BDP

Bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP1), czyli gwarantowana wypłata dla wszystkich obywateli, jest ostatnio na czasie. Popierają go zarówno przedstawiciele lewicy jak i prawicy; jedni i drudzy widzą w nim rozwiązanie problemów pogrążonego w kryzysie systemu kapitalistycznego. 

John McDonnell, weteran lewicowej Partii Pracy i kanclerz w „gabinecie cieni”2 ogłosił niedawno, że on i jego zespół badają tę ideę jako centralny element ekonomicznego programu Partii Pracy. Po drugiej stronie Kanału La Manche Benoît Hamon, zwany „francuskim Corbynem” i kandydat na przewodniczącego Partii Socjalistycznej3, obiecał wprowadzenie BDP, jeśli zostanie wybrany. Bezwarunkowy dochód podstawowy zyskał popularność nawet w Indiach, gdzie rozwiązanie to zostało zasugerowane na poważnie jako prosta alternatywa dla złożonej sieci świadczeń socjalnych, które są obecnie wypłacane.

Ale jaki byłby prawdziwy skutek wprowadzenia BDP? Dlaczego w ciągu ostatnich kilku lat nagle zyskał na znaczeniu? A co najważniejsze: kto faktycznie promuje tę propozycję – i w czyim interesie? 

Wyścig z maszyną 

Opowiedzmy apokryficzną opowieść o Henrym Fordzie II pokazującym Walterowi Reutherowi, liderowi United Automobile Workers4, nowo zautomatyzowaną fabrykę samochodów. 

„Walter, jak zamierzasz zmusić te roboty do płacenia składek związkowych”, zadrwił szef Ford Motor Company. 

Reuther bez wahania odpowiedział: „Henry, jak zamierzasz nakłonić je do kupowania samochodów?” („The Economist”, 4 listopada 2011 r.) 

Przytoczona powyżej historia jest prawdopodobnie fikcyjna. Niemniej jednak odwołuje się – i podkreśla – bardzo realną i poważną troskę wśród bardziej dalekowzrocznych burżuazyjnych komentatorów: zagrożenie „technologicznym bezrobociem” – tak zwanym „wyścigiem z maszyną”. 

Daleko od witania postępów w nowoczesnej technologii i ogromnego potencjału dla wyzwolenia ludzkości, jaki oferuje automatyzacja, szybkie tempo rozwoju technologicznego jest dziś postrzegane jako niebezpieczna i niekontrolowana siła, która może sprawić, że ogromne rzesze klasy robotniczej – a nawet średniej – staną się zbędne w niezbyt odległej przyszłości. 

Kto w takim scenariuszu kupi cały ogrom towarów, nieustannie masowo produkowany przez ogromne siły wytwórcze światowej gospodarki? 

Przede wszystkim, kwestia automatyzacji i mechanizacji zaczęła odsłaniać sprzeczności systemu kapitalistycznego, demaskując rażącą hipokryzję polityków, którzy domagają się oszczędności i ataków na zwykłych ludzi, jednocześnie ubóstwiając miliarderów-przedsiębiorców, gdy zaledwie ośmiu spośród nich kontroluje tyle bogactwa, co połowa światowej populacji razem wzięta. 

Dla tych, którzy mają oczy, staje się coraz bardziej oczywiste, że armia robotów pomogła stworzyć „rezerwową armię pracy”, jak to określił Marks: masę bezrobotnych, których obecność wywiera presję na obniżkę płac dla (jeszcze) pracujących. 

Ci, których zastąpiła nowa technologia, nie są kierowani do przekwalifikowania się, w celu uzyskania umiejętności wymaganych do nadążania za tym stale przyspieszającym kieratem kapitalizmu; zamiast tego są wyrzucani na śmietnik i zmuszani do wejścia na szybko rozwijający się „rynek umów krótkoterminowych” – mrocznego podziemia fałszywego samozatrudnienia, niepewnej pracy i umów śmieciowych5.

W rezultacie, pomimo szerokiej automatyzacji i różnych technologii stosowanych w produkcji, wzrost wydajności pracy w gospodarce faktycznie utknął w martwym punkcie; z punktu widzenia pasożytniczego, spekulującego kapitalisty taniej jest rekrutować pracowników z szeregów rozpaczliwie szukającego pracy „prekariatu”, niż inwestować w maszyny, które faktycznie zmniejszają zapotrzebowanie na siłę roboczą. Z perspektywy kapitalizmu mamy więc do czynienia zarówno ze „zbyt dużą” automatyzacją – w kategoriach „bezrobocia technologicznego” – jak i jednocześnie z „za małą” – przy stagnacji wzrostu wydajności. 

