Spis treści
Wstęp
Wydaje się, że na temat filozofii marksistowskiej napisano i powiedziano dużo. Istnieje warstwa społeczeństwa, której, jak się zdaje, jedynym zajęciem jest „krytyczna krytyka” i „wielostronna analiza”. W jej ramach idee marksizmu skazano na powolne zbieranie kurzu w uniwersyteckiej szafie, z której wyciągane są najwyżej po to, by pod profesorską lupą przyjrzeć się temu czy innemu słowu. Z drugiej strony mamy „praktyków”, według których wszelkie studiowanie filozofii, tej czy innej, jest stratą czasu, a liczy się tylko i wyłącznie działanie. Nieszczęsny ten los filozofii w dobie gnicia systemu kapitalistycznego – z jednej strony akademickie napuszenie, z drugiej pusta ignorancja!
A jednak z pewnością można stwierdzić, że potrzeba zgłębiania otaczającego świata jest cechą na wskroś ludzką. Historię ludzkich społeczeństw zapisano na kartach walki klas, a w jej wyniku do głosu dochodziła właśnie filozofia – czy to jako przedstawicielka nowego szczebla rozwoju, czy krnąbrna obrończyni świata, który nie pogodził się jeszcze ze swoim rychłym odejściem. Z prostej zasady, że żeby coś zmienić, należy najpierw dany proces zrozumieć, możemy wyciągnąć jasny wniosek – świadomej swojego historycznego zadania klasie filozofia jest niezbędna.
Należy tu zaznaczyć, że w przeciwieństwie do wszelkich „ekspertów”, marksiści nie boją się postawić sprawy wprost. „Obiektywnej”, czyli w znaczeniu „nowoczesnym” jałowej i próżnej analizy w niniejszym tekście brak. Przed polowym sądem mieszczańskiej moralności przyznajemy się do naszego popełnionego w pełni świadomie czynu – opisu świata według zasad wyznaczonych przez Marksa i Engelsa, a zaczerpniętych z tego, co najlepsze w myśli poprzednich epok. Uznajemy, że świat jest nieskończony, jego budulcem jest materia, która przemienia się, lecz nie powstaje z niczego i nie zamienia się w nicość, oraz że rzeczywistość istnieje obiektywnie i bez względu na to, co na jej temat twierdzimy czy jakich słów używamy do jej opisu. Wiemy, że istnienie cechuje ruch i rozwój, wynikający ze współistniejących sprzeczności, odrzucamy mistycyzm i metafizykę, a także mechanistyczne uproszczenia. Wobec kryzysu filozofii nowoczesnej należy jeszcze dodać, że rzeczywistość nie znika wraz z zamknięciem naszych oczu, tylko po to, by powstać na nowo, gdy je otworzymy!
Jak się okaże, materializm dialektyczny, którym się posługujemy, to najlepszy klucz do rozumienia świata w całej złożoności jego procesów. Pozwolimy mniej zainteresowanym doczesnością „badaczom” traktować świat jako magiczną zupę, której składników nie możemy rozróżnić. Mamy nadzieję, że po przeczytaniu niniejszego wprowadzenia czytelnik zrozumie, że podobne pomysły nie są ani nowe, ani mądre, ani warte naszej uwagi.
Żeby jednak dobrze zrozumieć zasady filozofii marksistowskiej, należy najpierw prześledzić rozwój filozofii w ogóle. Kto tego nie zrobi, będzie skazany na przyjmowanie tego, co uchodzi za filozofię klasy panującej – natura nie znosi próżni, a neutralność wobec obiektywnego świata jest niemożliwa i złudna. Zacznijmy więc od początku.
Początki filozofii
Jak wspomnieliśmy, poszukiwanie wyjaśnień zjawisk, z którymi mamy do czynienia w otaczającym środowisku, towarzyszy nam od zarania dziejów. Mówiąc ściślej, jest to wynik ogromnego skoku naprzód, dzięki któremu człowiek wyodrębnił się ze świata zwierząt. Chodzi tu rzecz jasna o pracę, bo to ona, jak błyskotliwie wyjaśnił Engels (a co przewidział już Anaksagoras), i co potwierdzają najnowsze badania naukowe (tę zależność zauważymy jeszcze nie raz!), była bodźcem do uczłowieczenia. Korzystanie z rąk, wymuszone koniecznością zbierania mniej dostępnego pożywienia, poskutkowało rozwojem mózgu, który z kolei pozwalał na doskonalenie zmysłów. Fakt, że człowiek jest gatunkiem żyjącym w grupie, oznaczał, że te skromne działania uspołeczniały się, tworząc system, w którym związki wczesnych ludzi wspólnie uczestniczyły w rozwijającym ludzkość procesie poznawania. Wynikiem tego rozwoju był podział pracy, powstanie społeczeństw, a wreszcie cywilizacji.
Coraz bardziej samoświadome istnienie człowieka w środowisku wymagało uporządkowania wrażeń zmysłowych. Tutaj mamy narodziny myślenia. Wynika ono z umiejętności ludzkiego mózgu do tworzenia abstrakcji, czyli pewnych uogólnień. Człowiek, w odróżnieniu od zwierząt, wie, co to, w znaczeniu ogólnym, roślina, jabłko albo kamień. Na te pojęcia składa się kolektywne doświadczanie przez ludzi konkretnych roślin, jabłek i kamieni – na pewnym etapie rozwoju niezbędne jest ustalenie świata według pewnych kategorii, tworzonych na podstawie doświadczenia. Gdyby ci biedni ludzie zamiast twardej rzeczywistości zetknęli się z którąś z „nowoczesnych” teorii, to krążyli by w błędnym kole, bo przecież rzeczy „same w sobie” są niepoznawalne – o ile w ogóle istnieją.
Początkowo świat był obcy i pełen niebezpieczeństw. Stosunek człowieka do przyrody był naznaczony religią – tą młodszą siostrą filozofii i nauki, która tak jak mogła, starała się tłumaczyć otaczające ludzi zjawiska. Niezrozumiałe i potężne burze były deszczem włóczni ponadnaturalnej armii bóstw, wiatr był ich oddechem, a ogień nieposkromionym zwierzęciem. Jest to z naszego punktu widzenia prymitywne, aczkolwiek oznacza początek głębszego myślenia nad światem – i to właśnie jest przedmiotem filozofii.
Ta natomiast, jako coś jakościowo innego niż mistyczna religia, mogła powstać tylko wtedy, gdy zaistniała ku temu przesłanka ekonomiczna – w tym wypadku podział pracy na intelektualną i fizyczną. Jest on źródłem wyzysku i zniewolenia (w tym podziału płciowego, skazującego kobiety na poddańczą rolę), ale pozwolił on wyodrębnić się ze społeczeństwa grupie osób, które miały dość czasu, by gruntownie analizować rzeczywistość.
Greckie kolosy
Motorem zmian jest walka klas i przechodzenie ludzkości na coraz to doskonalszy sposób pracy. Dlatego też tak wiele zawdzięczamy starożytnym Grekom (choć oczywiście filozofia stała na podobnym poziomie również u innych rozwiniętych cywilizacji, jak w Chinach czy Indiach). Na szczególną uwagę z punktu widzenia marksizmu zasługują tzw. filozofowie jońscy. Żyli oni w okresie ogromnych przemian – wprowadzenie pieniądza stworzyło podstawy do powstania arystokracji i tyranii, pozostającej stale pod naciskiem pracujących mas, głównie niewolniczych. Ten okres wojen i rewolt wpływał na filozofów, popychając ich do wniosków, które w niektórych przypadkach są zaskakująco nowoczesne. Nie bez przyczyny więc trudno szukać o nich wzmianki w podręcznikach do historii naznaczonych ideologią burżuazji.
