wybory prezydenckie 2025 druga tura

Cóż za noc! Wczoraj wieczorem szansa na normalną, piękną i silną Polskę. Dziś rano – upadek, złotówka w dół, giełda w dół, ogółem mówiąc katastrofa i ciemne wieki. A tak przynajmniej piszą liberalne media, dodając do tego wszystkiego tradycyjną pogardę dla „ciemnego ludu”, z samozadowoleniem wałkując przepływy poparcia i rozkłady demograficzne z exit poll. Ludu, który jest tak niewykształcony, że postanowił nie wybrać swojego francuskojęzycznego zbawcy. Z pozoru nie zmieni się wiele – nadal po jednej stronie kryzysowy rząd Tuska, po drugiej pisowski prezydent. Ale demografia wyborcza jest ważniejsza od wyników.

Miliony Polaków (szczególnie młodych) w tych wyborach głosowało, słowami Polityki, „na opcję rewolucyjną, a nie reformistyczną”. Skoro wynik wyborów tego nie odzwierciedla, oznacza to wyłącznie odroczenie wybuchu tego słusznego gniewu klasowego. Każde ugrupowanie polityczne polskiej polityki parlamentarnej będzie teraz starać się przekierować ten gniew na swoich przeciwników, tak, by ostatecznie wygrała burżuazja. Możliwości jest jednak coraz mniej, a cała fasada państwa polskich kapitalistów coraz bardziej przypomina spleśniałą ruderę.

Kompromitacja liberałów

Pomimo niewielkiej różnicy między Nawrockim a Trzaskowskim to ten drugi jest największym przegranym wyborów, a z nim cała koalicja rządząca. PiS kolejny raz postawił na taktykę wystawienia kogoś bliżej nieznanego, którego atrakcyjność z jednej strony buduje się w trakcie kampanii, a z drugiej na byciu przeciwieństwem znanego kontrkandydata. Cóż mogło być łatwiejszego, niż rzucić wszystkie rządowe ręce na pokład po to, by mało znanego Nawrockiego zdemonizować?

Nie wyszła jednak naszym liberałom ta „prosta” sztuka! W narracji kapitalistycznych szczekaczek fakt, że Polacy tak ochoczo zagłosowali na „kibola i sutenera” ma świadczyć o ułomności polskiego ludu. Prawda jest jednak inna – w obliczu ataków na klasę pracującą, które od dwóch lat stoją w centrum polityki rządu, są to po prostu kwestie poboczne. Byt rządzi świadomością. Liberałowie jak zwykle nie docenili desperacji polskiego robotnika, dla którego jedzenie, opieka zdrowotna i edukacja są ważniejsze, niż wolne sądy i konstytucja. A z kolei rząd, którego reprezentuje Trzaskowski, ma za uszami co najmniej tyle samo, co „kandydat obywatelski”.

Co z mieszkaniem, z którego Nawrocki miał wyrzucić emeryta? Czy ktoś z komitetu wyborczego Trzaskowskiego naprawdę myślał, że zapomnieliśmy o Jolancie Brzeskiej? Że nie widzimy, jak to właśnie warszawski magistrat wyrzuca na bruk lokatorów (na przykład z Marszałkowskiej 66) nie detalicznie, lecz hurtowo? Że w moralnym pojedynku między drobnym złodziejaszkiem a przywódcą gangu to ten drugi ma słabszą pozycję? Cóż, trudno oczekiwać od tych kukiełek jakiejkolwiek refleksji, co dobitnie pokazała jaśniepani Kinga Gajewska, dowodząc, że dziś kiełbasa wyborcza jest tak droga, że pan Jan zasłużył najwyżej na worek ziemniaków. Chocholi taniec wokół symbolicznej ofiary polskiej reprywatyzacji nie zdał egzaminu, ale obnażył prawdziwe oblicze ekipy Koalicji Obywatelskiej. Trudno się dziwić, skoro Rafał Trzaskowski nie jest nawet pewien, ile buduje w stolicy mieszkań komunalnych – potrafi się za to skompromitować, próbując się podeprzeć organizacją fact-checkingową. Trafiła kosa na kamień.

