wybory polska v2

Tegoroczne wybory prezydenckie z pewnością nie są typowe. Od czasu przejęcia władzy przez Koalicję Obywatelską i utworzenia coraz bardziej znienawidzonego przez młodzież i robotników kryzysowego rządu Donalda Tuska obserwujemy na całym świecie upadek liberalizmu i cynicznej polityki tożsamości, fiasko europejskich planów na pokonanie imperializmu rosyjskiego rękoma Ukraińców oraz bezprecedensowe ataki na klasę robotniczą – a nawet na demokrację burżuazyjną, na straży której stać mieli właśnie liberałowie. Wyborcze obietnice zmieniły się w twardą rzeczywistość – w ramach europejskiej „integracji” zamyka się całe zakłady, postępuje wzrost cen podstawowych produktów, problem mieszkaniowy narasta do olbrzymich rozmiarów, utrzymuje się drakońskie prawo aborcyjne, nie ma związków partnerskich. Wszystko to w kontekście żałosnej kokieterii biznesu przez państwo w postaci fikołków i podrygów zespołu Brzoski, którego Tusk zamierza obsypać złotem za wykonanie brudnej roboty w postaci cięć i „ulg” – nie dla większości, lecz nielicznych, pod przykrywką walki z „biurokracją”. Rząd ignoruje robotników, a studentów najwyżej zwyzywa od antysemitów i naśle na nich policję, w niczym nie różniąc się od swojego poprzednika, który traktował w ten sposób kobiety walczące o prawa reprodukcyjne. Czy ktoś jest w stanie spojrzeć na dzisiejszą rzeczywistość i powiedzieć, że przeciętnemu człowiekowi żyje się lepiej, niż parę lat temu, za czasów pisowskiej „dyktatury” i „faszyzmu”?

To dlatego programy tegorocznych kandydatów przypominają raczej programy partyjne. Ale nie jest istotny fakt, że większości z podnoszonych postulatów prezydent spełnić po prostu nie może. Kluczowe jest to, że w zdeformowanej i przepuszczonej przez zapchany burżuazyjnym czadem filtr formie, te programy stanowią odbicie obiektywnych warunków, w których żyje większość z nas. Rzecz w tym, że jest to wyłącznie odsłona tej samej polityki, którą polska klasa rządząca uprawia od swoich niechlubnych prapoczątków – nie zmienia się nic. To wydają się też mówić sondaże, które nie odbiegają od normy – dwa główne obozy burżuazji powalczą o to, kto w nagrodę będzie mógł składać cyrograf pod stosem antyrobotniczych ustaw. Dla mediów burżuazyjnych sensację stanowi średnia suma wyników Trzaskowskiego i Nawrockiego poniżej 50%, ale to bez znaczenia, skoro pozostali kandydaci w większości reprezentują ich pozbawione charakteru przybudówki. Nawet tam, gdzie bardziej odbiegają w słowach od „zwierzchników”, nie możemy mieć złudzeń, że w praktyce gdyby tylko zdobyli władzę nie wskórali by wiele więcej bez zderzenia ze ścianą kapitalistycznych sprzeczności. Oportunistyczna lewica tradycyjnie okrzyknie swój jednocyfrowy wynik sukcesem, a menażeria prawicowych bajkopisarzy kolejny raz pokaże, że jest w zasadzie grupą telewizyjnych komików. Wspomniane wcześniej ograniczenia tym samym oznaczają, że mogą jedynie reprezentować nieco mniej cięć i antypracowniczej polityki, ale nie jakąkolwiek istotną poprawę względem statusu quo.

Powiedzieliśmy jednak, że w tym roku będzie inaczej. Nie dlatego, że objawił się kandydat, na którego warto głosować. Jest tak dlatego, że powody, dla których robotnicy i młodzież głosują tak, a nie inaczej (lub nie głosują w ogóle) odzwierciedlają głęboką niechęć nie do tej czy innej partii, lecz do całego systemu. Jest tak zarówno wśród wyborców Mentzena-szarlatana, jak i „potężnego” Zandberga. Jest to szczególnie widoczne, jeśli oprócz sondaży spojrzy się na demografię wyborców, usłyszy ich głos, porozmawia z nimi. Taką pracą brzydzą się komitety wyborcze – bo przecież łatwiej jest zorganizować piknik dla już przekonanych, albo kolejny cyrk mający przypominać polityczną debatę. Tę pracę wykonują młodzi rewolucjoniści zrzeszeni w Czerwonym Froncie – interweniując na demonstracjach i wiecach, rozmawiając z przechodniami i studentami. Dlatego bez wahania możemy powiedzieć jedno – w tych wyborach głos ma takie samo znaczenie, jak wyborcze obietnice obecnej koalicji czy pokrzykiwania opozycji.

