
W życiu znacznej części pokoleń Y i Z (potocznie zwanych millenialsami i zoomerami) kwestie zdrowia psychicznego odgrywają istotną rolę. Gdzie się nie obejrzeć, prawie wszyscy wokół korzystają z pomocy psychiatry i, jeśli mogą sobie na to pozwolić, chodzą do terapeuty. Wśród diagnoz najczęściej pojawiają się: depresja, zaburzenia lękowe, zaburzenia osobowości, nerwica. Wiele osób musi przepracowywać traumy na terapiach. Skumulowane traumy wielopokoleniowe, powszechne w rodzinach robotniczych; traumy związane z niestabilną sytuacją życiową, z przepracowaniem, z biedą, przemocą, alkoholizmem. Do tego dochodzą trudności w komunikacji interpersonalnej, brak umiejętności wyrażania i nazywania własnych emocji. Dostajemy recepty na leki przeciwdepresyjne, przechodzimy przez kolejne nurty terapii i wcale nie stajemy się szczęśliwsi. Wejście na rynek pracy zderza nas z brutalnością rutyny, która będzie naszą codziennością przynajmniej do emerytury. Marzenia z dzieciństwa o zajmowaniu się zawodowo swoją pasją, czymś co jest pożyteczne, kreatywne, potrzebne lub po prostu przyjemne, odchodzą. Ciekawość świata, chęć zwiedzania i poznawania go, ustępuje miejsca zamartwianiu się o chleb powszedni. Zaczyna się codzienność, praca (jeśli dobrze pójdzie) od 8:00 do 16:00, 5 dni w tygodniu. Opłacanie horrendalnie wysokiego czynszu za mieszkanie, raz na jakiś czas wyjazd na wakacje, jeśli budżet pozwoli. Wyjścia ze znajomymi ograniczają się do minimum, dominuje izolacja i anhedonia. Wiele badań pokazuje, że młodzi ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Komunikacja ogranicza się do poruszania się w sieci. O wiele mniej spotykamy się ze znajomymi, niż robili to nasi dziadkowie. Z resztą, zjawiska takie jak tzw. incelizm, są konsekwencją pogłębiającej się alienacji i izolacji młodych ludzi. Kreatywność zastępowana jest konsumpcją, a rozrywka weekendowym wyjściem w celu nadmiernego spożywania alkoholu i innych substancji.
Okazuje się, że życie pełnią życia, zwiedzanie świata, czas na rozwój, bycie kreatywnym i odpoczynek jest zarezerwowany tylko dla bogatych. Klasa robotnicza musi zadowolić się oglądaniem seriali z płatnego serwisu streamingowego wieczorem po pracy. Im bardziej świat pogłębia się w kryzysie, im dłużej trwa rozkład kapitalizmu, tym bardziej życia zwykłych ludzi odzierane są z resztek faktycznej, zdrowej przyjemności i szczęścia (a nie krótkiego zastrzyku taniej dopaminy), upodabniając się powoli do tych opisanych przez Engelsa w 1845 roku w „Położeniu klasy robotniczej w Anglii”. Dzieciństwo — jeśli było dobre — oraz czasy szkolne, okazują się wspomnieniem beztroskich czasów, gdy rzeczywiście mieliśmy czas na realizowanie się, rozwój i odpoczynek, za którymi tęsknimy z nostalgią. Rośnie frustracja i słuszny gniew. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kryzys klimatyczny, wojny czy drożyzna. Cały ten zestaw tysiąca cięć naturalnie skłania ku defetyzmowi, jako jednej z czterech reakcji na stres (walka, ucieczka, zamrożenie funkcjonalne, przymilanie się). Co jakiś czas spotykamy się chociażby z doniesieniami o możliwym uderzeniu asteroidy w Ziemię. Weźmy chociażby niedawno opublikowane wyniki badań NASA, dotyczących prawdopodobieństwa takiego zdarzenia w 2032 roku. Obliczono, że jest ono w przedziale jakichś nieznacznych promili. W sieci jednak widać masę komentarzy żałujących, że szansa na zagładę ludzkości zniknęła. Takie informacje i reakcje na nie, to wcale nie nowe zjawisko. Jedyne co może nam dać kapitalizm, to mizantropia, defetyzm i katastrofa. Są nawet osoby, które mają już tak dosyć życia w kapitalizmie, że wolałyby, gdyby zakończył on je w nuklearnej zagładzie! Nie jest to jednak jedyne tego typu interesujące zjawisko w sieci.