Polski rząd nie może już wspinać się na Himalaje hipokryzji, bo te osiągnął już dawno. Znaleźli jednak sposób, by zwiększyć stawkę – z jednej strony straszenie „rosyjskimi wpływami”, z drugiej afera wokół Akcji Demokracji, która „przez przypadek” miała przeznaczać kapitał europejski na kampanię Trzaskowskiego. Dodajmy do tego niezwykle żałosny teatrzyk w wykonaniu The Economist, które w obu turach wyborów, w czasie trwania ciszy wyborczej, bez żenady pompowało koalicyjny balonik, czy ocierające o kupowanie głosów profrekwencyjne konkursidła. Wpływy zagraniczne w Polsce są faktem. Ale dlaczego by nie nagiąć delikatnie demokracji, po to, by ją uratować? W Rumunii przecież się kapitalistom udało!

Nawrocki bynajmniej nie jest wyborczym geniuszem; nie zaprezentował też niczego godnego odnotowania dla polskiego pracownika. Powinien ugiąć się pod ciężarem liberalnej nagonki. Skoro tak się nie stało, to wniosek może być tylko jeden – nawet korzystając z najbardziej „demokratycznych” metod, jak szukanie brudów przez rządowe służby czy omijanie ciszy wyborczej dzięki zagranicznym mediom, liberałowie są dziś tak znienawidzeni, że nie są w stanie pokonać nawet takiej miernoty, jak Nawrocki. Chyba najlepszym dowodem będzie fakt, że w pewnym momencie Tusk postawił w swoim narożniku tresowaną małpę na sterydach i udawał, że jest to wiarygodne źródło informacji. Czy kogoś jeszcze dziwi, że mało kto tę całą kampanię brał na poważnie?

Liberałowie są niczym człowiek, który liczy na to, że krzykami zdyscyplinuje psa, którego zachowanie jest tylko odbiciem jego własnych problemów. Różnica w przypadku klasy robotniczej jednak jest taka, że jest zdolna przestać w końcu dawać głos na każde zawołanie swoich panów i odpowiedzieć na poniżanie zbiorczym skoczeniem im do gardeł. Gwoździem do trumny okazał się bowiem dynamiczny elektorat spoza partyjnego betonu.

Co nam mówią wyniki pierwszej tury?

Dzisiejszą porażkę liberalizmu sygnalizowały już wyniki pierwszej tury. Oddajmy głos burżuazyjnym mediom:

Kandydaci obu największych partii mają razem 60 proc. poparcia, a u młodych – zaledwie 22,5 proc. Najmłodsi nie chcą Polski, jaką im proponują Tusk z Kaczyńskim. Niekoniecznie skłaniają się też ku czystej polityce performensu i wandalizmu, bo tylko tak da się opisać działania Grzegorza Brauna. Nie przemawia do nich umiarkowana lewica reformistyczna Magdaleny Biejat. Wolą kogoś, kto grzmi o nowym porządku i kształcie państwa – ale w konkretach. Dlatego wiarygodni są dla nich Mentzen, który mówi, że tego państwa po prostu nie będzie, bo je zlikwiduje, oraz Zandberg, który chce objąć wsparciem wszystko i wszystkich.

Trudno oczekiwać, żeby ci młodzi ludzie, którzy jednoznacznie dali rządzącym społeczne wotum nieufności, mieli teraz masowo głosować na Trzaskowskiego. Pytanie dla obu kandydatów drugiej tury brzmiało – jak przyciągnąć do siebie ten elektorat, który odrzucił zarówno Trzaskowskiego, jak i Nawrockiego?

Z jednej strony mieliśmy żałosne umizgi do Mentzena (wraz z tyleż znanym, co żenującym  „cóż szkodzi obiecać” pana Witka), z drugiej panikę moralną i straszenie widmem kolejnego ataku na reprodukcyjne prawa kobiet. Cóż z tego, że przez 1,5 roku rządów koalicji ustawa liberalizująca prawo aborcyjne nawet nie dotknęła biurka prezydenta. Antypisowski elektorat Konfederacji miał zrozumieć, że Trzaskowski jest gorszy, a wyborcom lewicy cynicznie pokazano, że ich postulaty mogą być najwyżej kartą przetargową między dwoma większymi graczami – choć ta informacja była jedynie dodatkiem do szykan i szantaży emocjonalnych, bo to przecież nie czas na lewicowość! Oba te elementy wymagają naszej uwagi, ponieważ będą kształtować koalicyjny krajobraz w ciągu najbliższych dwóch lat. Efekty dzisiejszych roszad z pewnością odbiją się echem w ramach kolejnych wyborów parlamentarnych.

