolucją Październikową. Ale stało się inaczej. Dlaczego?
NAPÓR MAS CHŁOPSKICH
Czytelnik zapewne zauważył, że w cytowanych przez nas fragmentach przemówienia do chłopów Lenin mówił o „wspólnej uprawie” wielkich obszarów ziemskich jako o „rzeczy bardzo trudnej”, gdyż „wielowiekowe przyzwyczajenie do gospodarki indywidualnej nie może zaraz zniknąć”. Dla robotników rolnych i chłopów zachodnioeuropejskich zdanie to byłoby prawdopodobnie śmieszne! Albowiem robotnicy, którzy wiele lat pracowali w wielkich i średnich gospodarstwach rolnych i dość łatwo mogą poznać cały, względnie równomierny proces rozwoju gospodarczego, jak też cały aparat gospodarki – w przeciwieństwie do wielkich przedsiębiorstw przemysłowych – mogliby łatwo gospodarzyć dalej i bez obszarników, przynajmniej na starą modłę, bez innowacji technicznych, a szczególnie już pod kierownictwem agronomów itd., jak tego żądał Lenin.
Jednakże we właściwej Wielkorosji, choć byli tam obszarnicy, stosunkowo bardzo mało było wielkich gospodarstw rolnych. Obszarnicy wydzierżawiali ziemię chłopom, którzy swoje działki dzierżawne uprawiali sposobem chłopsko-rosyjskim, „środkami technicznymi z epoki faraonów”. Tak więc wielkie i średnie gospodarstwo rolne było dla masy rosyjskich robotników rolnych i półproletariuszy zjawiskiem dość mało znanym i to tłumaczy wielką trudność, którą Lenin przewidywał. Stosunki pracy w rolnictwie rosyjskim – w przeciwieństwie do nowoczesnych stosunków w ośrodkach przemysłowych Rosji – nie przybrały jeszcze rozwiniętych form kapitalistycznych. Okoliczność ta wyjaśnia już częściowo, dlaczego stało się inaczej, niż chcieli bolszewicy.
Wydarzenia przybrały taki obrót, że było to silniejsze od nieugiętej, żelaznej woli Lenina i jego doświadczonej partii. Masa chłopska sama zabrała głos.
W artykule Z notatnika publicysty Lenin krytykuje „klasyczny program”, który został opublikowany w formie artykułu w „Wiadomościach Ogólnorosyjskiej Rady Delegatów Chłopskich” z 19 sierpnia 1917 r. – program sformułowany na podstawie 242 nakazów, które delegaci terenowi wręczyli w roku 1917 Ogólnorosyjskiemu Zjazdowi Delegatów Chłopskich.
„Nakazy” te, które można chyba porównać do „Cahiers des Deléances” z czasu Wielkiej Rewolucji Francuskiej, zawierają bardzo radykalne żądania polityczne chłopstwa, najbardziej zbliżone do programu bolszewików, i żądania w kwestii rolnej, które Lenin przedstawia, jak następuje:
Żądania chłopstwa co do ziemi polegają, według zestawienia nakazów, przede wszystkim na zniesieniu bez odszkodowania prywatnej własności ziem wszelkiego rodzaju, aż do ziem chłopskich włącznie; na przekazaniu państwu lub wspólnotom gminnym działek ziemi z gospodarstwami o wysokiej kulturze rolnej; na konfiskacie całego żywego i martwego inwentarza przynależnego do konfiskowanych ziem (wyjątek stanowią małorolni chłopi) oraz przekazaniu tego inwentarza państwu lub wspólnotom gminnym; na niedopuszczaniu do pracy najemnej; na równościowym podziale ziemi między pracujących i dokonywaniu periodycznych ponownych podziałów itd.
Jako środków okresu przejściowego do chwili zwołania Zgromadzenia Ustawodawczego, chłopi żądają niezwłocznego wydania ustaw o zakazie kupna – sprzedaży ziemi, zniesienia ustaw o wydzielaniu się ze wspólnoty gminnej, chutorach itd., wydania ustaw o ochronie lasów, rybołówstwa oraz innych zajęć przemysłowych itd., o zniesieniu długoterminowych i rewizji krótkoterminowych umów dzierżawnych itp.
