proxy image
Fot. Grzegorz Bukala / Agencja Gazeta

Po majowym „głosowaniu”, które ostatecznie nie doszło do skutku, choć kosztowało budżet państwa 70 mln zł, 28 czerwca br. w końcu odbyła się I tura wyborów prezydenckich. Co było do przewidzenia, zwycięsko z tego wyłącznie męskiego współzawodnictwa wyszedł Andrzej Duda, kandydat popierany przez rządzącą partię Prawo i Sprawiedliwość, uzyskując 43,5 % głosów. Daleko za nim, z wynikiem 30,46 %, uplasował się, forsowany przez liberalny establiszment, Rafał Trzaskowski – aktualny prezydent Warszawy z Platformy Obywatelskiej. Za tą dwójką znaleźli się: liberalny katolik i osobowość medialna Szymon Hołownia (13,87 %), reprezentujący skrajną prawicę Krzysztof Bosak (6,78 %), Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL (2,36 %) i wystawiony przez Lewicę Robert Biedroń (2,22 %). Ten ostatni, co znamienne, uzyskał wynik gorszy od niejakiej Magdaleny Ogórek, startującej w 2015 r. z listy SLD, a obecnie popularnej dziennikarki prawicowych mediów. Szkoda miejsca na wymienianie politycznego planktonu.

Jako że I tura nie przyniosła ostatecznego rozstrzygnięcia, 12 lipca czeka nas powtórka z rozrywki – tym razem walczyć ze sobą będą już tylko Duda i Trzaskowski, czyli prawica konserwatywna versus prawica liberalna.

Jak na to wszystko zapatrują się komuniści? Dlaczego nie udzieliliśmy poparcia żadnemu z kandydatów? I jakie wnioski płyną z wyników wyborów, zwłaszcza co do kondycji lewicy w Polsce?

Teoria, teoria i jeszcze raz teoria

Teoria marksistowska to zebrane przez wieki i usystematyzowane doświadczenie klasy robotniczej. Dzięki teorii możemy analizować bieżące wydarzenia i wyciągać wnioski. Zagadnienie wyborów i demokracji zajmuje w ramach marksizmu istotne miejsce.

Komuniści nie są utopistami – w przeciwieństwie do reformistów (od Partii Razem po Piotra Ikonowicza) nie łudzimy się, że w drodze głosowania możliwe jest dokonanie trwałej zmiany społecznej. „Rewolucja przy urnie” to oksymoron, bowiem doświadczenie historyczne uczy nas, że nigdy żadna klasa panująca nie oddała władzy bez walki i przelewu krwi. Tym bardziej, że wraz z postępem ludzkiego społeczeństwa aż po kapitalizm, każda kolejna klasa panująca jest potężniejsza od poprzedniej i ma coraz lepsze środki dla sprawowania kontroli nad wyzyskiwanymi i utrzymywania się przy władzy.

Dlatego właśnie jako komuniści nie okłamujemy proletariatu; nie opowiadamy bajek w stylu: „biedna większość może przegłosować bogatą mniejszość” i stworzyć nowe, sprawiedliwe społeczeństwo (jak od lat wmawia wszystkim, a może i sobie, wspomniany już Piotr Ikonowicz). Burżuazja nigdy na to nie pozwoli. Gdyby nawet jakiś lewicowy rząd po wyborczym zwycięstwie podjął próbę reform, podważających podstawy ustroju kapitalistycznego, odpowiedzą burżuazji będzie bezlitosna walka z takim rządem i otwarty sabotaż: ze strony instytucji burżuazyjnego państwa, torpedujących wszelkie inicjatywy lewicowego rządu, jak i ze strony właścicieli kapitału. W ostateczności zaś, jak będzie trzeba, burżuazja doprowadzi do wojny domowej, faszystowskiego puczu lub obcej inwazji.

Owszem, zdarzało się, że partie socjalistyczne wygrywały wybory i tworzyły rządy, mające w założeniu pokojowo dojść do socjalizmu. W żadnym przypadku nie obalono jednak kapitalizmu i nie przekroczono ram przezeń zakreślonych. Mimo to zasadą stało się, że takie lewicowe rządy kończyły w potokach krwi, przelewanej za sprawą reakcyjnych przewrotów i obcych interwencji. Historia Ameryki Łacińskiej dostarcza przykładów pod dostatkiem.