Na marginesie należy jeszcze zauważyć upadek polityki wizerunkowego przyciągania do siebie wsi. Względnie wysoki wynik Grzegorza Brauna jest właśnie efektem mobilizacji z jednej strony tych, którzy nawet Mentzena traktują jako opcję systemową, a z drugiej w dużej mierze wyborców ze wsi. Ani PSL, ani PiS, ani lider AgroUnii, wiceminister rolnictwa Kołodziejczak (który zapadł się pod ziemię po tym, jak w czasie protestów rolników poniżano jego kukłę) – żadna z opcji nie jest dzisiaj jakąkolwiek alternatywą dla wyborcy spoza dużych miast.

Konfederacja Obywatelska

Nie każdy w polityce czuje się dobrze w roli faworyta. Sławomir Mentzen jako trzecia siła radził sobie dobrze, a impet stracił mniej więcej w czasie, gdy sondaże pokazywały jego możliwość wejścia do drugiej tury. Obudził się dopiero po przegranej, i właśnie jako ten, który ma na ręku najlepsze karty, zaczął rozgrywać Trzaskowskiego i Nawrockiego. To zupełna odwrotność krótkowzrocznej polityki Szymona Hołowni, który postawił wszystko na samego siebie, a teraz z podkulonym ogonem skamle o swoim odejściu z polityki. Mentzen zrozumiał, że jego wynik to punkt wyjścia do budowania pozycji Konfederacji w kolejnych wyborach parlamentarnych. Kierunek, który prognozowaliśmy już dwa lata temu, teraz sprawdza się bez cienia wątpliwości. Konfederacja umie grać zarówno przeciw KO jak i PiS-owi – i z obiema formacjami jest w stanie się też dogadać.

Potwierdził to Radosław Sikorski, który po żałosnym spektaklu piwnego teatrzyku z Trzaskowskim i Mentzenem uznał, że „w polityce nie takie koalicje bywały”. Ma rację! Czyli tak – dwa lata temu trzeba było głosować na Koalicję Obywatelską, bo alternatywą była koalicja PiS-u z Konfederacją. Dzisiaj trzeba wejść w koalicję z Konfederacją, bo inaczej będzie rządzić PiS. Liberałowie odkryli polityczne perpetuum mobile.

Efekt będzie jednak inny – w dalszej perspektywie ci ludzie, których Mentzen przyciągnął przez iluzję „antysystemowości”, odrzucą zarówno ukłony w stronę Nawrockiego, jak i kurs na Tuska.

Prawo kobiet – do głosowania zgodnie z wolą burżuazji

W kwestii praw kobiet można powiedzieć jedno – tak, jak dwa lata temu, tak i w ramach tej kampanii kandydat rządowy splunął w twarz wszystkim kobietom, a potem kazał sobie za to dziękować.

Koalicja Obywatelska szła do władzy z prawami kobiet na ustach. Przez dwa lata nie udało się zrobić nic. W ramach wyborów w końcu odkryto, dlaczego – brakuje „naszego” prezydenta! Pozostaje jednak pytanie – ile dokładnie ustaw liberalizujących drakońskie prawo aborcyjne zawetował Andrzej Duda? Odpowiedź wynosi tyle, ile robotniczych postulatów zawiera program Trzaskowskiego – okrągłe zero.

Część elektoratu poddano moralnemu szantażowi – o ile Trzaskowski utrzyma status quo w kwestii aborcji, to Nawrocki zrobi wszystko, by było jeszcze gorzej. Ale o jakim status quo mowa? Czy naprawdę mamy być wdzięczni, że liberałowie mogą nam zagwarantować najwyżej tyle, że utrzymają pisowski atak na prawa kobiet? Abstrahując od tego, że inicjatywa ustawodawcza prezydenta nie omija parlamentu, więc każdy z takich ataków mógłby być przecież zatrzymany przez Tuska i resztę „przyjaciół kobiet”, jest to absolutny skandal.