W internecie, wśród młodych ludzi, coraz częściej można zaobserwować niepokojący dla jednych, a dla drugich symptomatyczny trend: cenzurowanie słów takich jak „praca” „etat”, „zatrudnienie”, traktowanie ich jak wulgarnych przekleństw, których nie wypada używać w czasie wolnym. Nazywanie wprost pracy najemnej niewolnictwem. Ta postawa, dla starszych pokoleń i liberalnych komentatorów będąca wyrazem roszczeniowości i lenistwa, z perspektywy marksistowskiej jest logiczną i niemal nieuniknioną reakcją na fundamentalne sprzeczności kapitalistycznego sposobu produkcji. Robotnicy nie muszą czytać Marksa, by rosły w nich zaczątki świadomość klasowej – jak mawiał słynny działacz IWW Bill „Big Bill” Haywood: „nie czytałem ‘Kapitału’ Marksa, ale mam ślady kapitału na całym moim ciele”.
Zjawisko to nie jest jedynie kulturową anomalią, a wyrazem głębokiej, materialnej prawdy o naturze pracy w kapitalizmie. Karol Marks w swoich Zarysach krytyki ekonomii politycznej (Grundrisse) ujął to zjawisko w proroczych słowach: „Zdolność do pracy [siła robocza] odnosi się do pracy jak do czegoś obcego i gdyby kapitał zechciał płacić bez pracy, z przyjemnością zgodziłby się na tę transakcję. Jej własna praca jest jej zatem tak samo obca — i również obce jest dla niej kierownictwo pracą – jak materiał i narzędzia”.[1] Te słowa, napisane ponad 150 lat temu, stanowią klucz do zrozumienia współczesnej niechęci do wchodzenia w stosunek pracy.
Życie na sprzedaż: alienacja i wyzysk
W kapitalizmie praca nie jest dla robotnika naturalną, twórczą działalnością. Jest rezultatem sprzedaży towaru, jedynego zdolnego zapewnić mu przetrwanie w jego posiadaniu – swojej siły roboczej. Zmuszony przymusem ekonomicznym, sprzedaje ją kapitaliście na określony czas. W zamian za 8, 10 czy 12 godzin swojego życia, oddanych na produkcję dóbr i usług, otrzymuje płacę – środki niezbędne do regeneracji swojej zdolności do pracy i podtrzymania egzystencji. Nie sprzedaje on jednak produktu swojej pracy, a samą swoją życiową aktywność. Sprzedawanie własnej siły roboczej, codziennie, kilka lub kilkanaście godzin prowadzi do zubożenia i wypalenia robotnika. Marks opisał ten proces i jego skutki w swoich Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych:
Robotnik ubożeje tym bardziej, im więcej produkuje bogactwa, im bardziej wzrasta moc i ilość jego produkcji. Robotnik staje się towarem tym tańszym, im więcej towarów wytwarza. W miarę jak rośnie wartość świata rzeczy, zwiększa się wprost proporcjonalnie deprecjacja świata ludzi. Praca wytwarza nie tylko towary; wytwarza samą siebie i robotnika jako towar, i to w takim stosunku, w jakim w ogóle wytwarza towary. Fakt ten wyraża tylko tyle: przedmiot, który praca wytwarza, jej produkt, przeciwstawia się jej jako jakaś obca istota, jako siłą niezależna od wytwórcy. Produkt pracy jest pracą utrwaloną w przedmiocie, pracą, która przybrała formę rzeczy, jest uprzedmiotowieniem pracy. Urzeczywistnieniem pracy jest jej uprzedmiotowienie. W tym stanie rzeczy, o jakim traktuje ekonomia polityczna, to urzeczywistnienie pracy występuje jako odrzeczywistnienie robotnika, uprzedmiotowienie występuje jako utrata przedmiotu i dostanie się w jego niewolę, przyswojenie – jako wyobcowanie, jako alienacja.- K. Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 1, Książka i Wiedza, 1960
