Niniejszy tekst ukazał się w 5. numerze naszej gazety „Czerwony Głos”, którą znajdziecie wszędzie tam, gdzie się pojawiamy.
Niecały miesiąc (w momencia pisania tekstu – przyp. red) dzieli nas od tegorocznych wyborów parlamentarnych, po raz kolejny z rzędu „najważniejszych w historii III RP”. Ponownie zdecydujemy ostatecznie, czy Polska stanie się faszystowską dyktaturą, europejskim Afganistanem, czy wróci do nas normalność, europejskość i demokracja. Doprawdy, żyjemy w ciekawych czasach, gdzie co rok-dwa idziemy na najważniejsze w historii wybory, a co sześć-osiem lat jesteśmy świadkami „pokoleniowego” kryzysu, który z całą pewnością nie wróci z jeszcze większą mocą. W rzeczywistości jednak wybór przed jakim stoimy jest o wiele bardziej trywialny – czy kolejne cięcia i ataki na robotników będą odbywać się pod sztandarem „naprawiania gospodarki po PiS-ie”, „uwalniania polskiej przedsiębiorczości” czy „zielonej transformacji”.
Karmazynowa wolta
Nasza analiza dotycząca wyborów w roku 2020 zachowała swoją moc, jednak należy ją uzupełnić o zmiany jakie zaszły od tego czasu, o których pisaliśmy również przy okazji tegorocznej kampanii wyborczej. Gwoli przypomnienia, w ostatnich wyborach nie udzieliliśmy poparcia żadnemu z kandydatów oraz wezwaliśmy do bojkotu II tury głosowania. Zadeklarowaliśmy również, co nadal pozostaje naszą pozycją, że bylibyśmy w stanie udzielić krytycznego poparcia dla uczciwego socjaldemokraty, który zachodziłby wszystkich kontrkandydatów od lewej, zamiast wlec się w ogonie liberałów.
Taki kandydat byłby w stanie zupełnie odmienić kampanię wyborczą i sprowadzić ją na pole klasowe, na którym program rzeczywistych reform zmiótłby całą wojenkę kulturową wokół „ideologii LGBT” z jednej strony, a pustych obietnic o „powrocie demokracji” z drugiej. Nie musiałby on nawet wygrać wyborów, aby wyłamać dziurę w polskiej polityce i ośmielić miliony polskich pracowników, łącząc ich pod postępowym programem klasowym. Takim kandydatem zdecydowanie nie był Robert Biedroń, a jego żałosny wynik, najgorszy spośród wszystkich kandydatów głównych partii i gorszy nawet od Magdaleny Ogórek, świadczy tylko o kompletnym bankructwie taktyki marszu na prawo.
Jednak od opublikowania tego artykułu, w którym scharakteryzowaliśmy Macieja Koniecznego czy Adriana Zandberga jako uczciwych socjaldemokratów, jakkolwiek reprezentujących prawe skrzydło tego nurtu, wiele wody w Wiśle upłynęło, i taka ocena jest zupełnie nieadekwatna do dzisiejszych warunków. Bez wątpienia ludzie tworzący od zera partię Razem byli szczerzy w swoich poglądach, jak bardzo byśmy się z nimi nie zgadzali. Jeśli myśleliby tylko o swoich karierach, nie powoływali by od zera nowej partii i nie rzucaliby rękawicy istniejącego już SLD, ale weszliby w jego szeregi i w nich szukali wygodnych posadek. Od momentu wejścia w koalicję wyborczą z SLD i Wiosną, Razem weszła na likwidatorską równię pochyłą. Gdy wybory doszły do skutku, a cała koalicja weszła do Sejmu, zniknął oryginalny powód mariażu: mianowicie obawa o nieprzekroczenie progu wyborczego. Nie zniknął jednak sojusz.
Nowa Lewica, czy Stara Prawica?