Najbardziej wymownym przykładem na zupełny cynizm liberałów jest podpieranie się strajkiem kobiet przez komitet wyborczy Trzaskowskiego. Nie o to walczyliśmy pięć lat temu, droga kukiełko burżuazji. Na szczęście rząd Tuska ma jeszcze szansę, by się o tym przekonać na własnej skórze.

trzaskowski strajk kobiet kampania

Ani Tuska, ani Trzaskowskiego prawa kobiet nie obchodzą zupełnie nic. Są wyłącznie elementem retoryki, w ramach której Trzaskowski trzyma nas za twarz i grozi, że będzie jeszcze gorzej. Jeżeli ta banda prawicowych oszołomów myśli, że tego wszystkiego młodzież nie zauważa, albo jest im w stanie wybaczyć – to czeka ich niespodzianka.

Korzenie zdrady ruchu walczącego przeciwko atakowi na prawa kobiet sięgają samego jego kierownictwa. To nikt inny, jak feministyczne, drobnomieszczańskie przywództwo złożyło Platformie Obywatelskiej krew kobiet w ofierze jako hołd lenny liberalizmowi. Tak się kończy poddanie ruchu społecznego w ręce liberałów – nie ma ani legalnej aborcji, ani nawet powrotu do zgniłego, znienawidzonego kompromisu. Oto najwyższe osiągnięcie „sprawczości”! Tym samym nie możemy nie wspomnieć o tych, którzy zdradę lewicowych postulatów traktują jako swój polityczny atut.

Faszyzm?

Już po pierwszej turze niejedna osoba wpadła w panikę z powodu 21-50% dla rzekomych „faszystów”. Nie zapominajmy jednak, że reakcyjna, rasistowska i antypracownicza polityka już tu jest. Zarówno PiS, jak i obecna uśmiechnięta koalicja poświęcały, poświęcają i będą poświęcać miliardy na zbrojenia kosztem opieki zdrowotnej, budownictwa mieszkaniowego, transportu publicznego, energetyki czy edukacji.

Prawami kobiet czy mniejszości seksualnych nadal będzie się cynicznie szafować jako kartami przetargowymi w wyborczej rywalizacji, a potem chować je do szafy zaraz po wyborach. Polskie wojsko nadal będzie mordować na granicy, a mniejsze i średnie miasta będą zamieniały się w gospodarcze pustynie, gdzie zamiast fabryk i innowacji będą powstawać najwyżej franczyzowe molochy, zatrudniające łatwą do zastąpienia, rozdrobnioną i zdezorganizowaną siłę roboczą. Polska policja jak była, tak jest i będzie brutalnie pacyfikować protesty i nadużywać władzy. Nadal będzie panował nepotyzm i kolesiostwo, uzwiązkowienie nadal będzie na tragicznie niskim poziomie, nadal będziemy tyrać na śmieciówkach, kiedy wszystko będzie coraz droższe, nadal ceny wielu leków będą zależne od widzimisię koncernów farmaceutycznych, nadal w mocy będzie służalczy konkordat.

Skrajnie prawicowy rząd mamy obecnie. I nie jest w stanie go obalić skrajnie prawicowy kandydat w postaci Trzaskowskiego – ani Nawrockiego. Wszystkie te elementy to nie nowa forma rządów czy powrót faszyzmu – ale stary i zgniły kapitalizm. To przeciw niemu musimy kierować naszą walkę – a nie wspierać dokładnie ten sam system, którego przedstawiciele prześcigują się w nienawiści do imigrantów i kobiet.

Nowa Lewica czy Stara Prawica?

Decyzja Magdaleny Biejat, by swoje poparcie przekazać Trzaskowskiemu, nikogo chyba nie dziwi. Tylko po co było to całe kampanijne udawanie, że kandydatka Lewicy czymkolwiek się od niego różni? Po co cała gadanina o tym, że aborcję może zalegalizować wyłącznie prezydentka? Polityka tożsamości jest dokładnie tak samo przydatna, jak liberalne obietnice.

Oportunistyczne skrzydło rozłamu w Razem od dwóch lat nie potrafi zrozumieć, że w wyborach między kandydatami liberalnymi nie stanowią żadnej alternatywy. Marcin Kulasek, minister nauki z Nowej Lewicy, postanowił zedrzeć maskę „sprawczości” i „niezależnej” polityki tych żałosnych podnóżków, mówiąc, że „Nowa Lewica na Rafała Trzaskowskiego zagłosuje sercem i rozumem”. Zachęcamy do kolejnego kroku na tej drodze – po prostu rozwiążcie ten wasz nieudany eksperyment społeczny i dołączcie do Platformy Obywatelskiej. Słusznie krytykuje was dziś młodzież – bo w polityce najgorsi są nie otwarci reakcjoniści, ale właśnie takie farbowane lisy. Nie zdziwi nas ani trochę, jeśli i was opuści w końcu młodzieżowe skrzydło, które my komuniści chętnie pomożemy w naszych szeregach postawić na nogi po latach wysysania zapału przez waszą obłudną szajkę.