System nie działa

W kontekście niedziałającej gospodarki obserwujemy pojawianie się żądania „powszechnego dochodu podstawowego” bądź BDP, czyli jednolitej wypłaty dla wszystkich członków społeczeństwa, niezależnie od ich zamożności czy potrzeb. 

Ideą teoretycznie stojącą za BDP jest zerwanie powiązania między pracą a płacą, zapewniając – z jednej strony – zabezpieczenie pracownikom, których praca została zastąpiona przez roboty, co zapobiec ma utknięciu na nisko opłacanych, niepewnych miejscach pracy, jednocześnie umożliwiając im przejście z przestarzałych branż do nowych, bardziej produktywnych sektorów. A z drugiej strony – umożliwienie kapitalistom inwestowania w automatyzację i nowe technologie bez moralnego niepokoju (lub, co ważniejsze, praktycznej troski) przed powiększeniem się w społeczeństwie szeregów bezrobotnych. Zrobione! Koła kapitalizmu są dobrze naoliwione: inwestycje rosną; wydajność wzrasta; gospodarka rozwija się – a tymczasem pracownicy są w stanie płynnie przechodzić z jednej pracy do drugiej aż do końca życia. 

Gdyby tylko to było takie proste. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej: inwestycje w produktywne gałęzie gospodarki są dziś na najniższym poziomie w historii, nie z powodu jakichkolwiek obaw o los zwolnionych pracowników, ale z powodu – już teraz – ogromnej nadprodukcji6 – lub „zbyt dużych mocy produkcyjnych”, jak lubią to eufemistycznie określać burżua – która jak koło młyńskie wisi na szyi światowej gospodarki. Kapitaliści inwestują nie po to, by zapewniać miejsca pracy, zaspokajać potrzeby czy rozwijać siły wytwórcze, lecz by osiągać zyski. Jeśli towary nie mogą zostać sprzedane, ponieważ pracujące rodziny nie mają pieniędzy na ich zakup, dany przemysł zostanie zlikwidowany. A jeśli szefowie mogą uzyskać więcej zysków z dziesięciu wyzyskiwanych pracowników niż z jednej nowej maszyny, to robotnicy pozostaną na swoich miejscach, a produktywność pozostanie na niskim poziomie. 

Rzeczywiście, związek między pracą a płacą został już zerwany – ale nie w pozytywnym sensie. We wszystkich krajach – zarówno w rozwiniętych krajach kapitalistycznych, jak i w tzw. gospodarkach „wschodzących” – udział dochodu narodowego przypadającego klasie pracującej zmniejszył się, a płace realne pozostają w stagnacji pomimo wzrostu PKB. Tydzień pracy wydłuża się, a mimo to płaca „na rękę” pozostaje taka sama. 

W czyim interesie? 

Pomimo tego, że propozycja wprowadzenia BDP została wysunięta na podstawie fundamentalnie fałszywych przesłanek, znalazła ona oddźwięk w aktualnej epoce nierówności. Już teraz trwają społeczne i ekonomiczne eksperymenty dotyczące BDP m.in. w Kanadzie, Finlandii i Holandii. W Szwajcarii propozycja 30 000 CHF rocznie (około 24 000 funtów rocznie) BDP została odrzucona przez 77% do 23% głosów w referendum w dniu 5 czerwca 2016 r. Tymczasem w Wielkiej Brytanii żądanie BDP zostało podniesione przez kierownictwo zarówno Partii Pracy, jak i Partii Zielonych. 

Dla działaczy lewicy BDP jawi się jako żądanie postępowe – wzmocnione zabezpieczenie socjalne, finansowane przez zwiększone opodatkowanie wielkiego biznesu i bogatych. Sformułowane w ten sposób, jest to żądanie które, jak każdą prawdziwą reformę, należy wspierać i o które należy walczyć.

Jednakże BDP tak naprawdę nie jest rozwiązaniem stricte lewicowym czy postępowym. W rzeczywistości idea powszechnej wypłaty ma wielu zwolenników wśród libertariańskiej prawicy. Nawet poważni burżuazyjni ekonomiści, tacy jak Milton Friedman, przedstawiali w przeszłości podobne propozycje, na przykład tzw. „negatywny podatek dochodowy”. 

Dla tych szanowanych pań i panów koncepcja BDP jest bardzo atrakcyjna jako niezwykle usprawniona wersja (lub, co gorsza, jako zamiennik) państwa opiekuńczego. Za jednym zamachem, jak sugerują ci fanatycy „małego rządu”, można „uprościć” (czytaj: zlikwidować) ogromne obszary systemu podatkowego i świadczeń socjalnych, „eliminując biurokrację” i „zmniejszając ingerencję w rynek”. 