Zamiast pójść we własną stronę z nowowygraną pozycją, parlamentarzyści z Razem zwęszyli w parlamencie dobry, osobisty biznes, i podpisali swój polityczny cyrograf z resztą „Lewicy” – w zamian za wygodne posadki w Sejmie czy Senacie, jak w przypadku Magdaleny Biejat, startującej do niego z poparciem Tuska i jego wasali. I Tusk nie musi martwić się o jej lojalność – starczyło krzyknąć: „Wszyscy na marsz!” i uśmiechnięci Zandberg, Biejat, Gosek-Popiołek pobiegli na platformerski wiec robić sobie zdjęcia, którymi pochwalili się swoim wyborcom. Ba, ta sama Biejat powiedziała wprost: „Jest też oczywiste dla nas, że w przyszłej kadencji będziemy współtworzyć rząd z Platformą Obywatelską. Taki jest nasz plan”.
Złudzeń w tej kwestii nie pozostawia również Włodzimierz Czarzasty, mówiąc o „woli wszystkich wyborców”, by do wyborów iść razem, a później wspólnie rządzić. O ile Tusk, mówiąc to samo, liczy po prostu na wchłonięcie Lewicy przez KO, to apel Czarzastego przypomina raczej przeraźliwy ryk dziecka, o którym zapomniano przy podziale komunijnego tortu. Przy okazji pan przewodniczący zasugerował, że ci, którzy chcieliby jakiejkolwiek innej taktyki, nie mają zbyt dużo oleju w głowie. Cóż – przynajmniej mają głowę!
Widać więc gdzie zaprowadziła Razem taktyka „przesuwania okna Overtona” – w zamian za to, że program Tuska został okraszony ukutym przez nich hasełkiem, Razem sprintuje na prawo tak, że plączą mu się nogi. Przywołajmy choćby dokument Razem o obronności, w którym przywdziewa zbroję obrońcy ojczyzny, który będzie w stanie zabezpieczyć interesy polskiego kapitalizmu za granicą przy pomocy najnowszych maszyn śmierci, wedle zasady że „zdrowie, edukacja, mieszkalnictwo są równie ważne jak zbrojenia”, a wszystko to trzeba realizować z zachowaniem „dyscypliny finansowej” (tj. cięć w budżecie).
Jednym głosem z burżuazją proeuropejską wołają też o potrzebie powołania europejskiej armii. Być może właśnie dlatego główna linia Lewicy wobec tzw. „kryzysu uchodźczego” zasadza się na tym, że pogranicznik w mundurze Frontexu, zamiast polskiej Straży Granicznej, będzie zdesperowanych uchodźców bił nieco delikatniej – a przynajmniej w lepszym stylu!
Lewa flanka Tuska
W ogóle jedynym, co odróżnia ostatnimi czasy Razem i „Lewicę” od reszty „demokratycznych” kapitalistów, to ich odgrażanie się, że nigdy nie wejdą do żadnego rządu z Konfederacją. Łańcuch dowodzenia jest na tyle długi, że mogą sobie pozwolić na machanie piąstką do Szefa, ale, o czym powinni wiedzieć politycy ciągnący się od lat w ogonie liberałów, to pies kręci ogonem, a nie na odwrót.
Tym pozbawionym kręgosłupa karierowiczom starczy niemiłe słowo w TVN-ie, aby wykonać każdą woltę, byleby tylko usatysfakcjonować „opinię publiczną” (tj. opinię liberalnych dziennikarzy). I co chwila „Lewica” ściga się w swoim serwilizmie wobec Tuska do stopnia, który zawstydza już jego samego – zawstydza do tego stopnia, że zupełnie ignoruje tych adoratorów.
Przywołajmy choćby jedną z ostatnich błazenad Gawkowskiego, szefa klubu Lewicy, który spytany o uczestnictwo na platformerskim marszu 1 października (na który, przypomnijmy, nie planuje pójść Trzecia Droga) stwierdził, że co prawda „w kampanii wyborczej wszystkie siły polityczne muszą mieć świadomość, że robią swoją kampanię. Ale dla opozycji cel jest wspólny – wygrać wybory.”. Słowem – wszystkie siły robią swoją kampanię, a więc nasza siła polityczna (PO-Lewica) prowadzi swoją kampanię dla Tuska!