W obozie liberalnym nie mogło zabraknąć oburzenia na wszystkich, którzy nie zdecydowali się poprzeć Trzaskowskiego. Jego przegrana nie ma być wynikiem cięć i odbiciem kryzysu zaufania do rządu, co zauważają niektóre burżuazyjne media. Nie – wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Adrian Zandberg!

Jesteśmy komunistami. Naszym świętym prawem jest krytyka reformizmu zawsze i wszędzie. Ale do głowy by nam nie przyszło, żeby robić to z prawej strony. Grzechem Zandberga nie jest odmówienie wzięcia udziału w platformerskiej hucpie (do czego Biejat nie trzeba było namawiać) lecz polityka, którą można określić krótko – zbyt mało, zbyt późno. Zandberg miał okazję, by to do niego musieli łasić się Trzaskowski i Nawrocki, by to on organizował wokół siebie siłę polityczną, z którą będą się musiały liczyć oba obozy polskiego duopolu.

Dziś robi to Konfederacja, ale nie dlatego, że młodzi mężczyźni posiadają wrodzoną nienawiść do imigrantów, lecz dlatego, że Mentzen dobitniej powiedział – „precz ze statusem quo”. I nie ma znaczenia, że sam pan mecenas od podatków jest zdecydowanie bliżej liberałów, niż Zandberg. Razem zdążyło pokazać, że w ramach rządu jest absolutnie bezpłodne. Dziś trzeba powiedzieć – precz ze zbrojeniami, z Unią Europejską i Zielonym Ładem, precz z Tuskiem i Trzaskowskim, precz z NATO, precz z kapitalizmem. Abstrakcyjne hasła o powszechnej równości w ramach burżuazyjnego barbarzyństwa po prostu nie działają.

Nowa Lewica idzie konsekwentnie na prawo i raz po razem dostaje po głowie za swój kretyński oportunizm. Zandberg nie potrafi utrzymać konkretnego kursu, i dlatego po dobrym kroku do przodu (pozostanie poza koalicją) nie potrafi zrobić kolejnego – czyli zerwać z kapitalizmem i liberalizmem. W efekcie obie formacje mogą najwyżej grać rolę sumienia kapitalizmu, szepczącego od czasu do czasu, że jest źle. Ani recept, ani planu działania wysunąć nie mogą.

Nie rozpaczać – organizować się!

Trzaskowski nie był kandydatem, którego wybór mógł rzeczywiście uratować polski kapitalizm. Nie uratuje go też Nawrocki. Trudno się spodziewać, że PiS po dwóch latach słabej gry w opozycyjną grę w końcu obudzi się i przejdzie do kontrataku. Nie ma dzisiaj ani złotówki na powtórkę z karłowatego keynesizmu poprzedniej kadencji. Sam Nawrocki będzie tylko elementem opozycyjnej gry i najwyżej kamyczkiem w bucie Koalicji – czynnikiem bez większego znaczenia, bo nie tylko cały but, ale większość ciała polskiej burżuazji jest zanurzone w bagnie kapitalistycznego kryzysu.

Wcześniejsze wybory byłyby zbyt ryzykowne – dziś zyskałaby Konfederacja, która na stole ma tym razem więcej niż jedną opcję koalicyjną. Pewne są natomiast zmiany w składzie koalicji i być może rekonstrukcja rządu. Nie ma jednak absolutnie nic, co mogą zrobić dziś parlamentarzyści, by zapobiec rozwojowi klasowego gniewu. Klasa pracująca w dobie kryzysu sprawdza jedną opcję polityczną po drugiej – a dzisiaj na scenie stoi trupa przegranych aktorzyn.

To znamienne, że dziś burżuazyjne dzienniki powtarzają tylko durnowate moralizatorstwo. Ci dystyngowani panie i panowie zastanawiają się, jaki będzie odbiór Nawrockiego na dworze Ursuli von der Leyen, albo co się stanie z polską kulturą prawa, gdy prezydent postanowi ułaskawić jakiegoś stadionowego kolegę. Naprawdę głębokie macie problemy! Szkoda, że nie było was wtedy, kiedy wasze demokratyczne i europejskie MSZ robiło wszystko, by ułatwić przyjazd do Polski polskiemu neonaziście, Januszowi Walusiowi.

