
Zadawszy tytułowe pytanie przypadkowemu przechodniowi zapewne usłyszelibyśmy w odpowiedzi, że Polska odzyskała wtedy niepodległość. Jest to myśl tak jasna i oczywista, że przychodzi całkowicie automatycznie. Mit ten wzmacniają lata propagandy obecnej w szkołach (lekcje, apele, akademie, wierszyki i piosenki), pompatyczne parady wojskowe, patriotyczne uniesienia i hektolitry nacjonalizmu, zwieńczone reakcyjnym marszem w stolicy. Chcąc nie chcąc to właśnie te punkty odniesienia okupują świadomość większości zwykłych, pracujących Polaków. Dodajmy do tego wybrzmiewające ze strony reformistycznej lewicy wezwanie do świętowania 11 listopada bardziej „postępowo” – upiększania nacjonalistycznego szamba wskakując do niego wesoło, rozrzuciwszy za sobą płatki czerwonych róż – z jednej strony posłusznie powtarzając burżuazyjne brednie, z drugiej wynosząc na ołtarze historyczne porażki, jak kontrrewolucyjny rząd Daszyńskiego. Wrócimy jeszcze do tej „genialnej” taktyki budowania „lewicy patriotycznej” jako przeciwwagi dla nacjonalizmu. Teraz zajmijmy się klasową treścią kryjącą się za patriotyczną powłoką.
Co to właściwie znaczy, że Polska odzyskała niepodległość? Cóż, Józef Piłsudski został ogłoszony naczelnikiem państwa, a tym samym Polska powróciła na mapy Europy. Koniec historii. Jeżeli są z nami jakieś chorobliwie sceptyczne jednostki, które dalej zastanawiają się jakie wyroki Opatrzności postawiły bujnowąsego litewskiego szlachcica na czele odrodzonej z popiołów Polski, oto dłuższa wersja.
Naród i niepodległość
Państwo polskie pod koniec XVIII wieku zniknęło z map na 123 lata. W momencie gdy umierało, zostało podzielone między sąsiadujące mocarstwa. Nie było jednak państwem narodowym w sposób rozumiany dzisiaj. W momencie, gdy je rozbierano, nie tworzyło współczesnego, burżuazyjnego państwa z rozwiniętą państwowością i jednolitym charakterem narodowym.
Pomysł, że ludzie mówiący tym samym językiem i zamieszkujący w miarę zwarte terytorium mają być uznani za polityczną wspólnotę, która dąży do budowy swojego własnego państwa, był wtedy pomysłem rewolucyjnym, częścią programu nowej, postępowej klasy – burżuazji – przeciwko całemu zastanemu porządkowi, którego polityczną podstawą był monarcha, sprawujący władzę nad swoją domeną i wszystkimi zamieszkującymi ją poddanymi. To Rewolucja Francuska i walka z feudalizmem wprowadziła państwo narodowe na agendę. Przez kolejne stulecie walka narodowowyzwoleńcza przeciwko resztkom feudalizmu niosła ze sobą postępowy, rewolucyjny potencjał. Jednocześnie, w miarę tego jak sam kapitalizm rozwijał się i krzepł, jego własne sprzeczności zaczynały wypływać na powierzchnię. Istnienie jakiegoś narodu i jego państwa nie oznacza, że podziały i konflikty społeczne w jego ramach znikają, czy schodzą na dalszy plan. Wręcz przeciwnie. To jak narodowe wyzwolenie postrzegają klasy posiadające, a jak uciskane było i jest kwestią fundamentalną.
Kapitaliści potrzebują państwa do tego, by stało na straży wewnętrznego rynku, konsolidując władzę kapitalistów w danym regionie – wspólnota narodowa jest wtórna wobec tych interesów i bynajmniej nie stanowi żadnej odwiecznej idei. Jednocześnie, masy pracujących ludzi, robotników i chłopów, również doświadczały (i w wielu miejscach na świecie nadal doświadczają) narodowej opresji, która objawia się rozmaicie – represjonowaniem kultury i języka, jak również ograniczeniu w dostępie do środków produkcji, konkretnych zawodów itd. Dążenie pracujących mas do narodowego wyzwolenia ma charakter walki z opresją. Dążenie posiadających klas do narodowego wyzwolenia ma charakter walki o narzucenie kapitalistycznej opresji innym – a jej pierwszą ofiarą są właśnie obywatele własnego narodu.

