Tak wylazła z Archanioła
Julian Tuwim, Archanioł
stara świnia reakcyjna:
absolutnie apolityczna
i zupełnie bezpartyjna.
„Wielki demokrata”, „przyjaciel kobiet”, „piewca dialogu i pojednania” — wiele masek nosił pan Hołownia, i nic dziwnego — bo zza maski szczerzy się przegniła konserwa, z wszystkimi przywarami PiS-u, a żadnymi jego zaletami. „Maski opadły!”, wołają dziś reformiści; „zdrada i hańba!”. Cóż, maski zdjęto, gdy tylko skończyło się przedstawienie — jeszcze 15 października. To, że reformiści nie zauważyli tego wcześniej, skwitujemy tak — nie ma bardziej ślepych niż ci, którzy nie chcą widzieć.
Przypominając — Hołownia, jako marszałek sejmu, ręka w rękę z Konfederacją znowu przełożył debatę dotyczącą projektów liberalizujących prawo do aborcji. Gdyby zrobiła to marszałek Witek, już bylibyśmy zasypywani opiniami „ekspertów” i komentatorów, jak to polska demokracja znów cierpi pod biurokratycznym butem PiS-u. Zamiast tego mieliśmy tygodnie ciszy, a teraz obserwujemy speszonych dziennikarzy spieszących do naprawiania starganego obrazu „zjednoczonej koalicji”. Nic bardziej nie obrazuje tego rozłamu bardziej, niż słowa samych koalicjantów — wymianę zdań otwarła w sejmie przewodnicząca klubu Lewicy, Anna Żukowska: „Zamrażarkę zamienił pan na uśmiechniętą chłodnię. Nigdy nie jest dobry czas dla mężczyzn rządzących tym krajem. A to wejście do NATO, wejście do Unii, wybory, kolejne wybory. Po pierwszej turze będzie druga tura wyborów samorządowych. Potem będą wybory europejskie, potem będą wybory prezydenckie, a następnie będą wybory parlamentarne. Ta błyskawica panie marszałku będzie wymierzona w pana”.
Wyjątkowo musimy się zgodzić z tą fanatyczną syjonistką — w końcu nawet zepsuty zegar dwa razy dziennie pokazuje prawdziwą godzinę. Pozwolimy sobie jednak poprawić jedno słowo — to nie mężczyźni rządzą tym krajem, tylko kapitaliści, którzy przywracając swój system do Polski, wskrzesili wszystko co wsteczne, reakcyjne i podłe. Gdyby to udział mężczyzn we władzy był problemem — należałoby świętować wejście „girlboss” Pawłowskiej do sejmu! W kolejnych dniach Lewica nie ustępowała — Krzysztof Śmiszek, drugi rangą urzędnik ministerstwa sprawiedliwości, stwierdził, że „Hołownia kupczy prawami kobiet”. Europoseł Robert Biedroń zwrócił się do „kolegów, którzy dzisiaj rządzą” (najwidoczniej zdążył zrozumieć rolę swojej formacji w tym sojuszu) mówiąc, że „oszukują kobiety”. Sama Żukowska podbiła stawkę, zwracając się do Hołowni żeby „wypierdalał”! Doprawdy, koalicja rządzi w bardzo pokojowej, wręcz rodzinnej atmosferze! Marszałek Hołownia nie omieszkał odpowiedzieć na te zarzuty, nonszalancko i prosto z mostu mówiąc: „Nie boję się posłanki Żukowskiej, nie boję się jej ostrego języka, nie boję się żadnych fraz, które kierowane są we mnie w płomiennych wystąpieniach”.
I rzeczywiście — nie ma czego, bo ostatecznie słowa liderów Lewicy, nieważne jak groźne, są jedynie ujadaniem małego pieska — takiego, który od prawdziwej konfrontacji ucieknie z podkulonym ogonem. Nie są w stanie zdobyć się nawet na wyjście z rządu — w końcu kto by się pozbywał tak wygodnych posadek? Wina za tę farsę, jaką zrobiono z praw kobiet do aborcji, spada tak samo na nich, jak na ich koalicyjnych kolegów, których otwartego konserwatyzmu „nie zauważyli”. Bardzo dobrze — niech robią hałas, niech biją dzwony na pogrzeb swojej jedności i koniec miesiąca miodowego — niczego więcej nie można od nich oczekiwać. Ale w odpowiedzi na grzmiące z sejmu dzwony ulica nie odpowie marszem żałobnym — a marszem bojowym.