Kapitalizm w obecnym, imperialistycznym stadium rozwoju, szczególnie w ramach jego zdecydowanego, agonalnego kryzysu oznacza, że cały świat rozsadzają sprzeczności. Przejdziemy teraz do analizy głównych kandydatów w tegorocznych wyborach, w których odbijają się nie partyjne czy osobiste poglądy oderwane od rzeczywistości, ale sposoby, na które ten korowód burżuazyjnych miernot stara się złagodzić podstawową sprzeczność – tę między ogromną (i ogromnie biedną) klasą robotniczą, a niewielką (i w niewielkim stopniu zainteresowaną czymkolwiek, poza własnym zyskiem) klasą kapitalistów.

Karol Nawrocki (kandydat burżuazji)

nawrot

Zaczniemy od kandydata, którego główną zaletą jest stanie na czele Instytutu Propagandy Nacjonalistycznej – reżimowej służby w interesie polskiej burżuazji, w ramach której pan porucznik starał się nawet straszyć… nami!

Jaki jest program kandydata, którego celem powinno być utrzymanie dominacji PiS-u jako największej partii opozycyjnej? Armia i zbrojenia. Precz z imigrantami. Mniejszy wpływ Unii Europejskiej na politykę wewnętrzną Polski. Polski atom. Tysiąc i jedna podatkowa ustawa „dla przedsiębiorców i pracowników”. Zacieśnienie relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Ataki na robotników ukraińskich i faktyczny demontaż programu 800+.

To wszystko dobrze znane postulaty, które – jak się okaże – wspiera większość kandydatów. Nie może być inaczej, bo tę część programu przygotował nie sztab „kandydata obywatelskiego”, lecz polski kapitalizm. Nie ma śladu po poprzednim programie PiS-u, który zakładał minimalne ustępstwa względem robotników w zamian za spokój społeczny.

Co jest godne odnotowania? Wspomnienie o Zielonym Ładzie. Nie możemy mieć żadnych wątpliwości, że jeżeli Nawrockiemu udałoby się doprowadzić do zapowiadanego referendum, to jego przebieg i wyniki nie będą miały żadnego znaczenia. W Polsce każdy element demokracji „bezpośredniej” trafia na zaszczytne miejsce – na śmietnik przy Wiejskiej.

Postulat odbija jednak rzeczywisty wpływ, jaki „zielona” polityka Unii Europejskiej ma na polskiego robotnika – masowe zwolnienia i strajki głodowe. PiS reprezentuje tę część burżuazji, której bliżej jest do rodzimego przemysłu i Stanów Zjednoczonych, niż europejskiego imperializmu. Jednak nie ma to żadnego znaczenia, gdyż polski kapitalista pozostaje wyzyskiwaczem i nie ma skrupułów, by wyrzucać robotników na bruk, przy tym cynicznie zasłaniając się właśnie Brukselą. Problemem nie jest żadna mityczna narodowość kapitału – taka nigdy nie istniała i nie będzie istnieć – lecz sam kapitalizm. Na ten prosty fakt Nawrocki nie może zaoferować nic innego, niż mydlenie oczu „klimatyczną ideologią”.

Poparcie dla Nawrockiego wyraziła też Solidarność. Czy jednak oznacza to poparcie robotników, albo w ogóle członków tego związku dla PiS-u? Bynajmniej. Uzwiązkowienie w Polsce plasuje się w unijnym ogonie, a same związki dusi biurokracja. Gdyby przeprowadzić w tej kwestii walne głosowanie wśród szeregowych członków „S” – na przykład nauczycieli, którzy parę lat temu pokazali, co myślą o własnej biurokracji – wówczas mogłoby się okazać, że mit PiS-u jako obrońcy „małego człowieka” runie w gruzach. Prawdziwa demokracja w organizacjach robotniczych, a nie burżuazyjny zaduch – to jest właśnie nasz postulat.

Trzeba jeszcze powiedzieć dwa słowa  o toczącej się w tle kampanii wojnie kulturowej. Przekazywanie sobie nawzajem tęczowej flagi na debatach, ochrona „tradycyjnych wartości” czy bredzenie o „dwóch płciach” to znana już zasłona dymna, ale w tym roku znajduje się ona zdecydowanie na dalszym planie. Kiedy kolejne tysiące ludzi nie mają co jeść, wówczas tożsamościowa amunicja okazuje się tylko cichutkim kapiszonem. Ucisk lub wyzwolenie osób LGBT nie zależy od koloru partyjnej flagi, lecz logiki kapitalizmu. Dziś cała klasa rządząca odsuwa to wszystko na bok, kolejny raz potwierdzając, że walka o podstawowe prawa człowieka jest naszym udziałem i można je zapewnić oraz obronić wyłącznie w ramach rewolucji socjalistycznej, a nie cynicznie rozgrywanych przez kapitał kulturowych potyczek o symbole.