Można powiedzieć, że nowoczesny polski naród narodził się po tym, jak polskie państwo umarło. I Rzeczpospolita była wielonarodowym państwem stojącym na straży interesu wielkich posiadaczy ziemskich, klasy niezdolnej do rozwoju gospodarki, której pasożytnictwo doprowadziło w końcu do zgnicia samego państwa i jego upadku. Jednocześnie sam upadek polskiej państwowości i obca dominacja dały ogromny impuls do oporu, zelektryzowało świadomość drobnej szlachty i mieszczaństwa, które otworzyło się na rewolucyjne idee tamtej epoki. Dążenie do narodowego wyzwolenia przyjmowało często jednocześnie postępowy społecznie charakter – wiązało się z programem wyzwolenia chłopstwa, czy stworzenia demokratycznej republiki. W organizowanych w Polsce zrywach (powstaniu listopadowym i styczniowym) widać wspomniane klasowe sprzeczności ruchu narodowowyzwoleńczego – zachowawczość klas wyższych i społeczny radykalizm klas uciskanych.
Te sprzeczności weszły na wyższy poziom wraz z rozpoczęciem kapitalistycznego rozwoju na ziemiach polskich. Nowa siła społeczna stworzona przez sam kapitalizm – klasa robotnicza – była pozbawiona jakichkolwiek więzów z panującym porządkiem. Od samych swoich narodzin znalazła się na kursie kolizyjnym z kapitalistami i broniącym ich państwem. W tym miejscu podziały narodowe nałożyły się na trwającą walkę klas. Państwo, które stało na straży kapitalistycznego porządku było państwem obcego imperializmu – niemieckiego, austriackiego czy rosyjskiego. Walka z panującym porządkiem nie mogła przebiegać wbrew ani obok tego faktu. Klasowa opresja, której doświadczał polski robotnik i chłop, była opresją bronioną przez carski reżim, ręką jego urzędnika, policjanta czy żołnierza, opresjonujacych również na tle narodowym zgodnie z interesem własnej burżuazji. Z drugiej strony dla samych klas posiadających, sojusz z tymi opresyjnymi narodowo reżimami, nawet kosztem dążeń do posiadania własnego państwa, był czymś naturalnym w okolicznościach konfliktu ze swoimi „rodakami” – robotnikami i chłopami. Odwieczną siłą w historii nie jest bowiem narodowa tożsamość, lecz walka klas.
Ten splot walki klas i sprawy narodowego wyzwolenia znalazł swoje odzwierciedlenie w tendencjach politycznych wyrastających w polskim ruchu robotniczym. W 1892 roku powstała Polska Partia Socjalistyczna (PPS) – pierwsza polska partia robotnicza, która nawiązała rzeczywistą łączność z pracującymi masami. Jednocześnie organizacja ta od samego swojego początku ulegała nacjonalistycznym tendencjom, a sprawa wyzwolenia klasy robotniczej była podporządkowywana w jej działaniach powstaniu państwa narodowego, co w naturalnej konsekwencji (mimo, że mogła ona nie być uświadomiona w głowach samych działaczy PPSu) prowadzić musiało do coraz dalszych ustępstw wobec klas posiadających. Objawiało się to na każdym kroku, by wymienić choćby przykład parytetów ograniczających liczbę Żydów w organizacji, która deklarowała, że dla niej „polskość jest najważniejszym elementem tożsamości”. W sensie politycznym program PPSu był przejawem idei, według której Polska powinna najpierw przeżyć klasyczną rewolucję burżuazyjną, a walka o socjalizm zostaje tym samym odłożona w czasie na rzecz współpracy z kapitalistami. Analogiczne stanowisko względem narodów znajdujących się w stanie zacofania i podporządkowania – tzw. teorię stadiów – zajęli rosyjscy mienszewicy, a po degeneracji ZSRR kontynuowali je staliniści. Wszędzie prowadziło to do tych samych, zgubnych dla pracujących mas efektów.

Ten kierunek szybko doprowadził do rozłamu w polskim ruchu robotniczym. Od PPS odłączyli się rewolucyjni marksiści, którzy ostatecznie zrzeszyli się w Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL). Stała ona solidnie na rewolucyjnym stanowisku – uznając wyzwolenie proletariatu przez międzynarodową rewolucję socjalistyczną za swój fundamentalny cel, a w związku z tym opowiadając się za internacjonalistyczną solidarnością wszystkich klas pracujących (w tym polskiej i rosyjskiej). Jednocześnie stojąc w kontrze do PPS-owskiego nacjonalizmu SDKPiL „wygięła kijek w druga stronę” – spychając w cień znaczenie walki narodowowyzwoleńczej w wyzwoleniu polskiej klasy robotniczej. Stanowisko to, rozwijane choćby przez Różę Luksemburg, kładło nacisk na ekonomiczny interes robotników, w który uderzałoby rozdzielenie gospodarki polskiej i rosyjskiej. Prowadziło to jednak do ignorowania faktycznego stanu świadomości polskiej klasy robotniczej, dla której wyzwolenie narodowe pozostawało centralnym problemem. Z tym stanowiskiem Luksemburg i SDKPiL polemizował wówczas Lenin, podkreślając znaczenie walki o prawo uciskanych narodów do samostanowienia w walce klas. Stanowisko SDKPiL w późniejszym okresie położyło się cieniem na jej działaniach, utrudniając rywalizację z PPS o poparcie wśród polskich robotników.