Wystarczy wspomnieć Chile pod rządami prezydenta Salvadora Allende, który zapewne był szczerym socjalistą, ale zamierzał dojść do socjalizmu drogą parlamentarną. Ze względu na właściwe wszystkim reformistom naiwność polityczną z jednej strony i oportunizm z drugiej, powołano w tym celu do życia nowy wariant frontu ludowego – koalicję z burżuazyjnymi partiami radykałów i chadeków. Potem było już tylko gorzej: rezygnacja z radykalnych postulatów, likwidacja oddolnych komitetów robotniczych, rozbrojenie proletariackich organizacji, wreszcie tłumienie siłą wystąpień chłopskich – wszystko po to by nie drażnić burżuazji i zapewnić ją o swoim oddaniu ideałom liberalnej „demokracji”. Jak uczy historia – na próżno.

Klasa robotnicza nie może przejąć władzy poprzez instytucje burżuazyjnego państwa ani wykorzystywać jego aparatu dla budowy socjalizmu. Państwo burżuazyjne trzeba zdruzgotać, a na jego miejsce utworzyć zupełnie nowe jakościowo państwo proletariackie.

Lenin, w ślad za Marksem i Engelsem, pisał:

Rewolucja polega na tym, że proletariat burzy „aparat rządzenia” i cały aparat państwowy, zastępując go przez nowy, złożony z uzbrojonych robotników.” […]

Istota sprawy polega na tym, czy zachowana zostanie dawna machina państwowa (powiązana tysiącem nici z burżuazją i całkowicie opanowana przez rutynę i skostniałość), czy też zostanie ona zburzona i zastąpiona przez nową. Rewolucja nie na tym ma polegać, aby nowa klasa rozkazywała, rządziła za pomocą starej machiny państwowej, lecz na tym, żeby tę machinę zdruzgotała i żeby rozkazywała, rządziła za pomocą nowej machiny […]”

(W. Lenin, Państwo a rewolucja, rozdz. 6, https://www.marxists.org/polski/lenin/1917/par/01.htm)

Czy jednak wobec tego komuniści odrzucają wybory w ramach republiki burżuazyjnej i wzywają do ich bojkotu? Wręcz przeciwnie.

Komuniści uznają walkę wyborczą za jeden z przejawów walki klas. Głosowanie powszechne z jednej strony stanowi formę panowania klasowego burżuazji, z drugiej działa jako barometr poparcia dla poszczególnych ugrupowań, przede wszystkim zaś pozwala zweryfikować do pewnego stopnia poparcie dla partii proletariatu. Tylko do pewnego stopnia, gdyż nawet najbardziej umiarkowana partia robotnicza borykać się musi z niechęcią i nagonką ze strony korporacyjnych mediów i instytucji państwowych (patrz kazusJeremy’ego Corbyna w Wielkiej Brytanii).

W ocenie Engelsa:

[…] klasa posiadająca panuje bezpośrednio przy pomocy powszechnego prawa głosowania. Dopóki klasa uciskana, a więc w naszym wypadku proletariat, jeszcze nie dojrzała do wyzwolenia się własnymi siłami, będzie ona w większości swej uznawała istniejący ustrój społeczny za jedynie możliwy i pod względem politycznym będzie się wlokła w ogonie klasy kapitalistów, będzie jej skrajnie lewym skrzydłem. Ale w miarę jak będzie dojrzewała do swego wyzwolenia, ukonstytuuje się ona jako własna partia, będzie wybierała własnych przedstawicieli, a nie przedstawicieli kapitalistów. Powszechne prawo głosowania jest więc miernikiem stopnia dojrzałości klasy robotniczej. W państwie dzisiejszym nigdy nie może być i nie będzie ono niczym więcej […]”

(F. Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, rozdz. IX, https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1884/pochodzenie/09.htm)