Poczucia współpracy nie ma jednak po drugiej stronie – pytany dalej o swoją wiedzę na temat organizacji marszu stwierdził, że nie wie nic, ale Lewica „deklarując gotowość czeka, aż Donald Tusk będzie przedstawiał ramy organizacyjne”. Lewica deklaruje więc, że gdy tylko Donald wyjdzie na mównicę spotka go gromki śpiew jej działaczy: Donald, nous voilà!
Co nas czeka?
Dość już jednak kopania leżącego, którego kopie co dzień kolejny sondaż – każdy dający Lewicy maks 10% poparcia. Co przyniosą tegoroczne wybory? Zdecydowana większość sondaży daje nam odpowiedź już teraz – PiS wygra wybory, jednak nie będzie w stanie samodzielnie rządzić. Przed nami albo 4 lata rządu mniejszościowego, albo koalicji jednego obozu burżuazji, „europejskiej” pod egidą Platformy lub „narodowej” pod wodzą PiS-u, z partią sfrustrowanego drobnomieszczaństwa: Konfederacją.
Nad takim Sejmem nieprzerwanie jak miecz Damoklesa wisieć będzie scenariusz przyspieszonych wyborów. Jednak mimo „antyfaszystowskiego” wrzasku, jak tłumaczyliśmy już wielokrotnie, faszyzm nie jest dziś w Polsce zagrożeniem, a Konfederatom, ściśniętym w zbyt małym sputniku krążącym wokół większych kolegów, albo skończy się tlen, albo rozbiją się na powierzchni.
Poparcie Konfederacji bierze się z jej obrazu jako partii „antysystemowej”, który kompletnie zniknie, gdy tylko wejdą w koalicję z którąkolwiek inną partią – o czym przekonał się „nieposłuszny” Paweł Kukiz, grzecznie podążający, jak głodny pies, za karawaną pisowskiej machiny wyborczej. Ale nawet jeśli, w dalszej perspektywie, Konfederacja powstrzymałaby się od wejścia do rządu i na tej podstawie osiągnęła zwycięstwo wyborcze, to jej rząd byłby od pierwszego dnia znienawidzonym rządem kryzysowym. Niewykluczone również, że w momencie podziału łupów i tworzenia koalicji sejmowych dojdzie do rozłamu w Konfederacji. Mimo tego jak się ją przedstawia, Konfederacja nie jest homogeniczną partią, a raczej konglomeratem sfrustrowanych drobnomieszczan, głównie z dwóch grup – libertarian i narodowców.
Mimo tego, że obie idee reprezentują tę samą klasę, widzą dla niej ratunek w innych miejscach – libertariański prywaciarz, co miesiąc liczący ile podatków musiał zapłacić, równocześnie walcząc z wielkim biznesem, który wyciska z rynku całą konkurencję, ma bardzo niski horyzont – całą swoją niedolę zrzuca na podatki, „socjalizm” i niewystarczająco wolny rynek. Z drugiej strony, prywaciarz narodowy chce silnego państwa, które obroni go przed zagraniczną konkurencją i zadba o jego interes (jak nota bene robi to teraz rząd wyruszając na wojnę handlową z Ukrainą). Obie te frakcje mieszczaństwa będą ciągnęły do przeciwnych obozów – narodowi mieszczanie po zrobieniu kilku groźnych min rzucą się w objęcia narodowej burżuazji, a Mentzen po paru mniej lub bardziej oderwanych od rzeczywistości deklaracjach przyjmie obrączkę od Tuska. Którakolwiek z partii policzy w tym chaosie więcej szabel – nie sposób tego przewidzieć – będzie mieć zaszczyt stania na czele rządu cięć, kryzysu i ataków na robotników.
Niezależnie od jego twarzy i sloganów, będzie to rząd bez stabilnego poparcia zarówno w społeczeństwie (nawet własny elektorat będzie gorzko patrzył na sojusz z rozbitkami z Konfederacji) ani w parlamencie (w którym przewaga mandatów nad drugą stroną będzie niewielka, a Konfederaci potrzebni do jej utrzymania niesforni i niestabilni).
