W ostatnich tygodniach, wraz z upadkiem reżimu Assada, oczy świata na chwilę znów zwróciły się w stronę Syrii. To co widzimy jest jednak nie końcem, a tylko kolejnym rozdziałem trwającego ponad dekadę dramatu krwawej, reakcyjnej wojny domowej i imperialistycznych interwencji, które przyniosły śmierć setek tysięcy Syryjczyków, a miliony zmusiły do opuszczenia domów. Jest to dramat tym bardziej uderzający, że u jego początków widzimy syryjską rewolucję, w której masy biednych i uciśnionych ludzi powstały żeby walczyć o lepszy los – rewolucję rozegraną przez reżim, ukradzioną przez dżihadystyczą reakcję, wykorzystaną i utopioną we krwi przez imperialistów. Przykład Syrii krzyczy, pokazując nam, że dla klasy pracującej całego świata oraz wszystkich biednych i uściskanych ludzi jedyną drogą do poprawy swojego losu jest oparta na własnych siłach, rewolucyjna walka przeciwko wszystkim imperializmom i całemu kapitalizmowi.
Chcących lepiej zrozumieć źródła obecnej sytuacji w Syrii, warunki migracji milionów Syryjczyków – zmuszonych w ostatnich latach wybierać drogę przez polsko-białoruską granicę – oraz realia ich życia w Europie zapraszamy do przeczytania wywiadu z Maksimem, naszym pochodzących z Syrii towarzyszem z Rewolucyjnej Międzynarodówki Komunistycznej.
Wywiad przeprowadzony został jeszcze przed upadkiem reżimu, poruszane wątki nie straciły jednak na aktualności.
*
Dlaczego musiałeś uciekać z Syrii?
W 2011 roku wybuchła rewolucja. Miała ona obiektywne przyczyny, mimo że reżim Assada i staliniści twierdzą, iż była to wyłącznie imperialistyczna interwencja. Na początku to była prawdziwa rewolucja skierowana przeciwko burżuazyjnemu reżimowi bonapartystycznemu, który wspierał klasę kapitalistyczną i tworzył ogromne nierówności społeczne.
Statystyki z 2010 roku pokazują, że ponad 30 proc. Syryjczyków żyło poniżej granicy ubóstwa, czyli musieli przetrwać za 1–2 dolary dziennie. Jednocześnie Rami Makhlouf, kuzyn Assada, miał majątek przekraczający 5 miliardów dolarów. Te ogromne dysproporcje były główną przyczyną rewolucji. Niestety, po sześciu miesiącach rewolucja obrała inny kierunek, ponieważ brakowało rewolucyjnej partii, która mogłaby nią pokierować.
W tym czasie staliniści poparli Assada, twierdząc, że walczy z imperializmem. Na ulicach zabrakło rewolucyjnych liderów, a władzę nad ruchem przejęły prawicowe i reakcyjne siły, takie jak ugrupowania islamskie. Rewolucja przerodziła się w wojnę domową. Z perspektywy marksistów wojny domowe bywają uzasadnione (np. w Rosji w 1917 roku), ale wojna w Syrii była tragiczna, bo podzieliła klasę robotniczą po liniach religijnych.
Próbowałem zostać w Syrii w 2015 roku, starając się walczyć o lepszą przyszłość. Wtedy jeszcze nie byłem w pełni marksistą, ale widziałem, że ani reżim Assada, ani liderzy „rewolucji” nie reprezentują postępowych idei. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to nie jest „nasza” wojna. Trzeba było walczyć z obiema stronami. Jednak bez wsparcia z zewnątrz i w totalnej izolacji nie można było nic zdziałać. W końcu musiałem wyjechać, jak miliony innych Syryjczyków, którzy nie mieli szans na normalne życie w takich warunkach.
Jaką drogę wybrałeś aby uciec, i dlaczego?
Wybrałem trasę przez Bałkany: z Libanu do Turcji, Grecji, Macedonii, Serbii, Węgier, Austrii i wreszcie Niemiec. To była jedyna dostępna droga. Oficjalnie uzyskanie wizy dla Syryjczyków było niemożliwe, bo wszystkie kraje zablokowały tę możliwość.