Głos na Nawrockiego to głos na kapitalizm.

Rafał Trzaskowski (kandydat burżuazji)

trzask

Trudno o kandydacie rządowym powiedzieć cokolwiek, czego się nie powiedziało o Nawrockim. Jego reakcyjność ma inny odcień, ale nie różni się absolutnie niczym. Nie ma bowiem znaczenia, czy ataki na robotników pakuje się w kopertę z napisem „polska suwerenność” czy „europejska integracja”. Nie ma znaczenia, czy nie legalizuje się aborcji z powodu „tradycji” lub „braku woli politycznej”. „Antysemityzm” i „rusofilia” – obłudne elementy burżuazyjnej ideologii, używane dziś do zamykania ust studentom – to też punkt wspólny. Trzaskowski jest twarzą namacalnego kryzysu, a dla wielu – szczególnie młodych – wyłącznie maską na twarzy Tuska.

Imigracja? Ograniczyć. Rozdawnictwo? Zburzyć. Zbrojenia? Zbroić, może nieco więcej kapitału rzucić dla Francuzów i Brytyjczyków, niż Amerykanów, ale nie ma to znaczenia. Trzaskowski to gwarant utrzymania rządowej polityki, która dusi i uciska coraz szersze masy robotników w Polsce.

To dlatego ta kampania, oprócz festiwalu obietnic, to po prostu sztafeta hipokrytów. Sztab Trzaskowskiego, wspierany przez rząd i państwo, postanowił w ostatnim czasie postawić wszystko na jedną kartę – obrzydzić Nawrockiego, szczególnie ludziom starszym. W tym celu wyciąga się aferę mieszkaniową, rzeczywiście obrzydliwą, ale bynajmniej bez precedensu.

Różnica jest bowiem wyłącznie ilościowa. Nawrocki, jak na pupilka burżuazji przystało, nie ma problemu wyrzucić człowieka z własnego mieszkania i umieścić go w Domu Pomocy Społecznej. Warszawski ratusz robi jednak dokładnie to samo każdego dnia, zasłaniając się jedynie majestatem prawa. Trzaskowski myślał, że brudną robotę reprywatyzacji będzie można wykonać w nienagannie białych rękawiczkach. Jest na nich jednak krew tysięcy wyrzuconych na bruk lokatorów – w tym Jolanty Brzeskiej, o której nie pamiętają sprawcy tej zbrodni, ale pamiętamy my – młodzież i robotnicy. Dla obu tych jaśniepanów, reprezentujących dwa skrzydła polskiej burżuazji, klasa pracująca to tylko amunicja, którą strzela się w kontrkandydata.

Jaką rolę ma grać Trzaskowski jako prezydent? Dokładnie taką, jaką grał przez lata Andrzej Duda – rolę burżuazyjnego namiestnika; rolę końcowego elementu schorowanego przewodu pokarmowego kapitalistycznego państwa. Trzaskowski jest potrzebny po to, by bez ceregieli podpisywać ustawy niszczące resztki usług publicznych, gwarantujące wysysanie środków z NFZ czy demontujące prawo pracy. Trzaskowski to rozwodniona kroplówka, która ma utrzymać liberalny porządek przy życiu na kolejne kilka lat. Bez względu na wszystko, ten pacjent umrze bardzo szybko – tak jak umierają dziś miliony Polaków, których nie stać na leki.

Głos na Trzaskowskiego to głos na kapitalizm.

Sławomir Mentzen (kandydat burżuazji)

menc

Sławomir Mentzen, który do pewnego momentu według sondaży miał szansę wejść do drugiej tury, reprezentuje niezwykle ciekawy proces polityczny. Jego początkowy wzrost – i duże poparcie wśród młodzieży – to odbicie tego samego ruchu, który zaowocował prezydenturą Trumpa czy wzrostem popularności Rassemblement NationalAlternative für Deutschland.

Ich wzrost nie jest odbiciem tego, że masy w Ameryce, Francji czy Niemczech z dnia na dzień stały się szowinistyczne, jak przekonują rozhisteryzowani „eksperci” i lewe skrzydło drobnomieszczaństwa. To efekt całych dekad liberalnej polityki zaciskania pasa i wyborów, w których nie zmienia się absolutnie nic. To przejaw nienawiści do systemu kapitalistycznego, wyrażanej w jedynej dostępnej alternatywie (przy braku rewolucyjnej partii) – szeregu prawicowych demagogów, którzy przynajmniej nie są częścią establishmentu. Tego fenomenu nie zrozumiał sam Mentzen, który koncertowo wyłożył się, gdy pozwolono mu mówić nieco dłużej, niż trwa średni czas jego filmików na TikToku. Nie będziemy jednak płakać nad tym, że postulatem o płatnych studiach pan „ekonomista” strzelił sobie z moździerza w stopę. Pozostaje jednak pytanie – co z młodymi ludźmi, którzy mają dość tych samych twarzy w polityce?