Jest to jedna ze sprzeczności kapitalizmu, która w końcu przyczyni się do jego obalenia — ale tylko jeśli w momencie nieuniknionej erupcji społecznej klasa robotnicza zrozumie, że wybiła jej godzina i postawi przed sobą zadanie zdobycia władzy — i w tym jest właśnie najważniejsze zadanie partii rewolucyjnej, by rozbiwszy iluzje co do przeżytego ładu, upowszechnić to zrozumienie. Robotnik w miejscu pracy znajduje się pod stałym nadzorem i kontrolą. Jego czas, ruchy i interakcje są podporządkowane jednemu celowi: maksymalizacji zysku właściciela środków produkcji. Jakkolwiek skandaliczna jest rzeczywistość, w której istnieją kierowcy ciężarówek czy kurierzy sikający w butelki i pilnowanie czy pracownik za długo nie siedzi w toalecie w Amazonie; jakkolwiek irytujący są mikromenedżerowie, którzy dostaliby apopleksji gdyby pracownik, który był de facto bardziej produktywny (bo np. nie męczyłyby go ciągłe dojazdy czy hałas i stres w open space zrobionym w biurze bo „tak modnie”!), miałby pracować z domu więcej niż góra 2 dni w tygodniu – to wszystko jest naturalną koleją rzeczy w systemie, w którym żądza zysku wyciska pracownika jak cytrynę. Praca staje się czymś zewnętrznym wobec pracownika, czynnością, która go nie rozwija, a upadla. Produkt jego rąk nie należy do niego, lecz do kapitalisty, stając się obcą siłą, która go dominuje. W miarę postępu praca poszczególnych robotników rozbija się na wykonywanie pomniejszych, powtarzalnych czynności. Większa liczba pracowników wykonuje konkretny, dany element, składający się na większy efekt w postaci towaru, do którego i tak nie mają żadnych praw. Powtarzalność, monotonia czynności i spędzanie większości swojego życia w pracy doprowadzają robotnika do odrealnienia.
W rezultacie rozwija się wyuczona bezradność. W opublikowanym w 2023 r. badaniu na zlecenie Della 37% „zetek” stwierdziło, że ich edukacja niedostatecznie przygotowała ich pod względem umiejętności informatycznych, a 44% stwierdziło, że posiadają jedynie najbardziej podstawowe umiejętności w tym zakresie. Burżuazyjni komentatorzy nie mogą wyjść ze zdziwienia – jak to pokolenie rzekomych „cyfrowych tubylców” nagle nazywa wszystko aplikacją, nie zna popularnych skrótów klawiszowych, ma problem z obsłużeniem drukarki, złożeniem komputera, płynnym pisaniem na klawiaturze, etykietą pisania maili, wyszukiwaniem i weryfikowaniem informacji czy czyszczeniem niepotrzebnych plików. Będą dopatrywać się winy w systemie edukacji czy w upowszechnieniu się smartfonów i tabletów. Ale to tylko typowe dla nich powierzchowne spojrzenie. To właśnie w interesie kapitalistów jest abyśmy nie umieli zbyt wiele ponad to, co nam potrzebne do wykonywania naszej pracy. Z ich interesami sprzeczne są ciekawość świata i wszechstronne uzdolnienie — ludziom u których te cechy są dobrze rozwinięte trudniej wcisnąć kolejny badziew. Łatwiej zauważą tzw. ciemne wzore w produktach i usługach, a zamiast kupić nowe, spróbują naprawić. Można na nich mnie zarobić, bo nie robią wszystkiego za pomocą SaaSS (Service as a Software Substitute – usługa jako substytut oprogramowania, programy przeglądarkowe). Mogą też zacząć zadawać różnorakie niewygodne pytania i zderzać się z większą ilością informacji wychodzących poza to, co akurat wypluł im ChatGPT, czy podsunął algorytm na TikToku. Dlatego w interesie kapitalistów jest abyśmy byli tak zmęczeni, by po pracy mieć tylko siły na niszczenie swoich mózgów doomscrollowaniem i korzystaniem z czatbotów do czego popadnie, na parasocjalne relacje zamiast autentycznych więzi.