Ten okres wyznacza również narodziny najlepszego towarzysza nauki – materializmu. Ówcześni filozofowie starali się odkryć, co leży u podstawy tego, co nas otacza. Tales z Miletu uznawał wodę za podstawę materii. Anaksymander natomiast widział świat jako nieskończony proces, w ramach którego materia na zmianę umiera i ożywa. Jako pierwszy nakreślił koncepcję materii, czyli obiektywnie istniejącej „rzeczy” (w odróżnieniu od „idei” czy „ducha”) jako podstawy istnienia. Jego metoda, jakkolwiek ograniczona poziomem rozwoju sił wytwórczych, pozwoliła mu wypracować podstawy teorii ewolucji (twierdził, że przodkami ludzi są stworzenia morskie), uznawać Ziemię za kulę czy wyjaśnić naturę zaćmień. Anaksymenes z kolei wykazał, jak jeden element – powietrze – podlega przemianom, w ramach których ilość zamienia się w jakość – zupełnie nowy i oddzielny fenomen. Do tej zasady jeszcze powrócimy, bo, jak widać, ci filozofowie wypracowali również podstawy dialektyki. Nie sposób nie zauważyć, że jeden starożytny materialista jest wart więcej, niż cała katedra filozofii dzisiejszego uniwersytetu!
Kapryśna historia
Jak uczy nas Marks, rozwój nie podąża prostą, zdefiniowaną linią, lecz w jego naturze leżą uskoki, okresy przestoju, a nawet cofania się – po to, by powrócić do wcześniejszych idei na znacznie większym stopniu rozwoju, zbrojnym w doświadczenia minionych lat, zostawiając to, co tego warte i odrzucając to, co nie przetrwało próby czasu. Pierwszym takim odwrotem w historii filozofii jest idealizm. Nie uznaje on materii za podstawę wszelkiego stworzenia, lecz w jej miejscu stawia ducha, duszę, niematerialną myśl czy inną niepoznawalną kategorię.
W ramach filozofii oznacza to cofnięcie się w świat religii. Materializm odrzuca działanie tego czy innego bóstwa (zwanego też u niektórych filozofów, dla niepoznaki, „absolutem”, „stwórcą”, „demiurgiem”, „władzą”, „uniwersalnym obserwatorem” itd.), idealizm natomiast wprowadza je tylnymi drzwiami.
Tylko dla burżuazyjnego fircyka jest to przypadek lub wynik jakichś osobistych upodobań tego czy innego filozofa. Marksizm potrafi ten proces wytłumaczyć – idealizm i religia święcą tryumfy zawsze wtedy, kiedy nierozwiązane sprzeczności społeczne (jak między niewolnikiem a jego „panem”, lub robotnikiem a kapitalistą) skutkują upadkiem społeczeństwa, chaosem, pesymizmem i dezorientacją. W miejsce pozytywnej filozofii, stojącej na czele rzeczywistych zmian, degenerujący się system społeczny stawia pełną mistyfikacji teorię beznadziei i cierpienia. I tak na scenę historii wraz z Orfeuszem, Pitagorasem, a wreszcie Platonem wkraczają wszyscy aktorzy tego teatru smutnych masek. Świat na powrót staje się nieprzyjazny, niepoznawalny i pełen działania niezrozumiałych sił, a jedynym, co możemy zrobić, to kontemplować ten padół łez w elitarnej grupie braci w wierze. Nietrudno zrozumieć, dlaczego to właśnie idee tego okresu były inspiracją i podstawą filozofii chrześcijańskiej.
A jednak, jako dowód na słuszność zasad materializmu dialektycznego, w całej awanturze istniały okruchy rozwoju. Nieco przypadkiem, na uboczu, pitagorejczycy, skupieniu na „magii liczb” dokonali odkryć, które później pozwoliły na poważny rozwój matematyki, gdy odrzucono jej metafizyczny charakter i z powrotem sprowadzono na ziemię. Podobnie było z astronomią czy logiką, gdzie zaczęły kiełkować nasiona myślenia dialektycznego.
Czy można wkroczyć dwa razy do tej samej rzeki?
To popularne powiedzenie ma swoje źródło u Heraklita. To on, jako jeden z pierwszych dialektyków, odpowiedział na to pytanie zgodnie z prawdą – to znaczy i tak, i nie. Tak – bo rzeka zachowuje swój charakter, odmienny od innych rzek, ale i nie, ponieważ podstawą jej istnienia, tak jak wszystkiego innego, jest ciągła zmiana. Wszystko płynie i się zmienia, ale to nie oznacza, że nie potrafimy nic z tego procesu zrozumieć ani zastosować go w praktyce.
Przyroda nie stara się „naturalnie” znosić przeciwieństw i dążyć do abstrakcyjnej równowagi, wręcz przeciwnie, obecność sprzeczności stanowi właśnie o tym, że mamy do czynienia z czymś, a nie z niczym. Heraklit jako pierwszy wykazał, że starając się usunąć wszelkie paradoksy i napięcia, dojdziemy do nicości. Tę głęboko nowoczesną myśl do perfekcji doprowadził oczywiście Hegel, do którego jeszcze wrócimy.
U Heraklita pojawia się również niezwykle ważna zależność. Uznał on, że owszem, świat poznajemy zmysłowo, ale potrzebujemy również mózgu, który będzie w stanie te informacje przetworzyć, uporządkować i zrozumieć. Jest to wyprowadzony z ogromnym wyprzedzeniem cios w stronę pozytywizmu i empiryzmu, który nie wychodzi poza sferę bezpośrednich przeżyć.
Jeden czy dwa?
Należy jeszcze zaznaczyć inną granicę między systemami filozoficznymi, wypracowaną w ramach filozofii greckiej, a obecną i dziś. Pokazaliśmy już podział na materializm a idealizm, a z niej z kolei wynika podział na monizm i dualizm. Początkowo filozofia grecka była jednoznacznie materialistyczna i monistyczna, czyli uznawała, że wszystko, co istnieje (byt), składa się z jednego elementu – materii. Wraz z idealizmem widzimy narodziny dualizmu, uznającego współistnienie bytu i ducha – dwóch kategorii, oddzielonych od siebie. I tak świadomość, myślenie i idee nie są według dualistów po prostu funkcją, czyli wynikiem procesów zachodzących w materii, lecz czymś zupełnie innym. Oczywiście jest to kolejny z mechanizmów religijnych, mających oddzielić sferę doczesną od tej ponadnaturalnej.
Logika
Za ostatniego z wielkich filozofów starożytności uznaje się Arystotelesa, którego imię jest wręcz tożsame z filozofią. Oprócz niezwykle płodnej pracy naukowej na wielu polach zawdzięczamy mu też wyznaczenie zasad logiki. Tak Arystoteles nazwał metody dochodzenia do prawdy, której filarami jest zasada tożsamości (A jest równe A), sprzeczności (A nie jest równe nie-A) i wyłączonego środka (A nie jest równe B). Na pierwszy rzut oka wszystko jest, mówiąc wprost, logiczne, aczkolwiek pamiętając słowa Heraklita o rzece, która „jest, i nie jest” taka sama, sprawa się komplikuje.
Jego metoda okaże się odpowiednia dla prostych rozważań, lecz do jej pełniejszego rozwoju niezbędna okaże się – znów – dialektyka, którą po części również się zajmował, zostawiając w swoim systemie miejsce na niuanse i nie traktując go jako skostniałej miary, którą można dowolnie przyłożyć do wszystkich procesów. Rzecz jasna o tym „szczególe” zapomniano na całe wieki. Samo powstanie logiki jako dyscypliny filozoficznej było jednak ogromnym krokiem naprzód dla rodzącej się nauki.
Dialektyczna synteza
W ramach niniejszego artykułu niestety nie wystarczy nam czasu, by dokładnie opisać dalszy rozwój historii filozofii. Zatrzymaliśmy się dłużej na Grekach, by poznać ich niezrównany geniusz, a także pokazać początki głębokiego myślenia nad naturą świata. U Greków obserwujemy pierwsze kroki podstawowych (i przeciwstawnych sobie) nurtów filozoficznych, takich jak materializm i idealizm, a także monizm i dualizm. To również tutaj bije żywotne źródło dialektyki. Wszystkie te niezwykle ważne innowacje były nierozerwalnie związane z nauką i pchały ludzkość do przodu, doskonaląc jej filozoficzne ostrze.
Należy jeszcze wspomnieć o tym, że w tym okresie pojawiają się pierwsze próby przedstawienia materii jako złożonej z nieskończenie podzielnych cząstek, świadomy ateizm jako filozoficzna przeciwwaga dla religijnego obskurantyzmu i panowania kasty religijnej, a także podstawy sofizmu, rozumianego wówczas jako sceptyczna, naukowa debata (należy dodać, że dziś tym terminem określamy raczej jałowe dywagacje, oderwane od natury rzeczy – kolejny przykład na nieubłagane działanie dialektyki). Wiele z tych bitew świadomego rozumu toczy się do dzisiaj.