Na pierwszy rzut oka jasne jest, że powyższe żądania mogły być zrealizowane tylko wbrew kapitalistom, a więc również wbrew eserowcom i mienszewikom, którzy szli razem z kapitalistami. Był to potężny, niepohamowany prąd, który mógł znaleźć ujście tylko w Rewolucji Październikowej. I te same żądania biedoty chłopskiej, które Lenin w sierpniu 1917 r. krytykował, 26 października (7 listopada) tegoż roku zostały objęte leninowskim dekretem o ziemi.
W krytyce powyższych żądań Lenin pamiętał o tym, co Engels, na krótko przed swą śmiercią, mówił o zagadnieniu chłopskim. Podkreślał on, że socjaliści nie mają zamiaru wywłaszczać drobnych chłopów, że jedynie siłą przykładu będzie się im wyjaśniało wyższość socjalistycznego rolnictwa maszynowego.
Chłopi chcą zachować drobne gospodarstwo, równościowo je uformować, periodycznie na nowo je wyrównywać… Niech będzie. Z tego powodu żaden rozsądny socjalista nie poróżni się z biedotą chłopską.
Skoro skonfiskowana zostanie ziemia, to znaczy zachwiane zostanie panowanie banków, skoro skonfiskowany zostanie inwentarz, to znaczy zachwiane zostanie panowanie kapitału – a w warunkach panowania proletariatu w centrum, w warunkach przejścia władzy politycznej w ręce proletariatu reszta dokona się sama przez się, wyłoni się w rezultacie «siły przykładu», podpowiedziana zostanie przez praktykę.
I zaraz po zdobyciu władzy bolszewicy otworzyli pole dla działania „siły przykładu”.
Zakładali komuny rolne (przez łączenie drobnych gospodarstw chłopskich we wspólne wielkie gospodarstwa). Według danych W. P. Milutina (Sozialismus und Landwirtschaft, 1919) w ciągu półtora roku założono w Rosji radzieckiej prawie 6 000 komun, które obejmowały około miliona dziesięcin (dziesięcina = 1,09 ha) ziemi. Początkowo komuny powstawały prawie wyłącznie na byłych majątkach, zakładane przez robotników i bezrolnych chłopów. Ale teraz zaczynają również powstawać komuny na ziemiach chłopskich, przyłączają się do nich również chłopi małorolni, a także i średniorolni…
Do tego dochodzą gospodarstwa radzieckie, powstałe bezpośrednio po Rewolucji Październikowej wielkie gospodarstwa rolne, najściślej związane z przemysłem. W roku 1919 obejmowały one półtora miliona dziesięcin ziemi. Ale co może zdziałać „siła przykładu” bez inwentarza żywego i martwego, bez maszyn, bez nawozów i nasion? Jak mogła promieniować „siła przykładu”, jak mogły powstawać nowe niezliczone gospodarstwa radzieckie przy ogólnej ruinie gospodarki radzieckiej, gdy nie mogły powstawać nawet nowe fabryki, a istniejące musiały przerwać pracę? Przy postępującej dezorganizacji całej gospodarki musiały ubożeć i upadać również radzieckie gospodarstwa rolne i komuny. Jednakże fakt, że rząd radziecki gotów jest wydzierżawiać wielkie obszary ziemskie kapitalistom zagranicznym, aby budować na nich nowoczesne rolnictwo, dowodzi, że pozostało jeszcze wiele miejsca dla socjalistycznego przykładu.
Tak więc październikowy dekret o ziemi nie byłby wcale nieprzezwyciężoną przeszkodą na drodze do zbudowania socjalistycznego rolnictwa w Rosji, gdyby rewolucja rosyjska nie pozostawała nadal w izolacji.