Jednocześnie wyraźnie widać popularność BDP u schumpeterowskich liberałów, którzy wychwalają cnoty niewidzialnej ręki i potężnych sił „twórczej destrukcji”. Zapewnić prymitywne zabezpieczenie, zlikwidować „bariery” w tworzeniu miejsc pracy, takie jak płaca minimalna, i dać anarchii rynku wolną rękę, by niszczyć przemysł i miejsca pracy, bez jakiegokolwiek planowania lub zapewniania edukacji i przekwalifikowania. To marzenie libertarianina – i koszmar dla klasy robotniczej. 

Tymczasem niektórzy fanatycy wolnego rynku opowiadają się nawet za ideą stosunkowo wysokiej płatności BDP, ale (i tu jest haczyk) tylko pod warunkiem, że nieznośne dla nich usługi publiczne – takie jak opieka zdrowotna i edukacja – zostaną sprywatyzowane i otwarte na zysk. 

Widzimy więc, jak żądanie BDP jest w równym stopniu podnoszone przez tych, którzy chcą cofać czas i niszczyć państwo opiekuńcze, zamiast wzmocnić zdobycze poprzednich pokoleń. Zamiast zwiększać zakres osłon socjalnych w sposób postępowy – poprzez redystrybucję kolosalnego bogactwa społecznego, BDP mógłby stać się głęboko regresywnym listkiem figowym dla zmasowanego ataku na usługi publiczne i ich prywatyzacji, wzmacniając potęgę kapitalistycznego rynku, zamiast ją osłabiać. 

Marksiści będą walczyć o każdą reformę, która rzeczywiście poprawi standard życia robotników i biednych. Aby jednak upewnić się, czy możemy poprzeć to lub tamto żądanie, musimy najpierw zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście jest to reforma, czy też – w rzeczywistości – kontrreforma? 

Pod tym względem abstrakcyjne wezwanie do wprowadzenia BDP nic nie oznacza; diabeł tkwi w szczegółach. Przede wszystkim należy przeanalizować zagadnienie z klasowego punktu widzenia i przyjrzeć się, kto podnosi owo żądanie i – co najważniejsze – w czyim (klasowym) interesie. 

Kto za to zapłaci?

Podobnie jak w przypadku wszystkich reform tego typu, najważniejsze pytanie brzmi: kto zapłaci? Skąd miałyby pochodzić pieniądze? Jest to w istocie kluczowy punkt, który podkreślają prawicowi przeciwnicy BDP. 

W przypadku referendum w Szwajcarii, które odbyło się w zeszłym roku (tzn. 2016; tekst pochodzi z 2017 r. – przyp. tłum.) rząd wystąpił przeciwko zaproponowanemu BDP w wysokości 24 tys. CHF rocznie, ze względu na nieosiągalność tej kwoty (aby spojrzeć na propozycję z odpowiedniej perspektywy, należy pamiętać, że koszty życia w Szwajcarii są boleśnie wysokie, a przeciętne pensje są około dwukrotnością sugerowanej kwoty BDP). W miejscach takich jak Finlandia „bardziej rozsądna” sugerowana kwota to nędzna równowartość około 5700 funtów rocznie – wartość, która byłaby niewielką zmianą dla milionerów (nie zapominajmy, że jest to bezwarunkowa powszechna zapłata), ale w rzeczywistości doprowadziłaby do pogorszenia sytuacji najbiedniejszych, którzy obecnie polegają na świadczeniach uzależnionych od dochodów. 

Aby zapewnić płatność BDP lepszą niż ta, która jest obecnie oferowana przez państwo opiekuńcze, konieczne byłyby dość znaczne podwyżki podatków, jak podkreśla The Economist w pewnych hipotetycznych szacunkach: 

Ustanowienie dochodu podstawowego nie byłoby łatwe. Aby płacić każdemu dorosłemu i dziecku dochód w wysokości około 10 000 dolarów rocznie, kraj tak bogaty jak Ameryka musiałby zwiększyć udział podatków w PKB o prawie 10 punktów procentowych i znieść większość  wydatków społecznych niezwiązanych z ochroną zdrowia. Bardziej hojne programy wymagałyby jeszcze większych podwyżek podatków. 

Zanim przejdziemy dalej, wyjaśnijmy jedno:  istnieją obecnie środki, aby zapewnić wszystkim wypłatę BDP na przyzwoitym poziomie – znacznie przekraczającym 10 000 USD. Jak już wspomniano, według niedawnego raportu Oxfam na temat globalnej nierówności, tylko ośmiu miliarderów posiada tyle bogactwa, ile najbiedniejsza połowa populacji świata. W międzyczasie wielki biznes w USA siedzi na stosie zamrożonej gotówki w wysokości około 1,9 biliona dolarów.

