W piątkowy poranek 6 sierpnia w Lubinie policja zamordowała w czasie interwencji trzydziestokilkuletniego Bartka. Po 30 minutach szarpaniny i pokazu policyjnej przemocy, w tym duszenia kolanem, rzucania o krawężnik i wykręcania rąk, mężczyzna przestał się ruszać. Wezwana zbyt późno karetka na szpitalny oddział ratunkowy przywiozła zwłoki.
W komunikacie prasowym dolnośląskiej policji możemy jednak przeczytać nieco inną wersję wydarzeń. Zatrzymywany miał „zachowywać się agresywnie” i najprawdopodobniej był pod wpływem narkotyków. W trosce o „życie i zdrowie mężczyzny a także osób postronnych” wezwano na miejsce patrol policji. Po tym, jak zatrzymywany miał zachowywać się w sposób „pobudzony” i „wyrywać się” funkcjonariuszom w czasie próby wylegitymowania, na miejsce wezwano wsparcie celem „deeskalacji” sytuacji. Komunikat kończy się lakonicznym stwierdzeniem, że zatrzymywany został w asyście policjantów przewieziony na SOR, gdzie dwie godziny później zmarł. Szczegółów interwencji nie podano, ale do internetu trafiło nagranie (nakręcone przez matkę mężczyzny telefonem, który policja zabrała po zdarzeniu siłą, wdzierając się do mieszkania i wykręcając kobiecie ręce), na którym widać rzeczywistą postawę policji, którą potwierdzają również wypowiedzi świadków.
Najwyraźniej polscy funkcjonariusze pozazdrościli „osiągnięć” swoich amerykańskich kolegów, gdyż według świadków zatrzymywanego duszono kolanem przez ok. 25 minut (w ten sam sposób 25 maja 2020 r. w Minneapolis zamordowano George’a Floyda). Czterech funkcjonariuszy przygwoździło zatrzymywanego do ziemi i wykręcało ręce. Oprócz tego mężczyzna był przygnieciony do radiowozu, a gdy przestał krzyczeć z bólu, policjanci „rzucali nim jak zwłokami”. Potwierdza to pracownik SOR-u i dyrekcja szpitala, która podała, że na oddział mężczyzna trafił już martwy. Policjanci w żadnym momencie nie podjęli reanimacji, chyba że za takową można uznać uderzanie głową mężczyzny o krawężnik. Sprawdzili natomiast tętno (co widać wyraźnie na materiale wideo), gdy zatrzymywany leżał już bez ruchu. Nie skłoniło to jednak mundurowych do podjęcia żadnej akcji, mogących uratować życie mężczyzny.
Według członka rodziny mężczyzna pomimo problemów narkotykowych nie był nigdy agresywny i nie stwarzał zagrożenia dla otoczenia. Wskazują też na problem systemowy – mężczyzna przebywał kilkukrotnie w ośrodkach leczenia uzależnień, ale wypisywano go do domu po kilku dniach bez zastosowania jakiejkolwiek terapii. Lubińska policja kilkukrotnie zatrzymywała wcześniej mężczyznę, za każdym razem stwierdzając, że nie stanowi zagrożenia.
Stara polska tradycja
Świadek zdarzenia zaznaczył, że przemoc policyjna nie jest wyjątkiem, a regułą. Wie o tym każdy członek klasy pracującej, który ośmielił się walczyć o swoje prawa, wiedzą o tym ofiary przemocy seksualnej i domowej, młodzież zaangażowana społecznie czy imigranci. Jak wielokrotnie tłumaczył Lenin, współczesne państwa burżuazyjne w jednej ręce trzymają szereg środków w postaci reform, zasiłków i programów pomocowych, które mają na celu ułaskawić klasę pracującą i zapewnić jej bierność, a gdy to się nie udaje, drugą ręką przystawiają nam pistolet do głowy, wymuszając uległość. W zasadzie przemoc policyjna jest tak oczywista, że nie dostrzegają jej wyłącznie chowający głowę w piasek filistrzy. Złudzeń nie mają nawet sami policjanci. Raport MSWiA z 2018 r. wykazał, że 45% policjantów potwierdziło uczestnictwo w interwencjach, w czasie których jeden lub więcej funkcjonariuszy nadużywał uprawnień. Znając gangsterskie praktyki policyjnej kliki, gdzie takie sprawy zamiata się pod dywan, rzeczywisty odsetek jest z pewnością znacznie większy.