Policja obywatelska
Tego samego dnia jeszcze jedna nieprzyjemność przerwała show pana Hołowni — zamieszki pod polskim sejmem. Po masowym proteście rolników część z nich pozostała pod sejmem i, rzekomo, zaatakowała policję, obrzucając ją kostką brukową, racami i petardami. Protestujący — nawet ci, którzy nie byli w żaden sposób agresywni, w tym poseł Mentzen (jakaż lekcja dla młodego protestującego!) — zostali potraktowani gazem pieprzowym i granatami hukowymi, a w rezerwie była również armatka wodna i broń palna. Iście demokratyczny widok! Oczywiście politycy rządowi od razu ogłosili wyrok, bez najmniejszej konsultacji z rzeczywistością czy wyjrzenia za okno — to garstka huliganów i prowokatorów zaatakowała biednych policjantów! Agresywnych protestujących była rzeczywiście garstka, ale nie ma najmniejszych podstaw do stwierdzenia, że byli prowokatorami — najpewniej byli to po prostu najbardziej bojowi i zdesperowani demonstranci. Ale po co komu dowody, gdy można zwyczajnie zmyślać?
Tym, co w rzeczywistości pokazuje nam ten epizod, to kompletna porażka polityki rządu, który miał z pomocą „otwartej, demokratycznej debaty” znaleźć idealny kompromis. Niczego takiego nie osiągnięto — zamiast tego rząd przeciąga konflikt i gra na wyczerpanie z protestującymi, którzy doskonale to wiedzą. Ten fundamentalny element „demokratycznej” propagandy legł w gruzach przy pierwszym spotkaniu z rzeczywistością. Wszystkie przyszłe „otwarte i demokratyczne” debaty pokażą to samo. Szykują się ogromne rozczarowania dla milionów, które uwierzyły w te obietnice.
Z drugiej strony zachowanie policji jest brutalnym przypomnieniem, że ani ta instytucja, ani jej członkowie nie zmienili się ani trochę od października. Przez lata powtarzano nam o autorytarnych ekscesach „PiS-owskiej policji”, ale gros tych policjantów została na swoich etatach, niektórzy służąc jeszcze poprzedniemu rządowi Tuska, a fundamentalnie — nie zmieniło się nic. Policja jest elementem państwa, i tak samo jak ono, ma swój klasowy charakter — tj. burżuazyjny. Policja jest narzędziem bogatej mniejszości do kontrolowania pracującej większości, z użyciem tych właśnie uzbrojonych w gaz i granaty urzędników. Naturalnie więc do policji idą w większości najbardziej wsteczne i konserwatywne elementy klasy robotniczej, przyjmują światopogląd i uprzedzenia klasy panującej — seksizm, homofobię, nienawiść do biednych — i dostają do ręki pałkę, aby siłą wprowadzać burżuazyjny porządek. Wszelkie ekscesy policji — od tłumienia zamieszek, powszechnej brutalności, po znęcanie się, bicie, torturowanie czy szykanowanie zatrzymanych, nie są w żaden sposób przypadkowe czy spowodowane władzą danej partii — są naturalnym wynikiem klasowej roli, jaką pełni policja w społeczeństwie kapitalistycznym.
Dlatego szczególnie oburza postawa reformistów, którzy chcą ratować zszargany honor mundurowych i przywrócić im społeczne zaufanie poprzez reformowanie tej zgniłej instytucji. Ale bardziej niż oburzająca jest postawa reformistów z Razem, konkretnie posłanki Magdy Biejat, która w reakcji na morderstwo dokonane niedawno w Warszawie wezwała do… wzmocnienia policji i straży miejskiej. To brzmi jak makabryczny żart, kpina z ofiar gwałtów, którym policja nie pomogła, a wręcz traktowała jak przestępczynie, gdy same próbowały zgłosić przestępstwo, szczególnie biorąc pod uwagę, że ta konkretna zbrodnia miała miejsce w samym centrum Warszawy. Czy to są te niebezpieczne miejsca? Czy w interesie kobiet rzeczywiście jest postawienie na każdym kroku patrolu policji, zawsze gotowego, by w najlepszym przypadku przemoc zignorować, a w najgorszym (i najczęstszym) być jej sprawcą?
Nie zabrakło również stwierdzenia, że starczy dać jeszcze więcej pieniędzy policji i nieco ją przeszkolić, by ci sami mundurowi, którzy cztery lata temu brutalnie obchodzili się z protestującymi osobami LGBT, staną się nagle ich obrońcami. To zwyczajna kpina i, jak pokazuje zachowanie policji na całym świecie, zwykła utopia. Nawet otwarcie wrodzy robotnikom Demokraci w stanach byli w stanie przyjąć slogan defund the police — polskim reformistom zostało murem za polskim mundurem.
Pozostaje zawiesić w powietrzu pytanie, co zrobi posłanka Biejat i jej formacja polityczna, gdy do tłumienia protestów kobiet — tym razem wymierzonych w ich własną koalicję — polskie państwo burżuazyjne rzuci te same siły, które jeszcze do niedawna były „faszystowskie”. Jak widać reformiści mają uciskanym masom do zaoferowania wyłącznie „faszyzm z ludzką twarzą” — za to z jeszcze lepiej opłacanym arsenałem przemocy.