Problem nie jest jednak ekonomiczny, ale polityczny. Wdrożenie prawdziwie postępowego BDP stanowiłoby najbardziej ambitny i radykalny wstrząs dla systemu podatkowego w stronę redystrybucji od czasu wprowadzenia państwa opiekuńczego w okresie powojennym. A jednak w czasie, gdy wszystkie te zdobycze z przeszłości są atakowane przez politykę oszczędności, widzimy różnych lewicowców o dobrych intencjach wzywających do wprowadzenia BDP i proponujących tytaniczne wyzwanie dla kapitału, z ogromnymi podwyżkami podatków dla bogatych i korporacji. 

Wszędzie, gdzie nie spojrzymy, socjaldemokracja i reformizm są w odwrocie w wyniku kryzysu kapitalizmu. „Lewicowe” rządy, które doszło do władzy, takie jak Syriza w Grecji i „socjaliści” Hollande’a we Francji, zamiast realizacji postępowych programów podwyżki podatków i zwiększenia wydatków, zostały za to zmuszone przez dyktaturę banków do wprowadzenia cięć i kontrreform. Ale po co zwracać na to uwagę: wszystko albo nic! 

eu left
Europejscy reformiści za każdym razem zdradzają klasę robotniczą. Na zdjęciu Aleksis Tsipras, członek greckiej Syrizy, i Pablo Iglesias, były członek hiszpańskiej Podemos.

Utopia

W związku z tym BDP jest tylko najnowszą, utopijną propozycją naiwnej części lewicy, która wyobraża sobie, że polityka oszczędności jest powodowana „ideologicznie” (ideologią neoliberalizmu – przyp. tłum.) i że możemy – jakoś na pewno – przekonać bogatych i potężnych by dobrowolnie oddali swoje pieniądze społeczeństwu dla wspólnego dobra. Na tym właśnie polegają i na to liczą zwolennicy BDP: życzliwość i filantropia kapitalistów i reprezentujących ich polityków establishmentu. 

Podczas gdy okazjonalnie multimiliarder taki jak Bill Gates może dobrowolnie rozstać się z niewielką częścią swojej ogromnej fortuny na cele charytatywne (a nawet wtedy, najczęściej jest to tylko cyniczny chwyt PR), klasa kapitalistyczna jako całość – w ostateczności – prowadzi swoją działalność, aby osiągnąć zysk. I nie zgodzi się – i nigdy nie zgadzała! – na przymusowe odebranie sobie prywatnego majątku w celu finansowania reszty społeczeństwa. Stąd powstają niemal tragikomiczne schematy unikania podatków, w które skandalicznie wplątują się największe światowe firmy. Warren Buffett, renomowany inwestor-miliarder, stwierdził dobitnie po zwróceniu uwagi, że płaci mniej podatków niż jego recepcjonista: „W porządku, toczy się walka klas – ale to moja klasa, klasa bogaczy, wywołuje tę wojnę i ją wygrywa!” 

Powinniśmy ponownie podkreślić, że bez wątpienia istnieje wystarczające bogactwo, aby sfinansować prawdziwie postępowy program BDP. Ale jedynym scenariuszem, w jakim taka reforma kiedykolwiek mogłaby zostać faktycznie wprowadzona w życie, jest sytuacja, gdy kapitaliści czuliby się zagrożeni do tego stopnia, że baliby się utraty wszystkiego; to znaczy, jeśli walka klasowa osiągnęła tak intensywny poziom, że rządzące elity oferowałyby odgórne reformy, aby zapobiec oddolnej rewolucji. I nawet wtedy, w takiej sytuacji, prawidłowe żądanie musiałoby dotyczyć nie BDP, ale rewolucji socjalistycznej! 

Jeśli żądanie BDP ma być wysuwane i wywalczone przez lewicę, to nie można tego zrobić w sposób oderwany od kwestii walki klasowej. Nie możemy polegać na altruizmie bogatych i współczuciu państwa kapitalistycznego, którego istotą – jak wyjaśniał Engels i podkreślał Lenin – są „specjalne oddziały uzbrojonych ludzi” w obronie własności i interesów klasy rządzącej. 

Szczególnie w czasie, gdy rządy na całym świecie padają na twarz przed „niewidzialną ręką” rynku,  czystym utopizmem jest sugerowanie, że kapitaliści z radością i spokojem zgodzą się przekazać swoje bogactwa, aby sfinansować przyzwoity BDP, lub że państwo burżuazyjne byłoby kiedykolwiek skłonne podjąć się takiego zadania. 