Jednak obserwując ekscesy mundurowych z krajów takich jak USA, Francja, Niemcy, Tajlandia czy Mjanma może się wydawać, że w Polsce problem jest w zasadzie nieistotny, lub że skończył się wraz z transformacją ustrojową. Ciągnący się w ogonie burżuazji drobnomieszczanie i liberałowie często zbywają policyjną przemoc, uznając ją za jednorazowe, indywidualne nadużycia. „To już nie policja, to milicja!” słyszymy z ust szczekaczek kapitału. Przemoc ze strony polskich mundurowych jest jednak dobrze ugruntowana i nie pojawiła się wraz z rządami tej czy innej opcji politycznej.
Znane są przypadki duszenia, ściskania genitaliów, upokarzania przez nakazywanie rozbierania się, uderzanie metalową pałką i młotkiem, kopania w głowę, grożenie bronią palną, łamania kości, stosowania gazu pieprzowego, broni gładkolufowej, a także oddawanie strzałów w kierunku nieuzbrojonych osób. Znana jest sprawa z Poznania, gdzie w 2012 r. czterech funkcjonariuszy brutalnie napadło na grupę nastolatków w związku z podejrzeniem posiadania narkotyków. Posiadania nie udowodniono, a 17-letni Borys Simiński z komisariatu wrócił ze złamaną nogą oraz śladami pobicia i przypalania ciała papierosem. Prokurator rok później uznał, że nastolatek nogę złamał sam, przed zdarzeniem, i w tym stanie spacerował po mieście. Warto zaznaczyć, że ciosy zadawał Rafał N., pseudonim „Niemiec”. Ten sam policjant ma również na koncie pobicie 13-latki w czasie interwencji, a także kolegi po fachu. Nie poniósł żadnych konsekwencji.
Nawet przy założeniu, że osoby, wobec których stosowano przemoc były agresywne czy niebezpieczne (co praktycznie nigdy nie ma miejsca – funkcjonariusze, jak stado sępów, wybierają sobie łatwe cele), takie traktowanie nie powinno mieć miejsca w „demokratycznym” kraju. Rzeczywistość jednak bardzo szybko redukuje podobne mity do poziomu wyświechtanej opowiastki, w którą nikt już prawie nie wierzy.
Nawet jeżeli przyjąć, że polscy mundurowi rzeczywiście dopuszczają się nadużyć i przemocy, to z pewnością nie są mordercami? Nic bardziej mylnego. Przypomnijmy kilka faktów z ostatniej dekady.
W 2010 r. podczas nalotu na warszawskie targowisko na Stadionie Dziesięciolecia policjant Artur Brzeziński zastrzelił pochodzącego z Nigerii handlarza Maxwella Itoyę. Sprawę umorzono w 2012 r., a morderca nie poniósł żadnych konsekwencji. W czasie protestu wywołanego przez morderstwo zatrzymano kilkadziesiąt osób. Okoliczności zdarzenia wskazują na rasistowskie pobudki morderstwa – Maxwell nie stawiał oporu, chciał z policjantami porozmawiać, by wyjaśnić powód interwencji.
W 2016 r. we Wrocławiu policja aresztowała, a następnie torturowała i zamordowała Igora Stachowiaka. Świadków zatrzymania skuto kajdankami i zatrzymano pod zarzutem utrudniania interwencji. Nagrania z monitoringu na komisariacie, gdzie dokonano morderstwa, zostały przez policję usunięte. Chroniący podopiecznych komendant wojewódzki, jego zastępca oraz dwóch komendantów miejskich po nagłośnieniu sprawy przez media przeszło na emeryturę, otrzymując przy okazji 6-miesięczne odprawy. Czterech z pięciu policjantów, którzy brali udział w morderstwie, dusząc, a następnie wielokrotnie rażąc skutego mężczyznę paralizatorem, otrzymało (nieprawomocne) wyroki ok. 2 lat pozbawienia wolności.
W tym samym roku w Białymstoku po interwencji, w ramach której policjanci użyli gazu, dusili oraz kopali leżącego na ziemi mężczyznę, zmarł 34-letni Paweł. Mężczyzna był chory na schizofrenię.
