grzegorz klaun 01

Niewielu oglądających wstępne obrady nowego rządu w sejmowym cyrku mogło się spodziewać, że gwiazdą wieczoru okaże się Grzegorz Klaun. A jednak!

Jeden z czołowych posłów Konfederacji rozsierdził się, ujrzawszy obchody chanuki z udziałem rabinów reprezentujących bardzo już drobną w kraju mniejszość żydowską. W korytarzu sejmowym, w iście sarmackim geście, pochwycił gaśnicę, odbezpieczył, i skierował swój „patryjotyczny” gniew ku uczestnikom zgromadzenia dookoła menory. Brakowało jedynie, by w tle zamiast klezmerskiego klarnetu wybrzmiewało Wejście gladiatorów Juliusa Fučíka.

Przy okrzykach szoku ze strony świadków, Braun wyprostował się, dumny ze swojego czynu, otrzepał rękaw swojego garnituru, pokiwał głową, po czym powrócił na salę sejmową. Tam posłom już debatującym o tym, jak na wyczyn zareagować, opisał swój stan umysłowy – „Nie może być miejsca na akty rasistowskiego, plemiennego, dzikiego, talmudycznego kultu na terenie Sejmu RP”!

Podążając za słynną frazą Marksa, że historia się powtarza najpierw jako tragedia, a potem jako farsa, nie sposób nie zauważyć, że jakie czasy, taki Rejtan. Starczy zmienić szablę na gaśnicę, a groźbę zaborów na… żydowski świecznik. Farsa jak się pisze.

Jednak w larum, jakie się podniosło po tym antysemickim wybryku najniższych lotów, pojawiły się pewne wątki, które marksiści mają obowiązek wytłumaczyć. Jednym z najważniejszych elementów jest wytyczenie jasnej linii oddzielającej paskudne bydlęta podnoszące swój antysemicki łeb, a walkę narodowo-wyzwoleńczą Palestyńczyków.

Jako że wyczyn Grzegorza Klauna odbił się szerokim echem w mediach zagranicznych, dosyć prędko prawicowe szczury wypełzły ze swoich szczelin z komentarzami mającymi na celu cyniczne łączenie tych dwóch kwestii. Z flagą Palestyny w swoim profilu wylewali swój jad, kwitując to hasztagiem #FreePalestine. Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni!

Zarówno na zachodzie, jak i w Polsce ruchy propalestyńskie są obecnie opluwane hasłem antysemityzmu. Dobrze zapamiętamy żałosne próby włodarza Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, by zakazać propalestyńskiej demonstracji. Medialny ściek nie przestaje straszyć młodych ludzi wizją ognia piekielnego, jaki ma nas czekać, gdybyśmy bezkompromisowo nie poparli tej imperialistycznej rzezi. Wszelkie siły establishmentu wiążą obecnie antysyjonizm z antysemityzmem, próbując założyć protestującym moralną dźwignię. W tym kontekście również wydarzenie w polskim sejmie będzie (już jest!) używane jako argument przeciwko wszystkim, którzy stają po stronie Palestyny. Ale idee marksistów nie płyną „z pałacu i z ambony”, lecz z materialistycznej analizy rzeczywistości.

Sprawę należy postawić jasno, by uniknąć jakiegokolwiek nieporozumienia. Szczucie na Żydów i podsycanie najgorszych sentymentów antysemickich nie ma absolutnie nic wspólnego z losem narodu palestyńskiego. Brauna i jemu podobnych wcale nie obchodzi mord popełniany na Arabach, co do tego nie może być żadnych złudzeń. Jest to zwyczajny chwyt polityczny, wyciągnięty z arsenału tradycji polskiej prawicy, jak widać ściśle związanej z bogatym wachlarzem cyrkowych sztuczek i taniej sensacji. W międzywojniu tak właśnie „patryjoci” budowali swoje szeregi. Fakt, że wraca się do takich prymitywnych narzędzi, jest odbiciem szerszego kryzysu, w jaki wtacza się obecnie Polska. Parlamentarny idiotyzm wkracza na kolejny poziom absurdu – tym wyższy, im ostrzejszy jest obecny kryzys kapitalizmu.

Ale musimy też zachować odpowiednie proporcje. Ten wybryk jest też bezpośrednim wynikiem osłabienia sił Konfederacji w wyborach. Nie rozumiejąc tego stanu rzeczy, gorączkowe głowy drobnomieszczan i lumpenproletariatu marzą o rokoszach i cyrkowej wersji pogromów. Takie romantyczne szpagaty są dla nich jedyną drogą do odbudowania poparcia, bo w gospodarcze i światopoglądowe brednie tej formacji nie wierzy już praktycznie nikt.