Wybory są świetną okazją dla komunistów do prezentacji naszego programu i dotarcia z nim do szerokich mas, co w „normalnych” warunkach byłoby nierzadko dalece utrudnione. Ponadto komunista wybrany na urząd, nieważne: radnego, posła czy senatora, zyskuje kolejną platformę dla głoszenia rewolucyjnych haseł. Komunistyczny deputowany stałby na straży interesów proletariatu nie tylko na mównicy sejmowej, ale też na pierwszej linii walki klasowej – obok strajkujących i demonstrujących robotników. Z racji na zajmowane stanowisko komunista taki miałby szansę zyskać znacznie większe zainteresowanie mediów i opinii publicznej, a więc i lepsze możliwości dotarcia do zahukanych jeszcze proletariuszy, zajętych codzienną walką o przetrwanie.

Doskonałym przykładem – i dowodem skuteczności tej taktyki – są bolszewicy, którzy w reakcyjnej carskiej Dumie twardo bronili programu rewolucji socjalistycznej, zyskując coraz większą popularność wśród robotników. Także współcześnie trockiści z powodzeniem działają w ten sposób: w Argentynie czy w Irlandii posiadają swoich reprezentantów w parlamentach i władzach lokalnych, głosząc rewolucyjny program i wspierając pracowników w ich walkach.

Dlatego też – w przeciwieństwie do anarchistów – nie odrzucamy udziału w wyborach co do zasady.

Gdzież są więc ci komunistyczni kandydaci do stanowisk państwowych?

Zaznaczyć trzeba, że warunkiem sine qua non startu w wyborach jest zbudowanie partii. Bez odpowiedniego zaplecza – kadrowego i finansowego – nie da się prowadzić kampanii wyborczej, nie mówiąc już o kontrolowaniu ewentualnego komunistycznego deputowanego (a pokusy związane z udziałem w burżuazyjnej machinie państwowej są ogromne i łatwo zejść na manowce politycznej korupcji). W Polsce, jak dobrze wiadomo, takiej partii brak. A zatem naszym podstawowym zadaniem jest w tym momencie zbudowanie zalążka przyszłej partii rewolucyjnej, kształcąc kadry i szkoląc się w teorii.

Kogo popierać, na kogo głosować?

Obecna sytuacja marksistów, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, przypomina w pewnej mierze położenie zwolenników Lwa Trockiego w okresie przed II wojną światową – zgrupowani najpierw w Lewicowej Opozycji, a potem w IV Międzynarodówce, byli nieliczni i mieli niewielkie wpływy wśród proletariatu. Dlatego też udzielali poparcia kandydatom partii socjalistycznych czy komunistycznych, działając nierzadko wewnątrz tych organizacji zgodnie z taktyką entryzmu. Nieprzekraczalną jednak barierą było – i jest – zachowanie niezależności od innych klas, a zwłaszcza burżuazji. Jako komuniści nie możemy brać udziału w koalicjach grupujących partie burżuazyjne czy drobnomieszczańskie – w tym w tzw. „frontach ludowych” – ani udzielać wsparcia burżuazyjnym politykom.

Jednakże nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy udzielali krytycznego poparcia szczerym socjaldemokratom, takim jak Maciej Konieczny czy Adrian Zandberg. Poparcia udzielać musimy mając jednak w pamięci, że nie są oni rewolucjonistami, ale reformistami – i to należącymi do prawego skrzydła tej tendencji w ruchu robotniczym. W żadnym wypadku nie dążą oni do budowy socjalizmu, nawet wprowadzanego parlamentarnymi metodami, ale zaledwie do umiarkowanych reform w granicach kapitalizmu. Charakteryzuje ich również niestety chorobliwy antykomunizm i notoryczne licytowanie się z prawicą na patriotyzm.

Udzielanie przez komunistów krytycznego poparcia reformistom, tak aby zdobyli oni władzę, jest jednak niezwykle ważne, gdyż tylko poprzez doświadczenie rządów socjaldemokratycznych klasa robotnicza może przekonać się, że reformizm to ślepa uliczka, a reformiści ilekroć dojdą do władzy, będą ją sprawować – w ostatniej instancji – w interesie burżuazji.