W 2017 r. w częstochowskim komisariacie zmarł obywatel Austrii, Herbert Moravec, zatrzymany wraz z żoną w czasie koncertu. Policjanci mieli zbagatelizować informację o złym stanie zdrowia mężczyzny, a także kpić z jego próśb o pomoc.
Po pobiciu przez policjantów w hotelowym pokoju w Ełku zmarł tego samego roku 37-latek, Tomasz Wróblewski.
W 2018 r. w Turku po użyciu przez policję gazu łzawiącego i obezwładnieniu zmarł 48-latek. Oskarżona o fałszowanie dokumentacji szefowa Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi wydała w tej sprawie opinię, z której wynika, że mężczyzna zmarł wskutek zażycia substancji psychoaktywnej.
W 2020 r. we Włocławku zatrzymano 38-letniego Szymona, który zmarł na komisariacie tego samego dnia. Według świadków był podduszany przez funkcjonariuszy.
Tego samego roku w Kolbuszowej miała miejsce podobna sytuacja – tym razem policjanci mieli użyć paralizatora wobec 42-latka.
Z kolei w Kościelisku policjant zabił 28-letniego Darka strzałem w tył głowy. Policjant otrzymał pomoc psychologiczną.
Kolejną ofiarą policji był 45-letni obywatel Ukrainy, który po potraktowaniu gazem łzawiącym i paralizatorem zmarł. Policjantom nie postawiono zarzutów.
W Płocku natomiast, po użyciu przez policjantów gazu i chwytów obezwładniających, na oczach żony i miesięcznego dziecka zmarł 32-letni mężczyzna.
Z kolei w 2021 r. w Sejnach pod zarzutem stosowania narkotyków policjanci zatrzymali 21-letnią Laurę. Znajoma kobiety obecna przy zatrzymaniu twierdzi, że wynik testu na obecność substancji zakazanych był negatywny, lecz funkcjonariusze mimo to zatrzymali kobietę. Na komisariacie znajoma zatrzymanej usłyszała jej krzyk, a następnie policja wezwała karetkę. Według policji Laura zakrztusiła się i zaczęła dusić po połknięciu torebki z narkotykami. Zmarła w szpitalu kilka godzin później. Monitoring na komisariacie z niewyjaśnionych przyczyn przestał działać.
Również w 2021 r. w Piątku policjanci porwali z mieszkania 30-letniego mężczyznę, którego zwłoki znaleziono kilka dni później w lesie, z licznymi obrażeniami ciała spowodowanymi działaniem osób trzecich. Policjantów tymczasowo aresztowano. Nie postawiono im jednak zarzutów.
W tym samym roku w Krotoszynie podczas interwencji domowej zmarł 30-letni Tomasz Osiński. Policjanci przez kilkadziesiąt minut dusili mężczyznę, wciskając mu twarz w materac. Funkcjonariusze wskazują na zażycie dopalaczy i utrzymują, że mężczyzna był cały czas przytomny, aż do podania zastrzyku przez medyków. Ratownicy twierdzą jednak, że mężczyzna już nie żył – został uduszony.
Tego samego roku w czasie przesłuchania na komisariacie w Kutnie policjant zastrzelił 29-letniego mężczyznę. Policjant twierdzi, że zatrzymany próbował sięgnąć po broń, z której następnie oddano śmiertelny strzał.
W Koninie natomiast funkcjonariusz zastrzelił 21-letniego Adama. Komenda policji uznała, że to Adam zaatakował policjanta, a prokuratora i sąd „nie będą kierować się zachowaniami oraz opiniami pijanych i agresywnych chuliganów”. Policjant otrzymał pomoc psychologiczną.
To tylko „krótki” przegląd spraw, w których wina policjantów w zasadzie nie ulega wątpliwości, a mimo to wyroki (oburzająco niskie) zapadają niezwykle rzadko. Podobnych spraw z lat wcześniejszych, jak również tych, w których prokuratura umarzała sprawy pomimo podejrzeń udziału mundurowych, jest znacznie więcej. Pod pluszowym kostiumem pogodnego zwierzaka, w jakim uśmiechnięci policjanci paradują na festynach i targach, od zawsze kryje się gaz łzawiący, pałka, paralizator i naładowany pistolet. Działania policyjnej kliki, od funkcjonariuszy, przez biegłych, na prokuraturach kończąc, do złudzenia przypominają działania zorganizowanej grupy przestępczej, za wszelką cenę chroniącą swoich pałkarzy. Ta wizja nie jest daleka od prawdy.
