5f1636eab2933d 948 568 0 496 1732 1039
Konfederacja Pracy Trzemeszno

Okres pandemii nie sprzyjał walkom pracowniczym. Większość pracowników i pracownic w tym okresie skupiona była na zabezpieczeniu zdrowia swojego i swoich najbliższych, zajęta troską o osoby starsze i chore, walcząc o zapewnienie opieki dzieciom i młodzieży, zmuszonym do pozostania w domach i nauki zdalnej. Jednocześnie panował niepokój wobec możliwych zwolnień, redukcji godzin, zamrożenia płac – na skutek kryzysu gospodarczego, jaki przyniosła ze sobą pandemia. Osłabienie walk na polu ekonomicznym w okresie kryzysu jest naturalną prawidłowością walki klasowej. 

Analogicznie, prawem rządzącym walką ekonomiczną proletariatu jest jej wzmożenie w okresie dobrej koniunktury, następującym po czasie recesji. Pracownicy, nie obawiający się już o utratę pracy, dążą do odzyskania tego, co stracili podczas kryzysu, a nawet do wywalczenia czegoś więcej – skoro kapitaliści znowu notują zyski, sprzedaż towarów i usług rośnie, ponownie wypłaca się dywidendy – to także robotnikom najemnym „coś się należy”.

Państwo w ruinie

Z taką sytuacją zaczynamy mieć do czynienia w Polsce. Z różnych przyczyn (spośród których na pewno nie najmniej ważną jest ogromna pomoc finansowa dla przedsiębiorców, która wygenerowała bezprecedensowy wzrost zadłużenia) nasz kraj wyszedł z covidowego załamania względnie obronną ręką. Minął okres niepokoju związanego z pojawieniem się nieznanej wcześniej choroby; społeczeństwo oswoiło się z „nową normalnością”. Ponowne otwarcie gospodarki i uwolnienie wstrzymanej wcześniej konsumpcji (nie tylko na niedostępne w okresie lockdownu usługi, ale także na towary – większość ludzi w czasie pandemii ograniczyła zakupy) przyniosło poważne odbicie gospodarcze.

Z drugiej strony, okres pandemii obnażył fatalną słabość polskiego państwa i usług publicznych, a zwłaszcza systemu ochrony zdrowia i edukacji. 30 lat zaniedbań, cięć budżetowych i lekceważenia problemów przez kolejne burżuazyjne rządy doprowadziło do sytuacji, w której ochrona zdrowia okazała się zupełnie niewydolna w warunkach najpoważniejszego w historii najnowszej kryzysu zdrowotnego. Z kolei system edukacji okazał się niezdolny dla zapewnienia dzieciom i młodzieży należytych warunków nauki, doprowadzając do sytuacji, że mówi się o straconym pokoleniu.

Jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy w usługach publicznych jest ich chroniczne niedofinansowanie w połączeniu z postępującą od lat „pełzającą” prywatyzacją. Outsourcing usług do firm prywatnych, tzw. partnerstwo publiczno-prywatne w realizowaniu zadań publicznych, wreszcie wprowadzanie mechanizmów rynkowych, z dążeniem do rentowności rozumianej jako generowanie zysku, do usług, których naczelnym zadaniem powinno być zaspokajanie potrzeb ludności – przyniosło owoce w postaci kryzysu przed jakim stanęliśmy jako społeczeństwo.

Z niedofinansowaniem usług publicznych nieodłącznie związany jest problem niskich płac. Paradoksalnie, w sektorze publicznym, który powinien stanowić wzór pod względem przestrzegania praw pracowniczych i przyciągać najzdolniejsze jednostki, aby poziom świadczonych dla wszystkich usług był jak najwyższy – płace są od lat na poziomie wyraźnie niższym niż w sektorze prywatnym. Oczywiście wyłączyć trzeba w tym miejscu z rozważań wszelakich dyrektorów, ordynatorów, prezesów jednoosobowych spółek Skarbu Państwa i całej masy członków zarządów i rad nadzorczych tychże, którzy pobierają bajońskie wynagrodzenia, nie mówiąc o innych przywilejach. W tym czasie jednak szeregowi pracownicy najemni: pielęgniarki i salowe, ratownicy medyczni i lekarze-rezydenci, nauczyciele i woźni, szeregowi urzędnicy, sekretarki i cały personel pomocniczy – wegetują na płacach niewiele wyższych (albo i nie) od płacy minimalnej.