Socjaldemokracja w warunkach kryzysu może być jedynie syndykiem masy upadłościowej kapitalizmu: przeprowadzającym, z mandatem udzielonym w wyborach przez proletariat, najsurowsze „reformy”, tj. cięcia i oszczędności (tak jak w zasadzie wszystkie partie zachodniej socjaldemokracji, ale i neoreformistyczna Syriza).

Dlatego właśnie, odpowiadając na wątpliwości komunistów angielskich w latach 20. XX wieku, Lenin polecał im wspierać Partię Pracy, tłumacząc:

Że Hendersonowie, Clynesowie, MacDonaldowie, Snowdenowie [ówcześni przywódcy Partii Pracy – przyp. aut.] są beznadziejnymi reakcjonistami, to prawda. Prawdą jest również to, że chcą oni wziąć władzę w swe ręce (wolą zresztą koalicję z burżuazją), że chcą „rządzić” według tych samych starodawnych reguł burżuazyjnych, że gdy będą u władzy, to nieuchronnie będą postępowali tak samo jak Scheidemannowie i Noske [liderzy niemieckiej SPD, odpowiedzialni za śmierć Róży Luksemburg i Karola Liebknechta – przyp. aut.] . Wszystko to prawda. Lecz stąd wynika bynajmniej nie to, że poparcie ich oznacza zdradę rewolucji, lecz to, że rewolucjoniści spośród klasy robotniczej w interesie rewolucji powinni udzielić tym panom określonego poparcia parlamentarnego.”

Dalej Lenin pisze:

(…) stąd, że większość robotników w Anglii idzie jeszcze za angielskimi Kiereńskimi albo Scheidemannami, że nie przeżyła jeszcze doświadczenia z rządem, złożonym z ludzi tego rodzaju, które to doświadczenie zarówno w Rosji, jak w Niemczech było potrzebne, by robotnicy masowo przechodzili na stronę komunizmu, wynika stąd niewątpliwie, że komuniści angielscy powinni uczestniczyć w parlamentaryzmie: powinni od wewnątrz parlamentu pomóc masie robotniczej w tym, by zobaczyła w praktyce wyniki rządów Hendersonów i Snowdenów, powinni pomóc Hendersonom i Snowdenom zwyciężyć zjednoczonych Lloyd George’a i Churchilla [przywódcy burżuazyjnych partii liberalnej i konserwatywnej –
przyp. aut.] . Postąpić inaczej, to znaczy utrudnić sprawę rewolucji, gdyż bez zmiany poglądów większości klasy robotniczej rewolucja jest niemożliwa, zmianę tę zaś wytwarza polityczne doświadczenie mas, nigdy zaś sama tylko propaganda.”

(…) powinniśmy, po pierwsze, pomóc Hendersonowi albo Snowdenowi pokonać Lloyd George’a i Churchilla (a raczej nawet: zmusić pierwszych do pokonania drugich, gdyż pierwsi obawiają się swego zwycięstwa!); po drugie, pomóc większości klasy robotniczej, by przekonała się na podstawie własnego doświadczenia, że mamy rację, tj. przekonała się o tym, że Hendersonowie, Snowdenowie na nic się nie zdają, że istota ich jest drobnomieszczańska i zdradziecka, że bankructwo ich jest nieuchronne; po trzecie, zbliżyć chwilę, kiedy na gruncie rozczarowania większości robotników do Hendersonów będzie można z poważnymi szansami powodzenia od razu obalić rząd Hendersonów (…).”

(W. Lenin, Dziecięca choroba „lewicowości” w komunizmie, rozdz. 9, https://www.marxists.org/polski/lenin/1920/04/lewicowosc/09.htm)

Podkreślić należy, że komuniści popierają wszelkie reformy poprawiające położenie robotników w ramach kapitalizmu, nawet wprowadzane rękami prawicy. Naszym zadaniem jest jednak przypominanie, że bez przejęcie władzy przez proletariat i zburzenia burżuazyjnego państwa żadna reforma nie może zostać w całości zrealizowana i nigdy nie będzie trwała. Burżuazja, wykorzystując aparat państwowy, sądy i urzędy, zrobi wszystko, by stępić ostrze każdej reformy. W sprzyjających zaś okolicznościach, gdy tylko zelżeje napór klasy robotniczej, reformę taką wyśle na śmietnik. Wystarczy spojrzeć, co stało się z tzw. państwami dobrobytu, gdzie po zniknięciu zagrożenia w postaci ZSRR, stopniowo rozmontowano większość zdobyczy poprzedniego okresu.