Dystrybucja a produkcja 

Głównym ograniczeniem wezwania do postępowego BDP, podobnie jak w przypadku wszystkich innych postulatów reformistycznych, jest to, że zagadnienie nie jest stawiane z perspektywy klasowej – to znaczy nie analizuje, kto faktycznie posiada i kontroluje bogactwo i technologię w społeczeństwie, a co najważniejsze, w jaki sposób ją uzyskano.

Innymi słowy, problem z BDP (i ogólnie reformistyczną polityką) wynika z jego niemal wyłącznego skupienia się na kwestii dystrybucji, a nie produkcji. Jak wskazywał Marks w swojej „Krytyce programu gotajskiego” (podobnie reformistycznego i utopijnego programu wysuniętego przez współczesnych Marksowi lassalowców): 

Niezależnie od powyższych wywodów w ogóle błędem było uczynić z tak zwanego podziału sedno sprawy i na nim położyć główny akcent

Każdy podział środków spożycia jest tylko następstwem podziału samych warunków produkcji. Podział zaś tych ostatnich jest wyrazem charakteru samego sposobu produkcji. Kapitalistyczny sposób produkcji na przykład polega na tym, że rzeczowe warunki produkcji w postaci własności kapitału i własności ziemskiej znajdują się w rękach niepracowników, podczas gdy masa posiada jedynie osobisty warunek produkcji – siłę roboczą. Skoro tak są podzielone elementy produkcji, to sam przez się wynika już stąd dzisiejszy podział środków spożycia. Gdy rzeczowe warunki produkcji stanowią kolektywną własność samych pracowników, wynika stąd tak samo odmienny od dzisiejszego podział środków spożycia.

Socjalizm wulgarny (a od niego z kolei pewien odłam demokracji) przejął od ekonomistów burżuazyjnych sposób rozpatrywania i traktowania podziału jako czegoś niezależnego od sposobu produkcji, a stąd przedstawiania sprawy w ten sposób, jakoby socjalizm obracał się głównie dookoła kwestii podziału. Ale skoro rzeczywisty stosunek od dawna już jest wyjaśniony, po co znowu się cofać?

Te słowa brzmią dziś jeszcze bardziej słusznie. Skupiając się na kwestii opodatkowania i redystrybucji, współcześni przywódcy ruchu robotniczego w rzeczywistości kierują ogień na niewłaściwych ludzi, alienując warstwy średnie, rozmawiając o podatkach od dochodów i własności osobistej, zamiast atakować superbogatych kapitalistów, których bogactwo jest wprost powiązane z zyskami i kapitałem – często będącym daleko poza zasięgiem poborców podatkowych. 

Dlatego, jak podkreśla Marks, socjaliści nie powinni kłaść nacisku na redystrybucję bogactwa, które już zostało wytworzone w społeczeństwie (poprzez jego opodatkowanie, opiekę społeczną itp.), ale raczej na posiadanie zbiorowej i demokratycznej kontroli nad środkami, za pomocą których powstaje nowe bogactwo – czyli środkami produkcji. Gdyby taki racjonalny plan produkcji został wdrożony, szybko zniknęłyby kwestie podatków, dziedziczenia, redystrybucji, opieki społecznej itd.

Dla marksistów kwestia nierówności, choć ważna, jest drugorzędna. Nasza krytyka kapitalizmu znajduje oparcie nie w symptomach tego starczego systemu, ale w jego fundamentalnej chorobie: prawach samego kapitalizmu; bariery własności prywatnej, konkurencji i produkcji dla zysku, które stoją na drodze rozwoju sił wytwórczych – przemysłu i nauki, technologii i techniki, sztuki i kultury. Jak pisał Lew Trocki, wielki rosyjski rewolucjonista i teoretyk, w swoim marksistowskim arcydziele „Zdradzona rewolucja”: 

Podstawowe zło kapitalizmu tkwi nie w rozrzutności klas posiadających, jak by nie była ona odrażająca, a w tym, że w imię zapewnienia sobie prawa do rozrzutności burżuazja zachowuje prywatną własność środków produkcji, skazując tym samym gospodarkę na anarchię i rozkład.

Dziś widzimy to „fundamentalne zło anarchii i rozpadu” żywo ukazane przez sprzeczność ogromnych stosów pieniędzy w rękach wielkiego biznesu z historycznie niskimi poziomami inwestycji i stagnacją wzrostu wydajności; przez absurdalność potencjału masowej automatyzacji wraz z obawami o bezrobocie technologiczne; przez troskę o przymusowe bezrobocie milionów, zamiast realizacji dobrowolnego wolnego czasu dla wszystkich. 