STANOWISKO MIĘDZYNARODÓWKI KOMUNISTYCZNEJ W KWESTII AGRARNEJ
Ale i tak krytyka Róży Luksemburg w odniesieniu do bolszewickiego rozwiązania kwestii agrarnej, jak i w wielu innych punktach okazuje się w ogóle wątpliwa, gdy się zważy, że na skutek oczywistej nieznajomości rzeczywistego stanu rzeczy, co w warunkach więziennych było nieuniknione, twierdzi ona, iż bolszewicy każdy swój krok taktyczny przedstawiają proletariatowi międzynarodowemu jako wzór do naśladowania. Tak więc pisze ona w broszurze:
Wymagać od Lenina i towarzyszy, aby w takich okolicznościach wyczarowali najpiękniejszą demokrację, wzorową dyktaturę proletariatu i kwitnącą socjalistyczną gospodarkę, to znaczy wymagać od nich rzeczy nadludzkich. Dzięki swej zdecydowanej postawie rewolucyjnej, bezprzykładnej energii i niezłomnej wierności dla socjalizmu międzynarodowego zrobili oni naprawdę wszystko, co w tych diabelnie trudnych okolicznościach można było zrobić.
Niebezpieczeństwo zaczyna się tam, gdzie z tego, co jest koniecznością, czynią oni cnotę, gdy usiłują narzuconą im przez owe fatalne warunki taktykę zafiksować teoretycznie we wszystkich szczegółach i zalecić proletariatowi międzynarodowemu do naśladowania jako wzór socjalistycznej taktyki…
Wyrządzają socjalizmowi międzynarodowemu, dla którego walczyli i cierpieli, złą przysługę, gdy chcą przyjmować do swego skarbca w charakterze nowych doświadczeń wszystkie wypaczenia, których w Rosji nie można było uniknąć i które były ostatecznie tylko rezultatem bankructwa międzynarodowego socjalizmu w tej wojnie światowej.
Teraz wiemy wszyscy, że właśnie przywódcy bolszewiccy, a szczególnie Lenin, niezliczoną ilość razy podkreślali, że robotnicy zachodnioeuropejscy zrobią wiele rzeczy inaczej, lepiej, gruntowniej, dlatego że posiadają, dzięki wyższemu rozwojowi życia gospodarczego, więcej kultury, więcej dyscypliny, więcej wiedzy, więcej zmysłu organizacyjnego. A co się tyczy kwestii agrarnej, to nie tylko, że swojej klęski nie przedstawiali jako cnoty, ale akurat na odwrót, na II Kongresie Międzynarodówki Komunistycznej przedłożyli rezolucję, która została przyjęta i która mówi w interesujących nas tu punktach, co następuje:
W Rosji trzeba było na skutek zacofania gospodarczego tego kraju przeprowadzać z reguły podział gruntów między chłopów, bądź też oddawać ziemię chłopom do użytkowania. Tylko w stosunkowo rzadkich, wyjątkowych wypadkach udało się użyć ziemię do stworzenia tak zwanych gospodarstw radzieckich, które są prowadzone przez państwo proletariackie na własny rachunek.
Natomiast
w odniesieniu do rozwiniętych krajów kapitalistycznych Międzynarodówka uważa za słuszne utrzymać przewagę wielkich gospodarstw rolnych i prowadzić je na sposób gospodarstw radzieckich w Rosji. Zachowanie wielkich gospodarstw rolnych najlepiej zabezpiecza interesy rewolucyjnej warstwy ludności wiejskiej, nie posiadających ziemi robotników rolnych i półproletariackich właścicieli działek… Poza tym nacjonalizacja wielkich gospodarstw rolnych przynajmniej częściowo uniezależnia sprawę zaopatrzenia ludności miejskiej od chłopstwa.