Późniejszy rozwój walki klas wpłynął na kolejne wewnętrzne tarcia w PPS-ie. Pod wpływem doświadczeń Rewolucji 1905 roku doszło tam do kolejnego rozłamu. Część członków w pewnym momencie poszła na lewo, stopniowo coraz bardziej w stronę rewolucyjnego marksizmu – utworzyli oni PPS-Lewicę. Pozostali kontynuowali marsz na prawo, aż do sojuszu z imperialistycznymi mocarstwami, w ramach walki o budowę państwa polskiego (tego wyrazem było powstanie Legionów Piłsudskiego, walczących u boku niemieckiego i austro-węgierskiego imperializmu w I wojnie światowej). Prawica PPS zrzeszyła się w PPS-Frakcji Rewolucyjnej, nazywanej przez przeciwników Frakcją Umiarkowaną, co dużo lepiej opisywało jej prawdziwy charakter. Gwoździem do trumny resztek rewolucyjnego programu PPS-Frakcji była I wojna światowa. Wspomniano już o sojuszu Legionów z państwami centralnymi, ale jeszcze wcześniej partie II Międzynarodówki, z PPS włącznie, skapitulowały przed własnymi lokalnymi imperialistami, masowo popierając włączenie się swoich państw do wojny – a więc wysłanie własnych robotników na śmierć w imieniu interesów i zysków burżuazji. Poparcie przez rzekomych „socjalistów” masowego ubrania wyklętego ludu ziemi w mundury w służbie tyranów, którzy mieli drżeć przed jego ciosem, zdyskredytował ich jako jakkolwiek rewolucyjną siłę. Gdy będziemy rozmawiać o niepodległości Polski, nie możemy zapomnieć, że I wojna światowa została zakończona przez rewolucyjną falę zapoczątkowaną przez rosyjskich robotników w 1917 roku. To pod wpływem powstania uciskanych mas Rosja, a potem Niemcy wycofały się z wojny. Nie burżuazyjna dyplomacja, nie ilość kul wymierzonych z broni jednego robotnika wobec drugiego, ale międzynarodowa solidarność ludzi pracy zakończyła tę rzeź i dała nadzieję na prawdziwą wolność.
Listopadowy poniedziałek
Kiedy rankiem 10 listopada 1918 roku Józef Piłsudski wysiadł ze swojego pociągu z Berlina na warszawskim dworcu witała go grupka najbliższych współpracowników oraz reprezentant Rady Regencyjnej – ciała uważającego się z legalną władzę w Polsce, składającego się z arcybiskupa i dwóch posiadaczy ziemskich. Czy ci szlachetni mężowie zostali wybrani przez zwykłych Polaków na przedstawicieli narodu za względu na swoje atrybuty i umiejętności? Nie, zostali wybrani ze względu na swoje atrybuty i umiejętności przez niemiecki imperializm. Byli członkami marionetkowej instytucji powołanej przez niemieckie władze okupacyjne, żeby wykorzystać kwestię narodowego wyzwolenia Polski w swoich wojennych planach. Członkowie tego zgromadzenia o kompetencjach i horyzontach politycznych kółka różańcowego powierzyli właśnie Piłsudskiemu pieczę nad odradzającą się Polską. Rada Regencyjna była reprezentantką polskich klas rządzących, a Piłsudski miał to, czego burżuazja i arystokracja w tamtym momencie pilnie potrzebowały – oddziały uzbrojonych ludzi, które mógł i chciał wykorzystać do ustanowienia kapitalistycznej Polski.

Prawdziwy kształt i charakter odrodzonego państwa polskiego nie zostały ustanowione w walkach o granice z zaborczymi państwami, jak uczy oficjalna propaganda, ale rozstrzygnął się podczas starcia między klasami polskiego społeczeństwa. W tym samym czasie, gdy Piłsudski ustanawiany był 11 listopada na naczelnika burżuazyjnych sił zbrojnych, przy wiwatach eleganckich mieszczan, na ulicach Warszawy trwały starcia między rewolucyjnymi robotnikami a aparatem policyjnym zaborców, teraz działającym w służbie „Niepodległej”. Dodajmy, że rzeczywistą siłą w Warszawie w listopadzie 1918 roku dysponował stacjonujący tam niemiecki garnizon. Niemieccy żołnierze nie zostali siłą wyrzuceni przez chojraków Piłsudskiego, ale sami ogarnięci już rewolucyjnymi nastrojami i zorganizowani w swojej Radzie Delegatów Żołnierskich, zdecydowali się dobrowolnie opuścić okupowane ziemie polskie i wrócić do domów. Zaborców pokonały nie ukłony w stronę państw centralnych (a potem ententy) lecz klasowy bunt żołnierzy, którzy po wojennej rzezi doskonale rozumieli, że ich wrogiem są własne państwa burżuazyjne.