W 2015 roku można było wjechać do Turcji na trzy miesiące bez wizy, co wielu Syryjczyków wykorzystywało jako szansę na ucieczkę. Z Turcji rozpoczęliśmy nielegalną podróż do Grecji, czyli Unii Europejskiej. To była jedyna realna opcja, by kontynuować życie w lepszym miejscu.
Czy turecka straż graniczna sprawiała wam problemy?
Nie miałem większych trudności, ponieważ przekroczyłem granicę od strony Libanu. Problemy pojawiały się głównie na północnych granicach Syrii, gdzie turecka żandarmeria stosowała przemoc wobec ludzi próbujących przekroczyć granicę. Wiele osób zostało tam zabitych przez turecką policję.
Moje doświadczenie w Turcji było inne. Spędziłem tam tylko cztery dni w Izmirze, szukając ludzi zajmujących się nielegalną organizacją przepraw do Grecji. Jednak dla wielu Syryjczyków, zwłaszcza tych z północnych regionów, sytuacja była znacznie trudniejsza. Statystyki pokazują, że setki, a nawet tysiące Syryjczyków zginęły na turecko-syryjskiej granicy.
Czy podczas przekraczania granicy z Turcji do Unii Europejskiej napotkałeś problemy ze strony ludzi lub policji?
W Grecji sytuacja nie była aż tak problematyczna. Grecja, jak wiadomo, należy do Unii Europejskiej. Musieliśmy jednak przejść z krajów UE do Macedonii i Serbii, które są poza Unią. Prawdziwe problemy zaczęły się na Węgrzech. Tam zostałem pobity przez policję. Nie mogłem nawet wstać z powodu brutalnego traktowania. Przebywałem tam tydzień, dostając jedzenie tylko raz dziennie, a wszystko po to, by wymusić na nas pobranie odcisków palców dla systemu UE.
Węgierska policja stosowała przemoc, żebyśmy oddali odciski, ponieważ rejestracja dawała im prawo do otrzymania pieniędzy od ONZ – byłem wtedy formalnie zarejestrowany jako uchodźca na Węgrzech, mimo że tam nie przebywałem. Mówili nam, że po złożeniu odcisków możemy udać się do Niemiec czy Szwecji, ale nie wolno nam zostać na Węgrzech. Po tygodniu w więzieniu zmuszono mnie do tego przemocą. Niektórzy odmawiali, więc policja biła ich jeszcze bardziej, żeby nas zastraszyć.
Gdy próbowano pobrać moje odciski, okazało się, że moje palce były uszkodzone z powodu trudów podróży i urządzenie nie mogło ich odczytać. Policjanci zmusili mnie, bym szorował ręce o ścianę, co doprowadziło do krwawienia. Dopiero wtedy maszyna zarejestrowała mój odcisk. To było straszne doświadczenie. Przez jeden dzień nie mogłem wstać z powodu pobicia, a wiele osób zostało poważnie rannych.
Na szczęście w Niemczech sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Byliśmy na ulicy i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujemy. Próbowaliśmy to ustalić, aż podeszła niemiecka policja i powiedziała: „Jesteście w Niemczech”. Organizacje pozarządowe (NGO), takie jak Pro Asyl czy Rada Uchodźców w Bawarii, wspierały nas. Podobnie było w Macedonii, gdzie pracownicy NGO dostarczali nam wodę i jedzenie, co pozwalało nam przeżyć podróż. Wiele osób traciło jedzenie lub pieniądze, zwłaszcza podczas przeprawy między Turcją a Grecją. Podróż łodzią trwała pięć godzin, a 32 osoby były stłoczone na czterech metrach kwadratowych. To było przerażające.
Dlaczego wybrałeś Niemcy, a nie inne państwa UE, np. Austrię czy Włochy?
Nie miałem już energii, by podróżować dalej. Poza tym Niemcy mają silną gospodarkę, zastanawiałem się, gdzie mogę znaleźć pracę. Nie chciałem po prostu pozostawać bez zajęcia ani bez perspektyw na przyszłość. To nie była tylko moja decyzja — wielu Syryjczyków podjęło ją z tych samych powodów. Oczywiście, dobre możliwości były również w Szwecji, Danii, Norwegii czy Holandii, gdzie wielu Syryjczyków się udało. Ale ja nie miałem już siły na dalszą podróż. Kiedy policja powiedziała mi: „Jesteś w Niemczech”, zaakceptowałem to, poszedłem z nimi i rozpocząłem proces azylowy.