Marząc o proletariackim prezydencie

Wybory prezydenckie rządzą się swoimi prawami. Zasadniczo stanowią plebiscyt popularności poszczególnych kandydatów – a nie ich programów. Wyborcy głosują w pierwszej kolejności na osobę, a nie na idee, jakie za nią stoją. Nie oznacza to jednak, że jako lewica mamy rezygnować z programu na rzecz kolejnej „ładnej buzi” i chwalenia się znajomością kilku języków obcych. Okoliczność, że burżuazja tak ukształtowała wybory prezydenckie, nie zwalnia nas z obowiązku wykorzystania każdego głosowania jako platformy do agitacji.

Nikt nie zakłada, że w warunkach polskich pojawi się nagle kandydat pokroju Ernsta Thälmanna. Mimo, że ponosi on odpowiedzialność za stalinizację KPD, nie sposób zaprzeczyć, że w razie wygranej w wyborach na prezydenta Niemiec w 1925 albo 1932 roku byłby prawdziwie proletariacką głową państwa. Można wyobrazić sobie jednakże kandydata godnego poparcia każdego rewolucjonisty, nawet jeśli byłby nie do końca „z naszej bajki”. Uczciwy socjaldemokrata, stojący twardo na gruncie postępowego społecznie programu, obchodzący PiS z lewej strony zamiast wlec się w ogonie liberałów, mógłby całkowicie odmienić dyskurs kampanii i zwrócić uwagę na problemy kluczowe dla pracujących Polaków.

Taką osobą w żadnym razie nie był Robert Biedroń. Nie było mowy, aby mógł otrzymać poparcie marksistów. Reprezentując koalicję zjednoczonej Lewicy, był jednocześnie członkiem jej najbardziej liberalnej, antysocjalnej części składowej – partii Wiosna. „Wiośniarze” dali się wcześniej poznać raczej jako sieroty po Nowoczesnej i tej nigdy nie zmaterializowanej liberalnej Platformie, niż jako ludzie lewicy. Utożsamianie się przez Wiosnę z partią prezydenta Macrona – i to w trakcie wystąpień ruchu Żółtych Kamizelek – mówi więcej o charakterze tego ugrupowania niż tysiąc słów.

W naszej ocenie Wiosna, a także jej lider, nie są ani trochę wiarygodni głosząc lewicowy program. Po jego wystąpieniach w czasie kampanii widać było, że sam Biedroń nie jest zwolennikiem budowy tanich mieszkań czy obrony praw pracowniczych, które to hasła w usta włożyli mu zapewne działacze partii Razem. Wypowiadał je z rzadka i bez przekonania, skupiając się raczej na typowo liberalnej paplaninie w stylu „uśmiechajmy się do siebie, a Polska będzie krainą mlekiem i miodem płynącą”.

Podobnie o Biedroniu myśleli chyba wyborcy Lewicy, którzy na niego głosu nie oddali. I podczas gdy rok temu w wyborach parlamentarnych Lewica wywalczyła niezły wynik – 12,56 %, tak teraz jej kandydat nie zdołał przekroczyć bariery 2,5 %. Zachęcanie przez organizacje powołujące się na socjalizm, jak PPS i jej młodzieżówka, do oddania głosu na Biedronia, w ogóle wywoływać może tylko pusty śmiech. Nieważne, że poparcie kanapowych ugrupowań nie zmienia w żaden sposób faktu ogólnego odrzucenia Biedronia jako reprezentanta Lewicy. Istotne jednak, że jest to kompromitacja dla kogokolwiek, kto rości sobie pretensje do budowania socjalizmu.