BDP, mimo wszystkich swoich prób zamaskowania pęknięć w budowli kapitalizmu, nie robi nic, by zatrzymać tę anarchię rynku i rozwiązać kryzys nadprodukcji, który doprowadził społeczeństwo do tego impasu. Rzeczywiście, jak zawsze podkreślali marksiści, żadna ilość reform nie może rozwikłać tych fundamentalnych sprzeczności kapitalizmu. Tylko rewolucyjna transformacja społeczeństwa może przeciąć ten węzeł gordyjski. 

„Wynagrodzenie za prace domowe” 

Warto zauważyć, że istnieją również feministyczne zwolenniczki BDP, które popierają ten postulat, argumentując, że tego rodzaju wypłata podważyłaby obecne wyobrażenia o pracy, ukazując wartość obecnie nieopłacanej – ale społecznie niezbędnej – pracy, takiej jak praca domowa. Ale związane z tym hasło „płacy za pracę domową” nie jest żądaniem socjalistycznym. Marksiści nie chcą, aby kobiety (lub mężczyźni) otrzymywali wynagrodzenie pieniężne za ich pracę domową – to znaczy tworzyli robotników najemnych w domu obok robotników najemnych w miejscu pracy. 

Zamiast tego marksiści chcą całkowicie zerwać z pojęciem pracy domowej: zabrać te obecnie wykonywane prywatnie zadania z rąk poszczególnych rodzin – z murów odizolowanych domów – i zorganizować te społecznie niezbędne zadania w sposób społeczny, w ramach racjonalnego planu produkcji. Tylko poprzez uspołecznienie kwestii opieki nad dziećmi i prac domowych oraz zdjęcie tego ciężaru pracy z ramion kobiet z klasy robotniczej możemy oczekiwać osiągnięcia prawdziwej równości płci w społeczeństwie. 

Jak zauważa Engels w „Pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa7”: 

Wyzwolenie kobiety dopiero wówczas będzie możliwe, gdy weźmie ona udział na wielką skalę w produkcji społecznej, a praca domowa będzie ją absorbowała tylko w nieznacznej mierze. A to stało się możliwe dopiero dzięki wielkiemu przemysłowi nowożytnemu, który nie tylko umożliwia pracę kobiet na wielką skalę, lecz nawet formalnie jej wymaga i coraz bardziej dąży do wcielenia prywatnego gospodarstwa domowego do przemysłu społecznego.

Jedynym sposobem na wywołanie prawdziwej, trwałej zmiany w społeczeństwie nie jest zatem płacenie kobietom za ich pracę domową, ale całkowite zabranie nienajemnej pracy domowej poza obręb indywidualnego domostwa; uczynienie tej pracy zadaniem społecznym, za które odpowiada całe społeczeństwo; i ostatecznie zainwestować w nowe maszyny i technologie, które pozwolą nam całkowicie zrezygnować z tej pracy. 

Wynalezienie domowych urządzeń, takich jak kuchenka mikrofalowa, zmywarka i pralka, pomogło znacznie skrócić czas potrzebny na domowe obowiązki. Wyzwaniem jest teraz przejęcie tej technologii i poddanie jej publicznej i demokratycznej kontroli; zsocjalizować te zadania w ramach socjalistycznego planu produkcji; i w ten sposób wyzwolić zarówno pracujące kobiety, jak i pracujących mężczyzn od plagi pracy domowej. 

woman international
Prawdziwe wyzwolenie kobiet może przynieść wyłącznie rewolucyjny socjalizm, a nie mechanizmy jeszcze bardziej przywiązujące je do domu, męża czy rodziny

Płace, dochody i BDP

We współczesnym kapitalizmie, gdzie klasie robotniczej udało się zapewnić sobie – poprzez walkę – usługi finansowane ze środków publicznych, takie jak publiczna opieka zdrowotna i państwo opiekuńcze, „dochód”, jaki otrzymuje robotnik, jest skutecznie podzielony na dwie części: wynagrodzenie wypłacane przez pracodawcę w zamian za sprzedawaną przez robotnika siłę roboczą; oraz „wynagrodzenie socjalne” w postaci świadczeń i usług zapewnianych ze środków publicznych, które są bezpłatne w miejscu korzystania i świadczone w zależności od potrzeb i nieodpłatnie.

W socjalizmie stosunek między tymi dwoma składnikami zmieniłby się dramatycznie w kierunku tych ostatnich. Niewidzialna „płaca socjalna” znacznie by wzrosła, podczas gdy płaca wypłacana w zamian za siłę roboczą uległaby zmniejszeniu (w kategoriach względnych – suma oczywiście wzrosłaby wraz ze wzrostem bogactwa społeczeństwa). Zamiast po prostu otrzymywać opiekę zdrowotną bez żadnych transakcji pieniężnych, transport, mieszkanie, elektryczność, żywność, ubrania itp.: wszystkie te, a nawet rzeczy obecnie uważane za „przedmioty luksusowe”, mogłyby być zapewnione bez żadnego stosunku wymiany w ramach socjalistycznego planu produkcji. Pojęcie wartości stopniowo traciłoby sens, a system pieniężny by obumierał.