Młodzież interesuje obniżenie cen leków, budowa tanich mieszkań, ochrona przed drożyzną… jakby nie patrzeć, jest to program wyjęty z propagandowych ulotek dwóch głównych kandydatów lewicy. Dlaczego więc młodzież początkowo deklarowała poparcie dla Mentzena, a nie masowo wsparła Zandberga czy Biejat? Bo absolutnie żaden z tych kandydatów nie jest godny zaufania młodych, którzy doskonale dostrzegają to, że ich głosu się po prostu nie słucha. Są to twarze mniej lub bardziej powiązane właśnie z liberalnym reżimem.

Dwa słowa trzeba powiedzieć o „skrajności” takich kandydatów jak Mentzen. Co najmniej paru kandydatów ma na sztandarach wypisane „zatrzymanie skrajnej prawicy”. Ale czym ona właściwie jest? W szczuciu na migrantów trudno prześcignąć kandydata Koalicji Obywatelskiej. To właśnie ona reprezentuje absolutnie skrajnie prawicowy program gospodarczy, program cięć i wspierania bogatych. To rząd Tuska kpi sobie z praw kobiet czy osób LGBT. Deklaracje lewicy parlamentarnej, szczególnie jej części pozostającej w rządzie, brzmią w tym kontekście zupełnie pusto. Skrajnie prawicowy rząd mamy już dziś – i właśnie dlatego Mentzen był w centrum zainteresowania młodych. Nie dzięki pokrzykiwaniom o migrantach, lecz dlatego, że dawał namiastkę nadziei choćby na to, żeby pogonić znienawidzonych politykierów odpowiedzialnych za ogromny spadek poziomu życia.

Dziś liberałowie i lewica kolejny raz straszą „faszyzmem” i pogardzają młodymi wyborcami, którzy mówią im wprost – „chcemy zmiany, a wy nią nie jesteście”. W odpowiedzi można usłyszeć: „głosujecie na Mentzena, a może na Brauna – jesteście zwykłymi rasistami i antysemitami”! Róbcie tak dalej, a za jakiś czas „skrajna” prawica w drugiej turze nie będzie ewenementem, a normą. My natomiast – komuniści – będziemy budować alternatywę, rewolucyjną partię dla robotników i młodzieży. Tylko w ten sposób można odpowiednio skierować gniew mas i odciągnąć wyborców od szarlatanów pokroju Mentzena.

Musimy bowiem powiedzieć jasno, że ani Trump, ani Le Pen, ani Mentzen żadnej realnej zmiany nie reprezentują, są bowiem nadal przedstawicielami kapitału w nieco innej formie niż ta, która przez lata dusiła klasę pracującą w imię liberalizmu. Mentzen wyborców stracił, bo niechcący odsłonił prawdę – za głośnymi, „radykalnymi” hasłami stoi tylko dalszy demontaż usług publicznych i absolutny brak odpowiedzi na palące kwestie.

Głos na Mentzena to głos na kapitalizm.

Magdalena Biejat (kandydatka burżuazji)

bieja

Wyborcy Biejat, Zandberga i Mentzena to głównie młodzi ludzie, ci sami, którzy mają absolutnie dość obecnego systemu. Tym samym każda niespełniona obietnica ma tutaj podwójną wagę – jest bowiem zdradą potencjału, by zmienić ten świat na lepsze.

Zacznijmy od tego, kogo reprezentuje Magdalena Biejat w kontekście zeszłorocznego rozpadu w Razem. Stoi ona na czele jawnie oportunistycznego stronnictwa, które zdecydowało się pozostać zarówno w liberalnej Lewicy, jak i prawicowym rządzie Tuska. Cel? „Sprawczość”! W efekcie wszystkie postulaty ważne dla młodzieży spotykają się z partyjnym betonem, a projekty ustaw lądują w sejmowej zamrażarce. Nie dziwi to chyba nikogo, choć może dziwić fakt, że Biejat z całej sprawy stara się stworzyć osobisty atut. Świat płonie wokół nas, a Lewica wystawia prymuskę klasy, która jest w stanie najwyżej przełożyć sprawdzian z matematyki, jednocześnie wystawiając wychowawcy kolegów z ostatniej ławki, bo zbyt głośno rozmawiali. Jej hasło „łączy nas więcej” jest jak najbardziej trafne – bo zdecydowanie więcej łączy ją z burżuazją, niż młodzieżą i klasą pracującą.