Centralizacja Internetu to naturalna kolej rzeczy w kapitalizmie w jego imperialistycznej fazie, który cechuje dominacja monopoli. Jednocześnie same jego początki — czasy gdy ludzie zamiast niezbyt skomplikowanych i powtarzalnych profili w mediach społecznościowych mieli fantazyjne strony w serwisach takich jak geocities, gdy przed pojawieniem się DRM i serwisów subskrypcyjnych, kiedy ludzie swobodnie kopiowali i udostępniali pliki, które zostawały na naszych dyskach dopóki sami ich nie usunęliśmy (a nie póki usługodawcy nie skończy się umowa licencyjna!), czyli przed sztucznym wdrożeniem niedoborów przez kapitalistów, bo z czegoś o nieograniczonej wręcz dostępności trudno o stały zysk — pokazują, że komunistyczne społeczeństwo wolnych wytwórców jest jak najbardziej możliwe i że płaca robocza wcale nie stanowi jedynego i najlepszego motywatora, że możliwy jest świat nieopierający się na powtarzalnej, wyalienowanej pracy odtwórczej i biernej konsumpcji — i jest to świat ludzi o wiele szczęśliwszych. Ludzi, których uwolniony twórczy potencjał i pasja włożona w wytwory własnych rąk bez dwóch zdań wytworzą ogromny skok jakościowy w ogarniętych obecnie stosunkowym zastojem kulturze i nauce.
Rozważmy jeszcze rozlewanie się miast zabudową o niskiej gęstości (suburbanizacja, urban sprawl). Nie tylko przynosi ono zysk wszystkim zarabiającym na tym o wiele bardziej materiałochłonnym modelu rozwoju czy producentom samochodów – tworzy także populacje ludzi zamkniętych w swoich enklawach, dla których sąsiedzi mogliby równie dobrze nie istnieć i wszystko jest dowożone pod próg z minimum interakcji ze światem zewnętrznym, niczym w filmie „Vivarium” z 2019 roku. Podmiejska klasa robotnicza wytwarza w sobie fałszywą drobnomieszczańską świadomość, opartą na atomizacji i iluzji „własnego kącika”, zamiast solidarności i poczucia wspólnoty. Oddalenie od mogących uwolnić kobietę od różnych czynności domowych punktów usługowych i ich komercjalizacja sprawiają, że taka forma urbanizacji i kształtowane przez nią stosunki rodzinne stanowią krok wstecz w emancypacji robotnicy, zwiększając poziom spożycia indywidualnego względem zbiorowego (np. gotowanie w domu zamiast stołówek i barów mlecznych, pranie zamiast pralnio-suszarni w piwnicy bloku) i na powrót zacieśniając okowy niewolnictwa domowego żon i matek. Stosunki rodzinne, ułomność edukacji dzieci proletariatu i ich związek z m. in. alienacją pracy doskonale opisała Aleksandra Kołłontaj:
„Wszystko to, co było dawniej produkowane w środowisku rodzinnym, jest obecnie wyrabiane w wielkiej ilości w zakładach i fabrykach. Maszyna wyrugowała czynne palce żony. Która gospodyni zajmowałaby się dzisiaj odlewaniem świec, przędzeniem wełny lub tkaniem sukna? Po cóż ostatecznie to czynić, jeżeli wszystkie te produkty można nabyć w sklepie? Dawniej każda dziewczyna uczyła się robienia pończoch. Czy daje się teraz widzieć młodą robotnicę, robiącą pończochy dla siebie? Najpierw, nie miałaby ona na to czasu. Czas to pieniądz, a któżby go chciał marnować bez jakichkolwiek zysków? Dzisiaj każda gospodyni, która jest równocześnie robotnicą, więcej interesuje się kupnem gotowych pończoch niż traceniem czasu na ich robienie. Niewiele się znajdzie robotnic obecnie, któreby chciały poświęcać swój czas na kwaszenie ogórków lub przygotowanie konserw, wiedząc, że w sąsiednim sklepie znajduje się i jedno i drugie gotowe na sprzedaż. Chociaż wie ona, że produkty sprzedawane w sklepach są podlejszego gatunku, że fabryczne konserwy nie są tak dobre, jak gdyby były przygotowane jej rękoma, nie ma jednak ani czasu, ani siły potrzebnej na tego rodzaju zajęcia domowe. Jest ona przede wszystkim najemną robotnicą, zmuszoną do zaniedbywania swego gospodarstwa.