W takich okolicznościach dziwić nie powinno, że tak niedoceniani pracownicy sektora publicznego odchodzą z pracy: pielęgniarki, ratownicy medyczni, nauczyciele. Zostają pracownicy starsi, którzy nie mogą wyjechać zagranicę, mając zobowiązania rodzinne, kredyty oraz obawiając się, że nie odnajdą się na emigracji. Z utęsknieniem czekają więc na osiągnięcie wieku emerytalnego. Jako społeczeństwo stanęliśmy zatem w obliczu perspektywy, że nie będzie miał kto uczyć w szkołach ani opiekować się chorymi i starymi ludźmi. Przykładowo: w kwietniu 2020 r. w Polsce na 1000 mieszkańców przypadało 5,2 pielęgniarek – w Unii Europejskiej gorszy wynik odnotowała tylko pogrążona w kryzysie Grecja.

Oczywiście burżuazja, bogaci i tzw. „pracodawcy”, bankierzy i rentierzy żyjący z procentów od posiadanego majątku, a także wysocy funkcjonariusze burżuazyjnego państwa – nie martwią się tym społecznym kryzysem. Oni i tak leczą się prywatnie, a ich dzieci nie uczą się w publicznych szkołach. Czemu mieliby się przejmować losem tyrających na nich pracowników i pracownic?

Armaty zamiast masła

Oderwanie polskiej klasy panującej od rzeczywistości bije po oczach. Pomimo gigantycznego zadłużenia, jakie wygenerowały „tarcze antycovidowe”, a którego nie będą przecież spłacać beneficjenci wsparcia (przedsiębiorcy), ale pracownicy najemni – w formie podwyżek podatków i dalszych cięć w usługach publicznych – a także pomimo wciąż niepewnej sytuacji zdrowotnej (na horyzoncie IV fala pandemii) i gospodarczej (utrzymanie wysokiego tempa wzrostu na dłuższą metę nie jest pewne), politycy partii rządzącej zarządzili nowe kolosalne wydatki na zbrojenia – planując zakup od Amerykanów 250 czołgów M1A2 Abrams. Ma to kosztować budżet państwa ponad 23 miliardy złotych, nie mówiąc o kosztach zakupu sprzętu towarzyszącego, amunicji, szkoleń dla żołnierzy itd. 

79487
zdjęcie: polska-zbrojna.pl

Jakby tego było mało, w tym samym czasie politycy zdecydowali się na wielkie podwyżki płac… dla samych siebie! Zdecydowana większość Polaków, co oczywiste, jest przeciwna takim działaniom, ale prezydent już podpisał stosowne rozporządzenie. Jednocześnie wmawia się nam, że nie ma pieniędzy na ochronę zdrowia, edukację czy wsparcie osób niepełnosprawnych.

Do tego wszystkiego dodać trzeba coraz bardziej galopującą inflację, która ostatni raz osiągnęła podobny poziom 20 lat temu, oznaczającą gwałtowny wzrost cen towarów konsumpcyjnych, zwłaszcza żywności i paliw. Decydenci odpowiedzialni za polską politykę gospodarczą chowają jednak głowy w piasek, nie podejmując żadnych działań dla zatrzymania inflacji, twierdząc, że ma ona przejściowy charakter. W praktyce boją się, że ewentualna podwyżka stóp procentowych, choć może spowolnić wzrost cen, jednocześnie podkopie niepewny wzrost gospodarczy. To tyle, jeśli chodzi o wyjście z kryzysu – on wciąż jest tuż za rogiem – i taka jest rzeczywistość kapitalizmu, w którym żyjemy. Czasy stabilności i dobrobytu należą do przeszłości; współczesny kapitalizm ma do zaoferowania większości społeczeństwa jedynie kryzys, niepewność i nędzę.

