
19 lipca 2025 na wezwanie Ursuli von der Leyen, Fredricha Merza i Donalda Tuska posłusznie odpowiedzieli przedstawiciele Konfederacji, kibicowskiego lumpenproletariatu i cała konstelacja prawicowych oszołomów. Zgodnie z najnowszymi wytycznymi z Brukseli i Wiejskiej wylegli na ulice polskich miast żeby… no właśnie, co? Politykę zamkniętych drzwi, zniesienie podstawowego prawa człowieka – prawa do azylu – kontrole graniczne, głodowe stawki, absolutny brak sensownych programów socjalnych już mamy, i postarał się o to właśnie obecny rząd. Czy więc był to wiec poparcia dla poczynań rządzącej koalicji?
Część demonstrujących postanowiła, jak zwykle, napluć w twarz polskim i radzieckim robotnikom, którzy pokonali nazizm i wyzwolili kraj z totalitarnej okupacji. Nie można bowiem inaczej interpretować zachowań bandy podskakujących rytmicznie małpiatek, obwieszonych krzyżami celtyckimi, wilczymi hakami i koszulkami z hasłami przypominającymi te z tubek past do zębów – wszystko będzie białe. I tutaj nie ma sprzeczności z polityką rządu – przecież dokładnie te same symbole za wschodnią granicą są patriotycznymi emblematami walki z rosyjskim agresorem. Skąd więc pomysł, że przeciwnicy imigrantów są też przeciwnikami rządu?
W obronie czego?
Wśród rzeczywistych faszystów, zwykłych bandytów i rasistowskich frajerów z pewnością na tych prawicowych spędach pojawili się ludzie, którzy po prostu chcą żyć lepiej. Dzisiaj rząd – a podobne głosy o potrzebie obrony granic słyszeliśmy też z „lewej” strony – stara się przykryć organiczny kryzys kapitalizmu wyświechtaną ksenofobią. W efekcie ludzie mają ich za dwulicowych partaczy, a wzrost notuje Konfederacja. Któż by się spodziewał? Każdy, kto zrozumiał podstawowe prawidła polityki. Jak widać Trzaskowscy i Tuskowie tego świata mogą się jeszcze wiele nauczyć od marksistów. A jednak liberałowie konsekwentnie budowali poparcie prawej stronie, zapominając, że są tam ugrupowania, u których ksenofobia wybrzmiewa znacznie szczerzej.
Inflacja? Wina Rosjan. Bezrobocie? Wina Ukraińców. Zwolnienia grupowe? Ciii, przecież granicę szturmują Afgańczycy! Obniżymy wam poziom życia, ale tylko dlatego, że w kraju pracują też Kolumbijczycy – zajmijcie się lepiej nimi!
Nawet niektórzy tak zwani „marksiści”, którym bliżej do „genialnych” narodowych teorii Stalina, niż do ludzkiego rozumu, postanowili pokazać, że – podobnie jak ich prawicowi odpowiednicy – nie mogą się poszczycić choćby jedną inteligentną myślą. W myśl tego „marksizmu” obecność migrantów wpływa na… obniżenie płac!
A teraz zadajmy sobie pytanie, kto kontroluje proces produkcji – biedak z drugiego końca świata, marznący na wschodniej granicy wraz z dwuletnim dzieckiem, czy kapitalista? Czy to wina robotnika, że kapitalista skorzysta dokładnie z każdej możliwości, by windować własne zyski, obniżając koszty pracy dzięki mniejszym płacom? Jedynym, co osłabia interes polskiego robotnika, jest właśnie ksenofobia i postępująca atomizacja naszej klasy. Dzięki temu uzwiązkowienie w Polsce nadal szoruje po dnie, a zwycięskie strajki są rzadkością. Klasa robotnicza podzielona i rozsadzana nacjonalistyczną trucizną to surowiec do wyzysku dla polskiego i zagranicznego kapitalisty.
Kto jest winny?