Jak na dłoni widzimy tu również ogólne zasady rozwoju ludzkiej myśli – od pierwszej propozycji (materializm), do jej negacji w określonych warunkach historycznych (idealizm), a dalej powrót do pierwotnego podejścia na znacznie wyższym poziomie rozwoju. Wszystko to odbywa się na nieubłaganej podstawie rozwoju sił wytwórczych, ścierania się klas, rewolucji i reakcji. Przyjrzyjmy się zatem, jak te podstawowe zasady działały na przestrzeni wieków.
Na przełomie starożytności i średniowiecza mamy do czynienia ze śmiertelną walką systemu gospodarki niewolniczej z rodzącym się feudalizmem. W wyniku jednak specyficznej równowagi sił, ta karta walki klas nie znalazła rozwiązania w ostatecznym zwycięstwie jednej z nich, lecz doprowadziła do unicestwienia obu. Wraz z upadkiem Rzymu Europa pogrąża się w chaosie, a feudalizm powoli toruje sobie drogę na zgliszczach cywilizacji. Do jego utworzenia nieodzowna okazała się religia chrześcijańska – feudał i biskup to dwie strony tej samej monety średniowiecznego porządku.
Należy tu jasno powiedzieć, że bez cienia wątpliwości będziemy nazywać średniowiecze „wiekami ciemnymi”. Choć wśród „nowoczesnych” historyków, często wprost odrzucających rozwój jako taki, rozwinął się niezwykle zabawny pomysł, jakoby upadek cywilizacji, techniki, nauki i filozofii w średniowieczu był fikcją, ten jest jednak prostym faktem. Starożytni Grecy uznawali ziemię za kulę krążącą wokół słońca, będącego rozgrzaną kulą płynnej materii; Kościół średniowieczny za najmniejszą wzmiankę o podobnych „wymysłach” karał spaleniem na stosie, które bynajmniej nie jest „mitem”. Dość powiedzieć, że za „filozofię” w średniowieczu uchodziły rozważania o tym, jakiej płci są anioły, lub ile z nich może zmieścić się na główce od szpilki. Kto nie widzi tu różnicy w porównaniu z gigantami starożytności, ten nie rozumie nic z ludzkiego myślenia w ogóle.
Lecz wiedzę Greków i Rzymian przechował i rozwinął świat arabski, cechujący się wówczas wysokim poziomem nauki i świeckim podejściem do filozofii. Podczas gdy europejscy „filozofowie” (nierozerwalnie związani z kościołem), kładli na ołtarze przegniłe truchło idealizmu Platona, na Bliskim Wschodzie gromadził się potencjał, którego eksplozję nazywany Renesansem.
Erę Odrodzenia cechował rozwój nauki i powrót racjonalnego myślenia, związanego z marszem burżuazji – wówczas klasy zdecydowanie rewolucyjnej i progresywnej. Rzecz jasna wymuszało to reakcję religijno-feudalnych przedstawicieli skazanego na historyczną śmierć systemu. Ta walka toczyła się również w sferze idei.
„Realizm” i empiryzm
Powrót do materializmu w dobie rewolucyjnych teorii Newtona miał określony charakter. Cechowała go mechanika, to znaczy proste przełożenie fizycznych odkryć w świat idei. Całość naszej rzeczywistości uznawano za coś, co po pierwsze jest nam dane zmysłowo (tzw. sensualizm), a po drugie, działa jak pewien idealny mechanizm, czy perfekcyjny model matematyczny. To, co widzimy i odczuwamy jest realne i działa zgodnie z wyznaczonymi zasadami ruchu, nie ma miejsca na przypadek, odstępstwa od normy lub działanie sił, których bezpośrednio nie doświadczamy. Problem brano również z drugiej strony – filozofia reakcyjna pytała wówczas, jak możemy być pewni tego, co odczuwamy zmysłowo, na ile możemy ufać naszym zmysłom, gdzie zaczynają się, a gdzie kończą możliwości ludzkiego poznania? I wreszcie – kto lub co za tym wszystkim stoi? Kulminacją tego starcia była filozofia biskupa Berkeleya, który w XVIII w. wypracował niezwykle jasną i szczerą charakterystykę swojego idealistycznego, pełnego religii systemu.
Po dokładniejszy opis jego myśli musimy czytelnika odesłać do pouczającej pracy Lenina, Materializm a empiriokrytycyzm. Z samego faktu powstania tej pozycji płynie ważna nauka – przetrawione po tysiąckroć pomysły Berkeleya znalazły odbicie u Avenariusa i Macha, by wreszcie zarazić swoim wojującym idealizmem również i „marksistów” w postaci np. Bazarowa, Bogdanowa czy Juszkiewicza. Lenin konsekwentnie obnaża reakcyjną filozofię idealizmu (wobec poważnych mankamentów uciekająca w głupawą wersję materializmu), która pod tysiącem „nowoczesnych” nazw – jak empiriomonizm, „szeregi witalne” itd. toczyła rosyjski marksizm. Jakże znamienne, że w dobie dzisiejszego gnicia kapitalizmu mamy do czynienia z kolejnym odgrzewaniem tego nieświeżego kotleta – dziś zwanego szumnie „postmodernizmem”. Dzisiejszym Berkeleyom brakuje jednak jasności wyrażania myśli swojego protoplasty.
W skrócie, Berkeley uznawał poznawane przez zmysły idee za podstawę świata, odrzucając materializm jako siedlisko ateizmu. Oscylował on między idealizmem obiektywnym (uznającym, że idee istnieją niezależnie od obserwatora), a subiektywnym (czyli filozofią zamkniętych oczu, które w jednej chwili unicestwiają całą rzeczywistość, bo nie ma ego, które byłoby w stanie jej doświadczać), uznając, że świat jest taki, jaki jest tylko dlatego, że nieustannie obserwuje go istota, która nigdy nie śpi, a wzrok ma iście sokoli – czyli chrześcijański bóg. Swój system nazwał nieco przekornie realizmem, gdyż konsekwentnie uznawał, że świat to wyłącznie zespół wrażeń i symboli, a materia jest „czczą abstrakcją”.
Ten nurt kontynuował (po Kancie, którego filozofię opiszemy później) David Hume, odrzucający na przykład ciąg przyczynowo-skutkowy, bo przecież fakt doświadczania tego, że, dajmy na to, słońce codziennie wstaje mniej więcej w tym samym miejscu, nie może nas prowadzić do wniosku, że jest to jakaś prawidłowość, i równie dobrze możemy się spodziewać, że nazajutrz pojawi się z zupełnie innej strony horyzontu. Niezwykle przydatne! Ostatnim słowem tego ślepego zaułka filozofii jest zatem to, że zespoły doznań doznają zespołów doznań. Jakże postępowe.
Ale jest to również wynik działania dialektycznego rozwoju myślenia i wynik kryzysu tego, co Engels nazywał materializmem metafizycznym, czyli prostym przejściem od obserwacji do reguły. W wyniku degeneracji tej niegdyś niezwykle naukowej filozofii i rozwoju idealistycznej reakcji powstaje sprzeczność, która rozwiązana być mogła wyłącznie przez nowoczesną dialektykę.
Tryumfalny powrót monizmu
Poważne rozważania, kierujące naukową filozofię renesansowego materializmu na tory, które musiały prowadzić do stacji dialektyki, podjęto we Francji. A jednak materializm tzw. encyklopedystów cechował się nadal pewnym zagmatwaniem, jak u Kartezjusza, u którego ludzkie ciało było maszyną-domem dla nieśmiertelnego ducha. Niezaprzeczalną rewolucją w filozofii były idee Barucha Spinozy, holenderskiego myśliciela i genialnego monisty. Odrzucił on wreszcie ciężar dualizmu i przypomniał, że świat składa się z jednej substancji.
Spinoza jako pierwszy wskazywał, że myśl i materia to jedno i to samo, a ściślej, że myśl to produkt materii uporządkowanej w konkretny sposób. Ludzki mózg jest zatem źródłem rozumowania i porządkowania informacji pochodzących ze zmysłów doświadczających obiektywnie istniejącego świata, a nie, jak chcieli idealiści, źródłem rzeczywistości lub organem, które biernie odbiera symbole pochodzących od boga idei.