Jesienią 1918 roku wszystkie mocarstwa dominujące do tej pory na polskich ziemiach leżały w gruzach. Radziecka Republika w Rosji, która obaliła władzę klas posiadających, walczyła właśnie z krwawą kontrrewolucją, a na całym terytorium byłego imperium wyrastały nowe ruchy o rozmaitym charakterze, ostatecznie spychane siłą historii do jednego lub drugiego obozu walczących klas. Rewolucja Październikowa była ogromnym impulsem dla ruchu robotniczego całej Europy i świata, pokazała drogę naprzód. Tą samą drogą poszli w 1918 roku robotnicy Niemiec. W ciągu kilku dni upadło niemieckie cesarstwo, a władzę przejęły Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. To właśnie ten zryw zakończył I wojnę światową. Podobna fala przetaczała się przez Austro-Węgry w stanie rozpadu – rewolucyjna mobilizacja w Wiedniu, strajk generalny w Czechosłowacji, republika radziecka na Węgrzech. Pośrodku tych żywiołów były ziemie polskie, nie stały ostoją burżuazyjnego porządku, ale aktywnie uczestniczyły w społecznej burzy, która miała potencjał obalić cały kapitalizm jako taki. „Zasługą” Piłsudskiego było to, że udało mu się okraść polskie masy z tych dążeń i skierować kraj na tory kapitalistycznego rozwoju, który ochoczo wsparli wszyscy wczorajsi wrogowie – najważniejszym zadaniem wobec widma rewolucji okazało się jej solidarne zduszenie. Taki burżuazyjny „internacjonalizm” może przyjąć wyłącznie ohydną formę krwawej kontrrewolucji. Jej akuszerką okazały się dokładnie te same siły, które jeszcze niedawno odmieniały słowo „socjalizm” przez wszystkie przypadki.
Polska Radziecka
To samo rewolucyjne wrzenie społeczne ogarnęło również ziemie polskie. Masy zwykłych, pracujących ludzi brały swój los we własne ręce i organizowały władzę, która byłaby prawdziwie zależna od demokratycznej woli i naprawdę realizowałaby interes większości społeczeństwa – władzę, która pozwoliłaby na prawdziwe zniesienie każdej opresji. To twórcze dążenie klasy robotniczej wyrażało się organizowaniem zalążków robotniczego państwa – Rad Delegatów Robotniczych. Pierwsza polska Rada powstała 4 listopada, kiedy z inicjatywy SDKPiL oraz PPS-Lewicy w Lublinie odbyły się masowe zgromadzenia, na których wybrano delegatów do Rady. Na jej pierwszym posiedzeniu, w nocy z 5 na 6 listopada, uchwalono m.in. dekret o wprowadzeniu 8-godzinnego dnia pracy. Rady tworzyły również oddolnie swoje uzbrojone oddziały – milicję robotniczą. Wkrótce cały były zabór rosyjski zalała fala ruchu radzieckiego, na całym jego obszarze (m.in. w Warszawie, Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim, Radomiu, Kielcach czy Płocku) powstała ponad setka Rad reprezentujących ok. pół miliona robotników. Z czasem ruch radziecki rozlał się na chłopstwo, które za przykładem z miast zaczęło się samoorganizować, dążąc do własnego wyzwolenia, czego przykładem jest choćby Tarnobrzeska Republika Radziecka, powołana na chłopskim wiecu, liczącym kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych.

PPS-Frakcja również włączyła się w działalność w Radach. Ze względu na swoją zażyłość z okupacyjnymi władzami miała dostęp do środków finansowych, lokali i gazet, które pozwoliły jej na uzyskanie zwycięstwa w wyborach do lubelskiej Rady, choć nie da się jednocześnie ukryć, że dysponowała szeroką bazą poparcia wśród polskich robotników. Od samego początku w lubelskiej Radzie Robotniczej zaznaczały się różnice między kierunkami politycznymi. SDKPiL i PPS-Lewica dążyły do przekształcenia Rad w prawdziwe organy rewolucyjnej władzy. Dodajmy, że partie te połączyły się grudniu 1918 roku tworząc Komunistyczną Partię Robotniczą Polski (KPRP), a więc tym samym Frakcja została jedyną organizacją roszczącą sobie prawo do nazwy „PPS” i to do jej dziedzictwa wzdychają dziś „socjalistyczni patrioci”. Prawicowa PPS-Frakcja chciała ograniczenia działalności Rad i podporządkowania ich organom kapitalistycznej republiki. Stosunek sił w Radach nie był jednak jednoznaczny, mimo większości zdobytej przez Frakcję. Robotniczy delegaci z jej ramienia byli dużo bardziej rewolucyjni, niż jej liderzy, popierając na przykład Rewolucję Październikową. Jednak działania przywódców od początku mocno ciążyły na możliwościach lubelskiej Rady. Frakcja doprowadziła choćby do wykluczenia z Rady żydowskich robotników, rozbijając jedność proletariatu. W zasadzie każde rewolucyjne posunięcie Rad było blokowane przez PPS. Z tego względu stosunek sił w Radach z czasem zaczął przesuwać się na korzyść partii rewolucyjnych. Czas jednak uciekał.