To samo mówi nam lewicowa młodzież, kiedy pytamy, czemu na Biejat nie głosują. Odpowiedź jest jedna – „bo jest w rządzie i reprezentuje Donalda Tuska”. Reformista nie jest jednak mądry nawet po szkodzie, więc zamiast zdecydowanego działania – przeciwstawienia się kapitalistom i rządowi – mamy „sztukę dogadywania się”. Efekt widzieliśmy już w wyborach parlamentarnych w 2023 r. – po co głosować na liberalną Lewicę, skoro można na zadeklarowanych liberałów? W istocie program Biejat mógłby spokojnie widnieć obok twarzy Trzaskowskiego – i w tym samym stopniu byłby nie do zrealizowania w ramach kapitalizmu.

O dostępne mieszkania chce walczyć również Trzaskowski. Mają być dostępne dla kapitalistów. Biejat deklaruje, że „banki i deweloperzy nie mogą się bogacić kosztem zwykłych ludzi”. Zgadzamy się z tym postulatem. Ale Biejat nie reprezentuje żadnej siły, która mogłaby się im przeciwstawić. To zrobić może wyłącznie klasa robotnicza i partia rewolucyjna, a nie rządowa koleżanka z rządu reprezentującego właśnie tych samych  bankierów i deweloperów. Czy Biejat będzie w stanie „dogadać się” i poprosić kapitalistę, żeby przestał być kapitalistą?

Kolejny punkt to „godna praca”. Jak tego dokonać? Państwową Inspekcją Pracy, tym tworem, który przez robotników jest wymieniany wyłącznie z lekceważącym uśmiechem. Ale są jeszcze „niezależne związki zawodowe”. Pewnie! Jak tego jednak dokonać bez bezprecedensowej walki ze związkową biurokracją, która jest biurokracją właśnie dlatego, że wykonuje rolę powiernika woli kapitalisty? Gdyby ten postulat miał sens, z pewnością Biejat byłaby w stanie „dogadać się” z Solidarnością, by poparła ją, a nie Nawrockiego. Gadać może każdy. Walka o niezależne związki zawodowe to walka robotników z kapitałem, a nie jednego demagogicznego sługusa kapitału z drugim.

Nie możemy z powagą skomentować postulatu o praworządności. Absolutnie nie interesuje się nią żaden świadomy robotnik – bo doskonale wie, że praworządność oznacza sprawiedliwość dla bogatych i drakońskie kary dla pracujących. Hipokryzję tego pustego hasełka pokazuje jak na dłoni działalność rządu Tuska, bo Bodnar nie różni się absolutnie niczym od Ziobry. Szkoda papieru na podobne frazesy.

Jako reformistka, Biejat nie mogła nie uwierzyć w mit polskiej przedsiębiorczości i rozwoju. „Polska europejskim liderem wzrostu gospodarczego”! A pewnie, i w ramach tego wzrostu rosną z dnia na dzień ogromne nierówności – kapitaliści bogacą się, a pracownicy biednieją. Ten kierunek kandydatka Lewicy uznaje za „powód do dumy i radości”. Nie trzeba dodawać ani słowa więcej, by zrozumieć, kogo reprezentuje Lewica w tych wyborach.

W ulotkach i wiecach często pojawia się temat aborcji czy osób LGBT. Skwitujemy to krótko – gdzie jest legalna aborcja, gdzie są związki partnerskie? To jedyny powód, dla którego rzekomo Lewica została w rządzie. W rzeczywistości Biejat stanowi lewą flankę rządu, który o tych dwóch sprawach najchętniej by zapomniał. Mijają dwa lata, przez które można było te najbardziej podstawowe postulaty – z którymi do wyborów szła cała koalicja – wprowadzić. Nie udało się koalicjantowi, ale uda się prezydentce. Kto w to wierzy, temu konia z rzędem.

Kwestia klimatyczna? Proszę uwierzyć na słowo, że Biejat zapewni tani prąd, atom i ochroni polską przyrodę. Jedyne, co mogłaby zrobić, to podpisać się pod decyzjami oznaczającymi masowe zwolnienia. To nie atom i puste zapewnienia uratują klimat, lecz obalenie kapitalizmu.