O jedną za dużo
Na tydzień przed sejmową żonglerką prawami kobiet w wykonaniu uśmiechniętego showmana w Warszawie doszło do tragedii. 25 lutego w centrum Warszawy napadnięto, zgwałcono i zamordowano 25-letnią Lizawietę, białoruską imigrantkę. Skala przemocy, nie tylko w tej konkretnej sytuacji, ale w całym życiu kobiet, które na co dzień doświadczają dyskryminacji w pracy, seksistowskich komentarzy, czują strach wracając wieczorami do domów czy padają ofiarom podobnych bestialskich zbrodni, jest porażająca. Dla tysięcy ten atak, w połączeniu z sejmową błazenadą rządzących, przelał czarę goryczy. To przede wszystkim kobiety doprowadziły ten rząd do władzy — a ten w zamian odwdzięcza się im kopniakiem, żeby wróciły „na swoje miejsce”. I wracają, tam gdzie ich miejsce. Na ulice.
W Warszawie i Krakowie odbyły się wydarzenia zorganizowane przez Ogólnopolski Strajk Kobiet; w podobnym czasie odbyły się już lub odbędą demonstracje w innych miejscowościach. To dobry start, ale jedynie start. Nie potrzebujemy pojedynczych protestów rozsianych po kraju po to, aby „patrzeć Hołowni na ręce” czy „wywierać nacisk na rząd” i wrócić do domu na następne pół roku (lub do czasu następnych wyborów, gdy być może jeszcze inna hybryda polskiej burżuazji będzie głośno ignorować podstawowe potrzeby kobiet). Potrzebujemy masowej mobilizacji; w szkołach, na uczelniach, w miejscach pracy, na skalę protestów które widzieliśmy w 2020 roku.
Potrzebujemy bojowej taktyki, nie kończąc na demonstracjach publicznych — demonstracje muszą być jedynie początkiem, okazją do zmobilizowania naszych sił, przyciągnięcia stojących z tyłu i przygotowaniem do prawdziwej walki — budową prawdziwego strajku, ale nie strajku wyłącznie kobiet — strajku całej klasy robotniczej przeciwko temu rządowi kłamców, oszustów, wrogów kobiet i robotników, i przeciwko cięciom i atakom w samych miejscach pracy. Trzeba będzie włączyć w niego możliwie najszersze warstwy robotników, podnieść inne problemy i postulaty — notorycznego wyzysku, szczególnie wśród młodych, restrykcyjnego prawa pracy i strajkowego, cięć w programach socjalnych itd. Te fundamentalne postulaty — w istocie podstawowe żądania demokratyczne — będą w stanie zjednoczyć zdecydowaną większość naszej klasy w walce przeciwko rządowi. I tego — tylko tego — obawia się rządząca klika obłudnych sługusów kapitalizmu.
Taka jest komunistyczna perspektywa na zbliżający się okres. Jak pisaliśmy już w październiku, gdy burżuazyjni eksperci świętowali swoje zwycięstwo nad straszną dyktaturą: „Nie ulega wątpliwości, że rząd „demokratów” szybko przepali się przez cały bak społecznego zaufania, jaki otrzymał w tych wyborach, i skończy co najmniej tak samo znienawidzony jak niedoszła PiS-owska „dyktatura” – a jeżeli przypomnieć sobie poprzednie pomysły ekipy Tuska i nadchodzące zwolnienie gospodarki, to będzie jeszcze gorzej.” I dalej: „Słowami Lenina – „życie uczy”, i to właśnie doświadczenie roku rządów „demokratów” będzie lepszą lekcją o ich prawdziwej wartości niż ostatnie 8 lat ich opozycji.” Te przewidywania sprawdzają się co do litery, a nawet szybciej niż większość z nas się spodziewała. Widzimy już pierwsze poważne rozłamy w rządzie, widzimy potężne ruchy w klasie średniej, widzimy rosnący apetyt klasy robotniczej do walki, widzimy powrót kwestii kobiet na agendę — to wszystko przygotowuje okres jeszcze większej niestabilności i walki.
W tym momencie przede wszystkim nie możemy polegać na żadnej istniejącej partii w walce o nasze interesy. Nie możemy opierać naszej walki na wierze w to, że jeśli damy więcej władzy Tuskowi zamiast Hołowni, to problem zniknie. Wszystkie istniejące partie są organizacjami bogaczy, kapitalistów, i nie można powierzyć w ich ręce walki za program klasy robotniczej. Liderzy niektórych z nich wprost to przyznają, ogłaszając patetycznie, że „Będą umierać za to, żeby polscy przedsiębiorcy mogli żyć”. Za osobiste ambicje marszałka, który za bogatą mniejszość chce cierpieć katusze, niestety przyjdzie cierpieć kobietom, którym wciąż odmawia się podstawowych praw.
Wszystkich tych przedstawicieli systemu, który dawno powinien zniknąć, trzeba bez ceregieli wyrzucić na śmietnik historii, żeby zrobili miejsce dla partii klasy robotniczej, jedynej partii, która może zaoferować nam jakiekolwiek prawdziwe reformy w dzisiejszej sytuacji. Budowa tej partii jest palącym zadaniem dnia — jeśli zgadzasz się z naszymi poglądami nie zwlekaj, i dołącz do nas już dziś!
Autor: Filip Baranowski