W nocy z 6 na 7 listopada Frakcja w kontrze (choć początkowo niejawnej) do Rad utworzyła w Lublinie „Tymczasowy Rząd Ludowy” na czele z Ignacym Daszyńskim. Rocznica tego wydarzenia jest dziś chyba ulubionym dniem lewicowych patriotów – mogą wtedy postawić się w pozornej kontrze do klasycznego nacjonalizmu spod znaku Dmowskiego i Marszu Niepodległości, pokazując, że „socjaliści” polską niepodległość zrobili nie tylko lepiej, ale i szybciej. Jaka jednak naprawdę była rola TRL w historii? Kiedy po odzyskaniu niepodległości kapitaliści i robotnicy rzucili się do wyścigu o władzę w nowym państwie, PPS odegrał rolę siły, która podstawiła klasie robotniczej nogę, jednocześnie podając się za jej najwierniejszego sojusznika. Rząd lubelski, mimo wszystkich deklarowanych postępowych reform, stawiał sobie za cel stworzenie kapitalistycznej republiki. Wszystkie poważniejsze zmiany społeczne odkładał na czas po pierwszych wyborach do Sejmu, które w takim wypadku miały się odbyć w warunkach pozostawania kapitalistów i posiadaczy ziemskich u władzy.
Daszyński nawet nie krył się z tym, że głównym zadaniem jego rządu jest „zaprowadzenie porządku” – co jest klasycznym hasłem kontrrewolucji. Jednym z pierwszych zadań TRL było stworzenie armii. Pytanie tylko na sile jakiej klasy miały być oparte te siły zbrojne? Rząd lubelski nie uzbroił robotników i chłopów i nie rozbudowywał milicji robotniczej. Swoją armię oparł na jednostkach powstałych w kolaboracji z niemieckimi władzami okupacyjnymi, a na czele odtworzonej policji stanął były austriacki komendant. Koniec końców państwo to właśnie specjalne oddziały uzbrojonych ludzi, stojące na straży określonego klasowego porządku. Siły stworzone przez rząd lubelski nie mogły bronić żadnego innego porządku niż kapitalistyczny i nie mogły represjonować nikogo innego, jak tylko robotników i chłopów. Rzecz jasna armie zarówno wówczas, jak i w znacznej mierze dziś są tworzone z mas – kapitaliści raczej niechętnie ryzykują własnym życiem, dużo chętniej skazując na śmierć całe pokolenia klasy pracującej. Jednak w momencie rewolucyjnym Daszyński dobrze zrozumiał, że uzbrojenie proletariatu oznaczałoby upadek jego reakcyjnego eksperymentu i wybuch zbrojnego powstania przeciwko kapitalizmowi. Tak, jak w Niemczech rząd SPD potrzebowały reakcyjnych Freikorpsów jako przeciwwagi dla ludowej milicji, tak i polski „socjalistyczny” rząd zrozumiał potrzebę stworzenia kontrrewolucyjnego tarana, który bez mrugnięcia okiem wykona zadanie utopienia rewolucji we krwi.
A co z demokracją robotniczą? Program rządu lubelskiego dla Rad przewidział wyłącznie kompetencje pomocnicze, a ich członkowie mieli być odpowiedzialni przed kierownictwem PPS. Tak właśnie wyglądała „ludowość” Tymczasowego Rządu. Z pewnością każdy „patriota”, szczególnie lewicowy, ucieszyłby się z działalności Rad i oparł na polskiej klasie pracującej oraz jej demokratycznych władzach, a nie na resztkach najgorszych elementów zaborczej armii? Problemem nie była narodowość robotników, ale fakt, że są robotnikami. Droga do burżuazyjnej „niepodległości” wiodła przez rozbicie ruchu pracującej większości polskich mas.