Jak zatem chronić nasz poziom życia? Jak sprawić, by – wedle haseł demonstrantów – „Polak był w Polsce gospodarzem”? Należy przyjąć migrantów i uchodźców, zapewnić im godne życie i pracę, a następnie zintegrować z polską klasą robotniczą, zorganizować i wspólnie z polskimi robotnikami wysłać na front walki klas – przeciwko kapitalistom i szefom, przeciwko Tuskowi i Merzowi, przeciwko NATO i Unii Europejskiej, przeciwko zbrojeniom i cięciom usług publicznych. Jeśli tego nie zrobimy, to w Polsce gospodarzem dalej będzie polski, niemiecki czy amerykański kapitalista – ale na pewno nie my, nie większość społeczeństwa.
Który generał będzie się oburzał, że do jego armii dołączą nowi rekruci? Tylko taki, którego zadaniem jest się poddać, a nie wygrać. I taką rolę gra w Polsce biurokracja związkowa, która tak bardzo walczy w interesie klasy robotniczej, że 19 lipca stała murem za interesami kapitału. Im więcej przytulania się do kapitalistów, tym bliżej do powtórki ze strajku nauczycieli, podczas którego pracownicy pokazali, co myślą o klasowej zdradzie swoich „zwierzchników”.
Tak, jak przy ostatniej fali ksenofobicznej histerii prawie dekadę temu, tak dziś za kryzys odpowiadają kapitaliści – i to właśnie oni są naszymi wrogami. Nie trzeba tego tłumaczyć członkom Czerwonego Frontu, którzy wiedzieli, gdzie stać 19 lipca w Warszawie, Wrocławiu, Toruniu i Krakowie – po stronie kontrdemonstrantów, przeciwko kapitalistycznej, obłudnej polityce podziału klasy pracującej.
Walka klasowa, nie narodowa

W Toruniu prezes lokalnego Ruchu Narodowego, Przemysław Binkowski, pod pomnikiem Kopernika bez ogródek nawoływał tłum do „otwierania ognia przeciw czarnym na granicy”. Prócz tego postulował on również „trójkę Binkowskiego” która miałaby zakazywać imigracji (tej nielegalnej jak i legalnej) osobom z Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki – czemu przyklaskiwały dziesiątki kobiet, mężczyzn oraz kilkuletnich dzieci. Wtórował mu w tym również lider Konfederacji, Sławomir Mentzen, również bez wstydu uzewnętrzniając się ze swoją sympatią dla faszyzmu. Elektoraty obu panów skandowały rasistowskie hasła, nosząc dumnie na koszulkach krzyże celtyckie oraz pokazując palcami „white power”, co rzecz jasna nie stanowiło żadnego problemu dla policyjnego kordonu.
Reprezentanci Czerwonego Frontu stali razem z hasłami „walka klasowa, nie rasowa”, dali wywiady do Radia PIK i przemawiali o tym, o czym mówić się powinno – o żelaznych faktach. Według danych MSWiA oraz raportów Europejskiego Obserwatorium ds. Rasizmu i Ksenofobii – cudzoziemcy w Polsce popełniają mniej przestępstw niż rodowici Polacy (w stosunku do swojej liczby w populacji). W 2023 roku stanowili oni około 3% mieszkańców kraju, a odpowiadali za nieco ponad 1,5% ogółu przestępstw. To nie strach, to statystyka! A więc jeśli chcielibyśmy zwalczać przestępczość, to statystycznie rzecz biorąc opłaca się właśnie zwiększać migrację. W tej całej awanturze nie chodzi jednak o żadne fakty, o czym dobrze wie i Mentzen, i Tusk.