W jednym ze swoich listów Engels porównuje niepohamowany prąd wielkich rewolucji do niepowstrzymanego przebiegu katastrof przyrodniczych. Również Róża Luksemburg w jednym z Listów Spartakusa mówi o rewolucji rosyjskiej jako erupcji wulkanicznej. Październikowy dekret o ziemi był wyrazem gwałtownej erupcji rosyjskich mas chłopskich – erupcji, która całkowicie pogrzebała pod swoją rozżarzoną lawą zarówno imperialistyczny front przez powstanie chłopskiej masy żołnierskiej, jak i junkierstwo przez zagarnięcie własności ziemskiej. Historyczną zasługą Lenina było właśnie to, że w porę rozpoznał nieprzezwyciężoną siłę tego naporu mas, że nie przeciwstawił się mu, jak mienszewicy, co pociągnęłoby za sobą jeszcze większy chaos i anarchię i doprowadziło w rezultacie do rychłego upadku rewolucji, lecz przeciwnie, podchwycił ten napór, skierował go na tory prawno-organizacyjne, a zarazem – teoretycznie przynajmniej – stworzył poprzez ustanowienie proletariackiej dyktatury, socjalistycznego przemysłu i radzieckich gospodarstw rolnych możliwość powstrzymania drobnomieszczańskiej anarchii gospodarczej na wsi. Ale tak skomplikowanego problemu, jak zresztą i innych, o wiele prostszych problemów socjalistycznych, nie da się zasadniczo rozwiązać bez rewolucji międzynarodowej.
NOWY POKÓJ BRZESKI
Przed 50 mniej więcej laty Marks i Engels sądzili, że mogą powiedzieć rewolucjonistom rosyjskim: kiedy wybuchnie rewolucja socjalna w Europie, rosyjskie przedkapitalistyczne stosunki rolne będą mogły przekształcić się bezpośrednio w gospodarkę socjalistyczną. Od chwili gdy to zostało powiedziane, kapitalistyczny rozwój Rosji zburzył na wpół kapitalistyczne stosunki rolne, zrodził wielkie ośrodki przemysłowe z rewolucyjną klasą robotniczą, ale nie wytworzył, albo wytworzył tylko w minimalnym stopniu nowoczesne rolnictwo z odpowiednimi stosunkami pracy na wsi.
Jednakże rewolucja socjalna wybuchła w Rosji, a nie nastąpiła w Europie. I oto ciągnie się droga krzyżowa rewolucji rosyjskiej – od jednej stacji męki do drugiej, od pokoju z junkierską szablą Niemiec aż do ostatnio zawartego pokoju z hienami kapitału światowego, od Brześcia Litewskiego do Genui – w nadziei na rewolucję światową. Pokój brzeski, który Róża Luksemburg krytykowała z głęboką troską, że mógłby doprowadzić do triumfu imperializmu niemieckiego i upadku rewolucji rosyjskiej, był rzeczywiście niebezpieczną „chwilą wytchnienia”. Teraz, albo raczej od początku 1921 r., mamy nowe wydanie pokoju brzeskiego, nową „chwilę wytchnienia”. Tylko że wówczas chodziło o koncesje na rzecz imperializmu niemieckiego, który sam był bardzo zagrożony przez swoich wrogów na arenach wojny. O ileż niebezpieczniejsze są dziś narzucone rewolucji rosyjskiej przez jej izolację koncesje na rzecz światowego kapitalizmu! Idzie przecież o to, kto dłużej wytrzyma: świat kapitalistyczny czy spustoszona przez niezliczone inwazje, wyczerpana, tysiącem ran krwawiąca proletariacka władza radziecka, a przy tym kapitał światowy znajduje w Rosji jako swego sprzymierzeńca, wprawdzie już nie Kołczaka, Denikina czy Wrangla, ale za to szeroką masę producentów chłopskich i drobnomieszczańskich, którzy jako baza kapitalizmu są dla rewolucji proletariackiej niebezpieczniejsi niż wszyscy carscy generałowie kontrrewolucji. Czy rządowi radzieckiemu uda się zbudować za pomocą koncesji na rzecz lichwiarskiego kapitału światowego przemysł państwowo-socjalistyczny i utrzymać więź robotników z masą chłopską przez popieranie rolnictwa – aż do wybuchu rewolucji europejskiej?
To pytanie stoi przed proletariatem międzynarodowym i tylko on może na nie odpowiedzieć. Mienszewicy wszelkiej maści ryczą dziś znów jak wiadome lwy – z powodu nowej polityki pokoju brzeskiego, z powodu kompromisów z kapitałem. Możemy im odpowiedzieć słowami Róży Luksemburg, że słabość władzy radzieckiej to rezultat mienszewickiej nikczemności we wszystkich krajach.