Rząd Daszyńskiego bardzo szybko rozbił sobie głowę, potykając się o własne deluzje. W swoich buńczucznych deklaracjach ogłaszał on wojnę domową przeciwko urzędującej w Warszawie Radzie Regencyjnej. Wodzem armii „rządu ludowego” w tej wojnie miał być… Józef Piłsudski. Teraz cofnijmy się kilka akapitów wcześniej. Piłsudski nie przyjechał do Lublina do Daszyńskiego, ale właśnie do Warszawy do Rady Regencyjnej, uzyskać poparcie klas posiadających. Poparcie Daszyńskiego dostał i tak. Kiedy panowie w końcu się spotkali, Piłsudski nakazał podporządkowanie TRL swoim rozkazom i danie sobie spokoju z socjalistycznymi mrzonkami. Daszyński podobno pokręcił nosem, ale że na czele armii, jako minister w jego rządzie, stał podwładny Piłsudskiego – Rydz-Śmigły – który zadeklarował wierność naczelnikowi, to Daszyński szybciutko skapitulował i zrezygnował z szefowania rządowi. Widocznie tego wymagała „racja stanu”. Jego kręcenie nosem było pierwszym i ostatnim aktem wojny przeciwko staremu porządkowi deklarowanej przez PPS. Tym samym Ignacy Daszyński na wieki stał się bohaterem i wzorem odwagi dla „lewicowych patriotów”. Z takimi „przyjaciółmi” klasa robotnicza zdecydowanie nie potrzebuje wrogów.
Rozstrzygnięcia
Wraz z żałosną kapitulacją Daszyńskiego i krecią robotą PPS, rozbijającą od wewnątrz Rady Robotnicze, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę klas posiadających. Jednak ostateczny kształt i charakter II RP nadała rola podwykonawcy, którą wyznaczyli jej zachodni imperialiści. Od podstawówki przy okazji tematu odzyskania niepodległości przez Polskę, słyszymy o znaczeniu w tym procesie planu pokojowego prezydenta USA Wilsona (wśród, którego 14 punktów znalazła się niepodległość Polski) i późniejszego kongresu wersalskiego. Szlachetne miłosierdzie imperialistów, jak to zwykle bywa, przykrywało stary, reakcyjny interes.
Kapitalistyczna Polska była potrzebna zachodnim imperialistom do realizacji ich własnych interesów w regionie, za pośrednictwem polskich kapitalistów. Walutą tej transakcji była krew polskich robotników i chłopów. Takie państwo miało służyć jako narzędzie osłabienia przegranego w wojnie niemieckiego imperializmu i przede wszystkim broń wymierzoną w Rewolucję Październikową. II RP od początku była stworzona jako pionek w intrygach największych mocarstw. Dla przykładu pierwszym krajem, który nawiązał stosunki dyplomatyczne z niepodległą Polską, były Niemcy, ale te stosunki chwilę potem zostały zerwane pod naciskiem zachodnich imperialistów. Polska momentalnie znalazła się w stanie konfliktu z niemal wszystkimi swoimi sąsiadami, nie tylko Niemcami i Rosją Radziecką, ale też innymi kapitalistycznymi republikami powstającymi wokół. Rola przewidziana dla niej w momencie narodzin, doprowadzić miała w końcu do jej śmierci.

W momencie gdy Piłsudski został naczelnikiem, Zachód miał już wiernego realizatora swoich interesów w Polsce w postaci lidera endecji, kolejnego „ojca niepodległości” – Romana Dmowskiego. Jego prawicowa partia – główna reprezentantka polskich klas posiadających – w czasie wojny zajmowała się dostarczaniem polskich ochotników na mięso armatnie na froncie zachodnim (przed wojną zajęta była współpracą z rosyjskim caratem). Wraz z krzepnięciem II RP jako burżuazyjnej republiki, współpraca z zachodnimi imperialistami była dźwignią nacisku wzmacniającą prawicę w kraju. Na ten kierunek działania szybko przystał Piłsudski (mimo wszystkich rzekomych różnic między nim a endecją). Wszystko w imię „niepodległości” (czytaj: prawa bogatych do łupieniu biednych). Ta podyktowana przez imperializm rola ciążyła na całej historii międzywojennej Polski.
Wybiegając naprzód można powiedzieć, że katastrofalna porażka z III Rzeszą w 1939 roku była spełnieniem przez II RP swojej historycznej roli – skonania na ołtarzu interesu zachodnich imperialistów. Cenę za to w postaci nazistowskiego ludobójstwa zapłaciły miliony zwykłych, pracujących Polaków. Ten mechanizm wykorzystywania małych narodów przy współudziale miejscowych klas rządzących nie jest czymś, co przeszło do historii. Widzimy go doskonale dziś, kiedy rosną napięcia między współczesnymi imperialistami. Podobna rolę zachodni imperializm przewiduje teraz dla Ukrainy. Jej społeczeństwo ma zostać wyniszczone, robotnicy przerobieni na mięso armatnie, a gospodarka zrujnowana – tylko i wyłącznie w imię rywalizacji zachodniego z rosyjskim imperializmem.