Dobijając filozoficzne rozważania o nieśmiertelnej etyce i moralności, Spinoza wskazywał na ich relatywny charakter, zależny od okoliczności. Był to ogromny cios w „wieczne” kategorie zła i dobra, które wyznaczała i nadal stara się to robić religia. Wypracował on również podstawy nowoczesnej definicji wolności, którą przyjął Hegel, a później Marks i Engels – jako świadomości istniejącej konieczności. W miejsce „wolnej woli” wskazywał na wiedzę – jeżeli wiemy, jakie procesy kształtują naszą rzeczywistość, to mamy narzędzie do tego, by ten proces zrozumieć i na niego wpłynąć. Słusznie był Spinoza uznawany przez jemu współczesnych za niebezpiecznego filozofa-rewolucjonistę!
Filozofia Spinozy jest jarzącą się na horyzoncie jutrzenką nowej filozofii, filozofii czynu. Dążenie do pogłębiania wiedzy, wynikającej z okiełznania przyrody (nie w znaczeniu chrześcijańskiego „czynienia sobie ziemi poddaną”, lecz wyrośnięcia człowieka ponad naturę dzięki pracy), jest podstawowym motorem działania ludzkości.
Pochodnię rewolucyjnego myślenia po Spinozie przejął Leibniz, jeden z autorów rachunku różniczkowego, który rozwinął koncepcję ruchu, wewnętrznego drgania, jako podstawy wszelkiej materii. Tę natomiast uznawał za złożoną z monad, tzn. cząstek, których podzielność jest nieskończona. Jest to kolejny dowód na powrót do wcześniejszych teorii na wyższym poziomie rozwoju.
Nieprzekraczalna granica
Filozof, o którym teraz powiemy, zapewne ucieszyłby się, gdy powiemy o nim, że doszedł w swoim myśleniu do ściany. Immanuel Kant bowiem jest jednym z tych, których Engels nazywa agnostykami. Jest tak w tym sensie, że dla Kanta rzeczywistość ma charakter dwojaki – istnieją rzeczy dla nas, czyli te, które poznajemy zmysłowo, ale wszystkie one mają pewne drugie dno, rzeczy same w sobie, które są dla nas niepoznawalne. Nietrudno zgadnąć, że Kant nie starał się tłumaczyć, dlaczego tak jest – powtarza po prostu za Platonem, że tak po prostu jest! Zostawmy więc ten niezbyt interesujący powrót do starożytnego idealizmu, i skupmy się na tym, co w Kancie rozwojowe.
Kant bowiem pisał również o teorii wiedzy, zwanej epistemologią. Jego wkładem w filozofię było to, że przypomniał o zasadzie aktywnego porządkowania naszej wiedzy. Owszem, rzeczywistość oddziałuje na nasze zmysły, ale bez świadomego porządkowania i korzystania z tej informacji bylibyśmy jedynie biernymi obserwatorami, a temu przeczy cały rozwój ludzkości.
W ramach swojej krytyki wskazywał również na mankamenty klasycznej logiki, której forma, wypracowana przez Arystotelesa (i odarta ze szczątków dialektycznej treści), nie zmieniła się przez wieki. Dla Kanta podstawowa wiedza, dana nam przez zmysły i mieszcząca się w granicach logiki formalnej, jest tylko pierwszym stopniem rozumowania. Dalsza, głębsza analiza wskazuje na poważne nieścisłości, które Kant nazywa antynomiami. Podobnie jak starożytni Grecy, wskazywał on na pewne „pułapki myślenia”, które wskazują na leżące u podstaw istnienia sprzeczności. Ich analiza prowadzi natomiast do głębszego zrozumienia natury rzeczy.
Krytykując logikę arystotelesowską, wskazywał, że negacja jest niezbędna do zastosowania zasady tożsamości. Stół jest stołem – to prawda! Ale jest stołem, ponieważ nie jest krzesłem, domem, rosiczką czy galopującą, dwucyfrową inflacją. Sprzeczność jako taka jest więc podstawą kategoryzacji naszej wiedzy. Powiedzieć, że A jest równe A, nie mówiąc nic więcej, w większości przypadków oczywiście wystarczy – ale do zrozumienia istoty rzeczy nas nie przybliża.
Co więcej, dla Kanta gromadzona wiedza nie ma końca. Im bardziej zbliżamy się do poznania obiektywnej prawdy, tym więcej pytań powstaje – a cechą ludzką jest właśnie rozwijać nasze poznanie w ten sposób, dokładniej i ściślej opisując to, co nas otacza. Nie ma ostatecznej odpowiedzi, jednego klucza do rzeczywistości, nie ma końca naszego pochodu ku prawdzie. Takie pomysły są na wskroś rewolucyjne i jaskrawo różne od przeżytych krzyków o „tradycji”, „odwiecznych wartościach” i „stałości” zastanego porządku, nawet pamiętając o tym, że u Kanta wciąż istnieje pewna nieprzekraczalna, magiczna bariera.
Kant zastawił tym samym pułapkę na samego siebie, opisując procesy, dzięki którym jego dogmatyczny agnostycyzm zostanie wkrótce oddzielony od progresywnej treści. Doszliśmy więc do ostatniego słowa filozofii klasycznej, wypowiedzianego przez giganta ludzkiego rozumu.
Algebra rewolucji
Największe poronienie w historii filozofii – tak Fryderyk Engels nazwał filozofię G. W. F. Hegla. Jest tak dlatego, że Hegel był idealistą, a przedmiotem jego badań był duch. Ale Hegel był również ostatnim z wielkich filozofów klasycznych, u których metoda stanowiła rewolucyjne zerwanie ze skostniałymi systemami przeszłości. Fakt, że jego filozofia jest postawiona na głowie, jest tu w obliczu genialności jego myśli błędem, który, jak się okaże, udało się naprawić. Zajmijmy się więc tym, co u Hegla postępowe i przełomowe – tym, co Herzen nazwał algebrą rewolucji.
Przede wszystkim po raz pierwszy świat przedstawiono jako proces, w ramach którego formy myślenia rozwijają się od niższych do wyższych form. Dało to ścisły, wręcz naukowy wymiar rozważaniom o rozwoju. Ta myśl obalała rozpowszechnione wówczas myślenie newtonowskie, to jest mechanistyczne i uproszczone, które, jak wykazaliśmy, zapędziło filozofię w ślepy zaułek. Procesy nie są wskazówkami odwiecznego zegara, lecz mają pewną hierarchię, rozwijają się od prostych wyobrażeń do wyższego, głębszego zrozumienia. Ilość zamienia się w jakość. Proste równania matematyczne nie są w stanie opisać rzeczywistości z jej złożonością procesów, wewnętrznego ruchu i dynamiki.
Procesy u Hegla mają charakter linii naznaczonych splotami czy węzłami, w których następuje skokowa zmiana. Historia nie jest wypadkową dążeń jednostek, nie jest też prostym mechanizmem lub jednym wielkim przypadkiem. Rzeczywistość cechuje ruch, w ramach którego kategorie ilości i jakości łączą się, tworząc miarę, która pozwala odkryć nam esencję danej rzeczy. Dynamiczne relacje między sprzecznościami, ich współistnienie w ramach jednego zjawiska, wewnętrzne naprężenia, potencjał, a także stosunek konieczności i przypadku to nowoczesne i naukowe kategorie opisujące całość naszego świata. Nietrudno zauważyć, jak ogromnym krokiem naprzód jest metoda Hegla w porównaniu do klasycznego „A jest równe A”.
Aktywny rozum
W sferze poznania zburzona została przez Hegla obecna jeszcze u Kanta granica między podmiotem a przedmiotem poznania. Przed Heglem uznawano, że myśl człowieka wychodziła z jednego ośrodka, przechodząc w drugi, by następnie powrócić, nie mogąc jednak zrozumieć „istoty rzeczy”. Hegel wskazywał, że proces formowania wiedzy oznacza połączenie podmiotu z przedmiotem. Różnica jest tu znacząca – odtąd ludzka myśl nie jest bierną sondą, lecz zakłada aktywne rozumowanie. Rozszerzając model kantowski, Hegel wyznaczył następujące etapy myślenia:
- Wrażenia zmysłowe
Pierwszy etap to bierne i pierwotne odbieranie, obecne u każdego organizmu wyposażonego w zmysły. Jest to więc element obecny u wszelkiej materii ożywionej. Zwierzę zmysłowo odbiera na przykład dzień i noc. Teraz jest ciemno. Teraz jest jasno.