Robotnikom natomiast chcielibyśmy w związku z tym polecić, aby wzięli sobie do serca szczególnie to, co Róża Luksemburg napisała w zakończeniu omawianej broszury, a mianowicie:
Wszyscy podlegamy prawom historii i socjalistyczny ustrój społeczny da się wprowadzić tylko przez walkę międzynarodową. Bolszewicy dowiedli, że potrafią zrobić wszystko, co prawdziwa partia rewolucyjna zdolna jest zrobić w granicach możliwości historycznych. Nie mogą pragnąć cudów. A wzorowa, wolna od błędów rewolucja proletariacka w kraju izolowanym, wyczerpanym przez wojnę światową, zdławionym przez imperializm, zdradzonym przez proletariat międzynarodowy byłaby cudem. Ważne jest to, żeby w polityce bolszewików odróżnić rzeczy istotne od nieistotnych, sedno sprawy od rzeczy przypadkowych.
Dziś, gdy stoimy w obliczu ostatecznych, decydujących walk na całym świecie, szczegóły taktyczne schodzą na drugi plan; najważniejszym problemem socjalizmu, palącą sprawą dnia jest zdolność proletariatu do działania, aktywność mas, wola walki o socjalizm w ogóle. Pod tym względem Lenin, Trocki i ich przyjaciele byli pierwszymi, którzy dali przykład proletariatowi światowemu, wyprzedzili go i są do dziś dnia jedynymi, którzy mogą z Huttenem zawołać: odważyłem się!
To jest w polityce bolszewików istotne i trwałe. W tym sensie ich nieśmiertelną zasługą historyczną pozostanie fakt, że przez zdobycie władzy politycznej i praktyczne postawienie sprawy urzeczywistnienia socjalizmu wyprzedzili proletariat międzynarodowy i znacznie przyspieszyli rozprawę między kapitałem i pracą na całym świecie. W Rosji problem ten można było tylko postawić.
Rozwiązać go w Rosji nie było można. I w tym sensie przyszłość należy wszędzie do bolszewizmu.
REWOLUCYJNA KRYTYKA
Stwierdziliśmy: poglądy, które Róża Luksemburg wypowiedziała w omawianej broszurze, nie były już jej poglądami w czasie od rewolucji listopadowej aż do jej śmierci. Ale pomimo to, pomimo błędów i nieścisłości tej pracy, książeczka ta jest dziełem rewolucyjnym.
Albowiem krytyka Róży Luksemburg różni się od wszelkiej krytyki oportunistycznej tym, że nigdy nie może szkodzić sprawie rewolucji albo partii rewolucyjnej, przeciwnie, może ją tylko ożywić i wspierać – właśnie dlatego, że jest krytyką rewolucyjną. Kto wyobraża sobie, że broszura ta musiała początkowo leżeć w ukryciu, ponieważ mogła szkodzić rewolucyjnej Rosji, i że dopiero teraz mogła się ukazać, ponieważ teraz rzekomo władza radziecka ma mocną pozycję w świecie, ten dowodzi jedynie tego, że rozumie krytykę tylko jako krytykę oportunistyczną, szkodzącą rewolucji i partii rewolucyjnej, i że duch Róży
Luksemburg, jak i rewolucyjny marksizm w ogóle, jest dlań księgą zamkniętą na siedem pieczęci. Jeśli jakaś krytyka może szkodzić partii rewolucyjnej albo rewolucji – to nie jest ona krytyką rewolucyjną.
Róża Luksemburg była, szczególnie w sposobie i metodzie krytyki, duchem z ducha Marksa, krwią z jego krwi. Również i w tej broszurze – pomimo wszystkich jej błędów! Kiedy Marks krytykował rewolucję 1848 r. albo Komunę Paryską, to było to zawsze chłostanie żelazną rózgą polityki połowiczności, niezdecydowania, bierności i pochwałą każdej myśli rewolucyjnej i każdego rewolucyjnego czynu.
Tak samo Róża Luksemburg. Zarówno w Listach Spartakusa, jak i w tej broszurze krytyka jej krok za krokiem przekształca się w druzgocącą, pełną pogardy krytykę mienszewizmu, w gloryfikację rewolucji rosyjskiej i jej kierowniczej partii, w płomienny apel do międzynarodowego proletariatu.