[…]
Czym więcej świadomymi swych praw byli robotnicy, tym lepiej byli zorganizowani w każdym poszczególnym kraju, tym więcej społeczeństwo okazywało zainteresowania w uwolnieniu rodziny od opiekowania się dziećmi. Lecz społeczeństwo burżuazyjne obawiało się zajść za daleko w tej sprawie, ażeby czasami nie przyczyniać się do zupełnego rozkładu rodziny. Bo doskonale wiedzą sami kapitaliści, że rodzina starego typu, gdzie żona była niewolnicą, a mąż był odpowiedzialny za utrzymanie i dobrobyt rodziny, że taka forma rodziny jest najlepszą możliwą bronią do przyduszenia proletariackich wysiłków w celu zdobycia wolności, jak również do osłabienia rewolucyjnego ducha w robotnikach i robotnicach. Troska o rodzinę odbiera odwagę robotnikowi i zmusza go do pogodzenia się z kapitałem. Coby nie uczynili rodzice dla swych głodnych dziatek? W przeciwieństwie do praktyki społeczeństwa kapitalistycznego, które nie było zdolnym, by przemienić wykształcenie młodzieży w prawdziwie społeczną funkcję, robotę państwa, społeczeństwo komunistyczne będzie uważało wykształcenie społeczne wzrastającej generacji, jako istotną podstawę swych praw i obyczajów, jako kamień węgielny nowego gmachu. Rodzina z przeszłości, drobna i ciasna, ze swymi sprzeczkami pomiędzy rodzicami, ze swym wyłącznym interesowaniem się swymi dziećmi, nie zbuduje nam człowieka jutrzejszego społeczeństwa. Nasz nowy człowiek w naszym nowym społeczeństwie, będzie zbudowany przez socjalistyczne organizacje, jak miejsca zabawowe, ogrody, domy i wiele innych instytucji, w których dziecko spędzi większą część dnia i w których inteligentni instruktorzy zrobią z niego komunistę, świadomego wielkości tych świętych haseł: solidarność, towarzyskość, wzajemna pomoc, przywiązanie do życia kolektywnego.”
Tak jak pisał Marks — wraz ze wzrostem wartości świata rzeczy spada wartość świata ludzi. Relacje społeczne ulegają utowarowieniu, a zainteresowania zastępuje konsumpcję produktów. Człowiek staje się towarem, wyalienowanym w społeczeństwie i od samego siebie. Jego celem życiowym staje się sprzedaż własnej siły roboczej kapitaliście i bycie konsumentem towarów, których często nie rozumie, choć mógłby: w odróżnieniu od swoich przodków, nigdy nie zbił łóżka ani nie uszył czy wypchał pierzem pościeli – śpi na i pod towarami, które tylko kupił za sprzedaną przez siebie siłę roboczą; podobnie nigdy nie hodował roślin ani zwierząt – je często wysokoprzetworzoną papę ze składnikami opisanymi za pomocą cyferek; nigdy nie wykopał studni ani nie złożył rur wodociągowych, nie wyprodukował umywalki itd.; ubiera się w ubrania w których dobrze jeśli potrafi chociaż przyszyć guzik; jedzie do pracy samochodem w którym nawet olej zmienia u mechanika; w pracy wytwarza towary (obejmuje to także usługi, towar w rozumieniu marksistowskim to po prostu coś, co jest kupowane i sprzedawane lub wymieniane w ramach relacji handlowej), z których on ani jego bliscy najpewniej nie skorzystają, po pracy idzie „na miasto”, albo też korzysta z elektroniki, choć większość społeczeństwa nie umie lutować ani nie napisała ani jednego użytecznego programu; 93% Polaków regularnie słucha muzyki dla przyjemności, ale regularnie muzykuje jedynie ⅙. . Proletariusz jest w rezultacie całej tej alienacji człowiekiem oderwanym od bliskich, swojego otoczenia i samego siebie. Alienacja stanowi poważny czynnik w rozwoju zaburzeń depresyjnych, a nawet sama WHO przewiduje, że do 2030 roku depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie. W 2019 r. do swojej standardowej klasyfikacji chorób dodała ona wypalenie zawodowe. Jakkolwiek wybrzmiewa tu przyznanie się do winy, do wyciskania pracownika jak mokrej szmaty przez kapitalistów, rozwiązanie bynajmniej nie leży w medykalizacji i leczeniu objawowym choroby, dla której wypalenie zawodowe jest tylko powikłaniem – choroby zwanej kapitalizmem.