I w końcu wisienka na torcie, główny postulat kapitału, pod którym mogliby wspólnie podpisać się w zasadzie wszyscy kandydaci. Zbrojenia! Jak lepiej poradzić sobie z chronicznym niedofinansowaniem usług publicznych, niż przeznaczyć jeszcze więcej na przemysł, który nic nie wytwarza, a może wyłącznie niszczyć? W tym wypadku Biejat nie zatrzymała się na pustych deklaracjach, o nie! Na jej wiecach możemy usłyszeć, że polskie państwo… zbyt mało uważnie słuchało krezusów i spekulantów z Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Że trzeba tym kapitalistom pomóc. Że trzeba im rzucić jeszcze więcej pieniędzy wydartych polskiemu robotnikowi. Gdyby Biejat wypłaciła z bankomatu 100 zł, a następnie je spaliła, deklarując, że oto zapewniła Polsce bezpieczeństwo i poradziła sobie z kryzysem, miałoby to mniej więcej tyle samo sensu.

Głos na Biejat to głos na kapitalizm.

Adrian Zandberg (kandydat burżuazji)

zand

A teraz druga część lewicowego rozłamu, ta, która dziś występuje przeciwko rządowi, idąc własną drogą. To słuszny kierunek, i pomimo naszych fundamentalnych różnic z reformizmem poparlibyśmy ten krok – pod jednym warunkiem. Iść osobno w polityce oznacza oprzeć się na innej grupie społecznej. Co powinno zrobić Razem? Oprzeć się na klasie pracującej, na robotnikach, realizując ich program, reprezentując ich interesy – przeciwko rządowi, Unii Europejskiej, NATO i kapitalizmowi. Nie może być innej drogi, jeżeli chce się tworzyć partię dla robotników! Zandberg natomiast oparł się na… podobnych mu technologicznych „koleżkach”. Jego „plan 15-letni” (pomijając żałosny aspekt wzorowania się na Piłsudskim) to plan dla warstw średnich, dla entuzjastów technologii, Microsoftu i Google’a.

Polska z atomu i krzemu! Panie Zandberg – czy 2.5 miliona ludzi w Polsce żyjących poniżej granicy ubóstwa ma jeść czipy i pręty kontrolne reaktorów jądrowych? To nie obecność lub brak technologii jest problemem, ale właśnie kapitalizm, w ramach którego każda bez wyjątku technologia służy zyskom dla nielicznych. Czy chcemy w Polsce potężnego sektora sztucznej inteligencji, by jej wynik był taki, jak za oceanem – masowe zwolnienia, zużywanie niebotycznych ilości wody i prądu (bo optymalizacja tych technologii kapitalistom się zwyczajnie nie opłaca), bańka na giełdzie, festiwal fikcyjnego kapitału przy jednoczesnym braku inwestycji? Z całym szacunkiem, ale podobne sny o potędze prosimy zachować dla siebie – nikt nie broni panu Zandbergowi napisać książki sci-fi czy wciskać swoich bzdur inwestorom VC, ale robić z takich mrzonek poważny program polityczny, to już lekka przesada.

To tyle, jeżeli chodzi o główny motor napędowy kampanii Zandberga. Otwierając jego materiały wyborcze, my – komuniści – mamy nieco dziwne wrażenie. Plan Zandberga wygląda tak, jakby wziąć nasze pozycje, spiłować rewolucyjne ostrze, a całości nadać jakąś śmieszną formę, która ma udawać „młodzieżowość”. Otóż w tym właśnie problem, że tanie mieszkania, dofinansowanie ochrony zdrowia, pogonienie skorumpowanych polityków, zatrzymanie ataków na poziom życia, inwestycje i rozwój technologiczny są możliwe do zrealizowania tylko na drodze rewolucyjnego przekształcenia całego społeczeństwa, na drodze obalenia kapitalizmu.

Puśćmy na chwile wodze fantazji. Zandberg zostaje prezydentem. Razem wchodzi do rządu. Realizowany jest program. Przy pierwszej chociażby próbie przepchania jakiejkolwiek ustawy uderzającej w kapitalizm, uruchamia się ogromny opór kapitalistów. W przeciwieństwie do Biejat Zandberg deklaruje, że po prostu „zabierze się” za miliarderów i bogaczy. A więc dobrze. Jaki będzie efekt? Przykładów nie musimy szukać daleko – fala europejskiego reformizmu po kryzysie 2008 r. dostarcza nam znakomitych lekcji.