Chciałem jeszcze zadać pytanie o świadomość klasową wśród uchodźców. Wiadomo, że większość z nich to ludzie z klasy pracującej, którzy musieli uciekać. Ale czy kiedykolwiek byłeś świadkiem walki klasowej w ruchu uchodźczym?
Aby odpowiedzieć, musimy poruszyć temat rewolucji syryjskiej, która w dużej mierze miała aspekty wojny klasowej. W początkowych fazach rewolucji przeciwko reżimowi Assada protesty wybuchały nie w centrach miast, ale na ich obrzeżach i w biedniejszych regionach. Neoliberalna polityka reżimu w latach 2000–2010 pogłębiła różnice między wsiami a miastami, zmuszając wielu do opuszczenia wsi i osiedlania się w prowizorycznych osiedlach na peryferiach.
Warunki życia w tych miejscach były tragiczne – brak usług publicznych, fatalny stan domów, brak dostępu do podstawowych potrzeb. To właśnie tam rozpoczęły się powstania, napędzane przez ludzi zniszczonych przez neoliberalną politykę reżimu. Rewolucja miała więc wyraźny charakter klasowy.
Brak rewolucyjnej partii w Syrii oznaczał jednak, że polityczna reprezentacja tych klasowych napięć była niewystarczająca. W efekcie wielu robotników musiało emigrować. Co więcej, nie tylko klasa pracująca została dotknięta. Na przykład rolnicy z biedniejszych wsi również byli ofiarami bombardowań, ponieważ to właśnie te regiony – zamieszkałe przez najuboższych – były najbardziej niszczone przez reżim.
Jeśli spojrzymy na Syrię teraz, centra miast, takich jak Aleppo, Homs, Latakia czy Damaszek, są nadal stosunkowo nietknięte. Natomiast obszary zamieszkane przez biedniejszych ludzi zostały doszczętnie zniszczone. To pokazuje, jak klasowe oblicze miała rewolucja – dotyczyła zarówno klasy robotniczej, jak i innych ubogich grup, takich jak drobni rolnicy czy niższe warstwy biurokracji.
Czy wśród uchodźców w Niemczech widzisz oznaki radykalizacji lub potencjał do organizowania się?
Nie, jest to nadal trudne. Wojna w Gazie sprzed roku zradykalizowała wielu uchodźców przeciwko imperializmowi, ale wciąż boją się organizować, ponieważ ich status w Niemczech nie jest stabilny. Mogą stracić status uchodźcy, jeśli zostaną uznani za radykałów. Niemniej jednak, wielu uchodźców zaczyna interesować się problemami politycznymi. Choć nie mają czasu na studiowanie teorii, np. marksizmu, uczą się na własnych doświadczeniach. Wydarzenia takie jak wojna w Gazie pomogły podnieść świadomość wśród uchodźców w Niemczech i całej Europie.
Większość z nich do tej pory unika politycznych rozmów, ograniczając się do wyrażania solidarności, np. z Palestyńczykami. Tłumaczymy im jednak, że sama solidarność, nawet trwająca dziesiątki lat, nie wystarczy. Potrzebna jest organizacja i konkretne działania. W ostatnich miesiącach zauważamy większe zainteresowanie naszym programem, ale proces ten jest nadal powolny i wymagający.
Przyjechałeś do Niemiec w 2015 roku, prawda? Wtedy rządziła Angela Merkel. Czy po objęciu władzy przez Scholza zauważyłeś jakąś różnicę w traktowaniu Cię przez system niemiecki? Czy za rządów Merkel było przyjaźniej, czy teraz, za Scholza?
Dla mnie oboje reprezentują kapitalistyczne pozycje. W 2015 roku faktycznie istniała „kultura powitania”, zarówno ze strony Niemców, jak i niemieckiego rządu, ale trwała ona tylko do października 2015 roku. Wtedy do Niemiec przybyło 100 tysięcy syryjskich uchodźców, co było dużą szansą dla niemieckiego przemysłu, by zdobyć tanią siłę roboczą.