- Zrozumienie, rozum (Verstand)
Drugi etap oznacza już pewne uporządkowanie, kategoryzowanie i tworzenie uogólnień. W gruncie rzeczy jest to więc etap zastosowania logiki formalnej. Poznajemy szereg przejawów rzeczywistości i potrafimy je ze sobą łączyć. Noc oznacza brak światła, zimno i potrzebę schronienia. Jest przeciwieństwem dnia. Noce i dnie następują po sobie. W ciągu roku ich długość się zmienia. Na tym etapie prostego zbierania faktów, jak zobaczymy, każe nam zatrzymać się „nowoczesny” empiryzm – rozumujący człowiek idzie jednak dalej.
- Rozumowanie, rozsądek (Vernuft)
Jest to już ten krok, w którym niezbędne jest zastosowanie dialektyki. Oznacza aktywne poszukiwanie nie tylko pewnej tożsamości czy różnic, ale też sprzeczności jako wewnętrznej logiki danego zjawiska. Noc i dzień to przeciwieństwa, ale oba wynikają z jednego ruchu słońca na nieboskłonie, a ten z kolei jest wynikiem obrotu Ziemi wokół własnej osi. Noc neguje dzień, ale nie możemy mówić o tych dwóch zjawiskach w oderwaniu od siebie! Różnica między nimi określa je i pozwala nam zrozumieć je jako dwie strony tego samego procesu. Każdy dzień zawiera w sobie fakt, że w pewnym momencie zamieni się w noc. Jeżeli tego nie zrozumiemy, to za każdym razem, gdy nastaje wieczór, będziemy zmuszeni dziwić się, bo przecież nic nie wskazywało na to, że może nadejść. Bez wniknięcia w wewnętrzną dynamikę pozostajemy z pustą parą przeciwieństw. W miejsce zrozumienia mielibyśmy niekończący się szereg niespodzianek. Jak podsumowuje Trocki – teoria oznacza wyższość przewidywania nad zdumieniem.
Uniwersalna interakcja
Do wielkich dokonań Hegla należy również zaliczyć rewolucję w rozumieniu ciągu przyczynowo-skutkowego. Ograniczenia klasycznej mechaniki, która operuje na prostym działaniu A → B, również spragniona była myślenia dialektycznego. Heglowskie współistnienie przeciwieństw jest obecne i tutaj – akcja wywołuję reakcję, skutek może wpływać na przyczynę, cała sprawa jest na wskroś dynamiczna! W miejsce prostych zależności Hegel podsunął koncepcję wzajemności, czy uniwersalnej interakcji. Nie oznacza to bynajmniej, że przyczyna i skutek to tylko urojenia, przeciwnie, ich charakter jest o tyle głębszy, że nie daje się prosto przewidzieć, operując tym czy innym modelem matematycznym. Uwzględnianie „efektów ubocznych” i całości interakcji w ramach danego procesu jest niezbędne do rzeczywistego zrozumienia związku przyczyny ze skutkiem.
Kres wiedzy?
Podobnie jak Kant i wielu innych, Hegel jako filozof klasyczny koniec końców stępił rewolucyjne ostrze swojej filozofii, starając się uformować ją w system. U Hegla rozwój idei ma prowadzić do abstrakcyjnej idei absolutnej, o której sam filozof mówi niewiele, poza tym, że ma istnieć. Dialektyka Hegla jednak zakłada, że nic absolutnego, ostatecznego istnieć nie może. Ludzki rozum kroczy naprzód nie ku ostatecznemu celowi, lecz naprzeciw nieskończoności. Nowe odkrycia to nowe wyzwania, na nowym, wyższym stadium rozwoju. Nie ma kresu wiedzy, momentu, w którym odkryty zostanie jakiś ostateczny plan. Konserwatyzm Hegla zapędził jego filozofię – o ironio! – w dialektyczną sprzeczność. Oto rewolucyjna metoda ma tylko i wyłącznie opisywać świat idei, i w dodatku zmieścić się w systemie, który przeczy jej zasadom. Natura nie znosi próżni, i wnet pojawiły się grupy ludzi, którzy coś z tym starym Heglem musieli zrobić.
Pominiemy tu konserwatywnych kontynuatorów Hegla, którzy, rozwijając najnudniejszą i najmniej ciekawą stronę jego filozofii, sami skazali się na niepamięć. Krok naprzód prezentowali tzw. młodohegliści. Używali oni metody Hegla jako krytycznego narzędzia wobec panującej rzeczywistości, jednak nie potrafili oni wyjść poza idealistyczne ramy filozofii swojego patrona, z czasem degenerując się na pozycje idealizmu subiektywnego. „Krytycznie myślący podmiot”, jednostka i jej percepcja stały się centrum zainteresowania. Polityczny egoizm i filozoficzny solipsyzm (idea, według której w świecie istnieje tylko odczuwające „ja”, a wszystko inne jest jego wytworem) to ostatnie słowa „krytycznego” młodoheglizmu. Ale ten odwrót pchnął również dwóch innych dialektyków do podjęcia rozprawy z Heglem na gruncie materialistycznym – tymi początkującymi filozofami byli Karol Marks i Fryderyk Engels.
Narodziny filozofii marksistowskiej
Wychodząc z nieco prostolinijnej krytyki Hegla dokonanej przez Feuerbacha, a opartej na surowym materializmie, Marks i Engels dokonali tego, co było historyczną koniecznością – to jest postawienia Hegla na nogi i zastosowania jego metody na gruncie nie idei, lecz obiektywnie istniejącej rzeczywistości. W ten sposób narodził się, po wiekach dojrzewania, materializm dialektyczny, zawierając wszystko to, co najlepsze w filozofii przeszłości. Co ważne, Marks i Engels nie dokonali po prostu teoretycznej poprawki Hegla, lecz wychodzili z analizy obiektywnie istniejącej rzeczywistości. Metoda marksistowska nie narzuca swoich założeń rzeczywistości, lecz wypracowuje ogólne zasady rozwoju właśnie poprzez głęboką analizę rzeczywistych procesów. Dlatego od początku stoi tuż obok nauki i przyrodoznawstwa.
Zobaczmy teraz, jak rozumieć te dwa filary filozofii marksistowskiej.
Materializm
Świat składa się z materii. Jej ilość we wszechświecie jest stała, w tym znaczeniu, że nie da się się jej stworzyć z nicości. Z tego względu nie ma żadnej istoty, która mogłaby świat stworzyć; jest nieskończony, zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Jedną z form istnienia materii jest energia, która oznacza pewien potencjał i ruch. Ta wewnętrzna dynamika jest podstawą wszelkiego istnienia. Gdzie nie ma ruchu, tam nie ma nic.
To, co nazywamy świadomością, jest po prostu funkcją materii na konkretnym poziomie uporządkowania. Materia ożywiona składa się z tego samego budulca, co materia nieożywiona. Różnicą nie jest tu oddzielna od materii kategoria duszy, lecz tylko i wyłącznie sposób zorganizowania tej materii.
Człowiek odbiera obiektywnie istniejącą rzeczywistość zmysłami. Mózg człowieka porządkuje te informacje, dokonuje uogólnień i kategoryzacji, a świadomy i aktywny rozum zgłębia naturę odbieranego środowiska. Fakt obserwacji lub jej braku nie stwarza materii, a samo odczuwanie nie prowadzi do rozwoju wiedzy. Proces ten wymaga aktywnego zaangażowania ludzkiego rozumu – czyli również, koniec końców, pewnej materii.
Rzeczywistość nie cechuje się stanem równowagi, przerywanej okresami chaosu. Przeciwnie, chaos jest podstawą istnienia, a z ogromu ścierających się sił, ruchów i potencjałów wyłania się obraz pewnego ładu. W każdym pozornie stałym przedmiocie już na poziomie molekularnym w jednej sekundzie dokonuje się nieskończona ilość zmian, przemieszczeń – słowem, rewolucji.