Ponadto zwracaliśmy uwagę na to, że brak możliwości socjalizacji oraz integracji uchodźców realnie przyczynia się do tworzenia gett, które następnie napędzają gniew przeciwko wyzyskującym „gospodarzom” – źródłem jej jest systemowa opresja, a nie pochodzenie etniczne tych osób. Jasno powiedzieliśmy też, że dzielenie międzynarodowej klasy pracującej służy tylko i wyłącznie naszemu wspólnemu wrogowi – wielkiemu kapitałowi, który posiada garstka najbardziej wpływowych kapitalistów, a który doprowadza każdego z nas, bez względu na kolor skóry, do ruiny. Żądaliśmy także, by każdy człowiek miał dostęp do równej, darmowej edukacji, mieszkania, godnej płacy, służby zdrowia i poczucia bezpieczeństwa.
Wykrzykiwaliśmy hasła: „tak dla internacjonalizmu!”, „tak dla solidarności klasowej ponad granicami!”, „nie dla rasizmu, nie dla szowinizmu, nie dla podziałów!” podczas gdy brunatni opozycjoniści otoczyli nas z każdej strony wyzywając nas od terrorystów czy zboczeńców, zakrzykując nas kibolskimi zaśpiewami, szydząc z nas. Mentzen wraz z Binkowskim uśmiechali się cynicznie, gdy atmosfera gęstniała z minuty na minutę, grożąc konfrontacją. Ostatecznie policyjna blokada rozdzieliła dwie pikiety i manifestacje się zakończyły – ale niesmak pozostał, zarówno ze względu na rasistowskie hasła, jak i absolutną służalczość „patriotów” wobec własnych szefów.

W Krakowie rozpoczęliśmy od zagłuszania rasistowskiego buczenia „w obronie bezpieczeństwa rodzin, przyszłości Polski i narodowych wartości”, dołączając do kontrmanifestacji organizowanej przez krakowski PPS i Antyfaszystowski Kraków z okazji kibolskiego marszu. Dosyć licznej reprezentacji przestraszonych uchodźcami Krakowiaków nie udało się zademonstrować, co godzina stadionowej atmosfery na rynku ma wspólnego z bezpieczeństwem i wartościami, ani zdeprymować kontry konsekwentnie i raźno zachęcającej do wypierdalania.
Cel uwidocznienia sprzeciwu wobec oficjalnie legitymizowanego, acz tylko pozornie powszechnego rasistowskiego frajerstwa został zdecydowanie osiągnięty. Przemówienie mieliśmy również my. Wskazywaliśmy, że nie, to nie jest walka o moralną wyższość, przeciwdziałanie rosyjskim wpływom ani obrona europejskich wartości. To właśnie europejska polityka, realizowana przez obecny rząd, jest dokładnie tym, czego sobie życzą jurni chłopcy w koszulkach pewnego krakowskiego klubu sportowego. Jednocześnie dla „obrońców polskości” i grupy cyrkowców, stojących pod flagą Solidarności tuż obok banerów Konfederacji, krzyży celtyckich i stoiska z oscypkami, mieliśmy prosty przekaz – dlaczego nie wprowadzaliście w życie waszych haseł w czasie najdłuższego w historii III RP strajku w Jeremiasie? Bo koniec końców chodzi po prostu o ochronę kapitalistycznych interesów, a cała awantura o wartościach, tradycji i bóg wie czym jeszcze, jest wyłącznie zasłoną dymną.
Wspomnieliśmy również o tym, jak bardzo „patrioci” wycierają sobie gęby – okolicznościowo przykryte szmatami upstrzonymi celtyckimi krzyżami – obroną kobiet przed gwałtami i przemocą. Przypomnieliśmy, że gdy policja przemocą rozbijała kolejne demonstracje w ramach strajku kobiet, to kibicowska bandyterka ochoczo im w tym pomagała. Definicja „obrony kobiet” u naszych rodzimych prawicowców nie różni się bodaj niczym od tego, jak prawa kobiet wyglądają w tak przez nich często przytaczanych reżimach islamskich. Kolejny raz okazuje się, że reakcja jest reakcją, a naszym zadaniem jest zwalczanie jej tu, na miejscu.