W 2016 roku sytuacja się zmieniła. Niemiecki rząd wprowadził prawo o ochronie uzupełniającej, które zniosło niektóre prawa uchodźców zapisane w Konwencji Genewskiej. Uchodźcy objęci ochroną uzupełniającą nie mieli prawa sprowadzać rodzin, swobodnie się przemieszczać ani uzyskać niemieckiego obywatelstwa. Wszystko było uzależnione od znalezienia pracy.
To prawo pokazuje, że „kultura powitania” była nakierowana na wsparcie niemieckiego rynku pracy. Uchodźcy stali się tanią siłą roboczą, często pracującą w warunkach wyzysku. Jednocześnie tworzyło to podziały w klasie pracującej, kiedy uchodźców obwiniano za problemy na rynku pracy.
Przykładem jest prawo dotyczące pracy za „jedno euro”, które było wysoce eksploatacyjne. Uchodźcy nie mogli organizować się w związki zawodowe ani strajkować, bo groziło im utracenie statusu i praw, np. do sprowadzenia rodziny. To prawo z 2016 roku zbiegło się z brutalnymi atakami rosyjskiej armii na Aleppo, w których ginęły rodziny uchodźców przebywających w Niemczech.
Zmiana podejścia polityków niemieckich nastąpiła więc już za Merkel, a nie tylko za Scholza. Oba rządy reprezentują kapitalistyczny system, który potrzebuje tanich pracowników, by niemieckie firmy mogły zwiększać konkurencyjność na globalnym rynku. To działało – wielu Syryjczyków, w tym ja, musiało pracować w bardzo trudnych warunkach, często po 12–13 godzin dziennie, bez możliwości protestu. Ta sytuacja dotyczyła nie tylko Syryjczyków, ale także uchodźców z Afganistanu, Iraku i innych krajów, którzy nie mieli innego wyboru.
Masz jakieś doświadczenie związane z wydarzeniami na granicy białoruskiej? Wiem, że osobiście tego nie doświadczyłeś, ale czy słyszałeś o tym, co działo się na granicy polsko-białoruskiej? Słyszałem, że spotkałeś uchodźcę, który przeszedł tą drogą. Czy możesz opowiedzieć coś więcej na ten temat?
Tak, właściwie mój kuzyn przyjechał do Niemiec w zeszłym roku i także był na polskiej granicy. Rozmawiałem z nim o tej sprawie i do dziś zmaga się z wieloma trudnościami. Chciałem zaprosić go na ten wywiad, ale ma sporo stresu i obowiązków związanych z pracą. Opowiadał mi jednak o swojej podróży. Miałem także kontakt z ludźmi, którzy przybyli z Syrii przez Białoruś, lecz nie mogli przekroczyć granicy. Spali na granicy przez wiele dni, a zimno zmusiło ich do powrotu.
Opowiadali o tragicznych przypadkach, na przykład o ciężarnej kobiecie, która zmarła z powodu zimna po zbyt długim czasie spędzonym na granicy. Widziałem zdjęcia oraz śledziłem reakcje w mediach społecznościowych. Jedno z nich, przedstawiające Irakijkę całującą rękę polskiej policjantki w błagalnym geście, wywołało poruszenie w świecie arabskim. Ludzie pytali, dlaczego muszą zachowywać się jak niewolnicy, aby przejąć kontrolę nad własnym życiem.
Problemem nie była tylko agresja polskiej policji. Granice są lepiej chronione niż te na Węgrzech dekadę temu. Białoruś celowo umożliwiła przyjazd Syryjczyków, by wywrzeć presję na UE, a potem, kiedy chciała stabilizować relacje, zamknęła lotniska i wizy. Dodatkowo na wydawaniu wiz bogaci syryjscy burżuje zarabiali ogromne pieniądze, co czyniło uchodźców ofiarami nie tylko reżimu białoruskiego, ale i ich własnej klasy panującej.
Na granicy białoruskiej brakuje organizacji pomocowych typu NGO, które na Węgrzech wspierały uchodźców. Tam ludzie umierali z zimna i głodu. Nie mogli liczyć na wsparcie, ponieważ na Białorusi brak takich organizacji z powodu tamtejszego systemu politycznego.