„Pomagamy i chronimy”
To dewiza polskiej policji. Możemy się pod nią podpisać bez większych zastrzeżeń! Należałoby jednak dodać – kogo? Odpowiedź znamy od dawna. Według Marksa państwo można sprowadzić do „specjalnie zorganizowanych sił zbrojnych”. Ta grupa jest wyodrębniona ze społeczeństwa, nie bierze udziału w procesie produkcji, jej jedynym zadaniem jest ochrona interesów kapitalistów. W tym świetle brutalne działania policji nie są „incydentami”, lecz raczej sumiennym wypełnianiem obowiązków wobec swoich panów, tj. klasy posiadającej. Przytoczone przykłady przemocy mogą budzić sprzeciw – jaki cel ma klasa posiadająca w mordowaniu przypadkowych osób, dzięki którym, jak pasożyt, istnieje i namnaża się? Jednak kapitalizm nie jest systemem racjonalnym. Dobrzy policjanci dbający o porządek i bezpieczeństwo to mrzonka. Kapitaliści potrzebują rozbudowanego systemu państwowego terroru, by trzymać pracowników w ryzach. Dlatego klasa posiadająca nie tylko toleruje, lecz promuje destrukcyjny charakter policji jako podstawowego narzędzia władzy. Jeżeli jej trzymane na łańcuchu, histerycznie wściekłe zwierzę przypadkowo zagryzie tę czy inną osobę, tym lepiej.
Robotnicy nie powinni mieć żadnych złudzeń, w ostatecznym rozrachunku mur, który oddziela klasę pracującą od przejęcia życia we własne ręce, jest zbudowany z uzbrojonych specjalistów od przemocy, tj. policji i armii stałej. Nie może być mowy o „reformach” i „naprawie”. Choćby najmniejsza wzmianka o możliwości „poprawienia” działań policji jest natychmiast odrzucana przez kapitał i samych mundurowych (jest to zresztą jedyna działalność tzw. „związków zawodowych” policjantów). Płaszczący się przed „wszechmocnym” kapitalizmem drobnomieszczanie i liberałowie od dekad kręcą się w błędnym kole, próbując przekonać mądrzejszych od siebie robotników, że najbardziej podstawowe instytucje państwa burżuazyjnego można „ulepszyć” i sprawić, że zaczną działać w interesie całego społeczeństwa. Zostawmy jednak podobne złudzenia tym, którzy rzeczywistość omijają szerokim łukiem.
Dopóki istnieje kapitalizm, będzie istnieć policja. Dopóki będzie istnieć policja, będzie stosować przemoc – to jej podstawowe zadanie, którego nie może się po prostu wyrzec. Każda mafia potrzebuje ekspertów od „brudnej roboty”, a historia nie zna większego kartelu jak ten, który tworzy światowa klasa posiadająca, codziennie okradając robotników z owoców ich pracy. Funkcjonariusze istnieją poza społeczeństwem, a ich celem jest trzymanie w ryzach każdego, kto nie należy do wąskiej wierchuszki kapitalistycznego półświatka. Największa mobilizacja służb mundurowych ma miejsce zawsze, gdzie obecny jest ruch społeczny, mogący zagrozić interesom kapitału. Klasa posiadająca dobrze wie, że jedynie zorganizowani i zjednoczeni robotnicy mogą ostatecznie położyć kres jej panowaniu. Dlatego nawet pozornie przypadkowe akty przemocy ze strony policji są tak naprawdę jednym z najbardziej podstawowych elementów funkcjonowania kapitalistycznego sposobu produkcji.
Czerwony Front solidaryzuje się z każdą ofiarą aparatu burżuazyjnej przemocy; doświadcza jej w mniejszym lub większym stopniu każdy członek klasy pracującej. Jedynym sposobem na ostateczne zerwanie z policyjnym barbarzyństwem jest obalenie kapitalizmu. Dokonać tego może wyłącznie zorganizowana klasa robotnicza, która jako jedyna jest w stanie wyrzucić na śmietnik historii morderców w niebieskich mundurach.
Nie mamy do stracenia nic prócz kajdan!
Łucja Świerk