Zakończyliśmy nasze przemówienie mówiąc, że jest jednak w Polsce mniejszość, która jest nam obca, jest leniwa i gnuśna oraz żyje wyłącznie z pracy innych. Jest nią klasa kapitalistyczna, i to ona zagraża naszemu bezpieczeństwu! To my z nią walczymy, to my stajemy po stronie pracowników przeciwko kapitalistom, to my bronimy podstawowych praw ogromnej większości naszego społeczeństwa. Prawicowym frajerom zostaje posłusznie zginać kark i dostosowywać się do woli silniejszego.

W Warszawie uczestniczyliśmy w demonstracji „stop faszyzmowi – migranci mile widziani” organizowanej przez grupę Zjednoczeni Przeciw Rasizmowi. Demonstracja skupiła się przy rotundzie w Warszawie, gdzie przemawiali między innymi działacze Pracowniczej Demokracji, PPS-u, Razem, reprezentanci środowisk palestyńskich, jak i reprezentanci innych inicjatyw. Oprócz abstrakcyjnych haseł pojawiły się też kwestie klasowe – koniec końców problem imigracji wynika z obecnego systemu i jego natury. Wielu ludzi po „drugiej stronie” nie jest naszymi wrogami, a raczej zdezorientowanymi i zmanipulowanymi przez kapitalistów robotnikami. Wszyscy jesteśmy przedstawicielami klasy pracującej, a naszym wrogiem jest burżuazja. Nie możemy pozwolić, by szumowiny w garniturach ukrywały ten fakt!
Po godzinie od rozpoczęcia marsz Konfederacji zbliżył się do naszej kontrmanifestacji. Zaczęły się wyzwiska i rasistowskie skandowanie w naszą stronę. Większość ludzi porzuciła pierwotne miejsce i poszła konfrontować się słownie z narodowcami. Oddzielała nas od nich ulica i kordon policji i policyjnych negocjatorów. W naszą stronę poleciały butelki, i inne przedmioty, które lumpeni mieli akurat pod ręką. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Obrońcy granicy nie przebili się przez mur własnej głupoty.
Jak rozmawiać z faszystami?
Duża część demonstrujących, choć porwana obrzydliwą retoryką Mentzenów, Berkowiczów i innych drobnych cwaniaczków, nie jest jednoznacznie faszystowska. W istocie byłby to ogromny błąd, gdybyśmy pozwolili prawicy przyciągnąć do siebie jeszcze więcej popleczników. Naszym zadaniem jest cierpliwie tłumaczyć, nie zamykać się we własnej bańce i rozmawiać nawet z tymi, którzy dzisiaj wierzą w bajki o lewicowej Brukseli i Tusku przewożącym dżihadystów w bagażniku własnego samochodu. Jeżeli wykonamy tę pracę – trudną i żmudną, bo łatwiej jest przecież po prostu spisać pół kraju na straty i cieszyć się, że ma się rację – to jutro ci ludzie mogą stać się naszymi współtowarzyszami w walce z rzeczywistym wrogiem – kapitalizmem.
Co jednak z tymi, którzy zwoje mózgowe zastąpili zmielonym na wiór Mein Kampf? Cóż możemy powiedzieć – nasi poprzednicy pokazali, że gdy rzeczywiście grozi nam faszyzm, wówczas pokonać go może wyłącznie zorganizowana klasa pracująca. A jeśli zapomnieli o tym ci, którzy 19 lipca bez żenady eksponowali symbole, za które kiedyś dostawało się od robotniczej partyzantki porcję ołowiu między uszy, to im przypomnijmy – bierzcie przykład ze swoich przywódców!