Ci, którym udało się przekroczyć granicę, trafili do Niemiec. Byłem w Polsce dwa lata temu i zauważyłem, że na granicy polsko-niemieckiej kontrole są jednostronne. Niemiecka policja często kontroluje autobusy, bo uchodźców nie stać na pociągi. W droższych pociągach, na przykład z Warszawy do Berlina, takich kontroli nie ma.
Dlaczego Syryjczycy wybierają drogę przez Białoruś, skoro wiedzą, że jest tak niebezpieczna?
Ponieważ nie mają innego wyjścia. Obecnie nie mogą już wjechać do Turcji bez wizy, której wcześniej, w 2015 roku, nie potrzebowali. Białoruś natomiast wydaje Syryjczykom wizy, żeby wykorzystywać ich jako narzędzie nacisku na Unię Europejską.
Alternatywą, jeszcze gorszą, jest trasa z Libii do Włoch. Jest bardzo niebezpieczna – nazywają ją trasą śmierci. W Libii uchodźcy trafiają do obozów koncentracyjnych, a podróż łodzią to ogromne ryzyko. Jeśli uda się wsiąść na łódź, istnieje wysokie ryzyko utonięcia z powodu złych warunków. Statystyki są przerażające – 90-95 proc. osób ginie na tej trasie. Ludzie kalkulują: ryzyko 50 proc. śmierci przez Białoruś wydaje się lepsze niż 95 proc. przez Libię.
Poza tym nie ma już możliwości uzyskania wizy do Serbii czy Ukrainy. Białoruś pozostaje jedyną opcją, częściowo dlatego, że jej bliska relacja z Rosją pozwala na wykorzystanie uchodźców jako narzędzia destabilizacji UE.
Ostatnia rzecz: czy ty i inni uchodźcy czujecie się zagrożeni przez wzrastające nastroje ksenofobiczne i antyimigranckie w Europie, gdy uchodźcy i imigranci są przedstawiani jako terroryści, gwałciciele itd.?
Zgadza się, to nie jest łatwe. Często spotykałem się z ludźmi, którzy oskarżali mnie o złe intencje lub podobne rzeczy. Wyglądam na osobę, która przybyła z Syrii lub Iraku, co prowadzi do niesłusznych osądów. Takie sytuacje zdarzają się w moim codziennym życiu. Pamiętam, jak pewnego razu na stacji metra podszedł do mnie mężczyzna i zaczął wygłaszać swoje poglądy: „Jesteś tutaj, a będziesz miał więcej niż 20 dzieci. Nie jesz wieprzowiny, nie pijesz piwa, jesteś przeciwko współczesnemu stylowi życia, więc nie możesz się zintegrować”. Słuchałem go przez około 20 minut, aż w końcu odpowiedziałem mu, aby się nie martwił. „Kiedy będziemy mieli 20 dzieci, nie będziemy w stanie stać się większością, biorąc pod uwagę, że w Niemczech żyje 83 miliony ludzi. Potrzebowalibyśmy 83 milionów lat, aby osiągnąć większość”. To przypominało mi propagandę stosowaną przez nazistów, którzy również twierdzili, że Żydzi staną się większością i zniszczą Europę. Dodałem także, że nie planuję mieć 20 dzieci – najwyżej dwoje. A jeśli mówimy o piciu piwa i jedzeniu mięsa, to powiem szczerze, że jestem głodny, więc zaproś mnie na posiłek z mieszanymi mięsami i piwem, bo nie mam z tym problemu. Warto również zaznaczyć, że wielu Syryjczyków pije piwo, ale są też tacy, którzy tego nie robią.
Oczywiście doświadczyłem fobii związanej z uchodźcami, lecz z drugiej strony, w Niemczech jest wielu ludzi solidarnych z uchodźcami, którzy sprzeciwiają się prawicowej propagandzie i faszystowskim ideologiom. Ich wsparcie było dla mnie niezwykle ważne – nie tylko politycznie, ale także osobiście, pomagając zrealizować wiele życiowych celów mnie i innym. Niestety, to wszystko działo się przed pandemią COVID-19. Obecnie sytuacja znacznie się zmieniła; wiele grup antify i organizacji antyrasistowskich rozpadło się z powodu pandemii i nie działają już tak, jak kiedyś.