Jednak w przypadku BDP wprowadzono trzeci wariant dochodu: obok płacy roboczej i „płacy socjalnej” mamy teraz również bezwarunkową płatność pieniężną BDP. Dla zwolenników libertariańskiej prawicy, którzy opowiadają się za BDP, wprowadzenie tej powszechnej zapłaty nie ma na celu wzmocnienia socjalistycznego elementu „płacy socjalnej”, ale osłabienia go (jak omówiono to wyżej), wykorzystując BDP jako pretekst za otwarciem usług publicznych na prywatyzację. 

Podobnie wprowadzenie BDP może być również wykorzystane do uzasadnienia eliminacji ważnych reform, takich jak płaca minimalna, stawiając robotników w tyle w walce z kapitalistami. Nie ma więc mowy o niszczeniu potęgi pieniądza i rynku – BDP oznacza konsolidację i wzmocnienie tych sił. 

Ci na lewicy, którzy najbardziej entuzjastycznie i bezmyślnie wzywają do BDP, muszą zatem uważać, czego się domagają. I znów – zamiast przyjmować niejednoznaczne i wątpliwe żądania BDP, przywódcy ruchu robotniczego powinni ponownie wysunąć na plan pierwszy wezwanie do nacjonalizacji środków produkcji i wprowadzenia kontroli robotniczej. 

O społeczeństwo socjalistyczne 

Największą ironią BDP jest to, że wzywający do wdrożenia tego rozwiązania lewicowcy otwarcie uznają wszystkie rażące sprzeczności obecne w społeczeństwie kapitalistycznym, ale potem decydują się postawić problem na głowie, sugerując wszystko oprócz rozwiązania problemu. Obok przepracowania dostrzegają irracjonalność masowego bezrobocia; nierówności rosnących wraz z postępem technologicznym; automatyzację, która raczej nas zniewala, niż wyzwala: a jednak akceptują te irracjonalności jako fakt – przyznają słabości kapitalizmu, ale domawiają uznania go za źródło problemu. 

Podobnie jak w przypadku wszystkich postulatów reformistycznych, zwolennicy BDP są skłonni zaproponować najbardziej niezwykłe i utopijne środki, o ile nie podważają one jedynego prawa, które uważają za najbardziej nienaruszalne i święte ze wszystkich: prawa własności prywatnej. W rzeczywistości sugerowano nawet, że BDP może być „kapitalistyczną drogą do komunizmu” – to znaczy, zgodnie z maksymą Marksa, „Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb”.

Dla tak czcigodnych pań i panów konkurencja i pogoń za zyskiem mogą być odpowiedzialne za plagę nierówności, bezrobocia i kryzysu gospodarczego, który nęka społeczeństwo – ale sugerowanie zniesienia anarchii rynku jest czystym bluźnierstwem. W końcu, jak nam, rewolucjonistom, tak często się przypomina – musimy być realistami! 

Rzeczywiście, dla niektórych, jak przekonywał Thomas Paine – angielsko-amerykański filozof polityczny okresu oświecenia i jeden z ojców-założycieli Stanów Zjednoczonych – BDP byłaby gwarantowanym prawem dla wszystkich obywateli, pod warunkiem zaakceptowania przez nich istnienia własności prywatnej. Jak zauważa the Economist: 

Thomas Paine cieszyłby się z takiej perspektywy. Jego argumentacja za dochodem podstawowym uzasadniała to jako quid pro quo za istnienie własności prywatnej. Wierzył, że przed pojawieniem się własności prywatnej wszyscy ludzie byli w stanie utrzymać się dzięki polowaniu i zbieractwu. Kiedy ten środek zostanie im odebrany, powinni otrzymać rekompensatę w postaci «dziedzictwa naturalnego» w wysokości 15 funtów, które mają być wypłacane wszystkim mężczyznom każdego roku, finansowanego z «czynszu gruntowego» pobieranego od właścicieli nieruchomości.

Zamiast wzywać do BDP, socjaliści powinni użyć tego zagadnienia do ujawnienia irracjonalności, absurdów i sprzeczności kapitalizmu. Nasz postulat nie powinien dotyczyć BDP, w którym kontrola gospodarcza pozostaje w rękach maleńkiej bogatej elity i gdzie pieniądze wciąż napływają do kieszeni pasożytniczych kapitalistów. Naszym żądaniem musi być nacjonalizacja kluczowych gałęzi gospodarki i władza robotnicza. 