Odrodzenie protestów

Nakreśliwszy pokrótce obraz rzeczywistości, w jakiej się znajdujemy, nie jesteśmy zaskoczeni odrodzeniem walki ekonomicznej proletariatu. Tak jak powiedzieliśmy, pogorszenie się położenia pracowników najemnych w okresie covidowego kryzysu, w połączeniu z obecnym odbiciem gospodarczym oraz rosnącymi kosztami życia – prowadzą do podjęcia przez proletariat walki o podwyżki płac. W sektorze prywatnym odbywa się to (póki co) w drodze indywidualnej presji na przedsiębiorców, m.in. z uwagi na bardzo niski poziom uzwiązkowienia, choć zdarzają się wyjątki takie jak strajk w Trzemesznie w Wielkopolsce, gdzie protestem kierują Konfederacja Pracy OPZZ i Solidarność ’80, a w referendum strajkowym 97% robotników opowiedziało się za bezterminowym wstrzymaniem pracy. Jednak to w sektorze publicznym pracownicy i pracownice weszli zdecydowanie na „wojenną ścieżkę”.

Ratownicy medyczni

Akcję jako pierwsi podjęli ratownicy medyczni. 30 czerwca br. w szeregu miast Polski miały miejsce demonstracje, podczas których domagano się m.in. wzrostu wynagrodzeń, zmian w ustawie o Państwowym Ratownictwie Medycznym i wprowadzenia ustawy o zawodzie i samorządzie ratowników medycznych. Protestujący chcieli również wypłacenia im tzw. dodatków covidowych. Na skutek protestu Ministerstwo zgodziło się dokonać odpowiednich zmian w prawie, aby ratownicy medyczni otrzymali należne im podwyżki. Jak deklarował wówczas wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, w żadnej stacji pogotowia ratunkowego miały nie zostać obniżone wynagrodzenia ratownikom, a także na mocy zarządzenia prezesa NFZ mieli oni otrzymywać dalej dodatki covidowe.

Jak się okazało, z obietnic rządu niewiele wyszło. Według przedstawicieli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych (OZZRM), skala realizowania deklaracji ministerstwa w poszczególnych szpitalach jest minimalna.

– „Znane są przypadki wprowadzania nowych zapisów ustawy bez konsultacji, bez spotkań ani bez propozycji porozumienia (…) tylko na zasadzie zarządzenia dyrekcji, jak również istnieją przypadki nie wprowadzania nowych stawek minimalnych zgodnie z ustawą” – powiedział Piotr Dymon, przewodniczący Zarządu Krajowego OZZRM.

Ratownicy podają jakie stawki otrzymują za godzinę pracy. I tak np. w Warszawie jest to 21 zł brutto – przy wyjazdach do pacjentów zarówno w dni powszednie, jak i soboty, niedziele oraz święta.

Wielką przeszkodą dla wszelkich protestów ratowników medycznych są ograniczenia prawa do strajku. Według art. 19 ust. 1 ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych niedopuszczalne jest zaprzestanie pracy w wyniku akcji strajkowych na stanowiskach pracy, urządzeniach i instalacjach, na których zaniechanie pracy zagraża życiu i zdrowiu ludzkiemu lub bezpieczeństwu państwa. Przepis ten jest notorycznie wykorzystywany przeciwko wszystkim pracownikom ochrony zdrowia, a media zapowiedzi strajków przedstawiają jak zamach na życie pacjentów.

W takich okolicznościach nie może dziwić fakt, że ratownicy medyczni masowo zwalniają się z pracy lub korzystają z L4. Tylko w Białymstoku wypowiedzenia złożyło 124 ratowników. Niemniej wobec zbliżającej się czwartej fali pandemii wznowienie akcji protestacyjnej wydaje się tylko kwestią czasu. 