Z perspektywy czasu widzę, że nowi przybysze, którzy przeszli przez Polskę i Białoruś nie otrzymują takiego wsparcia, jakie my mieliśmy w 2015 roku. W tamtym czasie sytuacja ekonomiczna była lepsza, a wiele osób mogło angażować się w pomoc uchodźcom, ponieważ miały na to czas. Teraz wiele z tych osób jest zbyt zajętych, aby wspierać uchodźców, a organizacji działających na rzecz imigrantów jest znacznie mniej. Mimo że doświadczyłem wielu rasistowskich ataków, w 2015 roku istniał silny ruch antyrasistowski w Niemczech, więc nie byłem sam w swojej walce. Teraz niestety ten ruch nie jest już tak silny jak kiedyś.
Czy możesz opowiedzieć trochę o swojej radykalizacji i tym jak dołączyłeś do partii?
Oczywiście. W 2011 roku, będąc w Syrii, miałem wątpliwości co do swojej roli w rewolucji. Z jednej strony byłem przeciwnikiem reżimu Assada, zwłaszcza po tym, jak w 2007 mój ojciec miał poważne problemy z syryjskimi władzami, z ich tajną policją. Nienawidzę reżimu. Z drugiej strony widziałem imperialistyczne państwa, które rzekomo wspierały rewolucję, takie jak USA, Katar, Arabia Saudyjska czy Turcja, które chciały interweniować i dążyć do realizacji swoich własnych interesów. Zadałem sobie pytanie: Czy to naprawdę jest właściwa droga do rewolucji?
Ale problem był też w tym, że tak brzmiała również propaganda reżimu Assada. Kiedy mówiłeś więc coś takiego w Syrii w 2011 roku, automatycznie uważano cię za jego zwolennika. Ale ja nim nie byłem. Byłem po prostu osobą, która chciała prawdziwej wolności, bez interwencji z zewnątrz. Wiedziałem, że prawdziwej wolności nie osiągniemy dzięki rakietom z Ameryki czy Kataru. Prawdziwa robotnicza demokracja w Syrii byłaby niebezpieczna dla wszystkich reżimów w regionie. Jednak w 2011 roku nie byłem prawdziwym marksistą, tak jak teraz. Choć dziś też mógłbym powiedzieć, że nie jestem prawdziwym marksistą, bo wciąż mam jeszcze wiele książek do przeczytania – teoria marksistowska nie ma końca. Powiedzmy, że teraz jestem lepiej zorientowany politycznie. W 2011 roku nie chciałem stanąć po żadnej ze stron. Jednak ponieważ żyłem w mieście kontrolowanym przez reżim Assada, musiałem być bardzo uważny w wyrażaniu mojego zdania, ponieważ było to niebezpieczne dla mojej rodziny. Starałem się jednak organizować w lokalnych grupach, które chciały działać przeciwko reżimowi Assada, ale także przeciwko jego reakcyjnym przeciwnikom. Nie było to łatwe. Ostatecznie musiałem opuścić Syrię, ponieważ istniało ryzyko wykrycia mnie przez tajną policję. Nie mogłem już tam zostać, musiałem szybko wyjechać.
Będąc już w Niemczech, szczerze mówiąc, stwierdziłem, że nie chcę już działać politycznie. Byłem w bardzo złym stanie, byłem wykończony. Jednak przerwa trwała tylko 6 miesięcy, w 2016 roku zorganizowałem pierwszą demonstrację w Niemczech. Spotkałem wielu lewicowców, członków Die Linke, antify itd. Mieli poglądy podobne do moich, a jednocześnie w kwestii Syrii sprzeciwiali się zarówno reżimowi Assada, jak i jego reakcyjnym wrogom. W Syrii nie było to możliwe. Ideologiczny terror panował z obydwu stron. Dopiero w Niemczech mogłem otwarcie przyjąć inną pozycję. Wtedy poznałem socjaldemokrację. Przez sześć lat byłem członkiem Die Linke. W tym czasie poznałem ideę internacjonalizmu. Była dla mnie bardzo atrakcyjna, bo była zbieżna z moimi doświadczeniami z rewolucji syryjskiej. Dlatego próbowałem znaleźć prawdziwie międzynarodową organizację. Miałem kontakt z Międzynarodową Socjalistyczną Unią Studentów, inspirowaną ideami Tony’ego Cliffa. Ale to była katastrofa. To była okropna organizacja. Popierali talibów, popierali Bractwo Muzułmańskie, byli reakcyjni i nie widziałem możliwości politycznej współpracy z nimi. Rozmawiałem również z innymi organizacjami, z którymi niestety także trudno było prowadzić prawdziwą pracę polityczną. Nie miały one pozycji naprawdę zwróconych do klasy robotniczej.