Fundamentem alienującego stosunku konsumpcji towarów i sprzedaży siły roboczej jest wyzysk. Czas pracy w uproszczeniu podzielić można na dwie części. W pierwszej, zwanej pracą konieczną, robotnik wytwarza wartość równą wartości jego płacy. W drugiej, pracy dodatkowej, pracuje za darmo dla kapitalisty, wytwarzając wartość dodatkową (zysk). Celem kapitalizmu jest nieustanne wydłużanie tej drugiej części dnia roboczego, zarówno bezpośrednio (przez wydłużanie dnia pracy), jak i pośrednio (przez intensyfikację pracy, wzrost jej wydajności).
Upadek mitu automatyzacji i ideologicznych złudzeń
Wizja przyszłości, w której technologia i automatyzacja wyzwalają ludzkość od trudu pracy, niezaprzeczalnie okazała się kompletną mrzonką w ramach kapitalizmu. Z perspektywy kapitału, cel automatyzacji nigdy nie był humanistyczny. Jak celnie zauważył Marks w Kapitale, cytując Johna Stuarta Milla:
Jest rzeczą wątpliwą, czy wszystkie dotychczasowe wynalazki mechaniczne ulżyły jednej bodaj istocie ludzkiej w trudach dnia powszedniego.’ Ale też wcale nie taki jest cel maszyny w zastosowaniu kapitalistycznym Podobnie jak wszelki inny środek rozwijania siły produktywnej pracy, ma ona zniżać ceny towarów i skracać tę część dnia roboczego, którą robotnik zużytkowuje dla siebie samego, a przez to przedłużać część pozostałą, którą robotnik oddaje kapitaliście za darmo. Maszyna jest środkiem wytwarzania wartości dodatkowej.
(Karol Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej, t. 1, s. 398, Książka i Wiedza, Warszawa 1951)
Automatyzacja, zamiast prowadzić do powszechnego dobrobytu i skrócenia czasu pracy, często czyni ją jeszcze bardziej monotonną, fragmentaryczną i otępiającą, a jednocześnie pomaga kapitalistom wzmożyć presję na pracownikach i zredukować zatrudnienie. Jest tak nie dlatego, że natura postępu technologicznego jest immanentnie zła, a z wykorzystywania go w ramach kapitalistycznej produkcji. Sprawa miałaby się całkowicie inaczej, jeżeli postęp technologiczny byłby bezpośrednio pod kontrolą społeczeństwa, by służyć jego potrzebom, na czele z odejmowaniem mu pracy. Entuzjazm hobbystów techniki i ogólny technooptymizm jaki jeszcze do niedawna był dość powszechny w szerszych rzeszach społeczeństwa dobitnie pokazują, że technologia wcale nie musi wzbudzać w nas aż takiego poczucia zmęczenia, nieufności, przeładowania i innych nieprzyjemnych afektów. Może ona służyć ludzkości ale nie dojdziemy do tego przez jakieś drobne, oddolne, hobbystyczne inicjatywy, a całkowitą zmianę systemu gospodarczego.