Czas również jest wyrazem istnienia materii i jej dynamiki. Gdyby można było zatrzymać wszelki ruch, zatrzyma się również czas. Są to dwie nierozerwalne funkcje istnienia materii. Nie może być czasu bez materii i ruchu, i nie może być „czasu, gdy nie było czasu”, jak w zabawny sposób poucza nas religijna twarz „nowoczesnej” fizyki. Świat bez ruchu po prostu nie istnieje.
Te podstawowe zasady dają się również zastosować do życia społecznego, gdyż jest ono także skomplikowanym przejawem istnienia materii. Ale materializm marksistowski nie jest mechanicznym uproszczeniem. Świat nie jest z góry skazany na określony kształt i rozwój według wyznaczonych linii. Subiektywne działania, aktywność ludzkości świadomej swych ograniczeń i zbrojnej w dialektyczną metodę jest w stanie ten świat twórczo przekształcać. Ten świadomy proces trwa od czasu uczłowieczenia pierwszych hominidów przez pracę.
Stąd również rozumiemy świat kultury, ideologii czy sztuki jako wynik działania sił wytwórczych. Sposób produkcji, baza materialna, determinuje to, co nazywamy nadbudową ideologiczną. Ale i tutaj nie mamy do czynienia z prostolinijną mechaniką. Baza materialna ogranicza możliwości rozwoju nadbudowy, nie determinuje jednak jej konkretnego kształtu. Niech za przykład posłuży nam budownictwo. Wyobraźmy sobie szereg domów, zbudowanych według jednego planu, o dokładnie takich samych fundamentach. Czy ich wnętrza również będą musiały być identyczne? Bynajmniej. Wewnętrzne zróżnicowanie takich budynków może być ogromne, ale nigdy nie wyjdzie poza materialne ramy konstrukcji. Podobnie w społeczeństwie – kapitalizm jest ogromnym, globalnym hamulcem rozwoju, jest sprzecznością, w której ludzkość już nie może się pomieścić. Ale nadbudowa ideologiczna różni się, jest inna w każdym kraju kapitalistycznym. Materia – tak, ale jaka materia, w jakim konkretnie kształcie, na jakim etapie rozwoju, w jakim otoczeniu, jako wynik jakich innych procesów i ruchów? Marksizm wymaga odpowiedzi na te pytania i daje nam do ręki narzędzie, by tę odpowiedź dać.
Dialektyka
Od wnikliwych przejawów myślenia dialektycznego u starożytnych filozofów, przez system sokratejsko-platońskiej dyskusji opartej na ukazywaniu sprzeczności w argumentacji rozmówcy, aż do coraz pełniejszej metody Spinozy, Kanta i wreszcie Hegla, dialektyka uczy nas o podstawowej cesze materii – sprzeczności – i wyprowadza z niej szereg praw.
W poprzednich punktach często podkreślaliśmy zasadę ilości przechodzącej w jakość, których połączenie jest podstawową miarą, dzięki której jesteśmy w stanie odkryć naturę danej rzeczy. W przyrodzie zmiana jednego parametru – dajmy na to temperatury – a więc zmiana ilościowa, w pewnym krytycznym momencie powoduje gwałtowne, rewolucyjne przejście w nową jakość – taką jak inny stan skupienia materii. Woda w przedziale od 0 do 100 stopni Celsjusza jest płynna. Ale zmiana o choćby 1 stopień mniej lub więcej w tych krytycznych punktach skutkuje niesamowitą przemianą. Do zrozumienia istoty wody niezbędne jest właśnie dokładne zbadanie tych wszystkich procesów i sprzeczności, inaczej lód i para wodna będą niezbadaną zagadką, a nie formą istnienia materii. Zwykła woda gra na nosie wszystkim tym, którzy świat widzą jako wynik działania powolnych procesów i liniowych, ustalonych kierunków rozwoju.
Nie inaczej jest ze społeczeństwem. Wyzysk jest chlebem powszednim pracujących mas. Kapitalizm do perfekcji opanował stopniowe zwiększanie jego natężenia. Ale tu i ówdzie mamy do czynienia z przysłowiową kroplą przelewającą czarę goryczy (wspaniały przykład na istnienie dialektycznego myślenia w popularnych powiedzeniach!), i nagle wybucha rewolucja. Jej dialektyczny charakter ujął Trocki, opisując molekularny proces rewolucji. Wybuchy społecznego niezadowolenia – zewnętrzny przejaw walki klas – mają początkowo charakter odizolowany, jednostkowy. Z czasem jednak wszystko zbiega się w jeden proces zmiany. Jest to również przykład na to, jak konieczność wyrażana jest w przypadku.
Myślenie formalne, znane ze szkół i pulpitów, uczy nas na przykład o tym, że bezpośrednią przyczyną I wojny światowej jest zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Każda próba pójścia dalej, wyjaśnienia przyczyn rzeczywiście stojących za wojną jest już zastosowaniem zasad materializmu dialektycznego, czy to się współczesnym historykom podoba, czy nie! Ale jaki jest stosunek między przypadkowym zdarzeniem, a potencjałem, który gromadził się wcześniej? Marksizm uczy nas, że możliwość, będąca wynikiem ścierających się sprzeczności, w pewnym momencie musi znaleźć ujście – przejście w konieczność – bardzo często w postaci wydarzenia, które w innych okolicznościach przeszłoby bez echa.
Jest to również głęboka nauka o roli jednostki w historii. Każdy z nas jest wytworem naszych czasów, ale nasze działania nie są determinowane z góry, jest to jedynie wyraz konieczności. Obiektywna rzeczywistość to nie wszystko, bo w procesie historii działa również czynnik subiektywny. Obiektywnie położenie rosyjskiego proletariatu w 1917 r. miało charakter przedrewolucyjny. Ale trzeba było właśnie czynnika ludzkiego – partii Lenina i Trockiego – by możliwości nadać konieczny kształt rzeczywisty – Rewolucję Październikową. Każde z przełomowych wydarzeń i jednostek mogłoby nie istnieć – jest to przypadek. Ale jak poucza nas marksizm, jakiś rodzaj rozwiązania tego potencjału – lepszy czy gorszy – niechybnie by się znalazł. Światem nie rządzi ani absolutny determinizm, ani prosty przypadek.
Wolnością natomiast nazywa marksizm właśnie zrozumienie działających konieczności. Człowiek jako gatunek nie potrafi latać – jest to prosty fakt. A jednak człowiek potrafi wznieść się w przestworza dzięki maszynom. Przyrodnicza konieczność i biologiczny determinizm ugięły się pod twórczą pracą ludzkości – nie pierwszy i nie ostatni raz. Kapitalizm wydaje się wieczny i niezmienny, i tego też uczy nas burżuazyjna ideologia. My jednak wiemy, że wszystko, co istnieje, prędzej czy później zginie. Zrozumieć tę zależność i dokonać świadomej zmiany można wyłącznie w oparciu o teorię marksizmu, wypracowaną dzięki metodzie materializmu dialektycznego.
Świat cechuje współistnienie sprzeczności. Nagromadzenie zmian prowadzi do powstania rewolucyjnego potencjału, który wreszcie wybucha, zmieniając na zawsze historię. Ale proces ten nie jest jałowy i absolutny. Cechy kapitalizmu posiadało też społeczeństwo feudalne, a resztki feudalizmu przetrwały rewolucje burżuazyjne. Rzeczy i zjawiska cechuje dynamizm – w dzisiejszej formie posiadają one pierwiastki przyszłego stanu. Również i dziś pozornie stały i czysty gmach kapitalizmu zdobią sztandary i hasła przyszłości, jak równość, sprawiedliwy sposób produkcji, zburzenie wyzysku itd. Zadaniem marksistów jest tę konieczność zrozumieć i doprowadzić do logicznej konkluzji – zwycięstwa socjalizmu nad barbarzyństwem poprzez rewolucję proletariacką.
