Rok 2020 to dla Polski rok wyborczy i to właśnie te wybory będą nadawać rytm przemianom w kraju. Taka wiadomość płynie z każdej z gazety, z każdego portalu i z każdego kanału telewizji. Nie jest to jednak teza prawdziwa dla polskiej klasy robotniczej. Świat pracy doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że kłótnie i teatrzyki w wykonaniu reprezentantów burżuazji mają wpływ na ich byt w takim samym stopniu, w jakim taniec szamana ma wpływ na deszcz, czyli w żadnym.
Ostatnie lata były w Polsce okresem wzrostu i stabilizacji. Kryzys finansowy roku 2008, rujnujący USA i UE, do kraju nad Wisłą nie dotarł. Standard życia niezaprzeczalnie podwyższył się, jednakże ten trend jest już na wyczerpaniu. Sprzeczności polskiego kapitalizmu, takie jak wykluczenie komunikacyjne, upadek służby zdrowia czy rosnące koszty życia zaczynają przybierać na sile. Okres stabilizacji, spokoju i zamrożenia walk klasowych dobiega końca. Przed nami czas burzy i naporu.
Obecna konserwatywna koalicja jest rządem burżuazyjnym o ciągotach biedabonapartystycznych, co oznacza że mimo kilku programów socjalnych i podniesienia pensji minimalnej, nadal jest to wróg klasy robotniczej. To rozmodlony komitet wykonawczy woli polskiej burżuazji – co do tego nie możemy mieć absolutnie żadnych wątpliwości.
Nie możemy mieć także złudzeń co do faktu, że dojdzie do zmiany na stanowisku prezydenta. Opozycja jest zbyt słaba na wygranie tej walki. Wizyta Emmanuela Macrona, „prezydenta Francji”, w Polsce wytrąciła z ręki oręż euroopozycji. Poskutkowało to legitymizacją PiS wsród członków UE, co całkowicie zdemolowało opowieść o osi despotów na linii Moskwa – Warszawa – Budapeszt. W efekcie tych działań kierownictwo PO zdecydowało się prowadzić kampanię Kidawy-Błońskiej w duchu konserwatywnym, bogoojczyźnianym. Naiwnie licząc, że uda się pokonać PiS w jego własnej grze, bez żadnego realnego programu, czy koncesji na rzecz klasy robotniczej. Dlatego też na chwilę obecną możemy spokojnie założyć, że projekt „hrabina” umarł w butach.
PiS zdobędzie poprzez tę wygraną spokój w parlamencie na kilka lat. Niestety, nie będzie w stanie tego zwycięstwa użyć do zażegnania konfliktu frakcyjnego pomiędzy ziobrystami i gowinowcowami. Konflikt ten, wyrosły na bazie wyborów parlamentarnych roku 2019, w których zarówno partie Gowina jak i Ziobry umocniły się, zyskuje na sile, na co wskazują problemy z jakimi borykał się Mateusz Morawiecki przy formowaniu powyborczego rządu, a także wymuszenie przez wcześniej wymienionych podziału subwencji przewidzianych dla PiS. Instytucjonalnie najsilniejsza wydaje się Solidarna Polska Ziobry, której udało się całkowicie zmonopolizować sądownictwo i uczynić swoją machiną propagandową portal Wirtualna Polska.
Podziały te już teraz są problemem dla rządu, więc nie ma podstaw by zakładać, że ekipie Morawieckiego czy prezesa Kaczyńskiego uda się utrzymać jedność w obliczu nadchodzącej ekonomicznej zawieruchy. Jeżeli jeden Mariusz Banaś – renegat z NIK – stanowi zagrożenie, to co możemy powiedzieć o nieuniknionej konfrontacji z najbardziej bojową i uzwiązkowieną warstwą klasy robotniczej, czyli górnikami? Wszak PiS nie ma absolutnie żadnego planu na restrukturyzację energetyki krajowej.

Dla KO/Platformy będzie to dalsze osuwanie się w niebyt polityczny i szansa na ostateczne wyprowadzenie sztandaru neoliberalizmu z polskiej polityki. Liberalna opozycja nie była w stanie wyciągnąć żadnej lekcji z przegranych wyborów. Strategia i myśl pozostaje taka sama: lżyć beneficjentów programów socjalnych, ignorować wszelkie problemy niezwiązane z „konstytucją” i odmieniać „europejskość” przez wszystkie przypadki. Wszelkie złudzenia co do potencjału tej menażerii, zostały ostatecznie rozwiane.