Zamiast domagać się podstawowego dochodu dla tych, którzy stają się zbędni przez automatyzację, powinniśmy wezwać do społecznego podziału całej niezbędnej pracy, przy skróceniu godzin pracy dla wszystkich. Ale jest to możliwe tylko w ramach systemu ekonomicznego opartego na potrzebach ludzi, nie na zyskach. Co więcej, powinniśmy podkreślić potencjał prawdziwego społeczeństwa socjalistycznego, w którym ludzkość i maszyna współistnieją w harmonii: społeczeństwo nadmiaru; „w pełni zautomatyzowanego luksusowego komunizmu”, gdzie motto „od każdego według jego zdolności; każdemu według jego potrzeb” będzie mogło być wreszcie zrealizowane w praktyce. 

W swoim przemówieniu „W obronie Października8” Lew Trocki, wyjaśniając historyczne zdobycze rewolucji rosyjskiej, której stulecie obchodzimy w tym roku, wskazał drogę naprzód dla ludzkości: 

Nauki techniczne wyzwoliły człowieka z tyranii żywiołów – ziemi, wody, ognia i powietrza – tylko po to, by poddać go swojej własnej tyranii. Człowiek przestał być niewolnikiem natury, by stać się niewolnikiem maszyny, a co gorsza niewolnikiem podaży i popytu. 

Obecny kryzys światowy w szczególnie tragiczny sposób świadczy o tym, jak człowiek zanurzający się na dno oceanu, wznoszący się do stratosfery, rozmawiający za pośrednictwem niewidzialnych fal z Antypodów, jak ten dumny i odważny władca natury pozostaje niewolnikiem ślepej siły własnej gospodarki. 

Historycznym zadaniem naszej epoki jest zastąpienie niekontrolowanej gry rynkowej rozsądnym planowaniem, zdyscyplinowaniem sił wytwórczych, zmuszeniem ich do harmonijnej współpracy i posłusznego służenia potrzebom ludzkości. 

Tylko na tej nowej bazie społecznej człowiek będzie mógł rozprostować zmęczone kończyny i – każdy mężczyzna i każda kobieta, nie tylko nieliczni wybrani – stanie się obywatelem posiadającym pełną władzę w królestwie myśli… 

Kiedy upora się z anarchicznymi siłami własnego społeczeństwa, człowiek zabierze się do pracy nad sobą, tłuczkiem i retortą chemika. Po raz pierwszy ludzkość będzie uważała się za surowiec, a w najlepszym razie za fizyczny i psychiczny półprodukt. Socjalizm będzie oznaczał skok z królestwa konieczności do królestwa wolności również w tym sensie, że dzisiejszy człowiek, ze wszystkimi swoimi sprzecznościami i brakiem harmonii, otworzy drogę dla nowej i szczęśliwszej rasy.

[1] W języku angielskim: universal basic income (UBI), dosłownie: powszechny dochód podstawowy.
[2] Kanclerz to w brytyjskiej nomenklaturze rządowej odpowiednik polskiego ministra finansów; „gabinet cieni” to alternatywny rząd proponowany przez opozycję parlamentarną.
[3] Tekst został napisany w 2017 roku; Benoît Hamon był rzeczywiście związany z lewym skrzydłem francuskiej socjaldemokratycznej Partii Socjalistycznej, jednak opuścił ją w 2017 roku i założył własne ugrupowanie o nazwie Génération.s.
[4] Amerykański związek zawodowy pracowników przemysłu samochodowego.
[5] W oryginale: zero-hours contracts, czyli takie umowy, w których pracownik nie ma żadnej gwarancji, że będzie pracował; może zostać wezwany przez szefa i przepracować 12 godzin, a może przez kilka dni nie otrzymać możliwości pracy.
[6] A co za tym idzie – ograniczenia możliwości takich inwestycji, które przyniosą inwestorowi oczekiwany zysk; stąd popularność lokowania kapitału w sektorach nieprodukcyjnych, ale o dużej stopie zwrotu, takich jak rynek papierów wartościowych, kryptowaluty itd.
[7] F. Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, rozdział IX, https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1884/pochodzenie/09.htm (dostęp: 28.09.2021 r.).
[8] L. Trocki, W obronie Października, tłum. fragmentu na podstawie wersji angielskiej: https://www.marxists.org/archive/trotsky/1932/11/oct.htm (dostęp: 28.09.2021 r.).

Tekst oryginalny: https://www.marxist.com/universal-basic-income-utopian-dream-or-libertarian-nightmare.htm 

Tłumaczenie: tow. Arkadiusz Romski