Wtedy po prostu stworzyłem stronę na facebooku, którą nazwałem „Socjalistyczna Alternatywa”, to było w 2018 roku. Byłem sam i pisałem dużo. To nie była prawdziwa teoria marksistowska, ale treści o tym, jak powinniśmy się organizować międzynarodowo. I wtedy znalazłem ktoś mieszkający w Syrii napisał do mnie: „Lubię to, co piszesz, i chciałbym robić to, co ty“. Powiedziałem ok, możemy pracować razem. Byliśmy po prostu we dwójkę i stwierdziliśmy, że jesteśmy organizacją Socjalistyczna Alternatywa. Po prostu pisaliśmy na facebooku coś marksistowskiego.
Docieranie z tym do ludzi w Syrii nie było łatwe, ponieważ istnieje „socjalistyczna” partia Baas (partia ta była główną siłą polityczną rewolucji syryjskiej lat 60., która dokonała socjalistycznych przekształceń w kraju. Reprezentowała początkowo rewolucyjne warstwy wojska. Jednak szybko, podobnie jak cały reżim, uległa biurokratycznej degeneracji, stając się w końcu partią władzy w kapitalistycznej dyktaturze Assadów – przyp. tłum.), co sprawiało, że ludzie mieli opory wobec socjalizmu. Sadzę, że podobna sytuacja występuje obecnie w choćby Polsce czy Czeczenii, gdzie dzieło stalinowskich reżimów nadal jest pamiętane. Próbowaliśmy nawiązać współpracę z międzynarodową organizacją, napotkaliśmy jednak na trudności. W tym czasie byliśmy bardzo rozczarowani.
Potem, w 2022 roku natknąłem się na artykuł Roba Sewella „Rewolucyjne lekcje z Co robić Lenina”. Był to pierwszy i ostatni artykuł, który tak bardzo mi się podobał. Jest naprawdę wybitny. W pełni odpowiadał na moje poszukiwania. Odkryłem również stronę internetową Marxist – stronę naszej Międzynarodówki po arabsku. Napisałem do nich, nie wiedząc, że za tą stroną stoi duża międzynarodowa organizacja. Odpowiedzieli mi i powiedzieli, że istnieją także w Niemczech, a ich tutejsza sekcja nazywa się Der Funke (obecnie Revolutionäre Kommunistische Partei – przyp. tłum.). I tak w pierwszej połowie 2022 roku zacząłem swoją pracę polityczną w Niemczech. Tak, to już ponad dwa lata w niemieckiej sekcji. Stworzyliśmy również syryjską grupę, która teraz nazywa się Marksistowska Alternatywa, już nie Socjalistyczna Alternatywa. Teraz mamy prawdziwą organizację bolszewicką w Syrii, nasza gazeta zostanie opublikowana w październiku, a Alan Woods zaprosił nas do współpracy. Tak więc, na początku byłem po prostu osobą, która była przeciwnikiem zarówno reżimu, jak i opozycji. Następnie stałem się socjaldemokratą, potem internacjonalistą i marksistą. Tak wyglądała moja radykalizacja.
Dziękujemy Ci towarzyszu za ten wywiad. Twoja historia jest dla nas ogromną inspiracją.
Ja również dziękuję za poświęcony czas i za to, że mogłem z wami porozmawiać. Życzę wam wszystkiego najlepszego. Jestem naprawdę szczęśliwy, że mam swoich towarzyszy – to dla mnie też bardzo inspirujące. Czuję, że nie jestem sam. Moi towarzysze w Syrii również są szczęśliwi, będąc częścią wielkiej Międzynarodówki. Gdy oni śpią w Syrii, towarzysze w Kanadzie budzą się i również walczą. Życzę powodzenia w waszej pracy w Polsce i w walce przeciwko kapitalizmowi. Niech żyje RCI!
*
Rozmawiali: Stanisław Matuszewski i Andrzej Jagodziński
Tłumaczenie: Florek