Jaki był los formacji takich jak Podemos w Hiszpanii, frakcja Corbyna w brytyjskiej Partii Pracy czy grecka Syriza? Ta pierwsza po prostu rozpłynęła się w parlamentarnym kretynizmie, grając rolę maski na twarzy liberałów, a dziś jest znienawidzona przez hiszpańskie masy. Jeremy Corbyn, postać przypadkowa, ale reprezentująca rzeczywistą nadzieję na zmianę i odzyskanie miejsca Partii Pracy jako prawdziwej przedstawicielki klasy pracującej, załamał się pod presją prawicy i nagonki na rzekomy „antysemityzm”. Jego ugodowość wobec blairystów nie została odwzajemniona, a po czystce lewicy mamy dziś rząd „czerwonych torysów”, który w niedawnych wyborach lokalnych poniósł absolutną porażkę. Nie zdziwi to nikogo, kto wie, że ostatnie poczynania rządu Starmera to ataki na poziom życia i ekonomiczne uzasadnianie tego, że seniorzy powinni co roku umierać z zimna. A Syriza? Tutaj do gry weszła ukochana m.in. przez Zandberga Unia Europejska. Początkowy sukces Syrizy wynikał właśnie z deklarowanej walki z europejską polityką cięć, ale po wyborach Tsipras stanął na czele rządu, który realizował dokładnie tą politykę – i to na skalę, o jakiej mogą jedynie marzyć nasi Hołownie, Brzoski i Petru. Tej zdrady klasa robotnicza Grecji nie zapomni na długo.

Jakie wnioski wyciągnęli reformiści na całym kontynencie? „Byliśmy zbyt radykalni”! Z pewnością słyszeliście to hasło wielokrotnie. Lewicowe postulaty są ciężkostrawne, trzeba je polać oportunistycznym sosem, by dobić choćby do paru procent poparcia. Postawmy sprawę jasno – reformizm upadł, bo był zbyt mało radykalny, zbyt ugodowy, zbyt niechętny, by zerwać z kapitalizmem, w związku z czym kapitalistom wystarczyło naprawdę niewiele, by takie rządy po prostu złamać. Europa to cmentarzysko reformistycznych obietnic, a Zandberg deklaruje dziś, że bez wahania ruszy w tę samą ślepą uliczkę.

Jednak nawet do postulatów europejskich reformistów okresu kryzysu 2008 jest Zandbergowi daleko. Nie potrafi bowiem zerwać ze zbrojeniami, zamiast tego oferując – razem z Trzaskowskim, Nawrockim czy Biejat – jeszcze większą integrację z Unią Europejską i NATO. Czy polskiemu robotnikowi robi jakąkolwiek różnicę, że program Trzaskowskiego zakłada kupno francuskich śmigłowców, podczas gdy Nawrocki wolałby amerykańskie czołgi, a Zandberg polskie systemy rakietowe wspomagane przez sztuczną inteligencję? Za wszystko zapłacą robotnicy.

Dziś żyjemy w czasach, kiedy do urzeczywistnienia rzeczywiście progresywnych elementów programu Zandberga potrzebujemy rewolucji. Nie można wybierać sobie jako wroga deweloperów, pozostawiając resztę kapitalizmu nietkniętą. Nie można obiecywać 8% PKB na NFZ, jednocześnie przeznaczając 5% na zbrojenia. Tak długo, jak Zandberg nie zerwie z reformizmem, tą skazaną na porażkę próbą naprawiania kapitalizmu tak, aby zyski wyrwane robotnikom przesunąć z jednej branży do drugiej, tak długo nie będzie się zasadniczo różnić od tego, co reprezentuje Nawrocki, Trzaskowski czy Biejat. Tanie mieszkania, walka z prywatyzacją, prawa pracownicze – to dziś program walki z kapitalizmem, program partii rewolucyjnej. Gdy Zandberg na wiecach mówi młodym ludziom, by się organizowali i stawiali opór; zgadzamy się – w ramach walki o rewolucyjny socjalizm, na drodze obalenia całego systemu kapitalistycznego.

Z tego właśnie względu Zandberg nie jest „najbliżej” pracowników. Jest razem z resztą kandydatów przedstawicielem interesów kapitału, którego nie interesuje tożsamość robotnika albo ten czy inny zapis w prawie. Zadanie jest jedno – utopić miliardy w zbrojeniach. I Zandberg ten plan zamierza wykonać w stu procentach.

Głos na Zandberga to głos na kapitalizm.

Szymon Hołownia (kandydat burżuazji)

holownia

Słabiutki wynik showmana o krótkiej przydatności do spożycia jest bezpośrednim odbiciem stanu „trzeciej drogi”, która – bez niespodzianek – nie wiedzie absolutnie donikąd. Tragikomedia płaczu nad konstytucją, popisy retorycznej głupoty w Sejmie, wzmacnianie wyłącznie tego skrzydła koalicji, które ma zadanie ciąć do kości publiczne wydatki – to wszystko zapewniło Hołowni rolę zeschłego kwiatka w butonierce starszego kolegi.

Niewiele można powiedzieć więcej o tym polskim Don Kiszocie, który tak usilnie chciał walczyć z „duopolem”, że przejął po prostu jego najgorsze cechy i dla niepoznaki próbuje udawać jakąkolwiek alternatywę. Jego formację polityczną należy teraz bez wątpliwości uznać za żywego trupa, którego nie stać absolutnie na nic.