Inna sprawa, że według sondaży aż 44 % wyborców Lewicy w 2019 r. już w I turze skreśliło Trzaskowskiego. Jednocześnie Trzaskowski jest liderem jeśli chodzi o poparcie przedsiębiorców i menadżerów wyższego szczebla – wiele to mówi o tym, kto tworzy elektorat lewicy w Polsce. Tymczasem osoby identyfikujące się jako robotnicy, bezrobotni i emeryci głosowali en masse na Dudę. Znaczna część wyborców Lewicy to liberalni drobnomieszczanie, dla których lepsza byłaby nieludzka austerity, jaką w warunkach kryzysu z pewnością zafundowałaby Polakom PO, niż opresyjne policyjne państwo PiS, zdolne jednak do pewnych koncesji socjalnych na rzecz proletariatu.

Niestety, z takim zjawiskiem mamy do czynienia nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Proletariat odwrócił się od lewicy i zwraca się ku prawicowym populistom, podczas gdy ta pierwsza przyciąga przede wszystkim „postępowe” drobnomieszczaństwo. Jest to efekt jednej z wielu zbrodni obciążających sumienie socjaldemokracji – która począwszy od lat 80., wygrywając wybory dzięki lewicowemu programowi, wprowadzała potem najbrutalniejsze cięcia socjalne. W ten sposób doprowadziła do alienacji proletariatu i zerwania przezeń ze swoimi tradycyjnymi organizacjami. Naszym zadaniem jest odzyskać poparcie robotników dla proletariackiego, marksistowskiego programu.

Bojkot

Odpowiedź na pytanie czy udzielimy komuś, jako marksiści, poparcia w II turze wyborów, powinna być oczywista dla każdego, kto uważnie przeczytał niniejszy tekst. Brzmi ona: NIE.

Spodziewać należy się jednak wysypu działaczy i zwolenników tzw. lewicy przekonujących nas dlaczego Rafał Trzaskowski jest mniejszym złem. To już się dzieje – by wspomnieć tylko publicystyczne prostytutki z „Krytyki Politycznej”, liczące, że ich los się niedługo odmieni, a po powrocie liberałów do władzy kasa z Ministerstwa Kultury znowu popłynie szerokim strumieniem. Michał Sutowski właśnie ogłosił, parafrazując słynne powiedzenie Henryka IV Burbona, że Trzaskowski to jedyny słuszny wybór, a prezydencki Paryż wart jest konfederackiej mszy (https://krytykapolityczna.pl/kraj/michal-sutowski-konfederacja-rafal-trzaskowski/). Liberałowie nigdy nie mieli problemów z posłużeniem się skrajną prawicą, gdy było im to na rękę.

Musimy odciąć się od takich środowisk i tego typu indywiduów. Do niczego ich nie potrzebujemy, a fakt, że w ocenie wielu proletariuszy to jest właśnie lewica, stanowi poważną przeszkodę dla odbudowy wiarygodności ruchu robotniczego w Polsce.

Są sytuacje, gdy bojkot wyborów jest dozwolony. Taka sytuacja miała miejsce w Rosji w 1905 r., gdy wzbierała rewolucyjna fala. Podobnie polscy komuniści bojkotowali wybory parlamentarne w styczniu 1919 r., licząc na rychły wybuch rewolucji i opierając się na wyrastających jak grzyby po deszczu Radach Delegatów Robotniczych.

Mając na uwadze, że w II turze wyborów rywalizują ze sobą przedstawiciele dwóch obozów polskiej burżuazji, tak naprawdę niewiele różniących się od siebie, zwłaszcza jeśli idzie o pogardę dla ludzi pracy, wzywamy naszych zwolenników do zbojkotowania głosowania 12 lipca. Proletariat nie ma nic do zyskania dzięki tym wyborom, niezależnie który z pogrobowców Unii Wolności zasiądzie w Pałacu Namiestnikowskim. Przeznaczmy nasz czas i energię na budowę organizacji rewolucyjnej, abyśmy już nigdy nie stawali przed tak beznadziejnym dylematem: na którego reprezentanta prawicy głosować.

Nie łudźmy się, że samo narzekanie i przeklinanie polskiej rzeczywistości dokądkolwiek nas doprowadzi. Dlatego apelujemy do wszystkich, którzy chcą odrodzenia lewicy marksistowskiej w Polsce: dołączajcie do Czerwonego Frontu!


Autor: tow. Jan Żarski