Dzisiaj na agendzie jest kwestia aborcji i praw kobiet, deindustrializacji i zbrojeń, inflacji i kryzysu służby zdrowia, milionów pracowników żyjących poniżej granicy ubóstwa. Ani rząd Tuska, ani Nawrocki nie zrobią z tym wszystkim zupełnie nic. W czasie, gdy koronowane głowy polskiego ścieku politycznego na zmianę śmieją się i płaczą, my – robotnicy i młodzież – organizujemy się i walczymy. To, co ważne, nie dzieje się w rządowej telewizji, lecz na okupowanym uniwersytecie, w strajkującym zakładzie, na ulicach polskich miast. To zapowiedź świata, z którym przyjdzie się niedługo mierzyć naszym rządzącym. Nie ma więc znaczenia, jaki będzie skład waszej ekipy – my stoimy po drugiej stronie. I to nas jest więcej.

Czego możemy się spodziewać w przyszłości? Z pewnością trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo już teraz z liberalnych mediów wylewa się toksyczny ściek – oto w końcu można dać upust swojej klasowej nienawiści wobec robotników, ubranej w wyborczy ornacik. A co później? Jak zauważa Polityka:

Jednocześnie potwierdza się inna tendencja – młodych pchających do zwycięstwa partie radykalne. Starczy przypomnieć, że w niedawnych wyborach parlamentarnych w Niemczech pierwsze miejsce w grupie wiekowej 18–24 zajęła skrajnie lewicowa Die Linke, niemal nieistniejąca w pozostałych grupach wiekowych. Na drugim miejscu znalazła się z kolei skrajnie prawicowa AfD, z wynikiem 21 proc. W Polsce młodsi poszli do głosowania licznie, chętniej ostatecznie głosując na kandydata, któremu bliżej do łatki antysystemowego.

Tak samo, jak dzisiaj w Stanach Zjednoczonych młodzież wyciąga bardzo surowe wnioski wobec „antysystemowego” Trumpa, tak jutro w Polsce wszystko, co istnieje na polskiej scenie politycznej, również będzie poddane rewizji. Koniec końców okaże się, że droga naprzód musi prowadzić poza parlamentarny kretynizm, poza szantaże moralne, poza żonglowanie prawami kobiet, poza marsz na prawo, poza „mniejsze zło”.

Dalsze ataki na klasę pracującą są pewne, bez względu na wynik wyborów. Naszym zadaniem jest nie ulegać presji klasy panującej, nie dawać ani odrobiny poparcia parlamentarnym przedstawicielom kapitalizmu. Musimy zakasać rękawy i doprowadzić do sytuacji, w których każdy z tych ataków spotka się z naszym oporem – jako przygotowanie do tego, by obalić cały ten system wyzysku i opresji.

Jeżeli masz dość tłumaczenia, że musisz grzecznie zgadzać się na wszystko, co przygotowuje nam kapitalizm, jeżeli szukasz odpowiedzi na to, dlaczego świat oszalał i zmierza ku zagładzie, jeżeli odrzucasz moderowanie klasowego gniewu młodzieży, które przypomina policyjne hasła z francuskiego maja 1968 r. – jesteś młody, a więc milcz, wówczas twoje miejsce jest w Czerwonym Froncie! Ani liberałowie, ani prawicowa demagogia, ani keynesizm dnia wczorajszego, ani reformizm bez reform nie zastąpi niezależnej, klasowej organizacji, która nie będzie dopasowywać się do kapitalizmu, lecz stawia sobie za cel jego obalenie.

Tanie mieszkania? Weźmiemy je sobie od deweloperów, flipperów i funduszy. Prawa kobiet? Nie będziemy się oglądać na koalicjantów i słupki poparcia. Zbrojenia? Wyrzucimy na śmietnik historii, a zamiast tego zbudujemy prawdziwe bezpieczeństwo. Chcemy całego życia – chcemy socjalizmu za naszego życia. I nie będziemy prosić ani jednego burżuja o zgodę.


Autor: Marcel Ostrowski

Kategorie: Komentarze