Głos na Hołownię to głos na kapitalizm.

Co z resztą?

Reszta kandydatów nie zasługuje na większą uwagę, grają bowiem w polityce najwyżej epizodyczną rolę. Joanna Senyszyn, której wypowiedzi uczą i bawią, ale poza tym zmieniają niewiele. Marek Jakubiak, który od paru lat ciągnie się za kolegami ze środowiska, nie bardzo wiedząc, dlaczego i po co. Tradycyjny kandydat samorządowców bez absolutnie żadnej osobowości politycznej czy indywidualnej. Krzysztof Stanowski, którego ego przerosło ściany studia Kanału Zero i przeniosło się na polską politykę, żenując każdego bez wyjątku. Grzegorz Braun i jego finezyjne łączenie reakcji i komedii. I wreszcie niezwykle pomocny dla liberałów Maciej Maciak, którym można dziś straszyć i doszukiwać się rosyjskich wpływów.

Co do tego ostatniego musimy powiedzieć jasno – jeżeli ktoś obawia się wpływów rosyjskich, to ten „putinowski” kandydat wypada niezwykle słabo. Ale problemem jest to, że krzyki o „wspieraniu zbrodniarza” zagłuszają rzeczywiste wpływy – Unii Europejskiej, syjonizmu, imperializmu amerykańskiego, lobby zbrojeniowego. Wrogiem polskiego robotnika na tym etapie bynajmniej nie jest Rosja, bo to nie Rosja zamyka w Polsce zakłady pracy. To nie Putin wyrzuca lokatorów na bruk. To nie rosyjski kapitał wysysa z kieszeni robotnika pieniądze na zbrojenia. Robią to do spółki kapitaliści polscy i europejscy, z poparciem nieśmiertelnego sojusznika zza oceanu. I walka z tym właśnie wpływami jest w interesie robotników.

Ruszmy z posad bryłę świata!

Zatem nie ma obecnie w Polsce ani jednego kandydata, ani jednej partii reprezentującej interesy większości społeczeństwa. To zadanie należy do nas. Nie ma znaczenia na kogo oddasz głos lub czy w ogóle pójdziesz na wybory. Odrzucamy pełne elitarnego napuszenia głosy, ubolewające nad tym, że młodzież głosować nie chce – doskonale to rozumiemy! Jeżeli masz dość obecnego wyzysku, miliarderów, wojny i spadającego poziomu życia, podczas gdy jeśli coś rośnie, to wyłącznie fortuny bogaczy i polityków, długi albo średnie temperatury – wówczas zgadzamy się i zapraszamy do współpracy, tak by wreszcie móc powiedzieć, że istnieje nasza partia, partia młodzieży i robotników.

Szczególną zbrodnią jest dziś to, jak polityka parlamentarna łamie kręgosłupy młodych ludzi. Horyzont młodzieży nie kończy się przy urnie do głosowania. W praktyce można zrobić dużo więcej, niż roznosić ulotki pełne haseł, do których zrealizowania „nie ma woli politycznej”. Ktokolwiek wmówił nam, że wszystko, co możemy zrobić, to nosić teczkę za tym czy innym posłem, jest naszym wrogiem. Nie musimy się ograniczać i łamać karku tak, aby nasz program był do przyjęcia przez kapitalistów. Nie żyjemy w państwie, w którym na lewicowe postulaty nie ma miejsca. Te wszystkie kłamstwa mają jeden cel – odebrać nam wolę do działania i zmusić do bezpiecznej bierności. Odrzucamy wszystkie głosy o tym, że musimy być bardziej „pragmatyczni”. Będziemy walczyć o prawdziwe zmiany i rzeczywistą rewolucję – tu i teraz!

Jest nas na to wszystko zdecydowanie za mało – nie boimy się tego przyznać. Dlatego potrzebujemy ciebie. Żeby pokazać nie tylko, że „inna polityka jest możliwa”, lecz możliwy jest świat bez wyzysku, cierpienia i śmierci. Że w naszych postulatach – o te podstawowe zdobycze cywilizacji – nie będziemy pytać o zdanie miliarderów. Rewolucyjna młodzież pokaże, że nie jest wyłącznie biernym obserwatorem niszczenia przez kapitalistów świata, który powinien być ich. Dziś, w przededniu wyborów, ta kwestia staje się niezwykle jasna – tylko rewolucja socjalistyczna oferuje nam drogę naprzód.

Bądźmy realistami i żądajmy tego, co jest w zasięgu ręki – socjalizmu za naszego życia!


Autor: Marcel Ostrowski

Kategorie: Komentarze