Nauczyciele

Ponowny protest (po wielkim strajku, który miał miejsce w 2019 r.) rozważają nauczyciele. Dotychczasowe podwyżki płac były niewielkie, a liczba nauczycieli stale maleje; kolejni odchodzą z pracy rozczarowani beznadziejnymi zarobkami i brakiem szacunku rządzących dla zawodu nauczyciela. Teraz niezadowolenie pedagogów powodują dodatkowo propozycje „reform” zgłaszane przez ministra Czarnka, a zwłaszcza zmiany, które doprowadzą do zwiększenia nadzoru resortu edukacji nad szkołami. Jedną z tych zmian jest przyznanie większych wpływów kuratoriów na wybór dyrektorów szkół czy na to, jakie zajęcia będą mogły być prowadzone na terenie szkoły. Jednocześnie zaproponowano podwyżkę dla nauczycieli, ale pod warunkiem zwiększenia pensum o dwie godziny.

gf CbRP hvJD aRW6 strajk nauczycieli 664x442 nocrop
zdjęcie: eska.pl; autor: Mateusz Grochocki

– „Radykalne zwiększenie kompetencji kuratora oświaty, w odniesieniu do wyboru dyrektora szkoły, zatwierdzania wszelkich działań wychowawczych realizowanych przez szkołę, spowoduje, że staniemy się uczestnikami prewencyjnej cenzury. Moim zdaniem taki jest cel tego projektu” – ocenia rządowe propozycje przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego, Sławomir Broniarz. Jak tłumaczy, jeśli zmiany wejdą w życie, dyrektor szkoły „pięć razy zastanowi się, czy wdrożyć program, który może mieć posmak nieakceptowany przez rządzących”. Związkowcy sprzeciwiają się także wydłużeniu godzin pracy nauczycieli. – „Minister Czarnek naprawdę nie wie, jak wygląda edukacja. Jest bardzo duża grupa nauczycieli, którzy będą mieli ogromny problem, żeby znaleźć te dwie dodatkowe godziny” – komentował propozycję Broniarz.

Póki co nie padł postulat ponowienia strajku, ale akcja taka nie jest wykluczona, jeśli ZNP nie dojdzie do porozumienia z reakcyjnym Ministerstwem Edukacji.

ZUS

Z żądaniami podwyżek płac, zwiększenia zatrudnienia i poprawy innych warunków pracy wystąpili także pracownicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Choć od wielu lat zwracają uwagę na swoje niskie zarobki, które są niewspółmierne do wykonywanej przez nich pracy, rząd podwyżek nie daje – dokłada za to kolejnych obowiązków. W czasie pandemii ZUS przyjął na siebie obsługę świadczeń z „tarcz antykryzysowych”, niedawno rząd przedstawił pomysł przeniesienia do ZUS obsługi programu 500+, a jeszcze miałyby doń trafić przewidziane w „Polskim Ładzie” 12 tys. zł na drugie dziecko i bon mieszkaniowy.

– „Protest jest jak najbardziej realny. Tak zła i napięta sytuacja w ZUS-ie jeszcze nigdy nie była. Płace są bardzo niskie. Na starcie dostaje się minimalną krajową 2,8 tys. zł brutto. Po 5 latach można dobić do 3 tys. zł, a praca jest męcząca, wymagająca i żąda się od nas brania nadgodzin” – powiedziała portalowi money.pl Monika Ditmar, sekretarz zarządu głównego Związku Zawodowego Pracowników ZUS.

Dodała, że brak jest chętnych do pracy w ZUS, bo wynagrodzenia są bardzo niskie, a pracy mnóstwo. Większość z tych, którzy podejmują zatrudnienie, szybko się zwalnia. 

Inni pracownicy ZUS mówią:

– „Pracuję tu od 29 lat. Zarabiam na rękę 3 tys. zł. Od 2015 r. na okrągło mam nadgodziny. Tu nie mamy wyboru. Żeby zrealizować zadania to konieczne, a za niezrealizowane sprawy grozi nam odpowiedzialność. A dokładają nam coraz więcej obowiązków. Tak źle jeszcze nie było, dlatego jesteśmy gotowi na strajk.”