Prawo rozwoju przez negację i przeciwieństwa, mamy nadzieję, przedstawiliśmy należycie opisując poprzednie punkty z historii filozofii. Widzieliśmy, jak szereg idei rozwijał się przez lata właśnie dialektycznie, to jest z pozoru chaotycznie, to cofając się, to uciekając w bok, jednak ostatecznie bezsprzecznie się rozwijając i doskonaląc. Różnice ciśnienia i temperatury między frontami atmosferycznymi powodują ruch mas powietrza i nierzadko nagłe zmiany pogody. Podobnie sprzeczności, różnice i napięcia wewnątrz każdego procesu wytwarzają ruch, dzięki któremu świat jest w stanie nieustannej zmiany. Również i w społeczeństwie sprzeczność między pracą najemną a kapitałem co rusz wybucha tą czy inną formą walki klas – jest to proces naturalny i organiczny.
Dlatego marksizm jest światopoglądem zdecydowanie pozytywnym. Każdy krok w tył dziś to potencjalny skok naprzód nazajutrz – o ile zrozumiemy działające w społeczeństwie siły i będziemy mieli odwagę, by nadać im kierunek. W okresie cofania się marksizm utrzymuje rewolucyjny optymizm, bo rozumiemy dialektyczny charakter rozwoju. Czasami może się wydawać, że jesteśmy jedynymi optymistami w świecie pełnym apatii, rezygnacji i nihilizmu. Niech i tak będzie!
Era degeneracji
Gdy umierało klasyczne społeczeństwo greckie, do głosu dochodziły religijne zabobony. Podobnie w okresie upadku imperium rzymskiego i każdego systemu gospodarczego. Jak wykazaliśmy, jest to zawsze czas odwrotu od rewolucyjnej filozofii na rzecz pustej rozpaczy i ucieczki w świat idei. Nietrudno zrozumieć, że podobny proces ma miejsce i dziś.
Engels mówił, że marksizm ma trzy fronty walki – ekonomiczny, polityczny i ideologiczny. Ten ostatni nie jest przypadkiem. Dlaczego jednak ma on mieć takie znaczenie, skoro, jak wiemy, wszystko koniec końców wynika z bazy materialnej? Jak wyjaśnił Hegel, przyczyna i skutek pozostają w związku dialektycznym, to jest skutek – ideologia danego społeczeństwa – jako wynik przyczyny – sposobu produkcji – może również wpływać na podstawę, która go zrodziła. Nie oznacza to oczywiście, że można pokonać kapitalizm wyłącznie w sferze ideologii. Ale walka na gruncie idei jest niezbędna do wykrzesania świadomości, czynnika subiektywnego, aktywnej woli zmiany świata. Jeżeli dialektyka jest algebrą rewolucji, to rewolucyjna ideologia jest jedną z części składowych tego równania.
Natomiast w przypadku braku własnej filozofii, zmuszeni jesteśmy przyjąć to, co za filozofię uznaje klasa panująca. Rzecz jasna celem tego systemu myśli ma być utrzymanie obecnego systemu gospodarczego – stąd nawet stary konserwatysta Hegel jest dziś pogardzany i zapomniany, a jego filozofię sprowadza się do jej najbardziej reakcyjnych części. Rewolucyjna metoda, nawet w obrębie idei, jest przez burżuazję i mieszczan uznawana za niebezpieczne narzędzie – i słusznie!
Jeszcze gorzej z marksizmem, który nie tylko operuje niebezpieczną metodą, ale wprost korzysta z niej do analizy kapitalizmu, przewidując jego śmierć i wskazując, jak zadać mu ostateczny cios! Nie dziwi nas więc, że reakcja ideologiczna to paniczny odwrót i próba negacji osiągnięć myśli materializmu dialektycznego. Nie jest to jednak przyszłościowa negacja w duchu rozwoju, lecz zagmatwanie i postawienie w miejsce jasnej teorii mętnych popłuczyn. Nowoczesna filozofia wyciąga ze śmietnika historii zużytą torebkę po idealistycznej herbatce, parzy ją po tysiąckroć i podsuwa nam jako esencję „ponowoczesnej” myśli. Zobaczmy teraz, co możemy wywróżyć z tych starych fusów.
Postmodernizm
W dobie kryzysu kapitalizmu pewna grupa znudzonych mieszczan postanowiła poradzić sobie z teraźniejszością, dokonując śmiałego skoku wprzód, poza doczesność. Tak narodziła się „filozofia” postmodernizmu, której głównymi cechami jest pogarda dla świata rzeczywistego, klasy pracującej i dorobku ludzkiej myśli. Zapewne i na tym etapie znaleźliby się ci, którzy tak uwielbiają krzyczeć o tym, że przecież postmodernizm to tysiąc i jeden nurt, ten materialistyczny, ten idealistyczny, ten to jeszcze inny. Ale podobne rupiecie można sprzedawać innym mieszczanom – my jesteśmy zbrojni w materializm dialektyczny i analizujemy rzeczywistość z wszech stron, zdzierając pobieżnie pomalowany szyld i dochodząc do natury rzeczy.
I tak okazuje się, że pod tą „nowoczesnością” kryje się stary, nudny idealizm subiektywny, obalony ostatecznie już przez Kanta-mistyka. Bogaty (ilościowo) katalog postmodernistycznych systemów i systemików poucza nas, że rozwój nie istnieje, a światem rządzi idea – oczywiście nazwana po swojemu, czy to dyskursem, biowładzą, osią opresji czy jeszcze inaczej. Rzecz w tym, że nie sposób od niej uciec! I rzeczywiście, w obrębie warstw średnich – akademickiego mieszczaństwa – nie znajdziemy żadnego wyjścia z kryzysu, bo leży ono w klasie pracującej, świadomie zmieniającej materialny świat. Do takiej „metafizyki” tytułowani docenci rzecz jasna się nie zniżają. Pozostaje pisać, tworzyć słowa i wulgaryzować dorobek ludzkości, a to wszystko w imię burżuazyjnego obalania marksizmu.
Trudno na poważnie krytykować ten nurt, gdyż jego celem jest właśnie ugrzęźnięcie w teoretycznych rozważaniach. Ludzka praca przez wieki rozwijała ludzki mózg i intelekt, tylko po to, żeby mieszczanie mogli go teraz „teoretycznie obalić”! Nie będziemy więc podejmować próby kopania się z fantomowym koniem. Odpowiedź pogrobowcom Berkeleya dał już Marks i Engels w swoich Tezach o Feuerbachu. Druga z nich mówi właśnie o tym, że bez oparcia w praktyce i doświadczeniu rozważania filozoficzne są czczą scholastyką – jak „naukowe” zgłębianie zagadnienia tańczących na główce od szpilki aniołów. Postmodernizm więc, pomimo swojej szumnej nazwy, jest po prostu cofnięciem się do idealizmu przeszłości, z całym dobrodziejstwem inwentarza. I tak, jak ze średniowiecznej scholastyki nie wynikło nic, tak i teraz postmodernizm nie mówi nam zupełnie nic o świecie, jego charakterze i najwyżej profesorskim parsknięciem zbywa pytanie o to, jak go zmienić.
Jeżeli ktoś jeszcze ma resztki wątpliwości, niech odpowie sobie na proste pytanie – kto korzysta na rozważaniu tej czy innej magicznej idei władzy, na „krytycznej krytyce” wszystkiego, na tomach ksiąg, z których wyłania się jedynie stary solipsyzm? Cóż, jest to ta sama klasa, która w miejsce walki zjednoczonego proletariatu woli widzieć potyczki o to czy inne słówko. To ta sama klasa, która zamiast teorii jasno opisującej charakter pracy najemnej odwraca uwagę robotnika od rzeczywistości i każe dumać nad „samostwarzającymi się strukturami władzy”. To ta sama klasa, która próbuje nam sprzedać myśl, że zamiast walczyć z wyzyskiem kobiet, musimy „teoretycznie” obalić kategorię „kobiety”, że zamiast dać ludziom dach nad głową, musimy koniecznie mówić o „osobach w kryzysie bezdomności”, ba, że klasy jako takie nie istnieją, co najwyżej w naszych nie dość uczonych głowach – i jest to maksimum, na które nas stać!
Tak tak, tu musimy się zgodzić, po akademikach niczego więcej oprócz świętego oburzenia i masowej produkcji neologizmów spodziewać się nie możemy. Ale nasza filozofia jest filozofią pracującego człowieka, a nie przedstawiciela tej klasy, która kurczowo trzyma się resztek starego świata i boi się choćby na krok wystąpić ze swojego „zaszczytnego” miejsca w ogonie burżuazji.