Przykre wieści mamy dla naszych rodzimych Klaunów. Jeżeli do zdobycia władzy wystarczyłoby kilka występów i wybryków, już dawno budowalibyśmy polski socjalizm! Polityka jednak zasadza się koniec końców na całych grupach i interesach społecznych – na klasach i ich dążeniach. Tradycyjne źródło poparcia społecznego dla prawicy kurczy się, gdy nasze nigdy nie było większe.

W tej sytuacji jak w soczewce skupia się kwintesencja klasowego zaplecza Konfederacji – oderwanych od rzeczywistości, głośnych i biernych warstw średnich. Te kurczące się masy marzących o uwłaszczeniu drobnych wyrobników nie są i nigdy nie będą w stanie rządzić samodzielnie. Są skazane na ciągnięcie się w ogonie większego burżuazyjnego brata, nawet jeżeli ten ogon próbują co rusz kąsać, by w jakikolwiek sposób zaznaczyć swoją obecność. Efekt jest taki, że Konfederacja zastanawia się teraz, czy straci mniej na utrzymaniu, czy wydaleniu braunistowskich oszołomów. Wystarczyło zaledwie kilka tygodni, by to Święte Przymierze obłudnych sykofantów legło w gruzach. Niech się teraz panowie Bosak i Mentzen zastanawiają, czy jest w ogóle co ratować!

Klasa robotnicza natomiast jest obecnie najliczniejszą w historii Polski. Problemem nie jest jej zacofanie, czy brak świadomości klasowej, jak to sobie tłumaczą modni reformiści (o ile w ogóle można ich tak dzisiaj nazywać!) na warszawskich salonach. Problemem jest brak organizacji oferującej radykalną alternatywę, zakorzenionej w klasie robotniczej i mówiącej jej językiem. Problemem jest brak świadomych marksistów, którzy nie siedzą na kanapach i marudzą w otoczeniu swoich biblioteczek, postawionych wyłącznie dla imponowania znajomym. Z książek, panowie literaci, trzeba umieć dobrze skorzystać!

Zadaniem każdego marksisty jest właśnie iść do ludzi, rozmawiać z robotnikami, nie bać się, że powie się coś „problematycznego”, tylko cierpliwie tłumaczyć. Jak mamy oczekiwać, że polski robotnik się przebudzi, przypomni sobie o swoich wspaniałych tradycjach i historii oraz zda sobie sprawę ze swojego dziejowego potencjału, jeżeli nie ma nikogo do budzenia, przypominania, uświadamiania?

Oczywiście klasa robotnicza nie będzie na nas czekać. Dopóki istnieje kapitalizm, dopóty będzie ona szukać odpowiedzi to tu, to tam, to na lewo, to znowuż na prawo. Odpowiedzi tej nie uzyska jednak ani od parszywych euroliberałów, ani od reformistycznych modnych lewaków, ani też od zacietrzewionych bydląt pokroju Brauna. Im dłużej ten proces będzie trwać, tym większe ekstrema będą się pojawiać. 

Nie mamy więc czasu do stracenia. Im dłużej marksiści będą się ociągać, tym więcej pola do popisu pozostawimy takim klaunom. Wybryk z gaśnicą to oczywiście wyłącznie pojedynczy wypadek i nie wolno nam tracić głowy. Lecz pozostawiona sama sobie, kto wie, po jaką broń ze swojego tradycyjnego arsenału sięgnie następnie polska prawica? Jak pokazuje historia, w kluczowym momencie klasa panująca nie tylko nie przeszkodzi wzrostowi prawicowego barbarzyństwa, lecz je ochoczo wesprze. Jedyną obroną mogą być wyłącznie silne i zwarte szeregi klasy pracującej.

A więc jedynym sposobem na rozwiązanie problemu tych rozwydrzonych paniczów jest budowanie partii robotniczej z prawdziwego zdarzenia. Taka partia nie spada z nieba, jest to proces długotrwałej pracy. Dlatego też polskich marksistów wzywamy do dzieła. Zapraszamy do Czerwonego Frontu – obiecujemy nic ponad ciężką robotę i masę poświęcenia. Nagrodą dla nas będzie czas, gdy klasa robotnicza stanie do historycznego zadania i zmiecie Braunów na ich zasłużone miejsce – na śmietnik historii, razem z całą resztą gnijącego truchła kapitalizmu!


Autor: Henryk Wilczek, Łucja Świerk