– „20 lat pracy i 2,7 tys. zł pensji. To, co się tutaj dzieje, to jedno wielkie bagno. Brak komunikacji, kierownicy niekompetentni, a podwyżki po 65 zł i to od wielkiego dzwonu. Może dostałabym więcej, ale wzięłam opiekę w pandemii i za to zostałam tak ukarana. Jesteśmy pod ścianą, strajk to jedyne wyjście.”

– „Nie ma  prostych narzędzi niezbędnych do pracy – dobrej jakości łączy internetowych – na szkoleniach wyłączone muszą być wizje, bo sieć nie jest wystarczająca, słuchawki do e-wizyt jedna para na dwie osoby, laptopy małe, niedostosowane do ciągłej pracy 8h”.

Pracownicy ZUS wysunęli szereg postulatów, które zostały przekazane Gertrudzie Uścińskiej, prezes ZUS. Wśród nich na czele znalazł się postulat podwyżki wynagrodzeń o 1000 zł netto. W razie odmowy spełnienia żądań, związki zawodowe zapowiedziały protesty, ze strajkiem włącznie.

Pracownicy sądów i prokuratur

O podwyżki płac od lat walczą również pracownicy administracyjni sądów i prokuratur. Choć bez ich ciężkiej, odpowiedzialnej pracy wymiar sprawiedliwości już dawno by się załamał, zarabiają niewiele ponad płacę minimalną. Jednocześnie przepisy prawa zabraniają im strajkować (art. 19 ust. 3 wspomnianej wyżej ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych). Kilkakrotnie podejmowali już protest, obejmujący m.in. tzw. strajk włoski (niebędący prawdziwym strajkiem, dlatego dozwolony), lecz bezskutecznie. 

Teraz, gdy rząd mówi o zamrożeniu płac w budżetówce, pracownicy sądów i prokuratur ponownie przystąpili do protestu. W czwartek 29 lipca br. pod Kancelarią Premiera odbyła się demonstracja. Urzędników sądów i prokuratury wsparli przedstawiciele m.in. Służby Więziennej, Straży Pożarnej, Poczty Polskiej, ZUS-u, muzeów, urzędów skarbowych i sądów administracyjnych. Manifestujący trzymali transparenty z hasłami: „Stop zamrażaniu płac” czy „Służba nie oznacza niewolnictwa”. Związkowcy domagają się m.in. wzrostu wynagrodzeń w 2022 roku o12 %. Jeden z protestujących powiedział, że od 11 lat pracownicy sądów i prokuratury doczekali się tylko jednej waloryzacji płac. 

Ochrona zdrowia

Last but not least powiedzieć trzeba o ochronie zdrowia, której planowany na 11 września protest stał się inspiracją do napisania niniejszego artykułu. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że dobrze działający system ochrony zdrowia jest kluczowy dla skutecznej walki z pandemią. Tymczasem w Polsce system ten znajduje się od co najmniej 30 lat w stanie kompletnej degrengolady. Cierpimy na tym wszyscy. Gorzkie owoce tej sytuacji zbierają, co oczywiste, także pracownicy najemni, którzy ten system tworzą. Gdy rozpoczynała się pandemia Covid, media i rząd nagle przypomniały sobie o pielęgniarkach, ratownikach medycznych, lekarzach i całym personelu pomocniczym, bez którego żaden szpital nie byłby w stanie funkcjonować. Pracowników tych okrzyknięto bohaterami, nagradzano ich oklaskami itd. Co było jednak do przewidzenia, za tymi gestami nie poszły żadne materialne dowody uznania. 

gVJk9kuTURBXy81YmQ4ZTIzZC05YzIzLTQzYjItYjMwYy02OGE1MTc0MGRjOWIuanBlZ5KVAs0DwADCw5UCAM0DwMLDgaEwBQ
zdjęcie: wiadomości onet

Dlatego powołany został Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy Pracowników Ochrony Zdrowia, w którego skład weszły przedstawicielki i przedstawiciele zawodów medycznych, związków zawodowych i samorządów branżowych, w szczególności Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych i Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, ale także reprezentanci fizjoterapeutów, diagnostów, techników medycznych i aptekarzy. Komitet przedstawił swoje postulaty:

  • znacznie wyższy niż planowany przez rząd wzrost nakładów na ochronę zdrowia,
  • podwyżka wynagrodzeń pracowników medycznych do poziomów średnich dla Unii Europejskiej i OECD,
  • poprawa dostępu pacjentów do świadczeń i podwyższenie ich jakości,
  • zwiększenie liczby pracowników ochrony zdrowia do średnich poziomów w UE i OECD.