Nie ma co płakać nad zdobytym Berlinem. Jak przyjdzie co do czego, to nas – robotników – jest znacznie więcej niż kapitalistów, policjantów i faszystów razem wziętych. Faszyzm nam absolutnie nie grozi, a fakt, że lwią część demonstracji wypełniali kibole, najwyraźniej znudzeni sezonem ogórkowym na własnych stadionach, stanowi nie o sile, lecz słabości ruchu. Warto jednak wspomnieć o tym, co Lew Trocki widział jako najlepsze lekarstwo na wszelkie przejawy faszystowskiej choroby:
Gdyby tylko, pomimo braku „sytuacji rewolucyjnej”, robotnicy od czasu do czasu karcili patriotycznych „pupilków tatusia” według własnego uznania, wówczas tworzenie faszystowskich gangów stałoby się nagle nieporównywalnie trudniejsze.
Deportować kapitalistów!
Koniec końców rasistowska przemoc i ksenofobia to narzędzia burżuazji. Nie mamy z nimi nic wspólnego, do niczego one robotnikom posłużyć nie mogą. Zadaniem każdego świadomego pracownika musi być bezprecedensowa walka z nacjonalistyczną nagonką w miejscu pracy – kapitaliści bardzo lubią lawirować między podsycaniem pogromowych nastrojów, a zwożeniem do swoich zakładów pracy „taniej siły roboczej ze wschodu”, którą można wykorzystywać do zwalniania polskiego pracownika. Nie jest to nic innego, jak próba stworzenia „rynku pracodawcy” na rynku pracy poprzez zwiększenie konkurencji między robotnikami. To nieodłączny proces kapitalistycznej produkcji, w który należy wbić czerwony klin internacjonalizmu i solidarności pracowniczej. To właśnie w interesie robotników jest wyciągnąć rękę do tych gorzej opłacanych współpracowników i wspólnie powiedzieć kapitaliście – płać nam wszystkim godnie, albo zwijaj interes! Taka działalność bezpośrednio wpłynie na to, że robotnicy będą w lepszej pozycji, by walczyć o wyższe pensje i lepsze warunki pracy. To ABC marksizmu i rozumie to dobrze każdy pracownik, który brał udział w strajku.
W tym kontekście należy wspomnieć też o ślepej uliczce „odzyskiwania patriotyzmu”. Na wiecach mogliśmy usłyszeć szczególnie przedstawicieli partii Razem, którzy próbowali licytować się z rasistami o to, kto jest prawdziwym patriotą. Tak, jak 10 lat temu, tak i dziś nie uda się wygrać tej rozgrywki w grę na kapitalistycznych zasadach. W takich wypowiedziach wybrzmiewają echa najgorszych tradycji socjalszowinistycznych polskiej lewicy, których celem jest przykrycie różową farbą burżuazyjnej ideologii stawiającej naród czy lud w w miejsce klasy. Lewica parlamentarna wciąż nie przyswoiła sobie historycznych porażek „lewicy patriotycznej”, która poszczycić się mogła najwyżej wyhodowaniem zgodnie ze swoją ideologią Piłsudskiego-dyktatora, tego rzeźnika polskich robotników. Tak długo, jak w miejsce klasowej solidarności przeciwko przejawom kapitalistycznej ideologii w postaci wszelkich uprzedzeń w ruchu robotniczym będziemy słyszeć wyświechtane frazesy o „prawdziwym patriotyzmie”, tak długo będziemy wobec wzrostu prawicy bezsilni – bowiem każdy taki „sprytny” wypad na prawo, pod polską flagą zamiast czerwonym sztandarem, będzie się kończyć właśnie wzrostem poparcia dla środowisk nacjonalistycznych.
Naszą drogą jest właśnie internacjonalizm, ponadnarodowa wspólnota ludzi pracy, których interes jest taki sam w każdym bez wyjątku kraju na świecie – obalić kapitalistyczne barbarzyństwo. Rewolucyjni komuniści zawsze będą tępić wszelkie przejawy rasizmu, ksenofobii i innych kapitalistycznych metod dzielenia pracowników.
Bronić możemy najwyżej granic naszych szeregów przed napływem prawicowej, kapitalistycznej gadaniny o patriotyzmie. To kapitalistów, a nie cudzoziemców, trzeba deportować – nie tyle z kraju, co z historii!