Zdrajcy obywatelskiej ojczyzny
W Polsce „wolność obywatelska” to ciekawy koncept. W ustach liberałów jest ona święta i nienaruszalna – o ile się ich popiera. Największym grzechem w oczach burżuazyjnego bożka jest bowiem nieoddanie głosu na żadne z kapitalistycznych stronnictw. Czasami można mieć wrażenie, że niezdecydowani są jeszcze gorsi niż twardy elektorat przeciwnika – i to z każdej strony. Jest na to proste wytłumaczenie. W grupie, która deklaruje nieoddanie głosu, zawiera się pewien kluczowy element – poczucie organicznej nieufności do obu burżuazyjnych obozów.
Innymi słowy, jest to rezerwuar świadomości, która w odpowiednich warunkach może nabrać jednoznacznie robotniczego charakteru. To masy młodzieży, która dobrze pamięta zarówno dziki liberalizm ekipy Tuska, jak kowbojskie wyczyny PiS-u. To byli wyborcy Lewicy, którzy słusznie zawiedli się na porzuceniu resztek reformizmu na rzecz poparcia abstrakcyjnej w formie, a konkretnej w treści polityki prokapitalistycznej. Nie jest to natomiast, jak chciałyby burżuazyjne media, banda bezideowych dzieciaków.
Ale podstawową zasadą w każdej wojnie jest – pod żadnym pozorem nie przeszkadzać wrogowi w popełnianiu błędu! Pozwolimy, by niska frekwencja pieniła burżujom usta. Dla nas jest jasnym sygnałem, że dla części polskiego społeczeństwa wybór między poddaństwem wobec kapitalistów z Warszawy, Waszyngtonu czy Brukseli żadnym wyborem nie jest.
Dialektyka, której burżuazyjni ideologowie unikają jak ognia, uczy nas, że bierność może przerodzić się w rewolucyjny entuzjazm w niezwykle krótkim czasie. Tej tykającej bomby nie rozbroi nawet największa kampania wywoływania narodowego wstydu wśród Polaków odrzucających kolejny spektakl w teatrze politycznych zer. To żaden wstyd ani grzech nie widzieć przyszłości w burżuazyjnym bagnie!
Przygotowanie do walki
Jeśli ktokolwiek ma jeszcze wątpliwości co do naszej pozycji, przedstawiamy ją teraz jasno i wprost – wzywamy naszych zwolenników i wszystkich uczciwych lewicowców do bojkotu wyborów 15 października. Polski ruch robotniczy ma dziś tylko jedną rzecz – czysty sztandar przekazywany nam przez pokolenia rewolucjonistów, i nie pozwolimy przeciągać go przez błoto dla usatysfakcjonowania „opinii publicznej”. Ten sztandar będzie potrzebny nam, gdy wybory otworzą zupełnie nowy etap walki klas, i wezwiemy pod niego wszystkich pracowników i młodych ludzi szukających wyjścia z impasu, w jakim znalazł się system kapitalistyczny. Jednak różne odpowiedzi otrzymamy w zależności od tego, czy ten sztandar będzie trzymała drobna garstka, czy dziesiątki marksistów.
Naszym celem na zbliżający się okres jest zebranie rozproszonych sił, uzbrojenie ich w rewolucyjne idee marksizmu i stanie się punktem odniesienia dla coraz szybciej radykalizującej się polskiej młodzieży i robotników, aby w przyszłości móc w decydujący sposób interweniować w masowym ruchu robotniczym.
Potrzebujemy w tej walce wszystkich możliwych sił, dlatego apelujemy do każdego, kto zgadza się z naszymi poglądami – dołącz do nas! Nie kiedyś, nie jutro, teraz. Obalenie kapitalizmu nigdy nie było tak palącą koniecznością.
Nie mamy do stracenia ani chwili.
Nie masz na kogo głosować? Widzisz, że żadna z partii nie reprezentuje twoich interesów? Szukasz drogi wyjścia z ciągłego kryzysu i wyzysku? Nie rozpaczaj – walcz i buduj z nami socjalistyczną alternatywę dla barbarzyństwa kapitalizmu.
Autorzy: Redakcja „Czerwonego Głosu”