Główne zagrożenie dla rządu w roku 2020 nie będzie natury politycznej, a ekonomicznej – recesja, która wolno lecz systematycznie zaczyna uderzać w niemiecki przemysł, z każdym dniem staje się bardziej odczuwalna w kraju nad Wisłą. Wzrost cen artykułów spożywczych i energii jest bardziej bolesnym ciosem dla polskiej klasy robotniczej, niż zmiana warty w sądach burżuazyjnych. Rosnące bezrobocie także wpłynie negatywnie na stabilność rządu. „Business Insider” donosi, że w roku 2019 o 90% (sic!) wzrosła ilość zwolnień grupowych. Jest co najmniej wątpliwym, by gabinet Morawieckiego był w stanie opanować nadciągającą ekonomiczną nawałnicę i jej konsekwencje.
Pogarszające się warunki życia ludności pracującej kraju stanowią nie lada wyzwanie dla stabilności, a możliwe że również przetrwania, rządu burżuazyjnego. Susza, która pustoszy kraj od co najmniej 5 lat, kurczące się zasoby wód, niedobory energetyczne – każde z tych zagrożeń oddzielnie stanowi gigantyczne wyzwanie dla polskiej burżuazji, jednakże połączone stanowią podwaliny pod stoczenie się kraju do standardów Trzeciego Świata. Rosnące ceny żywności odzwierciedlają te problemy, tak samo jak brak jakichkolwiek pomysłów na rozwiązanie tych klęsk, co dobitnie wskazuje na intelektualne bankructwo zarówno burżuazji rozmodlonej w postaci PiS, jak i tej prounijnej w postaci Platformy.
Ruch związkowy, mimo większej liczby strajków w roku 2019, nie stanowi żadnego zagrożenia dla interesów klasy rządzącej. Spacyfikowany, wyizolowany, przegnity korupcją i zbiurokratyzowany, na chwile obecną nie jest w stanie spełniać roli pozytywnej w walce o poprawę bytu polskiej klasy robotniczej. W przypadku największego z nich – „Solidarności” – możemy śmiało uznać, że jest ona przeciwieństwem związku zawodowego. Zarówno w „Solidarności”, jak i OPZZ czy ZNP, znajdują się warstwy świadomych robotników gotowych walczyć o swoje prawa, jednakże są oni rozgrywani i niedopuszczani do głosu. Nawet gdy, jak w przypadku ZNP, jakimś cudem uda się zmusić związek do realizacji swoich działań statutowych, biurokracja i tak znajdzie sposób by je sabotować.
By wysiłki ruchu związkowego mogły dojść do skutku, konieczne jest dotarcie do robotników przybyłych do Polski z Ukrainy. Jest to największa mniejszość na terenie naszego kraju, o bardzo homogenicznym charakterze klasowym – implikacje tego powinny być dla marksistów oczywiste. Nie da się obronić przed kapitalistami jedynie części klasy robotniczej – tylko zjednoczeni możemy walczyć z kapitałem. Nie możemy pozwolić na dalsze dzielenie robotników po linii narodowej! Klasa robotnicza Polski, to nie pracujący Polacy, a każdy kto na terytorium tego kraju żyje z własnej pracy!
Największym beneficjentem wyborów prezydenckich okaże się Nowa Lewica, która jest skazana na bycie główną siłą opozycyjną w kraju. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna, połączona z biurokratyczno-kolesiowskim charakterem rządów, może stać się bazą dla niepokojów społecznych, które mogłaby zdyskontować Nowa Lewica, o ile będzie w stanie przezwyciężyć oportunistyczne, liberalne tendencje w swoich szeregach, przywołane do życia kandydaturą Biedronia. Taki rozwój wypadków jest dla sił marksizmu bardzo sprzyjający. Stopniowe przezwyciężenie antykomunistycznej histerii i wzrost popularności mysli lewicowej, dają szerokie możliwości na agitację i rozwój.
Wiele błędnych i szkodliwych słów padało w ostatnich latach o „bierności młodzieży” i „bezideowym pokoleniu” ze strony liberalnego establishmentu. Fala strajków szkolnych i klimatycznych w roku 2019 boleśnie zmasakrowała te gorzkie żale. Młodzież zaczyna rozumieć swój interes i ruszać, organizować się. Jest to bardzo pozytywne i potrzebne zjawisko. Jako marksiści powinniśmy wyjść do nich, wspomóc ich wysiłki i promować realnie rewolucyjną perspektywę.
Zbudowanie zdrowego ruchu robotniczego w kraju bez związków zawodowych i po trzydziestu latach neoliberalnej propagandy jest zadaniem trudnym i czasochłonnym, a także wymagającym odpowiednich warunków natury materialnej. Po raz pierwszy od roku 1989 warunki nam sprzyjają, nie możemy ich roztrwonić na klasową kolaboracje z liberałami. Nadszedł czas by się organizować. Naprzód ku Socjalistycznej Republice Radzieckiej!