Pozytywizm
O ile postmodernizm może najwyżej poszczycić się królowaniem na polu reakcyjnej socjologii czy artes liberales, tak pozytywizm, jego teoretyczny kuzyn, potrafił zagnieździć się w świecie nauki.
Marksizm uczy nas, że ludzka wiedza nie ma końca. Cechą człowieka jest nieustanne zgłębianie i doskonalenie naszego zrozumienia obiektywnie istniejącej, materialnej rzeczywistości. Ale przy braku świadomej filozofii również i naukowcy zmuszeni są przyjąć ideologię klasy panującej. Nauka, czy jak pisał Lenin przyrodoznawstwo, instynktownie stoi na pozycji materializmu, a metoda naukowa jest zbliżona do dialektycznej. Ale to nie oznacza, że wśród naukowców nie pojawia się szereg poplątanych ideologii. Trudno jest wnioskować na podstawie swoich badań bez jasnego zaplecza teoretycznego. I tak do świata nauki powróciła kantowska bariera wiedzy.
Nawet świetni skądinąd naukowcy, uogólniając wyniki swoich badań, często dogmatycznie ograniczają możliwości ludzkiego poznania. Jak poucza nas tak zwany pozytywizm logiczny („najnowszy” empiryzm i sensualizm) nauka może najwyżej gromadzić fakty! Jest to mętny powrót do plasującego się między idealizmem a materializmem systemiku Hume’a. Nie możemy wnioskować o naturze wszechświata! Możemy najwyżej zbierać informacje, katalogować je i układać w rosnące bazy danych. Jakakolwiek próba wyciągnięcia ogólnych wniosków to już zabroniona „metafizyka” – nam „wolno” wyłącznie empirycznie dowodzić pewnych jednostkowych praw – ale broń boże iść choćby kroczek dalej!
Bardzo jesteśmy zatem ciekawi, w jaki sposób ludzka nauka i technika była się w stanie rozwijać do tej pory. Wyobraźmy sobie, jak chcieliby pozytywiści, że uogólnień i prób zrozumienia natury rzeczy stosować nam z jakiegoś powodu nie wolno. Co nam zostaje? Pusta statystyka. Tej tezie przeczy cały rozwój ludzkości. Od początku swojego istnienia człowiek dąży do zrozumienia swojego środowiska, szukania zasad ruchu i zmiany. W przeciwnym wypadku zapewne siedzielibyśmy dalej w przysłowiowej jaskini, mogąc najwyżej z mądrą miną przytaknąć, że owszem, ogień istnieje – i tyle!
Nie ma tu znaczenia, czy ten nurt ma charakter bardziej idealistyczny – świat to „kompleksy wrażeń” – czy materialistyczny – świat to materia, ale jej charakteru i rozwoju poznać nie możemy. Jest to niegodna pracującego człowieka kapitulacja, stare i nudne tchórzostwo teoretyczne.
W wyniku tej degeneracji możemy najwyżej opierać się na naszym doświadczeniu. Ale jak rozumieć procesy, których dostrzec nie możemy? Jak rozumieć ruch, chaos, dynamikę i ciągły rozwój materii? Ta filozofia to forteca uproszczonego „zdrowego rozsądku” i przekonania o stałości świata. Kapitalizm istnieje, więc musi być najlepszym systemem! Kobiety są gorsze od mężczyzn, homoseksualizm to wynaturzenie, ludzką naturą jest egoizm i wyrachowanie. Nihil novi sub sole, by użyć łacińskiej sentencji, tak, by do tej teoretycznej pustki przyłożyć jakiś „mądry” listek figowy. Nic dziwnego, że dziś pozytywizm głównie skupia się na niezwykle „pożytecznym” usuwaniu z języka matematyki „nieuprawnionych” pojęć. Którędy do przodu, panowie logicy?
Należy jednak oddać, że rozwija się nawet dziś dialektyczny potencjał nowej nauki, nieuwiązanej na smyczy umierającego kapitalizmu. W nauce coraz częściej pojawiają się metody, które coraz ściślej wiążą przyrodoznawstwo z narzędziem materializmu dialektycznego. „Teoria chaosu”, która stara się tłumaczyć pozornie przypadkowe zjawiska wewnętrzną logiką ruchu materii zasługuje na naszą uwagę, jest bowiem przejawem myślenia dialektycznego.
Rewolucja proletariacka nie tylko wyzwoli z ucisku pracę najemną, ale również naukę, dając jej wreszcie narzędzia, by móc pchać ludzkość do przodu – poza stawiane przez pozytywistów „nieprzekraczalne” bariery wiedzy. Przykro nam, panowie burżuje, ale marksizm przez tę trefną meblościankę przebije się sierpem i młotem metody dialektycznej – jest to ta „metafizyczna” w waszym mniemaniu konieczność, przed której zrozumieniem tak się wzbraniacie. Wam pozostanie, w zespół z postmodernistami, kruszenie kopii o to czy inne sformułowanie.
Filozofia czynu
Prześledziliśmy rozwój filozofii przez wieki, zrozumieliśmy jej stosunek do sił wytwórczych i odkryliśmy ogrom ludzkiej wiedzy i doświadczenia, które składa się na metodę materializmu dialektycznego. Wiemy, że marksizm nie jest i nie może być systemem wiecznym – kto traktuje marksizm jak dogmat, ten nic nie zrozumiał z jego natury. Wiemy, że ludzkość pójdzie jeszcze dalej – poza socjalizm, marksizm i naszą filozofię. Ale jest to zadanie przyszłych pokoleń. Naszym jest korzystać z tego, co najlepsze i najnowsze po to, by ruszyć z posad bryłę świata. Tym narzędziem teoretycznym jest materializm dialektyczny.
Ale wypada wyjaśnić jeszcze jeden aspekt całej naszej podróży. Widzieliśmy, że ostatecznie filozofia wywodzi się z praktycznego doświadczenia, następnie aktywnie je analizując. Marks, korzystając ze swojej metody, był w stanie opisać i wyjaśnić prawa rządzące społeczeństwem i gospodarką. Nie dokonał tego wychodząc z pewnych założeń i dopasowując fakty pod tezę, lecz przeciwnie – marksizm jest wynikiem dialektycznej analizy świata we wszystkich jego aspektach. Jest poprawny, bo dobrze opisuje rzeczywistość i pokazuje, jak ją zmienić. To nie rzeczywistość ma dostosować się do idei, lecz właśnie teoria musi uzasadnić swoje istnienie tym, że dobrze opisuje świat. Takim sprawdzeniem materializmu dialektycznego na gruncie przyrodoznawstwa jest praca Engelsa, Dialektyka przyrody, do której lektury gorąco zachęcamy.
W tym sensie mówimy o „końcu filozofii” u Marksa i Engelsa. Hegel był ostatnim wielkim filozofem klasycznym, a po jego śmierci żaden z „nowoczesnych” nie był w stanie choć o krok ruszyć całej sprawy naprzód. Czas mniej lub bardziej sensownych rozważań prowadzonych w oderwaniu od praktyki dobiegł końca. W tym sensie marksizm oznacza dialektyczny powrót do wczesnych dni filozofii – od doświadczenia, od pracy, od działania do teorii.
Teoria bez praktyki to rozrywka filistra. Praktyka bez teorii to sprint po omacku. Dialektyczna sprzeczność między tymi dwoma formami ludzkiej aktywności została rozwiązania w marksizmie – prawdziwie nowoczesnej filozofii czynu. Musimy zrozumieć świat, by go zmienić. Musimy go aktywnie zmieniać, by go zrozumieć. Takie jest zadanie marksistów i klasy pracującej, a także świata nauki i każdego, kto patrzy w przyszłość.
Nie ujmiemy naszego podsumowania lepiej niż Marks w swoich Tezach o Feuerbachu, niech więc i te słowa wybrzmią teraz głośno i jasno, na zawsze burząc stawiane przez „mędrców” granice ludzkiego poznania i działalności.
Filozofowie dotychczas jedynie interpretowali świat na wiele sposobów;
rzecz polega na tym, by go zmienić.
Autor: Łucja Świerk