Wracając do jesieni 1918 roku, powołany w miejsce gabinetu Daszyńskiego rząd Moraczewskiego był jeszcze bardziej zachowawczy i kompletnie podporządkowany naczelnikowi. Moraczewski premierem został właśnie pod naciskiem prawicy, która znajdowała się na fali wznoszącej. Ugiął się on przed postawionym przez Piłsudskiego warunkiem zaniechania jakichkolwiek reform o charakterze socjalnym aż do momentu ukonstytuowania się Sejmu. Była to ostateczna blokada poprawy bytu polskiego robotnika po tym, jak rząd lubelski odroczył obiecywane wcześniej wywłaszczenie własności ziemskiej i uspołecznienie fabryk do okresu parlamentarnego. Finalnie nie zrealizowano prawie żadnych z tych postulatów. Sejmowi, gdy ten się wreszcie ukonstytuował, „rząd ludowy” nie przedłożył nic, bo już nie istniał. Został zmieciony z pola gry po prawicowym zamachu stanu w styczniu 1919 roku. Zbuntowani wojskowi aresztowali wtedy jego członków i choć ostatecznie spiskowcy skapitulowali bez walki, to Piłsudski kazał ich wypuścić, a ich cele zostały zrealizowane – powstał nowy, prawicowy „rząd ponadpartyjny”. PPS wtedy znów gniewnie tupał nóżką, ale szybko posłuchał grożącego marszałka i posłusznie wrócił do rozbijania klasy robotniczej.

To właśnie w na tym polu PPS odegrał kluczową rolę w uduszeniu polskiej rewolucji. Rady Robotnicze miały potencjał, by obalić kapitalistyczny porządek i w każdym zakątku kraju (w przejmowanych fabrykach i folwarkach) było to widoczne. Jednak, gdy kapitalistyczne państwo krzepło i wzmacniało się, zalążek robotniczego państwa w postaci Rad pozostawał zdezorientowany i stał w miejscu. O działaniach PPS w ramach lubelskiej Rady wspominaliśmy wcześniej, a te same praktyki przenoszone były na skalę całej Polski. W Warszawie PPS-Frakcja rozbiła ruch radziecki, tworząc swoją alternatywną Radę bez PPS-Lewicy i SDKPiL. W obliczu bezpośredniego starcia między klasami, reformizm i rewolucja nie mogą iść w parze, a sytuacja dwuwładzy nie może trwać w nieskończoność, któraś klasa musi w końcu zwyciężyć. Dla liderów PPS klasą, która była do tego przeznaczona, nie byli robotnicy, ale kapitaliści.
Z czasem nasilały się represje stosowane przez II RP wobec ruchu rewolucyjnego. Burżuazyjna policja i wojsko regularnie napadały na lokale związków zawodowych, strzelały do manifestujących robotników i pacyfikowały, przejmujących majątki ziemskie, chłopów. PPS zadał ostateczny cios Radom Robotniczym, kiedy zdecydowała się je opuścić, rozbijając kompletnie ruch i pozbawiając go siły. Tym samym, do planowanego ogólnopolskiego Zjazdu Rad, który mógłby wyłonić krajowe kierownictwo ruchu, nigdy nie doszło. Zwycięstwo kapitalistycznej II Rzeczpospolitej było owocem uduszenia w zarodku socjalistycznej rewolucji. Tym bardziej żenują wskrzeszane okresowo na polskiej lewicy narracje, jakoby PPS w okresie międzywojennym grał rolę robotniczej obrony przed wypaczeniami Piłsudskiego (który skądinąd pozostaje hołubiony). Mylenie własnych romantycznych wizji z rzeczywistością – a w tym przypadku lewicowej przykrywki dla brutalnej kontrrewolucji z prawdziwie rewolucyjną siłą – skazuje każdą organizację na powtarzanie oportunistycznej polityki z wczoraj w dzisiejszych czasach.
Lekcje na dziś
Co możemy wyciągnąć z historii 11 listopada 1918 roku w 2025? To, w jaką stronę poszła II RP – republika burżuazyjna, która stoczyła się do wojskowo-policyjnej dyktatury w swoich późnych latach – pokazuje nam, że nie istnieje „ponadklasowa demokracja”. Albo panowanie klasy robotniczej prowadzące do dyktatury proletariatu i socjalizmu, albo panowanie burżuazji podtrzymywane terrorem (czasem bezpośrednim, czasem zawoalowanym).
Bujdy o „socjalizmie patriotycznym”, tak ochoczo powtarzane zarówno przez rządową, jak i pozarządową „lewicę” są drogą donikąd. To, że panowie z PPSu nazywali się socjalistami, nie zmienia faktu, że byli jednymi z budowniczych kapitalistycznej II RP. Żałosne cmentarne spektakle i powtarzanie do znudzenia zakłamanej wersji historii stało się nieodłącznym elementem polityki historycznej Partii Razem. Jest to jeden z wielu jej kroków w oportunistycznym marszu na prawo, mającym zapewne w założeniu zaprowadzić do poparcia wśród „patriotycznych pracowników”. Zamiast tego doprowadzić może tylko na środek reakcyjnego bagna, a z tej całej genialnej taktyki skorzysta najwyżej prawdziwa prawica – bo przynajmniej jej reakcyjność ma względnie szczery charakter, który nie sili się na łączenie interesów klasowych.