Aby przekonywać ten rzekomo prospołeczny, propracowniczy rząd, odwołujący się przecież do idei solidaryzmu i (sic!) tradycji PPS, pracownicy ochrony zdrowia zapowiedzieli na dzień 11 września ogólnopolski strajk, połączony z manifestacją w Warszawie. 

Jarosław Kaczyński z pewnością nie zapomniał Białego Miasteczka, które 14 lat temu wyrosło pod Kancelarią Premiera. I tym razem, miejmy nadzieję, bohaterskie pielęgniarki i położne, wsparte przez lekarzy, ratowników medycznych i wszystkich pracowników najemnych, twardo postawią swoje żądania. Zachęcamy gorąco naszych Czytelników i Sympatyków do aktywnego włączenia się w ten protest i do udziału w manifestacji!

***

Czerwony Front wyraża swoją gorącą solidarność ze wszystkimi pracownikami i pracownicami walczącymi o podwyżki płac i lepsze warunki zatrudnienia. Za zaspokojeniem słusznych postulatów powinny pójść jednak rozwiązania systemowe, aby zabezpieczyć los pracowników i ich rodzin, ale także pacjentów, uczniów i wszystkich osób korzystających z usług publicznych. 

Jako marksiści i marksistki mamy świadomość, że dopóki pozostajemy w ramach kapitalizmu, żadne zwycięstwo klasy robotniczej, żadne podwyżki, żadne reformy, nie będą trwałe. Przy pierwszej okazji kapitaliści i ich rząd odbiorą pracownikom to, co pod przymusem zgodzili się dać im wcześniej; wyższe płace zje inflacja, a podwyżki dla pracowników „budżetówki” pokryje ze swojej kieszeni reszta proletariatu, zmuszona płacić wyższe podatki. Problem „kto za to zapłaci” nieodmiennie służy zresztą burżuazji do napuszczania pracowników i pracownic sektora prywatnego na ich klasowych braci i siostry zatrudnionych w sektorze publicznym. W ten sposób łatwo stracić z pola widzenia prawdziwego, klasowego wroga, winnego niedoli wszystkich proletariuszy, czy to zatrudnionych u prywaciarza czy w „budżetówce” – tj. klasę kapitalistów. 

To burżujów właśnie trzeba obciążyć kosztami zwiększonych wydatków na usługi publiczne i podwyżki dla zatrudnionych w nich pracowników! Jednocześnie trzeba też „wycisnąć” z kapitalistów wyższe wynagrodzenia dla pracujących w sektorze prywatnym. A jeśli przedsiębiorcy będą jak zwykle jęczęć, że nie stać ich na podwyżki – niech pokażą swoje księgi rachunkowe! Niech powiedzą ile wydają na luksusowe samochody, wakacje na Malediwach i złote zegarki!

Dlatego w pełni zgadzając się z postulatami protestujących grup zawodowych, ale nie zapominając również o masach pracowników najemnych sektora prywatnego, podnosimy następujące hasła:

TAK dla swobody tworzenia i działania związków zawodowych, precz ze wszelkimi ograniczeniami prawa do strajku!
TAK dla podwyżek płac pracowników „budżetówki! TAK dla podwyżek dla wszystkich pracowników najemnych! 
Domagamy się natychmiastowego wzrostu nakładów budżetowych na ochronę zdrowia i edukację!
Niech za to wszystko płacą kapitaliści! Domagamy się zdecydowanej podwyżki podatków dla najbogatszych, wywłaszczenia wielkich korporacji i banków!
Precz z niskimi płacami, precz z podwyżkami dla polityków, precz z wydatkami na zbrojenia!
Precz z kapitalizmem!


Autor: Jan Żarski