Jeśli całe dorosłe życie ma opierać się na trwaniu w tym alienującym i wyzyskującym stosunku, nic dziwnego, że budzi on w nowym pokoleniu odrazę. Młodzi ludzie, wchodząc na tzw. rynek pracy, starają się instynktownie odizolować „swój czas” – czas wolny, czas na życie – od „czasu sprzedanego”, który postrzegają jako stracony. Cenzurowanie słowa „praca” w internecie jest symbolicznym aktem tej kwarantanny, próbą ochrony sfery prywatnej przed skażeniem logiką kapitału.
Problem nie leży w braku chęci do działania czy zaangażowania. Ilość nieodpłatnego czasu i energii, jaką młodzież poświęca na budowanie społeczności online, tworzenie treści, rozwijanie pasji czy wolontariat, pokazuje ogromny potencjał twórczy. Niechęć dotyczy nie aktywności jako takiej, ale jej specyficznej, kapitalistycznej formy: pracy najemnej.
Starsze pokolenia Polaków, które wchodziły w dorosłość w okresie transformacji ustrojowej, mogły żywić złudzenia co do natury kapitalizmu. Mit „amerykańskiego snu na polskiej ziemi” – że ciężką pracą można się wzbogacić, że każdy może zostać milionerem – stanowił potężną zasłonę ideologiczną, która uzasadniała morderczą harówkę i akceptację wyzysku. Dzisiejsza młodzież jest w dużej mierze pozbawiona tych iluzji. Wchodzą na rynek pracy w epoce rozkładu systemu, kryzysów i rosnących nierówności, w pełni świadomi, że praca najemna dla większości z nich nie będzie drogą do sukcesu, a jedynie sposobem na przetrwanie.
Od biernego oporu do rewolucyjnej zmiany
Obecna postawa młodzieży jest w większości formą sprzeciwu pasywnego. Wyraża dyskomfort, niechęć i świadomość patologii stosunku pracy, ale nie prowadzi do zorganizowanego działania, by cokolwiek zmienić. Jest to jednak ważny, początkowy etap rozwoju świadomości klasowej.
Historia uczy, że od samej ekspresji niezadowolenia do realnej walki o zniesienie opresyjnych stosunków droga jest długa. Sprzeciw bierny musi przekształcić się w sprzeciw aktywny – w zorganizowaną walkę o zniesienie pracy najemnej. Może się to dokonać jedynie w ramach świadomego ruchu proletariackiego, który rozumie, że wyzwolenie pracy jest nierozerwalnie związane ze zniesieniem prywatnej własności środków produkcji.
Ostatecznym celem tej walki jest rewolucyjna transformacja społeczeństwa. Gdy kryzysy kapitalizmu się nasilają, a masy niezadowolonych ludzi wylewają się na ulice, historycznym zadaniem staje się przekształcenie spontanicznych wybuchów w świadomą akcję rewolucyjną. Aby do tego doprowadzić, niezbędna jest awangardowa partia komunistyczna, zdolna zjednoczyć masy, uzbroić je w rewolucyjną teorię i pokierować w walce o zniesienie społeczeństwa klasowego. Internetowy mem cenzurujący słowo „praca” jest dziś jedynie cichym pomrukiem, ale nosi w sobie potencjał przyszłej burzy. Akolici kapitalizmu nie są w stanie tego pojąć. Ich idealna wizja świata — świata burżuazji, okazuje się nie być taka idealna dla wszystkich.
Dopiero gdy praca będzie wyzwolona od kapitalistycznej kradzieży, gdy ludzie będą mogli realizować się wolni od rutyny i 8-godzinnej prozy życia 5 dni w tygodniu, wtedy nastąpi prawdziwy rozkwit cywilizacji. Niewykluczone, a wręcz pewne, że i epidemia depresji należeć będzie do przeszłości.
Przypisy:
1. K. Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, tłum. Stefan Królak, Warszawa: Książka i Praca, 1986, s. 365.
2. K. Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 1, Książka i Wiedza, 1960
Autorzy: Kamil Słochaj, Laura Nowak, Dorota Wierzba