Świadomość mas nie jest wyryta w kamieniu i pod wpływem istniejących warunków zmienić się może z dnia na dzień. Choć z pewnością nie jest to pomysł popularny i łatwy do zrealizowania (takie podejście do sprawy cechuje najwyżej drobnomieszczańskich działaczy, dla których „optyka” i komfortowy szacunek kapitalistów oraz opinii publicznej są najwyższą wartością), to jednak naszym obowiązkiem jest mówić prawdę. Czepianie się ogona najbardziej konserwatywnej części naszej klasy, licytując się z Konfederacją, kto ma więcej polskich patriotów i którzy są bardziej biało-czerwoni – na takie działania musimy spoglądać z najwyższą pogardą. W miejsce mitów, które mają uzasadniać współpracę z kapitalistami i działanie w ramach ich systemu (bo podobno tak wywalczono niepodległość) wysuwamy istotę tej walki – klasowe zrywy przeciwko obszarnikom i kapitalistom bez względu na ich nazwisko i pochodzenie. Opowieść o okresie międzywojennym nie jest opowieścią o wielkich jednostkach, ale o zapomnianych polskich masach, które w swojej rewolucyjnej praktyce zaszły o wiele dalej, niż to się śniło Dmowskim, Piłsudskim i Daszyńskim – a nawet Zandbergom i Koniecznym! Drogą do podtrzymania tej tradycji i rzeczywiste uczczenie pamięci polskiej klasy pracującej jest przede wszystkim oderwanie brzydkiego strupa w postaci kultu kontrrewolucyjnych porażek. Organiczne tworzenie Rad Robotniczych, przejmowanie fabryk, organizacja gospodarki w sposób demokratyczny – to program nie tylko na rok 1918, ale i na dziś.
Rządowa Lewica wcale nie jest lepsza, jeżeli chodzi o odmienianie „patriotycznego socjalizmu” przez wszystkie przypadki. Nie tak dawno, w trakcie debaty prezydenckiej, Magdalena Biejat powoływała się właśnie na „dziedzictwo PPS-u”, żeby usprawiedliwić swoje poparcie dla zbrojeń kosztem edukacji czy opieki zdrowotnej. Gratulujemy – kobieta, która nie będzie mogła urodzić dziecka w bezpiecznych, szpitalnych warunkach (a o którą partia pani Biejat podobno tak się troszczy), bo pieniądze zamiast tego są wydawane na miny i czołgi, z pewnością ucieszy się, że Piłsudski i Moraczewski byliby dumni z jej poświęcenia dla narodu. Ale po co kopać leżącego – to lewe skrzydło liberałów nawet, gdyby chciało (a nie chce) jest zmuszone grać rolę krzewiciela burżuazyjnej propagandy.
Nie wolno nam też zapomnieć, jak kończy się łączenie czerwonych sztandarów robotniczego wyzwolenia ze sztandarami burżuazji, która chce po prostu prowadzić biznes w swoim języku i mieć za sobą swoich polityków. W jej rozumieniu wolności nie ma i nie będzie miejsca dla robotników. W 2025 roku na świecie nadal trwa szereg walk narodowowyzwoleńczych. Nie możemy popełnić błędu SDKPiL i zlekceważyć tych walk, ale nie możemy także wpaść w pułapkę ignorowania walki klas i oszukiwania siebie oraz innych, że wolność i niepodległość nadejdzie wraz z momentem uznania jakiegoś państwa przez burżuazyjne rządy innych państw i zmiany języka urzędowego.
Prawdziwa niepodległość jest możliwa – możliwa tylko w socjalizmie, systemie, w którym rządzić będzie dzisiejsza klasa pracująca, klasa, do której my wszyscy należymy. Taka niepodległość pójdzie dużo dalej – tak jak dalej poszedł polski proletariat pomimo kontrrewolucji Daszyńskiego i Piłsudskiego – niż skromniutkie postulaty złagodzenia wyzysku i przemocy w ramach kapitalistycznego barbarzyństwa, jakie proponuje nam oficjalna lewica. Ucisk narodowy i kulturowy zniesiemy łącznie wraz z uciskiem klasowym albo nie zniesiemy go wcale. To jest ta pamięć, którą warto w sobie pielęgnować, a przede wszystkim, zamiast odgrywania pompatycznych teatrzyków przy okazji pustych dat, przekuwać ją w prawdziwie rewolucyjne działanie.
*
Autorzy: Wiktor Wesołowski i Stanisław Bielski
*